„Na grzybobraniu pod Augustowem znalazłam niezłego kozaka. Pokazał mi nie tylko swoje sekretne miejsce na podgrzybki”
„Zrobiłam dwa ostrożne kroki naprzód i wtedy usłyszałam męski głos: – Spokojnie, to tylko człowiek. Choć nie wiem, czy nie wyglądam gorzej niż dzik o poranku. Stał kilka metrów ode mnie, w ciemnej kurtce, z kapeluszem na głowie i koszem, z którego wystawały imponujące prawdziwki”.

- Redakcja
Zawsze lubiłam zbierać grzyby. To było dla mnie coś więcej niż tylko spacer po lesie z koszykiem – to ucieczka od codzienności, hałasu miasta, ludzi, problemów. W tym roku wybrałam się sama. Uznałam, że trochę ciszy i samotności dobrze mi zrobi. Spakowałam kosz, termos z herbatą, kalosze i ruszyłam do dobrze znanego lasu pod Augustowem. Miałam tam niedaleko drewniany domek znajomych. Nie spodziewałam się cudów, marzyłam tylko o kilku prawdziwkach i podgrzybkach do zamrożenia. Ale los lubi płatać figle. Bo między krzakami jagód i omszałymi pniami znalazłam coś znacznie ciekawszego niż grzyby. A właściwie – kogoś.
Między mchem a ściółką
To był chłodny, lekko mglisty poranek. Las pachniał wilgocią i ściółką, a pod butami chrzęściły żołędzie i drobne gałązki. Słońce nieśmiało przebijało się przez korony sosen, tworząc na ziemi świetliste plamy. Uwielbiałam tę ciszę, przerywaną tylko szelestem liści i odległym pohukiwaniem ptaków. Szłam powoli, z nożykiem w jednej dłoni, koszem w drugiej. Co chwilę klękałam przy jakimś grzybie – raz okazało się, że to tylko niejadalny gołąbek, innym razem trafiał się piękny podgrzybek. Niby nic wielkiego, ale serce szybciej biło, jakby to był jakiś leśny skarb. W pewnym momencie coś zaszeleściło kilka metrów dalej. Zatrzymałam się i nasłuchiwałam. Sarna? Dziki? Las rządził się swoimi prawami, ale zawsze miałam lekkiego pietra, że kiedyś stanę oko w oko z czymś, co będzie miało kły i niewyraźne zamiary. Zrobiłam dwa ostrożne kroki naprzód i wtedy usłyszałam męski głos:
– Spokojnie, to tylko człowiek. Żadna bestia. Choć nie wiem, czy nie wyglądam gorzej niż dzik o poranku.
Stał kilka metrów ode mnie, w ciemnej kurtce, z kapeluszem na głowie i koszem, z którego wystawały imponujące prawdziwki. Uśmiechnął się do mnie ciepło, ale z jakąś ostrożnością. Jakby nie chciał mnie spłoszyć.
– Myślałam, że jestem tu sama – powiedziałam, nieco zmieszana.
– Też tak myślałem. Ale widać, los miał inny plan – odpowiedział, zerkając na mój prawie pusty koszyk. – Może chcesz się dołączyć? Znam fajne miejsce za tym pagórkiem.
Spotkanie z nieznajomym
Wahając się przez chwilę, spojrzałam na jego twarz. Był może kilka lat ode mnie starszy, z kilkudniowym zarostem i łagodnymi oczami. Nie wyglądał jak typ, który poluje na samotne kobiety w lesie – bardziej, jak facet, który naprawdę przyszedł na grzyby i przez przypadek trafił na towarzystwo. Mimo wszystko zachowałam czujność.
– A skąd mam wiedzieć, że za tym pagórkiem nie chowasz wilczych dołów? – zapytałam pół żartem, pół serio.
– A skąd mam wiedzieć, że ty nie wyciągniesz z plecaka noża kuchennego i nie zażądasz moich prawdziwków? – odpowiedział natychmiast, unosząc brwi. – Ale skoro oboje nie mamy do siebie zaufania, to może po prostu pójdziemy osobno, ale w tym samym kierunku?
Uśmiechnęłam się. Lubiłam takich ludzi – z dystansem do siebie, z humorem, ale też z wyczuciem.
– Dobra, idę za tobą. Ale jak zobaczę, że skręcasz w zarośla, uciekam bez oglądania się.
– Słuszna strategia – przytaknął. – Jestem Wojtek, tak w ogóle.
– Iza – odparłam, idąc za nim.
Szliśmy przez kilka minut, rozmawiając o grzybach, o tym, jak wcześnie w tym roku zaczęły się wysypy i jak ludzie potrafią być pazerni. On opowiadał o starszym facecie, który wyzbierał wszystko na hektarach lasu tylko po to, żeby sprzedać przy drodze. Ja z kolei o tym, jak dzieciaki w szkole śmiały się z mojej „babcinej” pasji. Było w tej rozmowie coś lekkiego, znajomego. Jakbyśmy znali się od lat. Za pagórkiem naprawdę było „fajne miejsce”. Podgrzybki wyrastały jeden przy drugim.
Grzybowa współpraca
Zanim zdążyłam się rozłożyć z koszem i nożykiem, Wojtek już nachylał się przy pierwszym skupisku grzybów. Zerkałam na niego kątem oka. Nie było w nim nic z typowego grzybiarza-narwańca, co to zgarnia wszystko, jak leci – podchodził do sprawy z szacunkiem, nie niszczył mchu, sprawdzał grzyby, zostawiał te przerośnięte.
– Tu pod tą sosenką masz trzy. Dwa mniejsze i jeden ukryty pod liściem – rzucił, wskazując palcem.
Podeszłam i faktycznie – idealne, jędrne podgrzybki. Uśmiechnęłam się, lekko zaskoczona.
– Jak ty to widzisz? Przecież stąd widać tylko liście.
– Trzeba mieć nos. I wprawne oko – odparł, mrużąc jedno jak rasowy tropiciel.
Zaczęliśmy chodzić równolegle, czasem zatrzymując się, żeby pokazać sobie znaleziska. Co jakiś czas któryś z nas robił krok w stronę drugiego, jakby nie chcąc zbytnio się oddalać. I chyba nie chodziło już tylko o grzyby. Przerwy między zbiorami wypełniały rozmowy – o tym, że oboje mamy dość ludzi, co wiecznie gdzieś pędzą, o tym, że takie samotne wypady mają coś z terapii i że w sumie łatwiej gada się z kimś obcym, niż z kimś, kto zna nas całe życie.
– Często tu przyjeżdżasz? – spytał, gdy oboje przysiedliśmy na zwalonym pniu, żeby napić się z termosów.
– To moje miejsce od lat. Ale jeszcze nigdy nie wróciłam z nikim – odpowiedziałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
– Może dzisiaj wrócimy razem? – rzucił, nie patrząc na mnie.
A potem dodał ciszej:
– Znaczy… do samochodu.
Ognisko i tajemnice
Słońce zaczynało już zachodzić, kiedy doszliśmy z pełnymi koszami do małej polany przy leśnym parkingu. Wojtek zatrzymał się przy swoim aucie, spojrzał na mnie, a potem rzucił:
– Mam w bagażniku kiełbaski i suchy chrust. Chcesz zostać na ognisko?
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
– To zawsze tak się przygotowujesz na grzyby?
– Nie, tylko jak czuję, że może się trafić dobra znajomość. – Uśmiechnął się półgębkiem i otworzył bagażnik.
Nie powiem – zawahałam się. Z jednej strony chciałam już wracać, bo czekał na mnie spokojny wieczór i książka. Z drugiej... czułam, że jeśli teraz wsiądę do auta i odjadę, będę tego żałować.
– No dobra. Ale jak kiełbasa okaże się niedopieczona, to nie ręczę za siebie – zażartowałam, siadając na pniu przy ognisku, które zaczął rozpalać z wprawą.
Płomienie szybko zaczęły tańczyć, a my w milczeniu patrzyliśmy, jak czerwienią się kawałki drewna. Wojtek wyjął termos z winem i dwa plastikowe kubki.
– Domowe. Od sąsiada z działki. Nie bij – powiedział, nalewając.
– To teraz już na pewno zostanę – odparłam, biorąc łyk. Było cierpkie, ale rozgrzewające.
Zaczęliśmy gadać o rodzinie, związkach, rozwodach. On opowiadał o byłej, ja o swoim eks, o tym, jak bardzo człowiek może być samotny, nawet będąc z kimś. I że czasem przypadkowa rozmowa w lesie potrafi znaczyć więcej niż lata wspólnego mieszkania.
– Może właśnie o to chodzi w życiu – powiedział cicho – żeby przypadek był lepszy od planu.
Spojrzałam na niego i pomyślałam, że to chyba pierwszy raz od dawna, kiedy ktoś tak trafnie ujął to, co czuję.
Kozak, ale nie tylko grzybowy
Kiedy zapadł zmrok, światło ogniska odbijało się w jego oczach. Był blisko, ale nie narzucał się. Nie próbował chwytać mnie za rękę ani zgrywać rycerza. Po prostu był. Siedzieliśmy cicho przez kilka minut, wpatrując się w płomienie, aż nagle poczułam, jak jego ramię delikatnie muska moje. Nie odsunęłam się.
– Wiesz, że masz piegi na nosie? – zapytał niespodziewanie.
– Naprawdę? – parsknęłam. – Serio to twój tekst na podryw?
– Nie. Mój tekst na przyglądanie się komuś za długo.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz ktoś mówił do mnie coś równie głupiego i jednocześnie uroczego. Patrzyłam na niego i czułam, jak coś we mnie się odblokowuje. Jakaś niewidzialna klapka, którą trzymałam zamkniętą od lat. Bezpiecznie. Na wszelki wypadek. Pochylił się powoli, jakby pytał spojrzeniem, czy może. Nie protestowałam. Jego usta były ciepłe, delikatne, smakowały winem i dymem z ogniska. Pocałunek nie był gwałtowny, raczej jakby chciał mnie tylko upewnić, że niczego nie muszę, a wszystko mogę.
– Mam wrażenie, że znamy się dłużej niż kilka godzin – powiedział cicho, kiedy oderwał się ode mnie.
– Może kiedyś zgubiliśmy się w tym samym lesie – odparłam, układając głowę na jego ramieniu.
Ognisko już dogasało, a my siedzieliśmy przy sobie, nie myśląc o jutrze.
– Jutro wracam do miasta – powiedziałam w końcu.
– A ja pojutrze. Ale może... nie kończmy tego w lesie? – zapytał.
Nie odpowiedziałam. Tylko skinęłam głową.
Zostawił we mnie ślad
Droga powrotna do domu była dziwnie spokojna. Las znikał za mną kawałek po kawałku, jakby nie chciał się tak łatwo pożegnać. W aucie pachniało jeszcze dymem z ogniska, a na siedzeniu pasażera leżał mój kosz – pełen podgrzybków, prawdziwków i kilku dorodnych koźlaków. Ale nie to mnie rozczulało. Najchętniej wróciłabym z Wojtkiem. Ale oboje wiedzieliśmy, że trzeba chwilę poczekać, nie psuć tego, co dopiero się zaczęło. Dał mi swój numer na pożegnanie. A potem podszedł bliżej, pocałował lekko w skroń i powiedział:
– Jak będziesz chciała jeszcze kiedyś poszukać grzybów… albo czegokolwiek innego – dzwoń.
Mogłabym uznać, że to tylko leśna przygoda. Taka, co dzieje się w oderwaniu od codzienności, a potem wraca się do starego życia, jakby nic się nie wydarzyło. Ale nie chciałam wracać do „niczego”. Ten dzień, te rozmowy, ten mężczyzna – zostawili we mnie ślad. Ciepły, prawdziwy, trochę niepewny, ale zupełnie inny niż wszystko, co znałam. W kuchni, kiedy myłam grzyby, włączyłam radio. Leciała stara piosenka o miłości. Złapałam się na tym, że się uśmiecham. I że nie myślę o tym, co będzie – tylko o tym, co mogłoby być. Oprócz podgrzybków, prawdziwków i kilku koźlaków – znalazłam coś jeszcze. Kogoś. Niezłego kozaka. I może to jeszcze nic pewnego. Może się rozmyje. Ale dawno nie czułam się tak… żywa.
Iza, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pokochałam sprzedawcę chryzantem. Nie zdążyliśmy nacieszyć się sobą, a ja już zapalałam mu znicz na grobie”
- „Złapałam teściową na gorącym uczynku. Jak chciała się odmłodzić, mogła iść na masaż, zamiast brać się za młodzików”
- „Zdradziłam męża z dawnym kochankiem i nie czułam się winna. Liczyłam, że mnie zrozumie, bo każdy potrzebuje odskoczni”