„Na grzybobraniu potknęłam się o korzeń. Wpadłam prosto w ramiona sąsiada i zapomniałam o mężu”
„Przeszłam znajomą ścieżką, mijając pokrzywione brzozy i omszałe pnie. Zatrzymałam się przy jednym z ulubionych miejsc – tam często rosły prawdziwki. Zaczęłam się schylać, kiedy pod stopą poczułam, że coś nie gra”.

- Redakcja
Czasami mam wrażenie, że zniknęłam. Nie tak dosłownie, bo przecież fizycznie jestem – gotuję, sprzątam, dzieci mają zawsze czyste ubrania i kanapki do szkoły. Ale... mnie już jakby nie ma. Odkąd urodziłam drugie dziecko, moje życie stało się ciche. Marcin mówi, że mnie kocha, ale mówi to w biegu – między rozmową z kontrahentem a raportem z księgowości. Tak jakby miłość była sprawą, którą da się załatwić w przerwie na kawę.
Wszystko jest przewidywalne
Nawet to, że wieczorem, kiedy siądę obok niego na kanapie, on się odsunie – niby niechcący, ale jednak. Dlatego kiedy tylko mogę, uciekam. Do lasu. Do grzybów. Do ciszy, która przynajmniej nie boli.
I tam właśnie go widuję. Pawła. Naszego sąsiada zza płotu. Samotnego rozwodnika, który zawsze kiwa głową, mówi „dzień dobry” i patrzy… inaczej. Jakby widział, że jestem. Jakby nie patrzył przez mnie, tylko na mnie.
Telefon zadzwonił dokładnie wtedy, kiedy wyciągałam z szafki wiklinowy koszyk.
– No cześć, kobieto lasu – odezwała się Anita. – Znów idziesz na grzyby?
– A co mam innego robić? – odpowiedziałam, opierając się o lodówkę.
– Może… pójść z kimś na kawę? Albo... nie wiem, porozmawiać z kimś, kto nie zaczyna zdania od „Mam prezentację o szesnastej”? – zadrwiła.
– Marcin pracuje. Zawsze pracuje – westchnęłam.
– I ty tak chcesz całe życie? Czekać, aż on cię zauważy?
Zamilkłam. Nie odpowiedziałam. Ale jeszcze długo siedziałam z telefonem w dłoni i myślałam o Pawle. I o tym, że naprawdę… nie wiem, czego chcę.
Poszłam na grzyby
Niebo było niskie, szare i pachniało jesienią. Gdy weszłam do lasu, ściółka zaszeleściła pod moimi kaloszami. Niosłam koszyk, trochę za duży jak na dzisiejszy zbiór – ale lubię mieć nadzieję. Przeszłam znajomą ścieżką, mijając pokrzywione brzozy i omszałe pnie. Zatrzymałam się przy jednym z ulubionych miejsc – tam często rosły prawdziwki. Zaczęłam się schylać, kiedy pod stopą poczułam, że coś nie gra. Korzeń. Zwyczajny, wystający korzeń. A ja – zupełnie niezwyczajnie – poleciałam do przodu, nie mogąc odzyskać równowagi. I wtedy mnie złapał.
Dosłownie. Wpadłam prosto w jego ramiona, tak blisko, że poczułam zapach jego perfum. Moje dłonie zatrzymały się na jego klatce piersiowej, a jego na moich biodrach. Zamarliśmy.
– Ojej, przepraszam! – wydukałam, robiąc krok w tył. – Nie widziałam… znaczy, nie patrzyłam pod nogi.
– To ja powinienem przeprosić – powiedział spokojnie. – Stałem jak kołek.
Uśmiechnął się nieśmiało. Jego spojrzenie zatrzymało się na mnie o pół sekundy za długo.
– Może… pójdziemy razem? – zapytał, a jego głos zabrzmiał zaskakująco pewnie.
Zawahałam się.
– Las potrafi być zdradliwy – dodał. – A ty... wyglądasz, jakbyś miała dziś w sobie więcej myśli niż grzybów.
Parsknęłam cicho śmiechem. I zanim zdążyłam się zastanowić, przytaknęłam.
– Dobrze. Ale ostrzegam – mam kiepski nos do rydzów.
– Ja mam dobry. Do grzybów… i ludzi – powiedział i ruszyliśmy w głąb lasu.
Coraz częściej go spotykałam
Od tamtego spaceru minęły dwa tygodnie. Dwa tygodnie, w trakcie których widywałam Pawła z zaskakującą regularnością. Najpierw przed sklepem – kiedy oboje kupowaliśmy mleko. Potem pod bramką – gdy wracałam z dziećmi ze szkoły. A potem… to już jakby samo się działo. Jakbyśmy odgrywali cichy taniec unikania i przyciągania. Rozmawialiśmy krótko. O pogodzie. O grzybach. O tym, że „jesień przyszła wcześnie”. Ale pod powierzchnią tych zdań tliło się coś, czego jeszcze nie potrafiłam nazwać.
– Znowu go spotkałaś? – zapytała Anita przez telefon, gdy opowiadałam o porannej wizycie w warzywniaku.
– Przypadkiem – mruknęłam, choć wiedziałam, że to nie do końca prawda.
– Julka… a twój mąż? Co on na to, że tak „przypadkiem” zaczęłaś świecić oczami na widok sąsiada?
Westchnęłam. Bo właśnie o to chodziło – Marcin nie wiedział. A raczej – nie zauważył. Tak jak nie zauważał, że z kolacji robiłam się coraz cichsza, że przestawałam mówić „dobranoc”, że nie śmiałam się już z jego sucharów.
Pewnego wieczoru podjęłam próbę.
– Marcin? – odezwałam się nieśmiało, kiedy siedzieliśmy na kanapie. On, jak zwykle, z laptopem na kolanach.
– Hm?
– Ostatnio… nie wiem. Czuję się... trochę jak powietrze. Jakbyśmy tylko mieszkali obok siebie. Jak współlokatorzy.
Zamknął laptopa, ale nie spojrzał na mnie.
– Julka, nie dramatyzuj. Jest po prostu dużo roboty. Przecież wiesz, że to dla nas.
– A co jeśli ja już nie chcę „dla nas”? Tylko… „z nami”? – zapytałam, ale czułam, że mówiłam do ściany.
– Naprawdę musimy to robić teraz?
Wstał i poszedł do kuchni. Nawet nie odwrócił się, żeby sprawdzić, czy płaczę. A ja płakałam. Wieczorem pomyślałam o Pawle. O tym, jak uważnie mnie słucha. O tym, jak raz podał mi chusteczkę, gdy kichnęłam. I o tym, że z niecierpliwością zaczynam czekać na kolejne „przypadki”.
Pisaliśmy do siebie SMS-y
Paweł siedział na swoim balkonie. Czytał. Gdy podniosłam wzrok znad filiżanki kawy, nasze spojrzenia się spotkały. Skinął głową i uśmiechnął się lekko. Odwzajemniłam gest, a potem... zamiast wrócić do zmywania naczyń, wzięłam telefon.
"Hej. Czytasz coś ciekawego?"
Wysłałam wiadomość, zanim zdążyłam się rozmyślić. Nie minęła minuta, a ekran zamigotał:
"Reportaż o ludziach, którzy znikają bez śladu. Ale teraz pewnie będę czytał twoje odpowiedzi."
Zachichotałam pod nosem. Serce zabiło mi szybciej. Nie powinnam się tak czuć… a jednak.
Wieczorne rozmowy przerodziły się w codzienność. Z pozoru błahe – o książkach, pogodzie, śmiesznych sytuacjach w sklepie. Ale między słowami przesączały się emocje. Tęsknota. Ciepło. Jakaś cicha fascynacja. Któregoś wieczoru napisał:
"Cieszę się, że wtedy w lesie byłaś blisko."
Wpatrywałam się w te słowa, a w środku coś we mnie pękło. Odruchowo sięgnęłam po telefon, żeby odpisać – i wtedy zobaczyłam Marcina. Stał w drzwiach. Patrzył na ekran. Nie odezwał się, nie zapytał. Tylko ten jeden moment – jego spojrzenie na mój telefon i moją minę.
Odwrócił się i poszedł do łazienki. Nie odezwał się przez resztę wieczoru. A ja siedziałam z telefonem w dłoni, sparaliżowana. Już nie pisałam. Ale nie dlatego, że nie chciałam. Tylko dlatego, że nie wiedziałam, co dalej.
Mąż był podejrzliwy
Zrobiłam herbatę z melisy, chociaż wcale nie czułam się zdenerwowana. Czułam się… jakby ktoś zsunął ze mnie kołdrę, pod którą spałam od lat. Było zimno. Naga prawda – Marcin już mnie nie kocha. A ja… ja chyba od dawna nie kocham jego. W kuchni panowała cisza. Tylko tykanie zegara wybijało sekundy do czegoś nieuchronnego.
Marcin wszedł bez słowa, oparł się o blat. Patrzył na mnie z tym wyrazem twarzy, który znałam – kiedy coś się zepsuło w firmie, kiedy wiedział, że to jego wina, ale jeszcze nie chciał tego przyznać.
– To coś więcej niż wiadomości? – zapytał nagle.
Kubek stuknął o stół. Wylałam trochę.
– Nie… – odpowiedziałam, zbyt szybko. A potem ciszej: – Jeszcze nie.
– Ale chcesz, żeby było?
Nie umiałam skłamać. Patrzyłam mu prosto w oczy.
– Nie wiem – wyszeptałam. – Ale przy nim… czuję się kobietą.
Zacisnął szczękę. Jego twarz się nie zmieniła. Ale ja wiedziałam, że właśnie runęło coś w nim. Coś, czego nawet nie pielęgnował, ale co mimo wszystko tam było.
– Czyli to moja wina, tak?
– Nie chodzi o winę – przerwałam. – Chodzi o lata ciszy, o wieczory, kiedy byłam sama, mimo że byłeś obok. O to, że przestałeś mnie widzieć.
– A ty postanowiłaś, że lepiej cię zobaczy ktoś inny.
Odwrócił się i wyszedł. Trzasnęły drzwi. A ja, zanim pomyślałam, wzięłam kurtkę i wybiegłam z domu.
Spotkaliśmy się w lesie
Las był cichy i chłodny. Zadzwoniłam.
– Paweł? Możesz przyjść do lasu?
– Julia… wszystko w porządku?
– Nie. Ale chyba chcę, żeby było.
Cisza. A potem jego cichy głos:
– Już idę.
Po kwadransie usłyszałam cichy szelest liści. Spojrzałam – szedł. Nie spieszył się. Usiadł obok mnie bez słowa. Przez chwilę tylko oddychaliśmy.
– Widział SMS-y? – zapytał cicho.
– Tak.
– I?
– I powiedział: „To coś więcej niż wiadomości?”. A ja nie umiałam mu odpowiedzieć, że nie.
Paweł milczał. Długo. A potem powiedział:
– Wiedziałem, że to się skończy konfrontacją. Takie rzeczy zawsze się kończą źle.
– A jeśli ja chcę, żeby to się nie kończyło?
Odwrócił głowę. Spojrzał mi prosto w oczy.
– Julia… jesteś żoną innego faceta. A ja… ja już raz byłem tym drugim. To nie kończy się dobrze. Dla nikogo.
– Nie wiem, co będzie – przerwałam mu. – Ale pierwszy raz od lat czuję, że jestem sobą. Nie dodatkiem, nie żoną. Po prostu… ja.
Zadrżałam. Chłód? Strach?
Paweł wyciągnął rękę, ale nie dotknął. Zatrzymał ją kilka centymetrów od mojego ramienia.
– Pozwolisz, że po prostu posiedzę tu z tobą?
Skinęłam głową. I tak siedzieliśmy. On – cichy. Ja – poraniona. A między nami coś, co nie miało jeszcze imienia. Ale już żyło.
Julia, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Synowa wręczyła mi waniliowe perfumy na imieniny. Teraz czuję się, jakbym cały czas siedziała w toalecie”
- „Zrobiłabym wszystko dla awansu i to był błąd. Cena sukcesu okazała się dla mnie zbyt wysoka”
- „Ojciec zawsze mówił, że kobieta ma służyć mężczyźnie. Najbardziej bolało mnie to, że mama mu w tym wtórowała”