Reklama

Był koniec października, a moja żona już od tygodnia zachowywała się, jakby wygrała los na loterii. Halloween. Jej ulubione święto. Aż trudno było uwierzyć, że ktoś dorosły może tak się cieszyć na wycinanie dyni.

Reklama

– Kochanie, w tym roku robimy imprezę – oznajmiła mi z błyskiem w oku. – Stroje obowiązkowe. Dzieci mają być przerażone, sąsiedzi zachwyceni!

Pokiwałem głową, udając entuzjazm. W rzeczywistości miałem już dość tych wszystkich corocznych przebrań i tych samych opowieści o tym, jak to „u cioci Zosi w Ameryce Halloween wygląda zupełnie inaczej”. Jednak najgorsze miało dopiero nadejść. Gdy w dzień imprezy do drzwi zapukała moja teściowa, z trudem powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem. Była przebrana za… wiedźmę. Starą, złośliwą wiedźmę z krzywym nosem i brodawką na brodzie. Gdy tylko ją zobaczyłem, z trudem udało mi się nie powiedzieć na głos, że nie widzę żadnej różnicy. Może lepiej, że wtedy tego nie powiedziałem. Bo reszta wieczoru miała dopiero odsłonić swój prawdziwy charakter...

Nie chciałem być niemiły

Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Czarna peleryna, szpiczasty kapelusz, a w dłoni zakrzywiona różdżka.

Cukierek albo psikus! – zapiszczała cienkim głosem.

– Mamo, ale ekstra! – pisnęła moja żona i rzuciła się jej na szyję.

– Dziękuję, kochanie! Trochę się napracowałam, ale warto. Igor, jak ci się podoba?

Zawahałem się. Nie chciałem być niemiły, ale coś we mnie buzowało.

Bardzo... realistycznie – wydusiłem z siebie.

– No wiem! – ucieszyła się. – W aptece kobieta aż się cofnęła, jak mnie zobaczyła!

– Może cię rozpoznała – mruknąłem pod nosem, ale chyba mnie nie dosłyszała.

Dzieci w tym czasie biegały już po domu, poprzebierane za zombie i wróżki. Teściowa zasiadła w salonie jak królowa mroku.

A gdzie dynie? – zapytała z dezaprobatą. – Pamiętasz, te zeszłoroczne?

– Nie pamiętam – odpowiedziałem.

Spojrzała na mnie zmrużonymi oczami.

– Ty to zawsze musisz coś dogryźć, prawda?

– Tylko jestem szczery, mamo. Jak zawsze – odparłem, uśmiechając się jak aniołek.

Wiedziałem, że to dopiero początek.

Dogryzła mi

Wieczorem salon wyglądał jak plan zdjęciowy do taniego horroru. Pajęczyny z waty, świeczki w dyniach i stół uginający się od „palców wiedźmy” i „ocznych gałek” z galaretki. Dzieciaki były zachwycone. Dorośli? Różnie. Teściowa królowała przy stole, komentując wszystko.

– A co to za kapelusz? Miałeś być wampirem? Bo wyglądasz jak kelner z cyrku – powiedziała, popijając swoją „krwawą mary”.

– A ty miałaś być czarownicą, prawda? Bo przez chwilę myślałem, że po prostu wstałaś z łóżka i przyszłaś – odparłem z uśmiechem.

– Oho, zaczynamy... – mruknęła moja żona i chwyciła mnie za rękę pod stołem.

– Mamo, daj już spokój, dobrze? Igor się postarał – dodała, ale raczej bez przekonania.

– No dobrze, dobrze – rzuciła teściowa. – Tylko żartuję. Poza tym... Halloween to przecież czas, kiedy można być sobą, prawda?

Spojrzałem na nią dłużej.

– Kto chce ciasto dyniowe?! – krzyknęła nagle, wstając i idąc do kuchni. – Sama piekłam, bo te twoje gotowce z marketu...

– A jednak cię skusiły – rzuciłem. – Widziałem, jak zjadłaś trzy kawałki. To chyba znaczy, że nie są takie złe?

– Skusiły mnie, bo nie chciałam, żeby się zmarnowały – odpowiedziała z miną męczennicy.

– No tak. Zawsze wszystko robisz z poświęceniem.

– W przeciwieństwie do niektórych – dodała, patrząc prosto na mnie.

I wtedy właśnie wpadł sąsiad z wnukiem, przebrany za Frankensteina.

Wzruszyłem ramionami

Po przywitaniu sąsiada i jego wnuka, atmosfera na moment się rozluźniła. Dzieciaki wrzasnęły z radości, bo Frankenstein to był hit – zielona maska, zszywana szyja, efekty dźwiękowe. Nawet ja musiałem przyznać, że facet się postarał.

– Bierz przykład z pana Henia – rzuciła teściowa, wbijając widelec w kawałek ciasta. – On to potrafi zaskoczyć. A ty?

– Ja zaskakuję codziennie. Na przykład tym, że jeszcze nikogo nie udusiłem.

– I to miał być żart?

– W twoim stylu.

Sąsiad zaśmiał się niezręcznie, chyba nie wiedząc, czy to tylko taki rodzinny teatrzyk, czy zaraz wyciągniemy noże.

A jak tam praca? – zapytał sąsiad, próbując zmienić temat.

– A wiesz, klasycznie – odpowiedziałem. – Szef jak zwykle ma humory, klienci chcą wszystko „na wczoraj”. Czyli codzienność.

– No widzisz – wtrąciła teściowa. – Może jakbyś był bardziej zorganizowany…

– Mamo! – przerwała jej moja żona. – Nie dziś, okej?

– Ale ja tylko mówię… przecież to nie krytyka, tylko konstruktywna uwaga.

– U ciebie każda uwaga jest konstruktywna jak młot pneumatyczny.

– Cicho! – krzyknęła nagle jedna z córek. – Będzie pokaz duchów!

I faktycznie – światła zgasły, a w salonie zapalił się projektor. Zaczęły się ruszać cienie, a dzieci piszczały z ekscytacji. W ciemności usłyszałem, jak teściowa szepcze do mojej żony:

– Wiesz, córciu… ja bym tego twojego męża wysłała na kurs dobrych manier.

Odezwałem się bez mrugnięcia okiem:

– A ja bym wysłał cię na kurs znikania.

Światło błysnęło. Teściowa spojrzała na mnie, a ja tylko wzruszyłem ramionami.

Wpadłem w panikę

Po pokazie duchów dzieciaki rzuciły się na cukierki, a dorośli zasiedli z herbatą przy stole. Myślałem, że teściowa da już sobie spokój, ale nie – najwyraźniej postanowiła, że dzisiaj będzie królową wieczoru. Jak nie wyglądem, to charakterem.

– Wiesz, kochanie – zwróciła się do mojej żony, zupełnie mnie ignorując – dobrze, że dzieci mają przynajmniej mnie. Przynoszę im wartości, tradycje… Nie tylko ekran i fast foody.

– Mamo… – westchnęła żona, ale ja już się odezwałem.

– Tak, mamo. I przynosisz też krytykę, pretensje i swoje niezawodne przepisy na lepsze życie. Czego byśmy bez ciebie nie zrobili…

– Ironia nie pasuje mężczyźnie – odparła, biorąc łyk herbaty. – Tak samo, jak brak ambicji.

– Czyli jednak to o mnie – powiedziałem z udawanym zaskoczeniem. – Dobrze wiedzieć.

– Błagam cię… – jęknęła żona. – Może przestaniecie oboje?

Ja tylko się bronię – rozłożyłem ręce. – Tu człowiek ledwo zdąży bułkę zjeść, a już dostaje komentarz o braku ambicji.

– Bo boli prawda, co? – uśmiechnęła się słodko teściowa.

– Nie, boli obecność. Ale to chwilowe, prawda? Jutro już wracasz do siebie?

– Planowałam zostać na noc – odpowiedziała z zadowoleniem. – Dzieci będą zachwycone.

Spojrzałem na żonę z paniką w oczach.

– Kiedy mówiła, że zostaje?

– Dzisiaj rano… Nie chciałam cię denerwować.

– A teraz to niby co robię? Medytuję?!

Postawiłem na swoim

Przy kolacji zapanował dziwny spokój. Teściowa rozsiadła się w fotelu z kocykiem w dynie, dzieci oglądały bajkę, a ja... siedziałem obok i liczyłem do dziesięciu. Może do stu. W milczeniu.

– Możesz mi podać sól? – zapytała nagle.

Podałem. Bez słowa.

– Dziękuję – dodała, po czym teatralnie westchnęła. – Dobrze, że nie wszystko muszę sobie robić sama.

– Zdziwiłabyś się – rzuciłem, udając, że patrzę w telewizor.

– A ty byś się zdziwił, jak niewiele potrzeba, żeby być lepszym mężem.

– A ty byś się zdziwiła, jak wiele trzeba samozaparcia, żeby nie wyjść z własnego domu.

– Proszę was... – żona miała już dość, to było widać.

Teściowa zignorowała jej ton.

– Zresztą, ja się już przyzwyczaiłam. Mój zmarły mąż też nie był ideałem. Przynajmniej miał klasę. Nie odburkiwał kobiecie.

– Pewnie dlatego tak często znikał z domu. Żeby nie musieć słuchać – powiedziałem z udawanym uśmiechem.

Zapadła cisza. W końcu wstała.

– Dobrze. Skoro już i tak jestem wiedźmą w twoich oczach, to może faktycznie powinnam wsiąść na miotłę i wrócić do siebie.

– Teraz mówisz jak ktoś, z kim mogę się dogadać – powiedziałem, wstając. – Wiesz, gdzie jest przedpokój?

Żona spojrzała na mnie z wyrzutem, ale już było za późno.

Wiedziałem, że ma rację

Teściowa rzeczywiście spakowała się i wyszła, zanim dzieci poszły spać. Wcześniej jednak – dramatycznym gestem – zostawiła przy drzwiach paczkę z własnoręcznie zrobionymi ciasteczkami i liścik: „Nie każdy musi mnie lubić, ale nie wypada być niewdzięcznym”. Nie dotykałem tych ciastek. Bałem się, że rzuciła na nie klątwę. Po wszystkim usiedliśmy z żoną w kuchni. W ciszy.

Czy ty musisz tak z nią zawsze?

– Tak – odpowiedziałem od razu. – Muszę. Bo to nie jest normalna rozmowa. To jest emocjonalny ping-pong. Ja odbijam, żeby nie dostać piłką w twarz.

– Dzieci ją lubią.

– No jasne. Bo one nie wiedzą, co znaczą jej przytyki i komentarze. Dla nich to po prostu babcia z brodawką na brodzie i różdżką.

– Wiesz, że ona naprawdę się stara?

– Wiem. Ale stara się głównie udowodnić, że jestem niewystarczający.

Żona pokiwała głową, po czym spojrzała na mnie poważnie.

– A może po prostu oboje przestańcie próbować się wzajemnie pokonać? Bo kiedy ty się z nią szarpiesz, to staję między młotem a kowadłem.

Westchnąłem. Wiedziałem, że ma rację. Jednak wiedzieć to jedno, a znieść teściową w stroju wiedźmy to zupełnie inna sprawa.

– Dobra – powiedziałem w końcu. – W przyszłym roku przebiorę się za kota. Może wtedy wreszcie przestaniemy się drapać.

Uśmiechnęła się lekko. I to było nasze małe zawieszenie broni.

Igor, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama