Reklama

Kiedy dotarło do mnie, że jestem w ciąży, oboje z Wojtkiem byliśmy totalnie zszokowani. Jak to możliwe? Przecież staraliśmy się, żeby uniknąć takiej sytuacji. Mieliśmy zaledwie po dziewiętnaście lat, brakowało nam odpowiedzialności i dojrzałości.

Reklama

W trudnych chwilach odpływałam w krainę fantazji

Zostałam sama z całym „problemem”, ponieważ świeżo upieczony tatuś nie podołał wyzwaniu. On mógł sobie pozwolić na słabość, ja – niekoniecznie.

Jakoś dałam radę, głównie dzięki wsparciu rodziców. Udało mi się nawet skończyć studia w trybie zaocznym. Natalka dobrze się rozwijała, a ja w końcu znalazłam zatrudnienie.

– Nie udawaj superbohaterki, tylko znajdź sobie faceta – radziły mi kumpele. Widziałam też w oczach mamy pretensję, że nic nie zmieniam w swoim życiu.

Miałam deficyt uczuć, tęskniłam za drugą połówką, która byłaby przy mnie zarówno w chwilach radości, jak i smutku.

Zobacz także

Każdy facet wydawał mi się sobowtórem mojego byłego, Wojtka – mężczyzny pozbawionego poczucia odpowiedzialności i niezmiernie z tego faktu dumnego. Tymczasem ja samotnie wychowywałam dziecko i musiałam się mierzyć z mnóstwem problemów. Jak każda zabiegana mama stałam się ekspertką w zarządzaniu czasem, nie rozstawałam się z kalendarzem, ciągle gdzieś pędziłam. Nie byłam interesującą kandydatką na partnerkę, brakowało mi zarówno czasu, jak i energii, aby zadbać o siebie.

Bywały chwile, gdy odpływałam w krainę fantazji. Wyobrażałam sobie, że zjawi się ktoś, kto uwolni mnie z tej monotonii, wniesie kolory do mojego świata, obdarzy uczuciem. Te przemyślenia ogrzewały moją duszę, sprawiały, że codzienne zadania stawały się mniej uciążliwe, a poranna kawa miała smak wolności. Przez krótką chwilę widziałam przed sobą nieograniczone perspektywy.

Miałam nadzieję, że coś się zmieni. Może właśnie dzisiaj? Przyjemne mrowienie przeszywało moje ciało, lecz po chwili wracałam do szarzyzny dnia codziennego. Przywykłam do samotności, do ignorowania strachu przed kolejnym dniem, który jest niechcianym towarzyszem wszystkich samotnych matek.

Nic dziwnego, że przegapiłam znaki, jakie wysyłał mi świat

Nie wierzyłam już, że gdzieś tam jest ktoś dla mnie. Sądziłam, że jestem trochę jak nieparzysta skarpetka – skazana na samotność. W końcu tyle razy się zawiodłam. Doszłam do wniosku, że widocznie tak miało być i pogodziłam się z losem singielki.

– Strasznie przepraszam! – wydukałam tylko, patrząc z przerażeniem, jak kawa z mojego kubka tworzy wielką plamę na śnieżnobiałej koszuli faceta, który stał naprzeciwko.

– Nic się nie stało, to ja wpadłem na panią, za ostro wszedłem w ten zakręt – odpowiedział jak gdyby nigdy nic. Próbował jeszcze wciągnąć brzuch, żeby mokry materiał go nie dotykał.

Nie imponował wzrostem, a jego wiek trudno było określić na pierwszy rzut oka. Sympatię budziła jego dość przeciętna, ale pogodna twarz, której charakteru dodawał wesoło zadarty nos. Uwagę przykuwało jedynie spojrzenie – być może przez iskrzącą się w oczach bystrość umysłu, a może dlatego, że wciąż wpatrywał się we mnie uważnie. Sprawiał wrażenie nieciekawego urzędnika, jednak gdy tylko doszłam do siebie po zaskoczeniu wywołanym starciem na korytarzu, dotarło do mnie, że to tylko złudne wrażenie.

Facetowi, na którego przez przypadek wylałam kawę, asystowało troje pracowników firmy – dwóch członków zarządu i jedna sekretarka. Ich twarze wyrażały przerażenie, zupełnie jakby stanęli na minie przeciwpiechotnej. Oczywiste było, że oprowadzali po budynku jakąś ważną osobistość, a ja zrujnowałam jego garderobę. Przygarbiona, zaczęłam układać w głowie plan ucieczki z tego pechowego miejsca.

– Niech pani da spokój, nie ma co zawracać sobie głowy zwykłą koszulą, szczególnie że i tak za nią nie przepadałem – dodał mi otuchy facet z zadartym nosem.

– Już lecę to ogarnąć – zakrzątnęła się wokół niego asystentka szefa.

Po jej pełnym atencji zachowaniu wydedukowałam, że gość musi być naprawdę niezłą szychą.

– A pani przypadkiem nie ma czegoś do roboty? – przywołał mnie do porządku szef, przerywając wątek moich przemyśleń.

Przysłał mi wielki bukiet kwiatów

Faktycznie, sterczałam na korytarzu trzymając kubek bez zawartości i robiłam z siebie pośmiewisko. W naszej firmie pracownik powinien przebywać przy swoim stanowisku pracy, a nie spacerować po korytarzach. Ulotniłam się przełożonemu sprzed oczu najszybciej jak potrafiłam, bo ta posada była dla mnie naprawdę ważna.

Jakieś pół godziny później cała trójka – dwóch dyrektorów i ich asystentka – znalazła się tuż obok miejsca, w którym pracowałam. Najwyraźniej to ten ważny gość ich tu przyprowadził.

– To dla pani – nieznajomy postawił przede mną kubek aromatycznej kawy. – Wchłonąłem całą pani kofeinę – pokazał na swoją pierś, tym razem okrytą idealnie białą koszulą – więc teraz nadrabiam to, co wsiąkło w moje poprzednie ubranie.

– Bardzo panu dziękuję, ale naprawdę nie musiał pan tego robić – wydukałam zaskoczona.

Zazwyczaj nie miałam problemów z odwagą. Mężczyzna wydawał się sympatyczny, jednak okoliczności mnie przytłoczyły. Tłum ludzi z zarządu z nieszczerymi grymasami na twarzach zebrał się za jego plecami. Zjawili się przy stanowisku pracy zwykłej, szarej pracownicy, z której istnienia zapewne do tej pory nie zdawali sobie sprawy.

– Mogłaś go chociaż spytać o nazwisko – wyszeptała Anka, ledwo zniknęli za drzwiami. – Zarząd firmy ciągnął za nim jak oczarowany. Serio nie kojarzysz, co to za gość? – drążyła temat.

Plotki w firmie rozchodzą się w mgnieniu oka i niedługo później tajemnica została odkryta. Mój wielbiciel okazał się klientem, którego przedsiębiorstwo od dłuższego czasu próbowało pozyskać. Nic zatem dziwnego, że szefostwo skakało koło niego jak wokół przysłowiowego jajka. A ja go oblałam kawą, no pięknie!

– Niesprawiedliwość, ja też takie chcę – Anka krążyła wokół mojego stanowiska pracy, zachwycając się ogromnym bukietem róż dostarczonym przez kuriera. – Gdybym dostawała kwiaty za każdym razem, gdy kogoś obleję, spokojnie mogłabym otworzyć własny biznes florystyczny – wzdychała.

Poczułam się jak Kopciuszek

Przysłuchiwałam się jej wywnętrzaniom półgłosem, obracając między palcami karteczkę wyjętą spośród róż. Parę ciepłych zdań i propozycja wspólnej kolacji.

– Powinnaś się zgodzić i przekonać go do współpracy z naszą spółką – udzielił mi rady Maciek, szef naszego wydziału.

– Nie zwracaj na niego uwagi, on postradał zmysły – z pełnym przekonaniem stwierdziła Anka. – Ale spotkać się powinnaś, tylko w co ty się ubierzesz? Kiedy ostatni raz byłaś na randce?

Spotkanie we dwoje. Spodziewałam się czegoś zupełnie innego… Ten facet nie wydawał się być na właściwym miejscu. Liczyłam na to, że pojawi się ktoś, kto trafi w moje serce, sprawi, że zacznę się trząść i uniesie mnie w przestworza, a nie tylko miły gość do którego nic mnie nie ciągnie.

Zaproszenie na kolację, które wywołało w pracy niemałe poruszenie, było nie do odrzucenia. Powiedziałam o tym jedynie koleżance, a plotka w mgnieniu oka rozniosła się po całej firmie. Fakt, że tak istotny klient zwrócił na mnie uwagę, stał się prawdziwą sensacją.

Muszę przyznać, że dzięki temu poczułam się wyjątkowa i doceniona, wybrana z tłumu, zupełnie jak Kopciuszek. Tyle tylko, że zamiast na bal trafiłam do pełnej snobów knajpy.

W samym sercu Starego Miasta mieściły się najbardziej luksusowe lokale w całej stolicy. Knajpa, do której poszliśmy, musiała być szczytem luksusu, sądząc po tłumku rozczarowanych gości, których nie wpuszczono do środka. Poczułam się niepewnie.

– Spokojnie, mamy rezerwację – uspokajająco powiedział Krzysztof.

Prawdopodobnie często bywał w tego typu lokalach. Ja z kolei nie bardzo pasowałam do tego miejsca, zwłaszcza że dostrzegłam parę osób, które kojarzyłam z telewizji. Kelner zaprowadził nas do stolika, dał nam do ręki karty dań i na moment się oddalił, dając nam trochę prywatności.

Konwersacja toczyła się jak po grudzie. „Pewnie Krzysiek zaczął już pluć sobie w brodę, że zdecydował się na spotkanie z taką szarą myszką jak ja” – przemknęło mi przez głowę, co jeszcze bardziej mnie zestresowało.

Zrobiło się potwornie sztywno

Ledwo się spotkaliśmy, a mnie już ciągnęło do do domu, do swojskich klimatów i córki, która wprawdzie powinna kuć matmę, ale na bank znowu przesiadywała przed monitorem.

– Zatrudnili nowego kucharza, słyszałem, że to wirtuoz w swoim fachu – dotarły do mnie jego słowa.

Obsługa wniosła nasze zamówienie i faktycznie, wyglądało to jak z obrazka. Posłałam Krzyśkowi uśmiech i zabrałam się do pałaszowania. Żołądek skręcało mi z głodu, bo wcześniej, w ferworze szykowania się do spotkania, nie zdążyłam zjeść obiadu.

Po kilku kęsach przerwałam jednak posiłek i odłożyłam sztućce, udając że robię sobie przerwę. Danie wyglądało świetnie, ale smakowało fatalnie. Krzysztof też stracił wcześniejszy entuzjazm.

– I jak, dobre? – zapytał z niedowierzaniem. Nieśmiało pokręciłam głową.

– W takim razie spadamy stąd! – zerwał się z miejsca i pociągnął mnie za sobą w stronę wyjścia. Najwyraźniej miał tu otwarte konto, bo nikt nas nie ścigał, a boy grzecznie otworzył nam drzwi.

Kiedy rozmawialiśmy, spacerując po mieście, doszliśmy do wniosku, że burczy nam w brzuchach. Oboje poczuliśmy wilczy apetyt. Krępująca atmosfera szybko przerodziła się w swobodną pogawędkę, przerywaną co salwami śmiechu. Krzysztof zaskoczył mnie poczuciem humoru i interesującą osobowością.

Weszliśmy do małej, skromnej restauracyjki, która miała w menu zaledwie parę pozycji, ale za to wszystko było świeże i pyszne. Zajadaliśmy się makaronem, przegryzając go kromkami świeżo pieczonego chleba posmarowanego pastą z czarnych oliwek.

Przyłapałam się na tym, że przestałam już rozmyślać o jak najszybszym zmyciu się do domu. Było zaskakująco przyjemnie.

Kto by się spodziewał, że ten pozornie nudny gość okaże się tak zajmującym rozmówcą… Krzysztof ma również całą masę innych atutów. Ale dowiedziałam się o nich w później. Całe szczęście, że oblałam go wtedy tą kawą, bo inaczej moglibyśmy się nie spotkać…

Reklama

Olga, 30 lat

Reklama
Reklama
Reklama