„Na Kanarach planowaliśmy wesele, a w Polsce już czekał pusty grób. Zamiast białej sukni został mi czarny welon”
„Byliśmy razem trzy lata, zakochani w sobie do szaleństwa. Często rozmawialiśmy o przyszłości. O dzieciach, o ślubie. Może już w przyszłym roku, może za dwa. Nie było pośpiechu. Wydawało się, że mamy czas. Tak bardzo się wtedy myliłam”.

- Redakcja
To był czwartek. Jeden z tych, po których nie pamięta się niczego szczególnego. W szkole zapisałam na tablicy: romantyzm czy pozytywizm? Klasa IIIb patrzyła na mnie z obojętnością typową dla siedemnastolatków. Sama też ledwo skupiałam myśli. Jeszcze jeden dzień. Jeden dzień i w końcu wakacje – nasze pierwsze od dawna. Ja i Tomek. Tydzień na Wyspach Kanaryjskich. Piasek, ocean, spokój. Tylko we dwoje. Oboje potrzebowaliśmy przerwy od codzienności: ja od szkoły, on od biura i klientów, których zawsze obsługiwał z przesadną cierpliwością.
Z Tomkiem byliśmy razem trzy lata. Było cicho. Spokojnie. Bez dramatów, bez rzucania talerzami. Rozumieliśmy się w pół zdania. Czasem brakowało mi tego dreszczu, tej burzy emocji, ale potem on brał mnie za rękę, patrzył w ten swój sposób i wszystko znów stawało się proste.
Rozmawialiśmy o przyszłości – trochę między żartem a marzeniem. O dzieciach. O ślubie. Może w przyszłym roku, może za dwa. Nie było pośpiechu. Wydawało się, że mamy czas. Kiedy tego dnia wychodziłam ze szkoły, odsłuchałam wiadomość głosową, którą zostawił mi Tomek w porze lunchu.
– Pamiętaj o paszporcie – rzucił. – I mam dla ciebie niespodziankę, ale… to dopiero na miejscu.
Zaśmiałam się. Nie wiedziałam, że za kilka tygodni ta wiadomość będzie ostatnią rzeczą, jaką odtworzę, zanim zasnę.
Byłam taka szczęśliwa
Ostatnie promienie słońca kąpały taras w ciepłym, pomarańczowym świetle. W tle słychać było szum oceanu i ciche brzdęki szkła w barze przy plaży. Siedzieliśmy z Tomkiem przy kolacji – ryba z grilla, białe wino, palmy poruszające się delikatnie na wietrze. Niby zwyczajny wieczór, a jednak coś wisiało w powietrzu.
– Zimno ci? – zapytał, widząc jak przecieram ramiona.
– Nie… Tylko… Jest zbyt idealnie – uśmiechnęłam się. – Jakby coś miało się zaraz wydarzyć.
Nie odpowiedział. Sięgnął do kieszeni. Z początku myślałam, że po telefon, może napiwek. Ale wtedy zobaczyłam to – małe, czarne pudełeczko. Tomek uklęknał. Serce mi stanęło.
– Natalia… – spojrzał mi w oczy. – Wiesz, że nie jestem typem poety. Ale wiem jedno. Życie bez ciebie nie ma sensu. Chcę budzić się codziennie przy tobie. Chcę, żebyś była matką moich dzieci. Chcę się z tobą zestarzeć. Wyjdziesz za mnie?
Nie umiałam odpowiedzieć. Tylko łzy zaczęły lecieć. Kiwałam głową, śmiałam się, płakałam. Głos miałam zaciśnięty, ale udało mi się wydusić:
– Tak. Oczywiście, że tak.
Ludzie z sąsiednich stolików zaczęli bić brawo, ktoś krzyknął gratulacje. Później spacerowaliśmy po plaży, trzymając się za ręce. Tomek mówił coś o ślubie wiosną, o sali nad jeziorem, o garniturze. Napisałam SMS-a do Justyny: „Zgadnij, kto się właśnie zaręczył?”. Nie odpisała od razu. Ale to nieważne. Tamtej nocy świat istniał tylko dla nas dwojga.
Mieliśmy tyle planów
Samolot wylądował w Warszawie w niedzielę wieczorem. Deszcz bębnił w szyby, kiedy zjeżdżaliśmy na pas. To było brutalne przebudzenie – po słońcu, błękicie nieba i zapachu oceanu został tylko zimny, mokry asfalt i parasole pochylone na wietrze. Ale na mojej dłoni wciąż lśnił pierścionek, a to wystarczało.
– Chodź, szybko, zanim zmarzniesz – Tomek objął mnie ramieniem, próbując ochronić przed wiatrem.
W poniedziałek rano obudziłam się sama – on już był w pracy. Na stole leżała karteczka: „Kawa gotowa. Kocham cię. Twój narzeczony”. Tak, teraz mogłam tak mówić – mój narzeczony. Wciąż nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę.
Pierwsza była mama.
– Mamo… Tomek się oświadczył – powiedziałam jej, kiedy tylko odebrała.
– Naprawdę?! – aż pisnęła. – A ja coś czułam! Wiesz, śniło mi się, że miałaś na sobie białą suknię…
Potem Justyna. Przyjaciółka z tych, które nie rozpływają się łatwo, ale i tak rozpromieniła się jak słońce.
– Nie wierzę! To wspaniała wiadomość. Gratulacje, Nati! Pokaż pierścionek – dodała i zaraz połączyłyśmy się na wideo. Trzymałam rękę pod światło jak nastolatka.
Zaczęliśmy planować. Ustaliliśmy datę – czerwiec, żeby było ciepło. Zarezerwowaliśmy salę pod Warszawą – stary dworek z ogrodem i miejscem na tańce do rana. Ja szkicowałam suknię na marginesach dziennika lekcyjnego, on porównywał zespoły weselne.
Wieczorami zasypialiśmy wtuleni, szeptając, że wszystko się uda. Że to dopiero początek.
Upadłam na podłogę
To była środa. Padało. Tak gęsto, że szyby w kuchni przypominały rozmazany obraz. Wstawiałam wodę na herbatę i przeglądałam zdjęcia bukietów na spotkanie z florystką. Miałyśmy się widzieć o siedemnastej. Chciałam pokazać jej dokładnie, jak sobie to wyobrażam – pastelowe róże, eukaliptus, coś lekkiego, nieprzesadzonego. Telefon zadzwonił tuż po czwartej. Numer nieznany. Odruchowo odebrałam.
– Dzień dobry, czy rozmawiam z narzeczoną pana Tomasza? – zapytał męski głos. Zbyt poważny.
– Tak… coś się stało? – szklanka w mojej dłoni zadrżała.
– Niestety, proszę pani… Zdarzył się wypadek.
– Ale... czy on...?
– Bardzo mi przykro. Nie udało się go uratować.
Upadłam. Dosłownie. Kolana odmówiły posłuszeństwa. Szklanka potłukła się obok mnie, a ja siedziałam na podłodze, z telefonem przy uchu, nie słysząc już nic więcej. Cisza w domu była zbyt głośna. Woda w czajniku zaczęła wrzeć. Wstałam jak automat. Chwyciłam telefon, wybrałam numer Justyny. Nie wiem, co jej powiedziałam. Pamiętam tylko, że krzyczałam.
– Jadę do ciebie – powiedziała i się rozłączyła.
Była u mnie pół godziny później. Deszcz spływał z jej kurtki, włosy miała przyklejone do twarzy.
– To nie może być prawda – wyszeptałam, kiedy mnie objęła.
– Wiem – szepnęła – ale to się stało.
I tak siedziałyśmy, wtulone w siebie, w tej samej kuchni, gdzie jeszcze rano zastanawiałam się, czy róże mają być pudrowe czy kremowe.
Zamiast w bieli, byłam w czerni
Dzień pogrzebu był chłodny, szary, jakby cała natura postanowiła zamilknąć. Liście przyklejały się do butów, a wiatr szarpał za czarny welon, który mama uparła się, żebym włożyła. „Tak będzie godnie” – powiedziała. Godnie. A ja czułam się, jakbym była statystką w cudzym filmie. Założyłam czarną sukienkę. Tę samą, którą miałam zamiar założyć na świąteczne spotkanie u jego rodziców – „żeby wyglądać elegancko”. Teraz była żałobna. Pierścionek błyszczał na palcu jak rana.
Trumna spoczywała wśród mokrych wieńców. Pachniało ziemią i deszczem. Stali tam wszyscy: rodzice Tomka, jego przyjaciele, współpracownicy. Widziałam, jak jego matka drży. Chciałam do niej podejść, ale nie potrafiłam. Ksiądz mówił coś o nadziei, o tym, że śmierć to nie koniec, że kiedyś się spotkamy. Nie słuchałam. W głowie słyszałam tylko jedno zdanie: Miał być ślub.
Kiedy opuszczali trumnę do grobu, świat mi się zawalił. Ręce miałam lodowate, palce kurczowo zaciskały się na pierścionku. Podeszła do mnie jego siostra, Ewa. Miała oczy identyczne jak on.
– On naprawdę cię kochał – powiedziała cicho. – Cały czas o tobie mówił. O tym, że wreszcie znalazł spokój.
Kiwnęłam głową. Nie umiałam nic powiedzieć. Łzy już nie leciały – jakby się skończyły.
Po ceremonii długo stałam nad świeżym grobem. Ludzie rozchodzili się po kolei, zostawiając mnie samą. Wreszcie zostałam tylko ja, ziemia i pierścionek, który ścisnęłam w dłoni tak mocno, że zostawił ślad.
– Powinieneś być ze mną, tu obok, nie w trumnie – wyszeptałam. – A ja w bieli, nie w czerni.
Wiatr rozwiał słowa. Została cisza.
Mój ból nie miał końca
Minęły trzy tygodnie. Świat wrócił do rytmu – tylko ja nie potrafiłam. Tramwaje jeździły, ludzie spieszyli się do pracy, uczniowie śmiali się pod szkołą. Tylko ja chodziłam jak przez mgłę.
Pierwszego dnia, gdy spróbowałam wrócić do pracy, zderzyłam się z dyrektorką na korytarzu.
– Natalia… nie musisz jeszcze wracać – powiedziała delikatnie.
– Muszę. Inaczej zwariuję – odparłam. Ale już po trzech lekcjach wiedziałam, że to kłamstwo. Głos łamał mi się przy każdym zdaniu, a spojrzenia uczniów – pełne współczucia – wbijały się jak szpilki.
W domu nie było lepiej. Każda rzecz Tomka żyła własnym wspomnieniem. Koszula, którą zostawił na oparciu krzesła. Kubek z pękniętym uchem. Klucze, których nikt już nie potrzebował. Nie umiałam niczego wyrzucić. Nawet jego szczoteczka do zębów została w łazience – jakby miał zaraz wrócić. Wieczorami siedziałam na kanapie, z pierścionkiem w dłoni. Nie chciałam go zdejmować. To była jedyna rzecz, która łączyła mnie jeszcze z nim. Mama próbowała mnie podnieść.
– Czas leczy wszystko, córeczko – mówiła. – Musisz żyć dalej.
– Nie wiem jak – odpowiedziałam wtedy cicho. – Nie umiem oddychać bez niego.
Justyna przychodziła co kilka dni, przynosiła zakupy, rozmawiała o niczym. Wiedziała, że nie chcę o Tomku. Bo dźwięk jego imienia parzył mnie od środka.
Nocami budził mnie dźwięk telefonu. Wydawało mi się, że znowu zadzwoni – że usłyszę jego głos: „Pamiętaj o paszporcie”. A potem przychodziła świadomość. Zawsze z opóźnieniem. Jak ból, który nie mija.
Tej miłości nie da się pogrzebać
Dzień Zmarłych. Powietrze pachniało dymem ze zniczy i mokrymi liśćmi. Cmentarz tonął w pomarańczowym blasku, a mimo tłumów panowała cisza. Ludzie szeptali modlitwy, poprawiali wiązanki. Ja stałam nad jednym grobem – tym, który wciąż wydawał mi się zbyt nowy, zbyt świeży, żeby był prawdziwy. Trzymałam w dłoni mały bukiet białych róż. Takie same miały być w moim ślubnym bukiecie. Ułożyłam je obok płyty, poprawiłam wstążkę i przez chwilę tylko patrzyłam na jego imię. Tomasz. Słowo, które kiedyś znaczyło całe życie.
Na palcu wciąż nosiłam pierścionek zaręczynowy. Obracałam go, jakbym mogła cofnąć czas.
– Mieliśmy być razem – wyszeptałam, głos drżał mi w chłodnym powietrzu. – A zostałam sama.
W kieszeni kurtki miałam bilet z naszej podróży. Wypłowiały, zagięty, ale wciąż pachniał tamtym słońcem. Patrzyłam na niego, a przed oczami miałam jego uśmiech – ten z plaży, tuż po tym, jak powiedziałam „tak”.
Obok przechodziła para młodych ludzi, trzymali się za ręce. Spojrzałam na nich, ale zaraz odwróciłam wzrok. Nie potrafiłam już patrzeć na szczęście innych bez ukłucia bólu. Zapalony znicz zamigotał na wietrze. Wydawało mi się, że płomień drży jak jego głos, kiedy wtedy, przez telefon, mówił „kocham cię”. Nie wiem, co będzie dalej. Może kiedyś znowu nauczę się żyć. A może nie. Bo jest taka miłość, której nie da się pogrzebać – nawet wtedy, gdy zostało po niej tylko imię na kamieniu i pierścionek, który wciąż parzy skórę.
Natalia, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na grobie męża znalazłam tajemniczy wieniec. Podpis na wstędze sprawił, że zaczęłam inaczej myśleć o moim małżeństwie”
- „Po ślubie miałam prowadzić Porsche, a nie jeździć na mopie. Jednak każdy facet traktuje żonę tak samo”
- „Siostra była przekonana, że spadek zgarnie jak kasę z bankomatu. Nie sądziła, że cichaczem przygotowuję zemstę”