„Na każde święta dostawałam od męża jakieś barachło. Chcielibyście widzieć jego minę, gdy w końcu się odwdzięczyłam”
„Mój mąż nigdy nie przykładał się do robienia prezentów, ale liczyłam, że kiedyś da z siebie chociaż trochę i w kocu kupi mi jakąkolwiek ładną rzecz. Ciągle dostawałam od niego byle co, chwycone w biegu i wrzucone do koszyka na zakupach spożywczych. Czasem był też jakiś gadżet ze stacji benzynowej lub drobiazg z kiosku za rogiem, więc przestałam już mieć jakąkolwiek nadzieję na poprawę tej sytuacji”.

- Redakcja
Nie wiem, czy mój mąż był bardziej skąpy, czy nieprzytomny, ale co roku, bez wyjątku, pod choinką znajdowałam od niego coś, co wyglądało, jakby zostało kupione na ostatnią chwilę na stacji benzynowej. Jakieś plastikowe ramki, chińskie świeczki pachnące jak odświeżacz do toalety, czy przypadkowe zestawy kosmetyków o zapachu „kwiatowy miks” za piętnaście złotych. Starałam się nie robić scen, ale z roku na rok czułam do niego coraz większy żal. Nie chodziło już nawet o pieniądze, tylko o kompletny brak zaangażowania. W końcu, po dziesięciu latach wspólnych świąt, postanowiłam, że zrobię coś, czego na pewno nie zapomni ani on, ani ja.
Pękłam w Wigilię 3 lata temu
Wigilia, choinka, kolacja, wszystko jak zawsze – barszcz, pierogi, kolędy w tle i moja mama pytająca, czy w końcu zdecydujemy się na dziecko. Uśmiechałam się, mimo że wewnątrz miałam ochotę wyjść na balkon i nie wracać. Kiedy przyszła pora na prezenty, serce zabiło mi szybciej. Może tym razem się postarał? Może usłyszał, gdy wspominałam o tej książce, którą widziałam w księgarni, albo o delikatnym łańcuszku na wystawie?
Rozpakowałam paczkę, starając się ukryć nerwy. Była zawinięta w papier z reniferami – typowy. W środku znajdowała się plastikowa ramka na zdjęcie z napisem „Love” i brokatem w środku. Taka, którą można postawić na półce i udawać, że jest romantyczna. Chyba kosztowała mniej niż kawa w sieciówce i nadawałaby się raczej dla córki nastolatki, niż dla żony.
– O, jaka słodka! – powiedziała mama z entuzjazmem, a ja przyklejałam uśmiech do twarzy.
– No, pomyślałem, że możesz wsadzić tam nasze zdjęcie znad morza – rzucił, zadowolony z siebie jak nigdy.
Nie odpowiedziałam. Przez chwilę gapiłam się w tę ramkę, jakby miała mi zdradzić, dlaczego on wciąż mnie nie rozumie. Przecież nawet nie robiliśmy zdjęć nad morzem. Wieczorem położyłam ją na półce, obok innych przypadkowych prezentów, obok których miała przez kolejne lata zbierać kurze. I wtedy poczułam, że mam dość. Musiałam jakoś mu pokazać, jak to jest dostać coś, co tylko udaje prezent, ale z pewnością nim nie jest.
Rok później nic się nie zmieniło
Znów święta, znów ta sama kuchnia, świąteczne swetry, sztuczny uśmiech jego matki i rozmowy o niczym. Gdzieś pomiędzy kompotem a sernikiem pomyślałam: „Po co ja się tak staram?”. Bo ja się starałam – i to bardzo. Dla niego przygotowałam personalizowany album z naszymi wspomnieniami, zamówiłam zapach jego ulubionych perfum, które zniknęły z większości sklepów. Znalazłam je w jakiejś niszowej drogerii internetowej, zapłaciłam fortunę. Gdy wręczyłam mu prezent, naprawdę miałam nadzieję, że to będzie dla niego ważne. Że zrozumie. Otworzył paczkę, uśmiechnął się szeroko, pokiwał głową.
– No, kochanie, jak zawsze pełna profeska – skwitował, całując mnie w policzek.
A potem podał mi mój prezent. Niewielką torbę. I wiecie, co tam było? Ręcznik, szary i z jakimś dziwnym haftem. Nawet nie miał odciętej metki z ceną, więc doskonale widać było, że to rzecz kupiona na ostatnią chwilę z przeceny w pobliskim markecie.
– Pomyślałem, że przyda ci się nowy ręcznik. Twój ten różowy to już chyba wiekowy, nie? – rzucił z uśmiechem, jakby właśnie mi wręczył coś wyjątkowego.
Siedziałam z tym ręcznikiem na kolanach i czułam, jak znowu rośnie mi gula w gardle. I już wiedziałam – za rok nie będzie tak łatwo. Za rok nie będzie „ręcznik za album”. Za rok coś się zmieni. Tylko nie sądziłam, że aż tak bardzo.
W kolejne święta zaplanowałam zemstę
Wiem, brzmi to dramatycznie, ale po tylu latach rozczarowań miałam serdecznie dość udawania, że wszystko jest w porządku. Chciałam, żeby w końcu poczuł to samo, co ja – to dziwne połączenie wstydu, smutku i poczucia, że ktoś ma cię kompletnie gdzieś. Że nie jesteś w jego myślach, gdy przechodzi obok wystaw sklepowych. Że kupując prezent, myśli raczej o odhaczeniu obowiązku niż o sprawieniu ci przyjemności.
Nie chodziło mi o to, żeby zranić. Raczej, żeby coś mu uświadomić. Dlatego wymyśliłam, że dam mu coś równie beznadziejnego. Tylko z pozoru przydatnego, a w istocie – kompletnie pozbawionego emocji. Znalazłam stary kubek reklamowy po jakiejś konferencji, która odbyła się trzy lata temu. Miał lekko starty nadruk i rysę na uchu. Do tego dorzuciłam notes z logo banku, w którym nigdy nie mieliśmy konta, i reklamowy długopis z firmy, w której pracowała moja koleżanka. Zapakowałam to wszystko w papier po prezentach z poprzedniego roku. Starannie, z kokardką.
Kiedy pakowałam jego prezent, serce biło mi szybciej. Czułam się dziwnie lekko, jakbym w końcu przestała być tą, która zawsze daje więcej, czeka cierpliwie i godzi się na ochłapy. Zostawiłam paczkę na samym spodzie choinki. Obserwowałam go potem przez cały wieczór, jak śmiał się przy stole, jadł, opowiadał te swoje dowcipy, które znałam już na pamięć. Nie wiedział, że coś się zbliża. A ja już nie miałam wyrzutów sumienia.
Gdy nadszedł czas na prezenty, serce zabiło mi szybciej. On wręczył mi coś w złotym papierze. W środku znalazłam zestaw trzech miniaturowych świeczek zapachowych. Pachniały intensywnie wanilią, aż zakręciło mi się w głowie. Do tego dołączona była karteczka z napisem „Dla mojej słodkiej dziewczyny”. Nie jego pismo. Pewnie gotowiec z marketu. Uśmiechnęłam się lekko i sięgnęłam po paczkę, którą dla niego przygotowałam. Wręczyłam mu ją z tym samym tonem, który on miał zawsze: beztroskim i nieco obojętnym.
– Mam nadzieję, że ci się przyda – rzuciłam.
Otworzył ją powoli, jeszcze nieświadomy, a potem patrzył na to wszystko przez dłuższą chwilę:
– To jakiś żart? – zapytał w końcu.
– Nie. Przecież praktyczne rzeczy są najlepsze, prawda?
Zamilkł. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Wiedziałam, że zrozumiał.
W końcu coś go ruszyło
Nie był przygotowany na to, że ktoś może go potraktować tak samo, jak on traktował mnie przez lata. To było widać od razu. Najpierw zamilkł, potem zaczął się nerwowo śmiać, jakby to wszystko miało być częścią jakiejś gry, której zasad jeszcze nie znał. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i wykrztusił z trudem:
– Ty chyba żartujesz. To jest twoje podziękowanie za wszystko?
– A ty myślisz, że przez te wszystkie lata to ja miałam za co dziękować? – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku czułam napięcie jak nigdy.
– Przecież zawsze coś ci kupowałem! – uniósł głos. – Nigdy nie byłaś zadowolona. Cokolwiek bym nie zrobił, i tak zawsze było źle!
– A co takiego zrobiłeś? Ręcznik? Ramka z bazarku? Zestaw świeczek z promocji? To nie chodzi o wartość, chodzi o to, że nie wkładasz w to żadnego serca. Kupujesz coś na odwal, byle było, a ja przez te wszystkie lata za każdym razem bardzo się starałam.
Zamilkł na chwilę, po czym gwałtownie wstał od stołu. Kubek z jego prezentu przewrócił się i stoczył z blatu, z hukiem rozbijając się o podłogę.
– Świetnie. Naprawdę świetnie, brawo! – krzyknął, po czym chwycił kurtkę i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Siedziałam jeszcze długo, wpatrując się w rozbitą ceramikę. Wiedziałam, że przekroczyłam pewną granicę. Tylko że może właśnie to było potrzebne.
Nie wrócił tej nocy do domu
I przez kolejne dwie też nie. Wysłał tylko jedną wiadomość: „Muszę pomyśleć”. Tyle. Żadnych przeprosin, żadnych wyjaśnień. Tak jakby to wszystko było teraz na mojej głowie – jego obrażona duma, jego poczucie upokorzenia. Siedziałam w salonie, patrząc na choinkę. Nadal stała, pachniała lekko igliwiem i cynamonem, ale jakoś inaczej. Jakby cały urok świąt gdzieś wyparował. Może nigdy go nie było, tylko ja się łudziłam?
Zaczęłam przypominać sobie te wszystkie Wigiliie, które spędziliśmy razem. Śmialiśmy się, jedliśmy, oglądaliśmy Kevina. Tylko że ja zawsze czekałam. Czekałam na coś więcej niż papier w renifery. Na gest, który by pokazał, że jestem dla niego ważna. A on chyba sądził, że wystarczy po prostu być. Że sam fakt obecności przy stole to już wystarczający prezent. Po trzech dniach wrócił. Cicho, bez słowa. Usiadł na kanapie, nie patrzył mi w oczy.
– Chcesz, żebym się wyprowadził? – zapytał.
Pokręciłam głową:
– Nie. Chcę, żebyś mnie w końcu potraktował poważnie. Z większą uwagą. Jak partnerkę, a nie jak obowiązek.
Skinął głową. Nie obiecywał, nie mówił wielkich słów, ale może to i dobrze. Może za dużo już ich padło w pustkę i kompletnie nic one nie znaczyły. Choinka jeszcze stała kilka dni i choć dalej pachniała, ten zapach nie był już taki sam. Był spokojniejszy i dojrzalszy, bo między nami wydarzyło się coś o wiele ważniejszego, niż cała ta świąteczna magia.
Ewelina, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Od lat spędzałam Wigilię sama, ale nagle wydarzył się świąteczny cud. Zupełnie obcy ludzie podali mi pomocną dłoń”
- „Niezobowiązujący flirt przerodził się w romans życia. Dziś mamy dzieci i planujemy wspólne święta w Irlandii”
- „Mąż zabrał mnie na sylwestra do Paryża. Miało być romantycznie, a wszystko się posypało przez 1 kłamstwo”