„Na komunię dałam wnuczce książkę, bo nie miałam co włożyć do koperty. Córka nazwała mnie dusigroszem i zerwała kontakt”
„Patrzyłam, jak Zosia przystępuje do Komunii, i łzy same napływały mi do oczu. Moje wnętrze było przepełnione dumą i wzruszeniem. Po mszy pojechaliśmy do restauracji, gdzie zorganizowano przyjęcie”.

- Redakcja
Choć świat bardzo się zmienił od czasów mojego dzieciństwa, dla mnie wciąż najważniejsze są te same wartości: bliskość, rodzina, wiara. Moja wnuczka Zosia była dla mnie jak promyk słońca – towarzyszyłam jej od pierwszych kroków, przewijałam, śpiewałam kołysanki, opowiadałam bajki, modliłyśmy się razem przed snem. Miałyśmy nasze rytuały: sobotnie spacery do parku, niedzielne naleśniki i wtorkowe wizyty w bibliotece.
Kiedy zbliżała się jej Pierwsza Komunia Święta, bardzo się wzruszałam. W moich oczach to nie był tylko dzień uroczystości, białych sukienek i rodzinnych zdjęć – to miało być święto ducha. Chciałam podarować Zosi coś wyjątkowego. Nie kolejny gadżet, nie coś do zabawy, ale coś, co zostanie z nią na lata, coś, co będzie przypominać o tym, że miłość i wiara idą w parze.
Znalazłam przepiękną książkę o świętych. Ilustrowana jak bajka, ale mądra i głęboka. Na pierwszej stronie napisałam dedykację od serca. Byłam przekonana, że Zosia to doceni. Że to będzie coś, co przeczyta, do czego wróci, co pomoże jej w chwilach zwątpienia. Tak jak mnie kiedyś pomagały słowa mojej mamy i babci. Dla mnie to nie była tylko książka – to był dar. Duchowy dar od babci.
Uroczystość była piękna. Kościół wypełnił się białymi sukienkami, śpiewami i zapachem kadzidła. Patrzyłam, jak Zosia przystępuje do Komunii, i łzy same napływały mi do oczu. Moje wnętrze było przepełnione dumą i wzruszeniem. Po mszy pojechaliśmy do restauracji, gdzie zorganizowano przyjęcie. Wnętrze udekorowane balonami i kwiatami, dzieci biegały między stołami, dorośli rozmawiali i śmiali się przy kawie.
Zawiodłam się
Czekałam na moment, aż emocje opadną i przyjdzie pora na prezenty. Serce biło mi szybciej, gdy Zosia zaczęła odpakowywać kolejne pudełka. Były zegarki, biżuteria, koperty, a potem przyszła kolej na moją książkę. Podeszłam do niej z pakunkiem owiniętym w kremowy papier i różową wstążkę. Uśmiechnęłam się, podałam jej prezent i szepnęłam tylko:
– Dla ciebie, kochanie, z całego serca.
Zosia spojrzała na paczkę, rozwinęła ją i zmarszczyła brwi. Otworzyła książkę, przewróciła kilka stron, potem odłożyła ją z głośnym westchnieniem i powiedziała na cały głos:
– Miała być konsola!
Rozmowy przy stołach ucichły. Ktoś się zaśmiał nerwowo, ktoś inny spuścił wzrok. Marta, moja córka, próbowała ratować sytuację. Pochyliła się do Zosi i szepnęła:
– Powiedz babci „dziękuję”.
Zosia pokręciła głową i naburmuszona odwróciła się ode mnie, jakby zrobiła mi przysługę, że w ogóle rozpakowała prezent.
Było mi przykro
Od tamtego dnia zaczęłam się stopniowo wycofywać. Najpierw nie przyszłam na imieniny Marty. Napisałam jedynie krótką wiadomość: „Wszystkiego najlepszego, kochanie. Niech Ci Pan Bóg błogosławi”. Nie oddzwoniłam, kiedy próbowała się ze mną skontaktować. Odpowiadałam zdawkowo, chłodno, choć serce mi drżało. Czułam się zepchnięta na margines, jak ktoś, kto przestał mieć znaczenie.
– Mamo, czy ty się naprawdę obraziłaś o jeden prezent? – zapytała któregoś dnia Marta przez telefon.
– Nie chodzi o prezent – odpowiedziałam spokojnie. – Chodzi o to, że przestałam być dla was kimś ważnym.
Po tej rozmowie długo siedziałam w kuchni. Myślałam, że może to ze mną coś nie tak. Może jestem z innej epoki. Może nie powinnam oczekiwać wdzięczności, nie powinnam się już wtrącać. Tylko że to nie była kwestia wdzięczności, a bliskości. Kiedyś byłam Zosi opiekunką, powierniczką, przyjaciółką. Teraz byłam ciszą w słuchawce.
Odwróciłam się od nich
Zamiast spotkań były samotne kawy, książki, nabożeństwa w telewizji. Nikt nie pytał, co u mnie. A ja nie mówiłam. Cisza była bezpieczna. Lepiej milczeć, niż usłyszeć, że się przesadza. Lepiej nie dzwonić, niż czuć, że się nie jest wyczekiwanym. Wnuczka nie pisała. Nie dzwoniła.
Któregoś popołudnia usłyszałam dzwonek do drzwi. Przez chwilę myślałam, że się przesłyszałam. Otworzyłam powoli, z duszą na ramieniu. Przede mną stała Marta, a obok niej Zosia. Patrzyła w bok, z rękami w kieszeni. Marta miała zmęczoną twarz i jakąś dziwną sztywność w ruchach.
– Mamo, możemy wejść na chwilę?
Skinęłam głową, bez słowa wpuściłam je do środka. Zosia usiadła na krześle w kuchni, nie rozglądając się nawet po mieszkaniu. Marta stanęła przy zlewie i zaczęła mówić. Szybko, nerwowo, jakby chciała mieć to za sobą.
– Chciałam przeprosić. Za tamten dzień. Wiem, że Zosia się zachowała źle. Że cię to bardzo zabolało. Przepraszam. Po prostu… może my wszyscy czasem nie ogarniamy już, co jest ważne.
– Może nie czasem, tylko za często – powiedziałam cicho. – Wiem, że Zosia jest dzieckiem. Ale dzieci też trzeba czegoś uczyć. Nie tylko czekania na prezenty.
Było jej głupio
– Ja wiem, mamo. Tylko że teraz wszystko się kręci wokół tego, co na czasie, co drogie, co modne… A ja się boję, że jak jej nie dam, to będę najgorszą matką.
– A może najgorszą matką jest ta, która nie nauczy, co jest prawdziwe? – zapytałam spokojnie.
Zosia cały czas milczała. W końcu spojrzała na stół, gdzie leżała książka – ta sama, którą odłożyła z pogardą. Leżała tam od tamtej uroczystości, jakby czekała. Nie powiedziała nic. Tylko spojrzała na mnie przez chwilę i znów spuściła wzrok.
Chciałam ją wtedy przytulić, powiedzieć, że wciąż ją kocham, że może jeszcze nie wszystko stracone. Ale nie zrobiłam tego. Coś mnie powstrzymało. Może ta cisza, która już z nami była zbyt długo.
Minęło kilka miesięcy. Od tamtej wizyty Marta czasem do mnie dzwoniła. Wpadała na herbatę, czasem sama, czasem z Zosią. Ale to już nie było to samo. Nasza relacja z wnuczką przypominała teraz odwiedziny u znajomej starszej pani – uprzejme, chłodne, poprawne. Zosia siadała na brzegu fotela, odpowiadała zdawkowo na pytania, a kiedyś przecież siadała mi na kolanach, tuliła się i mówiła, że jestem jej najukochańszą babcią na świecie.
Helena, 68 lat
Czytaj także:
- „Syn wył z wściekłości, gdy na komunię babcia dała mu Biblię. Dostał jednak lekcję życia, którą bardzo długo popamięta”
- „Od 10 lat udaję, że nie widzę romansów mojego męża. Wolę być zdradzaną żoną niż samotną matką z kredytem na głowie”
- „Poszłam na randkę z internetu, bo miałam dość nudy. Okazała się koszmarem, gdy przy stoliku ujrzałam znajomą twarz”