Reklama

Mieszkam z mężem Michałem i naszą córką Mają w szeregowcu na obrzeżach miasta. Pracuję w dziale finansów dużej firmy, Michał prowadzi własną działalność – projektuje wnętrza. Z zewnątrz to wszystko wygląda bardzo normalnie: stabilizacja, wspólne zakupy w soboty, urlop nad morzem raz w roku, obiad na stole o osiemnastej. Tyle że od dłuższego czasu nic nas już nie łączyło.

Reklama

Nie było idealnie

Nie, nie byliśmy w separacji. Po prostu… mijaliśmy się. Jak dwie planety, które kiedyś się przecięły, a potem każda poleciała swoją orbitą. Michał wracał późno z pracy, często przesiadywał przy komputerze do nocy. Ja z kolei… ja zajmowałam się domem, Mają, rachunkami, obiadem. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz się śmialiśmy razem. Ale wmawiałam sobie, że tak już jest, że po dziesięciu latach związku nie ma się co spodziewać fajerwerków. Że to dorosłość. Stabilizacja.

– Michał, może w ten weekend pójdziemy do kina? – zapytałam kiedyś, przy kolacji.

– Wiesz, kochanie, mam jeszcze klienta na niedzielę, chcę skończyć projekt. Może następnym razem?

Tym „następnym razem” zaklejałam sobie usta, kiedy wieczorami czułam potrzebę bliskości, choćby rozmowy. Tłumaczyłam sobie jego obojętność stresem, zmęczeniem, życiem. Zbyt długo chciałam wierzyć, że „to minie”.

Zbliżała się komunia Mai. Byłam podekscytowana, jakbym sama miała przystąpić do sakramentu. To miał być piękny dzień – wynajęta sala, zamówiona dekoratorka, fryzjerka dla mnie i Mai, catering z lokalnej restauracji z pysznym jedzeniem. Chciałam, żeby wszystko było idealne. Wiedziałam, że Maja to zapamięta – i że muszę zrobić wszystko, by ten dzień był wyjątkowy. Dla niej. Dla nas. Kupowałam białe balony i haftowaną świecę z drżącymi dłońmi, bo każda z tych rzeczy była moją próbą sklejenia rodziny – przynajmniej na jeden dzień. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten dzień będzie początkiem końca.

Byłam w szoku

Dzień komunii był piękny. Majowe słońce filtrowało się przez liście drzew, a Maja wyglądała jak anioł – w białej sukience, z delikatnym wiankiem na głowie, ściskała swoją książeczkę i różaniec, aż pobielały jej palce. Goście zbierali się pod kościołem, wszyscy się uśmiechali, robili zdjęcia, a ja starałam się zapamiętać każdy szczegół – zapach kadzidła, dźwięk organów, ciepło dłoni mojej córki.

Michał był obok, ale nieobecny. Gładził Maję po głowie, składał życzenia z uśmiechem, ale jego spojrzenie co chwilę wędrowało gdzieś dalej. Do niej – Magdy. Matki chrzestnej Mai. Mojej koleżanki z pracy.

Widziałam ich szeptanie. Widziałam, jak ich dłonie za długo się stykają przy kieliszku szampana. Jak on odchodzi z nią do ogrodu na papierosa, mimo że od lat nie pali.

– Zaraz wrócę – rzuciłam komuś i ruszyłam za nimi.

Znalazłam ich za budynkiem, w altanie. Ona siedziała na jego kolanach. Jego usta były na jej szyi. Moje serce zamarło. Przez chwilę nie mogłam oddychać.

– Michał – powiedziałam tylko. Cicho. Ale wystarczyło.

Odsunęli się od siebie jak poparzeni.

– Anka, to nie tak... – zaczął.

Nie słuchałam. Odeszłam. Do domu wróciłam sama. Michał został z gośćmi. Z nią.

Czułam się upokorzona

Czekałam do następnego dnia. Musiałam ochłonąć, przestać drżeć. Michał wrócił po północy, cicho jak złodziej. Zdjął buty w korytarzu i nie zapalił światła. Myślał, że śpię. Ale ja siedziałam na sofie, owinięta w koc, z pustką w oczach.

– Siadaj – powiedziałam. Nawet nie spojrzał. Usiadł naprzeciwko.

– Dlaczego? – spytałam.

Milczał. Długo.

– Nie wiem – odpowiedział w końcu. – To się po prostu stało.

– Nie „po prostu”! Nie całuje się koleżanki z pracy „przypadkiem”! Nie robi się tego na komunii własnej córki!

– Anka... Ja nie planowałem tego. To... wyszło. Magda...

– Magda? Serio? Moja przyjaciółka? Matka chrzestna Mai? – Głos mi się załamał.

On spuścił wzrok. Nie przeprosił. Nawet nie udawał skruchy.

– To koniec, Michał. Nie po tym. Nie po tym, co widziałam. Nie chcę już być twoją żoną.

– A Maja?

– Maja potrzebuje spokoju. Nie kłamstw. Nie tego, że ojciec całuje inną kobietę, gdy matka trzyma go za rękę.

Podniósł głowę. W jego oczach było coś, czego nie widziałam od lat – lęk. Ale to już nie było moje zmartwienie.

Nie zamierzałam kłamać

– Mamo, a czemu tata nie je z nami śniadania? – zapytała Maja, wpychając do ust kawałek drożdżówki.

Patrzyła na mnie z niepokojem. Wiedziała. Dzieci zawsze wiedzą, nawet jeśli nikt im niczego nie mówi.

Uklękłam przy niej, odgarnęłam jej włosy z czoła.

– Kochanie… Tata na razie musi pomieszkać gdzie indziej.

– Pokłóciliście się?

– Tak. Ale to nie twoja wina. I bardzo cię kochamy, oboje. Po prostu czasem dorośli przestają się rozumieć.

Zamrugała, jakby chciała powstrzymać łzy.

– Czy on wróci?

Zawahałam się. Chciałam powiedzieć: „Nie”. Ale powiedziałam:

– Nie wiem, kochanie. Ale wszystko będzie dobrze. Obiecuję.

Później pojechałam do rodziców. Mama w kuchni, jak zawsze, obierała jabłka, ojciec drzemał w fotelu. Zaczęłam opowiadać.

– Coś ty mówisz?! – przerwała mama. – Michał? Z Magdą?! To może był tylko pocałunek. Chłop czasem głupieje. Ale żeby zaraz rozwód?

Ojciec spojrzał na nią spod oka.

– Głupieje? To nie była obca kobieta z ulicy, tylko jej przyjaciółka. Dobrze robisz, Anka. Po takim czymś nie ma powrotu.

– Ale Maja... – jęknęła mama.

– Maja potrzebuje matki z godnością, nie zniszczonej kobiety – powiedział ojciec.

Siedziałam między nimi, rozdarta. Ale pierwszy raz od dawna czułam, że jestem po właściwej stronie siebie.

Nie chciałam przeprosin

Spotkałyśmy się w kawiarni, w której kiedyś spędzałyśmy godziny, plotkując o pracy, facetach, dzieciach. Teraz siedziałyśmy naprzeciwko siebie jak obce kobiety. Magda miała podkrążone oczy i nerwowo mieszała kawę.

– Chciałam cię przeprosić… – zaczęła.

– Nie. Nie zaczynaj od przeprosin. Zacznij od prawdy.

Zamilkła. Patrzyła na mnie długo, jakby nie wiedziała, czy powinna jeszcze grać, czy złożyć broń.

– To… To nie było planowane. Po prostu… wiesz, Michał… był zawsze taki czuły, taki inny niż mój Krzysiek. Taki obecny.

– Obecny?! – syknęłam. – On był nieobecny od miesięcy. Nie spał ze mną, nie patrzył na mnie. Może dlatego był taki obecny dla ciebie?

– To był tylko moment… – powiedziała.

– Moment?! – przerwałam jej. – Moment, który rozwalił moją rodzinę. Moment, przez który moja córka codziennie pyta, kiedy tata wróci do domu. Moment, po którym muszę uczyć się żyć od nowa.

Magda zamilkła. W końcu cicho powiedziała:

– Żałuję.

– Ja nie. Bo ten moment otworzył mi oczy. I teraz wiem jedno, Magda – są rzeczy, których się nie wybacza.

Wstałam. Nie było już nic do powiedzenia. Odeszłam bez oglądania się za siebie.

Nie chcę takiego męża

Przyszedł nieproszony. Stał w progu z bukietem tulipanów – tych samych, które lubiłam kiedyś, dawno temu. Postawiłam je na komodzie bez słowa.

– Anka… Muszę z tobą porozmawiać – powiedział cicho.

– Mów.

– Zrobiłem źle. Wiem. Ale wciąż cię kocham. Chcę to naprawić.

Parsknęłam śmiechem. Suchym, pozbawionym emocji.

– Miłość nie wystarczy, Michał. Nie kiedy zaufanie umiera. A moje zaufanie umarło, gdy widziałam twoje usta na jej szyi.

– To był błąd. Głupi impuls. Ale zrozumiałem, co straciłem. Ciebie. Maję. Nas.

– Nas już nie ma.

Zamilkł. Widać było, że próbował się pozbierać. W końcu wyszeptał:

– A Maja?

– Maja zasługuje na spokojny dom. Bez kłamstw. Bez cienia zdrady.

Pokręcił głową, łapiąc się za kark.

– Nie chcesz spróbować? Terapia, rozmowa…

– Michał, ja nie chcę terapii. Ja chcę życia. Takiego, w którym nie muszę udawać, że jestem szczęśliwa. W którym nie muszę zaglądać mężowi w telefon. W którym nie płaczę w poduszkę, kiedy córka zaśnie.

Zamilkł. Spojrzał na mnie – i chyba pierwszy raz naprawdę zobaczył kobietę, którą złamał.

– Zabierz tulipany – powiedziałam. – Nie chcę kwiatów na grób naszej miłości.

Wyszedł. Nie obejrzał się. I dobrze. Bo ja już też nie patrzyłam za siebie.

Wiem, że dam sobie radę

Wieczorem siedziałam przy łóżku Mai. Jej oddech był spokojny, policzki lekko zaróżowione. Patrzyłam na nią i zastanawiałam się, ile razy jeszcze będę musiała ją przepraszać za dorosłych. Za nasze wybory, za nasze błędy. Za to, że czasem nie da się uratować rodziny.

Nasze mieszkanie było ciche. Michał wyprowadził się tydzień temu. Zostawił klucz w skrzynce na listy. Nie płakałam. Wróciłam do domu, zrobiłam kolację, pomogłam Mai z zadaniem domowym, zaparzyłam sobie melisę. I przetrwałam pierwszy wieczór bez niego.

To nie znaczy, że nie bolało. Boli nadal. Czasem sięgam po telefon, by do niego napisać, a potem przypominam sobie, dlaczego nie warto. Zasypiam z twarzą w poduszce, ściskając koc jak ratunkową kamizelkę. Ale codziennie mniej.

Zaczęłam chodzić na jogę. Spotykam się z koleżankami. Powoli przypominam sobie, co lubię. Jaką jestem kobietą, nie tylko matką i żoną. Maja czasem pyta o tatę. Mówię jej prawdę – że rodzice się czasem oddalają. Ale że ją kochamy. I że to się nie zmieni.

Anna, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama