Reklama

Czasami, kiedy zamykam oczy i wsłuchuję się w ciszę naszego mieszkania, czuję Marka. Jego obecność była tak silna i niezłomna, że wydaje się niemożliwa do zapomnienia. Zawsze był ambitny, nieustraszony i gotów podjąć każde wyzwanie. To właśnie ta jego determinacja mnie do niego przyciągnęła, a z czasem stała się fundamentem naszej wspólnej drogi.

Reklama

– Natalia, jedziemy na ten trekking, nie ma zmiłuj! – mawiał z entuzjazmem, kiedy planowaliśmy nasze wypady w góry. Jego oczy błyszczały wówczas takim ogniem, że nie sposób było mu się sprzeciwić. Podziwiałam go za to. Uwielbiałam jego niestrudzoną energię i to, jak znajdował radość w przekraczaniu własnych granic.

Nasze życie razem było pełne planów i marzeń, a jednym z nich było zdobycie szczytów Beskidów. Marek, oczywiście, nie zadowalał się przeciętnymi trasami. Jego celem zawsze były te najtrudniejsze, najdłuższe, te, które testowały jego wytrzymałość do granic możliwości.

Czasami, leżąc obok niego nocą w łóżku, zastanawiałam się, czy ta nieposkromiona ambicja nie była przypadkiem przekleństwem. Czy kiedyś jego upór nie obróci się przeciwko nam? Te ciche obawy, jak cienie w ciemności, przemykały przez moje myśli, ale nigdy nie odważyłam się podzielić nimi z Markiem. Nie chciałam podcinać mu skrzydeł.

Kiedy przyszedł czas na naszą wyprawę w Beskidy, przyjęłam plan z entuzjazmem, choć w środku czułam niepokój. Być może powinnam była być bardziej stanowcza, posłuchać intuicji, która mówiła mi, że może to być zbyt duże wyzwanie. Ale jak mogłam stanąć na drodze marzeń mężczyzny, którego tak bardzo kochałam?

Marzył mu się trudny szlak

– Natalia, nie uwierzysz, jaka trasa mi się marzy! – Marek wpadł do kuchni z mapą Beskidów rozłożoną na całą szerokość stołu. Jego głos pełen był entuzjazmu, a oczy błyszczały z ekscytacji. – Zobacz, to jest podwójnie długi szlak, ale jeśli damy radę, będziemy mieć widok, jakiego nikt jeszcze nie widział!

Przyglądałam się mapie, próbując zrozumieć, co w jego oczach było tak niesamowitego.

– A nie możemy zacząć od czegoś prostszego? Wiesz, tak na próbę? – zaproponowałam ostrożnie.

Marek uśmiechnął się szeroko, jakby moja sugestia była tylko nieistotnym zgrzytem w jego idealnym planie.

– Kochanie, to będzie niezapomniana przygoda! Przecież nie jesteśmy nowicjuszami, damy radę. Poza tym, kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa, prawda?

– No tak, ale... – zawahałam się, niepewna, jak wyrazić swoje obawy. – Wiesz, że ci ufam, ale może nie musimy się tak śpieszyć? Możemy to rozłożyć na dwa dni...

– Natalia, znamy swoje możliwości. Jesteśmy gotowi. Razem możemy wszystko – przerwał mi Marek, przytulając mnie mocno.

Przy nim zawsze czułam się bezpieczna, więc mimo że moja intuicja już teraz biła na alarm, uległam jego pewności siebie. Może rzeczywiście przesadzałam? Marek miał rację – nie byliśmy nowicjuszami. Przecież nie raz pokonywaliśmy już trudne szlaki.

W duchu przysięgłam sobie, że będę czujna i jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, natychmiast zareaguję. W końcu najważniejsze było nasze bezpieczeństwo, a Marek, choć ambitny, zawsze dbał o to, byśmy wracali z każdej wyprawy cali i zdrowi.

Zaczęłam się niepokoić

Wczesnym rankiem, kiedy słońce ledwie zaczynało przedzierać się przez mgłę otulającą Beskidy, wyruszyliśmy na szlak. Powietrze było rześkie, a świat wydawał się obiecywać niesamowitą przygodę. Marek, z plecakiem przewieszonym przez jedno ramię, ruszał przodem, a jego kroki były lekkie i pełne energii.

Zobacz, jakie to piękne – powiedział, wskazując na doliny, które stopniowo budziły się do życia. – Nie zamieniłbym tego na nic innego.

– Masz rację, to miejsce ma w sobie coś magicznego – zgodziłam się, podziwiając widoki, które rozciągały się wokół nas.

Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym – o pracy, planach na przyszłość, kolejnych wyprawach. Czułam, jak nasze serca biją w jednym rytmie, a każdy krok zbliża nas do celu. Jednak po kilku godzinach marszu coś zaczęło się zmieniać. Zauważyłam, że Marek zwolnił, a na jego czole pojawiły się kropelki potu, mimo że było dość chłodno.

Wszystko w porządku? – zapytałam, kiedy po raz kolejny zatrzymaliśmy się na odpoczynek.

– To nic takiego – odpowiedział z uśmiechem, który miał mnie uspokoić. – Chyba piłem trochę za mało wody. Pamiętasz, jak zawsze mi mówisz, że muszę pić więcej? – dodał z lekkim śmiechem.

Próbowałam się uśmiechnąć, ale w środku poczułam ukłucie niepokoju.

Może jednak powinniśmy zawrócić? Nie ma pośpiechu, możemy dokończyć trasę innym razem.

Marek machnął ręką, jakby to była najzwyklejsza sprawa na świecie.

– Wszystko jest pod kontrolą. Jeszcze trochę, a będziemy na szczycie. Zobaczysz, będzie warto.

Jego pewność siebie była zaraźliwa, ale tym razem nie do końca mnie przekonała. Przez resztę drogi bacznie go obserwowałam, starając się wychwycić każdy, nawet najdrobniejszy sygnał, że coś jest nie tak.

To był jakiś koszmar

Z każdą kolejną minutą Marek wyglądał coraz gorzej. Jego twarz przybrała blady odcień, a oczy zaczęły tracić ten charakterystyczny blask, który tak dobrze znałam. Mimo to uparcie szedł naprzód, choć jego kroki stawały się coraz bardziej chwiejne.

– Marek, proszę, zatrzymajmy się na dłużej – nalegałam, starając się utrzymać spokój w głosie. – Wyglądasz, jakbyś naprawdę potrzebował odpoczynku.

– To tylko chwilowe zmęczenie – odpowiedział cicho, ledwo mogąc złapać oddech. – Zostało nam już tylko kilkaset metrów. Nie mogę teraz zrezygnować.

W jego głosie pobrzmiewała determinacja, której nie sposób było złamać. Ale ja wiedziałam, że to coś więcej niż zmęczenie. Mój niepokój przeradzał się w paniczny strach. Nagle Marek potknął się i upadł na kolana. W mgnieniu oka znalazłam się przy nim, próbując go podnieść.

– Musimy zawrócić. Nie ma innej opcji. Proszę, posłuchaj mnie tym razem.

Poczułam, jak moje serce zamiera, a świat wokół mnie przestaje istnieć. Krzyczałam jego imię, próbując go ocucić, ale nie reagował. Czułam się jak w koszmarze, z którego nie mogłam się obudzić. Musiałam działać szybko, ale strach mnie paraliżował. Każda sekunda była jak wieczność.

Zebrałam się w sobie i sięgnęłam po telefon. Drżącymi rękoma wybierałam numer ratunkowy, czując jak łzy napływają mi do oczu. Nigdy wcześniej nie czułam się tak bezsilna, tak przerażona. Żałowałam, że nie byłam bardziej stanowcza, że nie zawróciłam, kiedy miałam szansę.

Zrobili wszystko, co mogli

Siedziałam na krześle w poczekalni szpitala, otoczona ciszą, która zdawała się jeszcze bardziej przytłaczać. Czułam się jak w innym świecie, oddzielona od rzeczywistości szklaną barierą. Czas płynął nienaturalnie wolno, a każda minuta wydawała się nie mieć końca.

Lekarz podszedł do mnie z poważną miną.

Pani Natalia? – zaczął, a jego głos przebił się przez mgłę, która otulała moje myśli.

– Tak? Co z Markiem? – zapytałam, choć część mnie znała już odpowiedź.

Lekarz usiadł obok mnie, a jego oczy wyrażały współczucie, którego tak bardzo potrzebowałam, choć jednocześnie bałam się tego, co usłyszę.

– Przykro mi to mówić, ale nie udało nam się go uratować. Mąż zmarł przed przybyciem do szpitala.

Słowa lekarza przebiły się przez mój umysł jak ostry nóż. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Marek, mój Marek, był tak pełen życia, a teraz go nie ma. Czułam, jakby ktoś wyrwał mi serce.

Nie... to niemożliwe – szepnęłam, walcząc z łzami, które zaczęły płynąć strumieniami. – Musiała być jakaś pomyłka... On nie może tak po prostu... odjeść.

– Wiem, że to trudne – powiedział lekarz, delikatnie kładąc rękę na moim ramieniu. – Ale proszę wiedzieć, że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy.

Zamknęłam oczy, próbując sobie przypomnieć każde ostatnie słowo, każdą chwilę, którą spędziliśmy razem. Przypomniałam sobie, jak bagatelizował swoje osłabienie, jak uśmiechał się, próbując mnie uspokoić. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy mogłam zapobiec tej tragedii? Poczułam ogromną falę winy i rozpaczy. Nie tylko straciłam męża, ale i kompana, z którym dzieliłam życie pełne marzeń i wyzwań. Teraz zostały mi tylko wspomnienia i poczucie, że zawiodłam.

Została mi tylko pustka

Powrót do domu był jednym z najtrudniejszych momentów w moim życiu. Wróciłam sama, z nieodłącznym ciężarem świadomości, że Marka już nigdy nie będzie obok mnie. Każdy kąt mieszkania, każda pamiątka przypominały mi o nim, jakby chciały na nowo rozdrapać rany, które nigdy nie miały się zagoić.

Siedziałam na kanapie, tuląc w dłoniach jego ulubiony kubek, ten sam, z którego zawsze pił poranną kawę. Każdy zakamarek naszego domu krzyczał jego imię. Marek, z jego uśmiechem, z nieposkromioną energią, to teraz tylko wspomnienie. Zamknęłam oczy, próbując zrozumieć, jak mam teraz żyć.

Co ja teraz zrobię? Jak mam dalej żyć bez ciebie? – mówiłam do siebie, chociaż wiedziałam, że nie dostanę odpowiedzi.

Wspomnienia z naszej ostatniej wyprawy wracały do mnie, jakby chciały powiedzieć mi coś ważnego, czego wcześniej nie zauważałam. Jego determinacja, moja zgoda, wszystkie te chwile, które mogły być inne. Zastanawiałam się, czy mogłam być bardziej stanowcza, czy mogłam zatrzymać go przed podjęciem tej ostatecznej decyzji. Czułam żal, nie tylko do siebie, ale i do niego. Dlaczego nie posłuchał moich rad? Dlaczego zawsze musiał iść na przekór losowi? A może to ja powinnam była bardziej zaufać swoim przeczuciom?

Każde pytanie pozostawało bez odpowiedzi, a ja musiałam znaleźć siłę, by żyć dalej. Nie wiedziałam, jak to zrobić, jak ułożyć sobie życie bez Marka. Nasze plany, marzenia, wszystko to rozpadło się w jednej chwili. Czułam, że świat stał się pusty i bezsensowny. Mimo to wiedziałam, że muszę znaleźć sposób, by iść dalej. Dla Marka, dla siebie, dla naszej wspólnej przeszłości, która mimo wszystko była pełna miłości.

Natalia, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama