Reklama

Z Hubertem jesteśmy razem od ponad dziesięciu lat. Dla jednych to duma, dla mnie – ostatnio coraz częściej – znak zapytania. Długoletni związek bez dzieci to jak dom bez okien – może i stoi, ale jakoś ciemno w środku. Próbowaliśmy. Albo ja próbowałam bardziej. On zawsze mówił, że „jeśli się uda, to się uda, a jak nie to też będzie dobrze”, a ja z czasem przestałam się zastanawiać, czy jemu naprawdę zależy.

Reklama

Nie chodzi nawet o to, że się nie stara. Hubert to typ człowieka, który po cichu naprawi cieknący kran i nie będzie potem wypominał. Zawsze okazywał uczucia bardziej czynem niż słowem. Ale od jakiegoś czasu miałam wrażenie, że nawet te jego działania zaczęły być jakieś takie mechaniczne. Kawa codziennie o 7:10. Esemes z pracy: „jak tam dzień?” i wieczorne milczenie przy telewizorze, kiedy ja chciałam o czymś porozmawiać. Albo pragnęłam po prostu... żeby spojrzał na mnie tak, jak wtedy, gdy się poznaliśmy. Ale on nie miał już w oczach tego żaru. A może ja za bardzo analizuję?

Majówka nad morzem była moim pomysłem. Spontanicznym, choć jednocześnie nie do końca, bo jakiś czas kiełkowała mi w głowie. Chciałam nam dać oddech. Od miasta, od codzienności, od tego napięcia, które w ostatnich tygodniach czuło się nawet przy śniadaniu. Wybrałam pensjonat, który wyglądał na uroczy i mało uczęszczany. Takie miejsce, gdzie można się znów odnaleźć. A jak się później okazało może i... pogubić jeszcze bardziej...

Wsiadaliśmy do samochodu bez słów, ale z torbami pełnymi wszystkiego: ubrań, przekąsek, książek – tylko nie tego, co najważniejsze. Nie było między nami rozmowy. Tego brakowało najbardziej. I właśnie dlatego miałam dziwne przeczucie. Takie niewypowiedziane, ledwo uchwytne. Coś musiało się zmienić. Coś jakby już się ruszyło. Tylko nie wiedziałam jeszcze, że morze, które miało ukoić, przyniesie też niespodziewaną dla mnie prawdę.

Obca dziewczynka lgnęła do męża

Pensjonat był dokładnie taki, jak na zdjęciach – biały domek z niebieskimi okiennicami, z widokiem na wydmy. W środku pachniało świeżością i cynamonem, jakby ktoś dopiero co wyciągnął z piekarnika drożdżówki. Recepcjonistka miała rude włosy spięte w niedbały kok i uśmiech tak szeroki, że przez chwilę sama się uśmiechnęłam. To ostatnio nie zdarzało mi się często.

Hubert rozpakowywał torby z taką dokładnością, jakby od tego zależało nasze szczęście. A ja po prostu wyszłam na taras, odetchnąć. I wtedy ją zobaczyłam. Stała przy huśtawce, trzymając dziewczynkę za rękę. Miała na sobie zwiewną sukienkę i wyglądała tak, jakby zaraz miała zacząć tańczyć w słońcu. Patrzyłam na nią chwilę, zanim skojarzyłam twarz. Inga. W liceum byłyśmy blisko, ale po maturze kontakt nam się urwał. Życie się potoczyło w różne strony, jak to życie. Ona chyba mnie dostrzegła w tym samym momencie, bo uniosła dłoń i podeszła z uśmiechem.

– Maja? Nie wierzę… – przytuliła mnie zaskakująco mocno. – To chyba jakiś znak.

– Inga… Jak dawno! – odezwałam się cicho. – A to…?

– Hania – odpowiedziała, gładząc dziewczynkę po włosach. – Moja córka.

W tym momencie zza moich pleców wyszedł Hubert. Dziewczynka spojrzała na niego, uśmiechnęła się i bez wahania podbiegła.

– Hej! – zawołała radośnie. – Masz takie same włosy jak ja!

Zesztywniałam.

Hubert się uśmiechnął. Ale to był dziwny uśmiech. Zawahał się, spojrzał na mnie, potem na Ingę i znów na dziewczynkę. W jego oczach coś błysnęło – niepokój? Zaskoczenie?

– Cześć… Inga, cześć Hania – powiedział, a jego głos brzmiał dźwięcznie, jakby wypowiadał te imiona miliony razy.

A ja tylko stałam i patrzyłam. I trochę się dziwiłam. On nigdy nie umiał rozmawiać z dziećmi. Czemu teraz jest taki skory do powitań?

Miałam dziwne przeczucia

Nie mogłam przestać tego analizować. Hania była urocza – rozmowna, otwarta, bez tej dziecięcej nieśmiałości. Ale to, jak szybko przywiązała się do Huberta, było… co najmniej dziwne. Już drugiego dnia spacerowali razem po plaży, jakby znali się od zawsze. Ona śmiała się głośno, a on… on opowiadał jej coś, nawet głaskał po głowie! Z boku wyglądało to pięknie. Ale ja znałam Huberta. Ten facet nigdy nie wiedział, co odpowiedzieć dzieciom znajomych. Unikał pytań o posiadanie potomstwa. Raz nawet powiedział, że „dzieci to niekoniecznie jego bajka”. A teraz? Teraz wyglądał, jakby właśnie odnalazł swoje miejsce.

Wieczorem, kiedy Hania – po raz kolejny – zasnęła Hubertowi na kolanach przy ognisku, nie wytrzymałam. Wróciliśmy do pokoju i od razu zaczęłam.

– Co się dzieje? – zapytałam, stając przy oknie. – Dlaczego ona tak do ciebie lgnie?

Hubert siedział na łóżku, zapatrzony w jakiś punkt na podłodze.

– Sama nie wiem… – ciągnęłam dalej. – Nigdy nie byłeś taki przy dzieciach. A teraz? Mała zapytała, czy możesz być jej „tatusiem”? Wiesz, jak się wtedy czułam?

Zerknął na mnie. Po raz pierwszy od dawna nie unikał mojego wzroku.

– Maja… Mam wrażenie, że ją znam. Ale to przecież niemożliwe…

– Co masz na myśli? – serce mi przyspieszyło. – Że skądś ją znasz? Hubert, ja cię nie poznaję. Jesteś… poruszony. Dlaczego?

Wzruszył ramionami. Milczał.

A ja poczułam lęk, który wśliznął się do naszej sypialni jak zimny przeciąg.

Podsłuchałam rozmowę w ogrodzie

Nie spałam tej nocy prawie wcale. Hubert oddychał równo, jakby nic się nie działo, ale ja leżałam z szeroko otwartymi oczami, wsłuchując się w każde skrzypnięcie drewnianej podłogi. Rano udawałam spokój, zaparzyłam kawę, założyłam uśmiech, ale w środku niemal się we mnie gotowało. Po południu zauważyłam, że Inga z Hubertem zniknęli. Hanię zabrała sąsiadka z domku obok na wspólne malowanie muszelek. Zanim pomyślałam, złapałam się na tym, że już ich szukam. Przeszłam cicho przez korytarz pensjonatu i usłyszałam głosy w ogrodzie.

Zatrzymałam się. Przez uchylone drzwi słyszałam wszystko. Głos Ingi był cichy, ale spięty.

– Nie mogłam ci powiedzieć wcześniej. Nie wiedziałam, jak... Ale Hania… Hania to twoja córka...

Zamarłam. W pierwszej chwili myślałam, że coś źle słyszę. Ale jego reakcja była jednoznaczna.

– Co ty mówisz?! To chyba... chyba niemożliwe...

– Hubert… – Inga niemal szeptała. – Dowiedziałam się po naszym rozstaniu. Nie chciałam burzyć ci życia. Ale jak zobaczyłam, jak ją traktujesz… Jak patrzysz na nią… Nie mogłam już dłużej milczeć.

– Nie, Inga... Błagam cię... To nie może być prawda...

Zrobiłam krok do przodu, weszłam w światło drzwi niczym w dramatyczny finał.

Czy jeszcze coś przede mną ukrywacie?! – krzyknęłam, drżąc na całym ciele.

Oboje zamarli. Patrzyli na mnie z tą samą mieszanką strachu i żalu, a ja miałam wrażenie, że cały świat właśnie wywrócił się do góry nogami.

Byłyśmy złamane w inny sposób

Siedziałyśmy na tarasie, gdzieś pomiędzy słońcem a cieniem, w tej dziwnej strefie zawieszenia, w której człowiek nie wie, czy powinien krzyczeć, czy płakać. Inga trzymała filiżankę herbaty, której nie piła. Ja nie miałam siły nawet udawać, że to zwykła rozmowa.

– To było pewnego lata, spotkaliśmy się przypadkiem, nie planowaliśmy tego... – zaczęła cicho. – Wtedy wszystko było intensywne. Krótkie, ale… prawdziwe.

Nie przerywałam. Pozwoliłam jej mówić.

– Z Hubertem… to był wybuch. Jak burza, która pojawia się znikąd i niszczy wszystko na swojej drodze. A potem… wszystko się posypało. Pokłóciliśmy się, wyjechał. Myślałam, że wróci. Nie wrócił. Spojrzała na mnie, ale nie błagalnie. Raczej… z rezygnacją.

– Dopiero później dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Chciałam mu powiedzieć. Napisałam nawet list, ale nigdy go nie wysłałam. Bałam się, że powie, że to nie jego. Albo że nie chce mieć z tym nic wspólnego. A wtedy... wtedy to wszystko wydawało się zbyt kruche, żebym mogła znieść odrzucenie.

Milczałam. Aż w końcu zapytałam:

– A teraz? Dlaczego teraz?

– Bo Hania go pokochała od pierwszego wejrzenia. Bo widziałam, jak on na nią patrzy, nie wiedząc jeszcze, kim ona jest. Nie mogłam jej tego zabrać. A on… on ma prawo wiedzieć.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Nie dlatego, że Inga miała rację. Tylko dlatego, że ja w tym wszystkim byłam kompletnie nieważna.

– A ja? – zapytałam cicho. – Ja nie miałam prawa wiedzieć? Moje życie właśnie się rozpada na kawałki...

Inga spuściła wzrok. I wtedy zrozumiałam – ona też jest złamana. Po prostu każda z nas w inny sposób.

Nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać

Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie plecami, jakby to mogło mnie ocalić przed tym, co miało za chwilę paść. Hubert siedział na brzegu łóżka, pochylony do przodu, z łokciami na kolanach. Milczał. Ja też. Czekałam, aż zacznie. Aż coś powie. Aż przestanie udawać, że to się nie dzieje.

– Powiesz coś? – zapytałam w końcu, głos mi drżał. – Cokolwiek?

– Nie wiedziałem – powiedział cicho. – Maja, przysięgam, nie miałem pojęcia.

– I co teraz? – usiadłam naprzeciw niego. – Co teraz? Bo ja nie wiem, jak to ugryźć. Mam ci współczuć? Cieszyć się? Płakać?

Spojrzał na mnie. Pierwszy raz naprawdę. Jego oczy były zaczerwienione.

– Nie wiem. Ja też nie wiem. Tylko… jak ona zapytała o to mówienie „tatusiu”... to coś we mnie się stało. Nie wiem co... Jakby… jakby to było prawdziwe. Jakby to było jedyne, co ma w życiu sens.

Poczułam, jak coś mnie ściska za gardło. Bo wiedziałam, że mówi szczerze. I że właśnie przez to bolało najbardziej.

Czy teraz jej chcesz bardziej niż mnie? – zapytałam. To pytanie wisiało w powietrzu od rana.

Zacisnął usta. Westchnął.

– To nie tak… Ale nie mogę udawać, że to dziecko nic dla mnie nie znaczy. Maja, to moja córka. A ja… nie wiem, jak się z tym żyje, że nie znałem jej przez tyle lat.

Patrzyłam na niego długo. I wtedy uderzyło mnie to najmocniej – nie chodzi o zdradę. Chodzi o to, że jego przyszłość właśnie dostała nowe imię. A ja? Czy jeszcze w niej w ogóle jestem?

Miałam prawdo do żalu i wątpliwości

Poszłam sama nad morze. Nie powiedziałam Hubertowi, gdzie idę. Nie pytał. Może czuł, że muszę być sama. A może po prostu nie wiedział już, jak ze mną rozmawiać. Wiatr był chłodny, wiał prosto w twarz, jakby próbował mnie wybudzić z letargu. Fale uderzały o brzeg z rytmem, który mnie zawsze uspokajał. Teraz tylko pogłębiały tę straszną ciszę we mnie. Stopy wbijały się w wilgotny piasek, zostawiając za sobą ślady, które znikały po kilku sekundach. Jak my. Jak to wszystko.

Myślałam o Hani. O jej oczach, tak podobnych do Huberta. O tym, jak instynktownie do niego lgnęła, jakby jej dusza pamiętała, nawet jeśli umysł nie wiedział. I wtedy zrozumiałam – ona nie prosiła o tę burzę. Nie zasłużyła na to, żeby być powodem naszego rozpadu. A może to był właśnie wygodny pretekst, by rozpadło się coś, co i tak od dawna trzymało się tylko na słowo honoru? Zamknęłam oczy. Przed nimi stanęły obrazy: śmiech z pierwszej randki, cisza ostatnich miesięcy, spojrzenie Ingi, pełne lęku i odwagi jednocześnie.

– Co teraz? – szepnęłam do fal. Niestety nie odpowiedziały.

Wracałam powoli. Jeszcze nie wiedziałam, czy zostanę. Czy potrafię patrzeć na Huberta i nie widzieć już tylko ojca Hani. Ale wiedziałam jedno – nie będę się spieszyć z decyzją. Mam prawo do wątpliwości. Do żalu. I do tego, żeby posłuchać samej siebie, zanim znów zrobię kolejny krok.

Maja, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama