Reklama

Kompletnie mnie zaskoczył

Od samego rana, kiedy przekroczyłam próg biura, w głowie miałam tylko jedną myśl - muszę napisać tego maila. Całe dwa dni wolnego spędziłam na obmyślaniu treści. Zależało mi, by wiadomość zabrzmiała rzeczowo, nie zatracając przy tym treści emocjonalnej. Chciałam dać znać, że choć boli mnie ta sytuacja, dam sobie radę i uporam się z kłopotem.

Reklama

„Ciężko mi o tym mówić, ale muszę was poinformować, że moje wesele, planowane za parę tygodni, niestety nie dojdzie do skutku. To była wyjątkowo trudna decyzja, chociaż wiem, że to najlepsze wyjście w obecnej sytuacji...” – próbowałam napisać te kilka słów, ale napływające mi do oczu łzy kompletnie rozmazały mi obraz na monitorze komputera.

Kilka dni temu mój narzeczony wyjawił mi coś, co zupełnie zbiło mnie z nóg. Oznajmił, że inna kobieta spodziewa się jego dziecka.

– Kojarzysz ślub mojej kuzynki, na który nie chciałaś ze mną iść? – zaczął niepewnie. – No więc pojawiła się tam również Mariolka, jej najbliższa kumpela. Przyjechała sama, więc stwierdziłem, że będę jej towarzyszył. Nawet nie wiem, jak to się stało. Byłem trochę wstawiony i zły na ciebie…

– Uważasz, że to przeze mnie?! – wykrzyczałam. – Zrobiłeś jej dziecko, bo nie poszłam z tobą na ślub i musiałeś się w jakiś sposób pocieszyć?

– Nie o to chodzi… – zaczął się wycofywać. – Posłuchaj skarbie, jest mi naprawdę przykro. To totalna głupota! Ale ona się uparła i będę zmuszony płacić alimenty. Mimo to…

– To się z nią ożeń! – weszłam mu w słowo.

– O czym ty gadasz? – Paweł sprawiał wrażenie, jakby kompletnie nie załapał, o co mi chodzi.
– W kościele nieoczekiwanie zwolnił się termin za cztery tygodnie. Potrzebne będą jedynie nowe zawiadomienia: „Mariola oraz Paweł wraz z rodzicami…”.

– Ale… Ja wcale jej nie chcę! – zawył niczym skrzywdzona istota. – Pragnę tylko ciebie, rozumiesz?

– Z tym że ja nie mam już ochoty być z tobą – rzuciłam szorstko.

– Żałuję, że ci powiedziałem – burknął z furią. – Mogłem to zwyczajnie ukryć, że spodziewam się dziecka. Poznałabyś prawdę po ślubie albo wcale.

– Słyszałeś kiedyś o rozwodach? – warknęłam przez łzy i wykopałam go za próg.

Cały weekend ryczałam jak bóbr i w którymś momencie już sama się pogubiłam, o co tak naprawdę mi chodzi. Czy to przez to, że ślub szlag trafił? A może bardziej żal mi siebie samej, bo o mały włos nie wyszłam za typa, który – jak się okazało – nie trzyma się żadnych reguł i mentalnie nadal jest małym dzieckiem?

Musiałam odwołać ślub

Po rozmowie z mamą stwierdziłam, że potrzebuję trochę czasu dla siebie. Byłam wdzięczna rodzicom za to, że przez cały czas stali przy mnie murem. Mama zaoferowała mi nawet swoją obecność, ale podziękowałam jej, mówiąc, że na razie wolę pobyć sama.

– Mamo, od poniedziałku zacznę dzwonić do gości i odwoływać ślub, ale teraz marzę tylko o tym, żeby trochę odpocząć. Dziękuję wam z całego serca za to, że jesteście. Wasze wsparcie znaczy dla mnie więcej niż tysiąc słów – powiedziałam, po czym się pożegnałam. Byłam kompletnie wyczerpana po tylu godzinach płaczu, więc od razu zasnęłam.

Nim się obejrzałam, już był poniedziałek. Chcąc nie chcąc, nadszedł czas, aby zmierzyć się z tą całą sytuacją. Planowałam poinformować młodszych gości o anulowanym weselu poprzez e-mail, a do starszych członków rodziny wysłać zwięzłą wiadomość listem poleconym. Na nieszczęście, zupełnie jakby na przekór, mój prywatny komputer był od tygodnia w naprawie, więc byłam zmuszona użyć służbowego sprzętu. Otarłszy łzy z policzków, dopisałam wiadomość do końca, dwukrotnie ją przeczytałam, upewniając się co do przekonującego wydźwięku, po czym nacisnęłam przycisk „wyślij”.

Kiedy wreszcie zrobiłam to, co miałam zrobić, coś sobie uświadomiłam. Okazało się, że zapomniałam w polu adresata wpisać maile bliskich i znajomych. Co dziwne, wiadomość nie wróciła do mnie, co oznaczało, że gdzieś dotarła! Ale gdzie? Z rosnącym niepokojem przejrzałam folder z wysłanymi mailami. Kliknęłam na ostatnią wysłaną wiadomość i aż krzyknęłam ze zdziwienia. Mój przepełniony żalem i rozczarowaniem mail powędrował prosto do faceta z pomocy technicznej…

W zeszłym tygodniu bombardowałam go mailami, wkurzona, że tyle czasu zajmuje mu naprawa mojego sprzętu. Wykręcał się, jak tylko mógł. Chciał mi nawet dać zapasowego notebooka, ale odmówiłam. Wolałam poczekać na własny komputer z cudowną naklejką na obudowie, którą zaprojektował dla mnie Paweł. Widniały na niej dwa złączone serca, a w nich nasze imiona.

Wygłupiłam się przed nim

„I jak to teraz będzie? Ale wstyd! Trzeba do niego zadzwonić i przeprosić za tę wpadkę” – przyszło mi do głowy, a w tym samym momencie zadzwonił mój telefon.

– Dzień dobry, przy telefonie Jacek W. Mam nadzieję, że to wszystko nie wydarzyło się przez pani komputer? – dobiegł mnie głos gościa z serwisu.

– Ale zabawne – zirytowałam się. – Ten mail rzecz jasna nie miał trafić do pana. Wysłałam go niechcący.

– Proszę mi wybaczyć, to miał być tylko niewinny dowcip, nic poza tym. Nie chciałem sprawić pani przykrości – zaczął się usprawiedliwiać.

– W porządku, nic się nie stało. Wystarczy, że skasuje pan tego maila i puścimy to w niepamięć.

Włożyłam dużo wysiłku, by mój ton pozostał opanowany i profesjonalny.

– Jasne, już się robi… A, i mam dla pani dobre wieści – pan Jacek zmienił wątek. – Dostarczono brakującą część, więc jeszcze dziś naprawię pani komputer. Po obiedzie będzie go pani mogła odebrać.

– Dziś? – zapytałam, robiąc przerwę. Zastanawiałam się, czy faktycznie powinnam wysyłać maile o ślubie ze służbowej skrzynki. W końcu to prywatna sprawa, no i nie chcę znowu czegoś pokręcić i trafić pod zły adres!

Moja konsternacja najwidoczniej została mylnie zinterpretowana przez specjalistę od komputerów, gdyż odezwał się:

– Gdyby dziś brakowało pani wolnej chwili, by samodzielnie odebrać sprzęt, to chętnie dostarczę go pod wskazany adres. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności mam niedaleko do pani.

– To cudownie! – radość wprost emanowała z mojej reakcji.

W końcu kto nie lubi sobie zaoszczędzić trochę cennego czasu. Punkt naprawy działał pod szyldem uznanej marki i został mi zarekomendowany jako niezwykle rzetelny, z tym drobnym minusem, że znajdował się w zupełnie innej części miasta. Wobec tego z ogromnym entuzjazmem zaakceptowałam ofertę złożoną przez komputerowca.

Jak ja go świetnie rozumiałam!

Dokładnie w momencie, gdy wskazówki zegara pokazały godzinę dziewiętnastą, usłyszałam pukanie do drzwi. To był nie kto inny jak pan Jacek. Przełknęłam łzy, które cisnęły mi się do oczu i gestem ręki zaprosiłam go do mieszkania. Mężczyzna przekroczył próg, trzymając pod pachą mój komputer, a w dłoni jakieś tajemnicze zawiniątko.

Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam jego minę. Uśmiechał się szeroko i powiedział:

– Jak ktoś ma doła to nic tak nie pomaga jak porządna dawka kremówek. Zaufaj mi, sam tego doświadczyłem.

Zerknęłam na faceta z pewną dozą sceptycyzmu. Czy to jakiś kiepski dowcip?! Ale nie, okazało się, że gość mówił prawdę. On również był zmuszony odwołać własne wesele. Z jakiego powodu? Bo jego wybranka serca znalazła sobie innego faceta. Znacznie zamożniejszego od Jacka. Był to nie kto inny jak właściciel knajpy, w której mieli zarezerwowaną salę na przyjęcie weselne…

„No to faktycznie kiepska sprawa” – przeszło mi przez myśl ze współczuciem, kiedy pan Jacek bez owijania w bawełnę wyznał mi, jaki numer wykręciła mu jego ukochana.

– Cieszyłem się jak dziecko, bo dał nam niezły upust, bo moja dziewczyna zrobiła na gościu całkiem niezłe wrażenie? – gadał z wyraźnym rozczarowaniem. – Po dwóch miesiącach koniec, finito. Jedyne co z tego miałem, to całą zaliczkę z powrotem...

Wizyta pana z IT sprawiła, że poczułam się lepiej. Ten dzień rozpoczął się smutkiem i płaczem, ale skończył chichotem. Może nie był to jeszcze radosny śmiech, ale autentyczny i dawał nadzieję. Z Jackiem od razu złapaliśmy wspólny język. Na początku nasze wizyty były dla nas nawzajem wsparciem – jedno pocieszało drugie. Teraz, rok później, szykujemy się do ślubu. Na sto procent do niego dojdzie.

Reklama

Kalina, 29 lat

Reklama
Reklama
Reklama