„Na mojej działce zaroiło się od chwastów i ślimaków. Sąsiadka myślała, że jest sprytna, ale nie pozostałam jej dłużna”
„Czułam, że aż mnie pali, żeby jej coś odpowiedzieć, ale zamiast tego tylko kiwnęłam głową. Nie dam się wyprowadzić z równowagi. Wróciłam do domu, usiadłam przy stole i zaczęłam obmyślać plan. Skoro ona gra nieczysto, to ja też nie zamierzam stać z założonymi rękami. Uznałam, że to czas na kontratak”.

- Redakcja
Kiedy kupiłam tę działkę, wyobrażałam sobie, że będzie moim azylem. Własny kawałek ziemi, trochę zieleni, spokój, śpiew ptaków – o tym marzyłam. Już widziałam w wyobraźni rzędy pachnących róż, pergolę oplecioną bluszczem i drewnianą ławkę, na której będę pić poranną kawę. Miałam w głowie wszystko zaplanowane i byłam gotowa włożyć w to miejsce całe serce. Nie przewidziałam tylko jednego – że w pakiecie z działką dostanę wroga.
Z sąsiadką, panią Zofią, pierwszy raz zetknęłam się jeszcze przed oficjalnym przejęciem działki. Starsza, drobna kobieta, w fartuchu w kwiaty, z dłońmi umazanymi ziemią, stała na swojej parceli i uważnie mnie obserwowała. Kiedy się do niej uśmiechnęłam, odpowiedziała krótkim skinięciem głowy, ale w jej spojrzeniu nie było ani odrobiny ciepła. Zignorowałam to. Pomyślałam, że może po prostu nie jest zbyt towarzyska, ale prawda okazała się gorsza, niż przypuszczałam.
Sprawa była mocno podejrzana
Pierwsze starcie nastąpiło, kiedy zaczęłam sadzić róże. Wtedy pani Zofia przestała milczeć. Podparła się pod boki, podeszła do płotu i prychnęła tak wymownie, że aż uniosłam głowę znad grządki.
– Co pani tutaj wyrabia? – zapytała surowo.
– Sadziłam róże – odpowiedziałam uprzejmie.
– Róże?! – powtórzyła, jakbym właśnie ogłosiła, że zamierzam hodować egzotyczne pająki. – To nie miasto, tylko wieś. Na działce powinno się uprawiać coś pożytecznego, a nie jakieś fanaberie.
Spojrzałam na jej stronę płotu. Równo wytyczone rzędy marchewek, buraków, ziemniaków i koperku. Pomiędzy nimi ani jednego kwiatka. Wszystko podporządkowane zasadzie maksymalnej użyteczności.
– Lubię kwiaty – powiedziałam, wzruszając ramionami.
– Kwiatów się nie je! – skwitowała pani Zofia i wróciła do swojego ogródka, wyraźnie zniesmaczona moją postawą.
Poczułam, że nie będzie mi tu łatwo. Nie sądziłam jednak, że ta kobieta zdecyduje się wypowiedzieć mi prawdziwą ogrodową wojnę.
Niedługo po tej rozmowie zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Moje róże, które jeszcze kilka dni wcześniej pięknie się przyjęły, nagle zaczęły tonąć w pokrzywach i ostach. Próbowałam je wyrywać, ale niemal z dnia na dzień było ich coraz więcej. Jakby ktoś celowo je tam siał.
Nie dawało mi to spokoju. Postanowiłam przenocować na działce, bo sprawa była mocno podejrzana. Długo nie mogłam zasnąć, aż usłyszałam szelest dochodzący z ogródka. Wzięłam latarkę i podeszłam do okna. Na tle ciemności dostrzegłam znajomą sylwetkę. Pani Zofia pochylała się nad moimi grządkami, rozsypując coś z małego woreczka.
Serce zabiło mi szybciej. Przycisnęłam twarz do szyby, starając się nie pominąć żadnego szczegółu. Po chwili usłyszałam jej ciche mruknięcie:
– Zobaczymy, jak długo te róże przetrwają…
Nie wierzyłam własnym oczom. Moja sąsiadka siała chwasty na mojej działce! I musiała to robić od dłuższego czasu, dlatego tak trudno było mi wytępić rozrastające się rośliny.
Zaczęłam obmyślać plan
Byłam wściekła, ale nie zamierzałam robić awantury od razu. Zaczekałam do rana i jak gdyby nigdy nic wyszłam do ogródka. Pani Zofia również już tam była, pielęgnując swoje równo przycięte rzędy warzyw.
– Coś panią chyba w nocy nosiło po działce – rzuciłam niby od niechcenia.
– Eee? – spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek. – A to wolno mi nie spać?
– Pewnie, że wolno – uśmiechnęłam się. – Tylko dziwny zbieg okoliczności, że moje róże znowu zarosły chwastami.
Starsza kobieta wzruszyła ramionami.
– No widzi pani? Tak to już jest z tymi kwiatami. Chwasty lubią ziemię leżącą odłogiem. Może to znak, że powinna pani posadzić coś pożytecznego?
Czułam, że aż mnie pali, żeby jej coś odpowiedzieć, ale zamiast tego tylko kiwnęłam głową. Nie dam się wyprowadzić z równowagi. Wróciłam do domu, usiadłam przy stole i zaczęłam obmyślać plan. Skoro ona gra nieczysto, to ja też nie zamierzam stać z założonymi rękami.
Uznałam, że to czas na kontratak.
Po południu wybrałam się do sklepu ogrodniczego. Przejrzałam półki z nasionami, szukając czegoś odpowiedniego. Chciałam znaleźć roślinę, która byłaby dla pani Zofii równie uciążliwa, jak jej chwasty dla mnie. I wtedy trafiłam na mieszankę szybko rosnącej i bardzo ekspansywnej trawy.
Sprzedawczyni zachwalała ją jako „idealną do błyskawicznego zazielenienia terenu”. Innymi słowy – jak się ją posieje, to zarasta wszystko. Wzięłam od razu dwa opakowania.
Czekałam do zmroku. Kiedy na działkach zapadła cisza, wzięłam nasiona i poszłam w stronę ogródka pani Zofii. Przeszłam przez niski płotek i zaczęłam delikatnie rozsypywać trawę między jej grządkami.
– Nie tylko ty masz ogrodnicze sztuczki, sąsiadko – szepnęłam do siebie, strząsając ostatnie ziarenka na jej uprawy.
Nie miałam zamiaru się poddać
Czekałam na efekt. Co kilka dni zerkałam na ogródek sąsiadki. I wtedy usłyszałam:
– Co za diabeł tu się zakradł?!
Spojrzałam w jej stronę. Pani Zofia stała nad swoją grządką i przyglądała się młodym źdźbłom trawy, które zaczęły wyrastać między jej pietruszką i marchewką.
– Coś się stało? – zapytałam, udając troskę.
– Trawa! Wszędzie trawa! – syknęła, wskazując na swoje uprawy. – Jak to się mogło stać?!
Wzruszyłam ramionami.
– Może to znak, że powinna pani posadzić coś bardziej dekoracyjnego?
Wiedziałam, że trafiłam w czuły punkt. Jej usta zacisnęły się w wąską kreskę, ale nie odpowiedziała nic.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta mała akcja rozpocznie prawdziwą wojnę.
Kilka dni później na mojej działce pojawiły się… ślimaki. I to nie jakieś pojedyncze, zagubione okazy, tylko całe hordy. Przeciskały się między grządkami, pełzały po łodygach moich róż, zostawiały śliskie ślady na trawie. Wystarczyło spojrzeć na ogródek pani Zofii, żeby wiedzieć, skąd się wzięły – u niej ani jednego, jakby ktoś je starannie wyzbierał.
Przypadek? Nie sądzę.
– Ależ inwazja! – rzuciła pani Zofia, przechodząc obok mojej działki z konewką. – No widzi pani? Jak się nie dba o ogródek, to przyroda sama się nim zajmuje.
– Zabawne – odparłam, krzyżując ramiona na piersi. – U pani jakoś żadnego ślimaka nie widać.
– Bo ja mam porządek – odparła z wyższością i poszła podlewać swoje marchewki.
Musiałam coś wymyślić. Zostałam zaatakowana, a w tej wojnie nie zamierzałam się poddawać.
To była otwarta wojna
Następnego dnia odwiedziłam sklep ogrodniczy po raz kolejny. Tym razem kupiłam sadzonki… pokrzyw. Wiedziałam, że pani Zofia planuje posadzić nowe pomidory, więc w nocy, uzbrojona w rękawice, podmieniłam kilka jej sadzonek na dorodne pokrzywy.
Nie musiałam długo czekać na efekt.
– A niech to! – usłyszałam wrzask sąsiadki, kiedy próbowała przepikować swoje „pomidory” i sparzyła sobie ręce.
Wyszłam przed domek, udając zdziwienie.
– Coś się stało?
Pani Zofia trzymała się za poparzone dłonie i patrzyła na mnie spode łba.
– Ktoś mi tu wsadził pokrzywy! – burknęła. – Czysta złośliwość!
Z trudem powstrzymałam uśmiech.
– A może naprawdę powinna pani posadzić coś bardziej estetycznego?
Przez chwilę myślałam, że rzuci we mnie swoją rękawicą. Ale tylko zacisnęła usta i wróciła do swojego ogródka.
Wiedziałam, że ta wojna jeszcze się nie skończyła.
Konflikt eskalował szybciej, niż się spodziewałam. Myślałam, że pokrzywy w pomidorach ostudzą zapędy pani Zofii, ale zamiast tego tylko ją rozjuszyły.
Pewnego ranka wyszłam na swoją działkę i stanęłam jak wryta. W moim ogrodzie, w równych rzędach, rosły… ziemniaki. Ktoś przekopał moją rabatę i zasadził je w miejscu moich ukochanych róż!
– Czy ja dobrze widzę?! KTOŚ MI ZASADZIŁ ZIEMNIAKI?! – wydarłam się na całe ogródki działkowe.
Z pobliskiej działki wyłoniła się pani Zofia z miną wyrażającą triumf i niewinność jednocześnie.
– No i co się pani tak drze? – zapytała. – Teraz ma pani coś pożytecznego. Przynajmniej się pani naje, a nie tylko na te kwiatki patrzy.
Miałam ochotę złapać łopatę i natychmiast wykopać całą jej marchew.
– To jakaś kpina! – syknęłam, wskazując na moje zmasakrowane rabaty.
– Niech pani nie przesadza. Taki eksperyment ogrodniczy. Może się pani spodoba – odparła z uśmiechem i wróciła do swojego ogródka, nucąc pod nosem.
To już nie była zwykła sąsiedzka sprzeczka. To była otwarta wojna.
Posunęłam się o krok za daleko
Stałam nad tymi nieszczęsnymi ziemniakami i nie mogłam uwierzyć, że ktoś miał czelność przekopać mój ogród. Czułam, jak gotuje się we mnie krew. To już nie były niewinne psikusy, to była deklaracja wojny. I to wojny totalnej.
Przez cały dzień zastanawiałam się, jak uderzyć w panią Zofię tak, żeby zapamiętała to na długo. Ziemniaki? Dobrze, niech jej będzie, że ogród powinien być pożyteczny. Ale skoro mamy być aż tak praktyczne, to ja też mogłam coś „ulepszyć” w jej ogródku.
Czekałam na odpowiedni moment. Kiedy pewnego dnia pani Zofia wyjechała na cały dzień do miasta, zabrałam się do pracy. Miała piękne rzędy buraków, idealnie wypielęgnowane. Wpadłam więc na pomysł… drobnej podmiany. Po cichu wykopałam kilka jej sadzonek i w ich miejsce wsadziłam… rzodkiewki.
Nie musiałam długo czekać na efekt. Kilka tygodni później, kiedy nadszedł czas zbiorów, usłyszałam głośny, pełen oburzenia okrzyk:
– A to co za diabelstwo?!
Spojrzałam w stronę pani Zofii. Stała nad swoimi grządkami, trzymając w dłoniach pęk rzodkiewek zamiast dorodnych buraków.
– Coś się stało, sąsiadko? – zapytałam słodko, wychylając się zza płotu.
– To miały być buraki! – sapnęła, zaciskając pięści.
– No, ale przynajmniej zamiast czegoś dekoracyjnego, ma pani teraz coś do przekąszenia. Smacznego! – rzuciłam na odchodne.
Pani Zofia spojrzała na mnie z takim gniewem, że przez chwilę pomyślałam, że rzuci we mnie tymi rzodkiewkami. Ale nie zrobiła nic. Obróciła się na pięcie i poszła do swojej altanki, mrucząc coś pod nosem.
Zrozumiałam wtedy, że posunęłam się o krok za daleko. Może i wygrałam tę rundę, ale wiedziałam, że pani Zofia tego tak nie zostawi.
Tylko pytanie brzmiało: co wymyśli tym razem?
Anna, 36 lat