Reklama

Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może od pierwszego „Klaudia, widziałem, że trzeba wynieść śmieci, ale akurat się spieszyłem” albo od „Zapomniałem wstawić prania, no ale przecież nie koniec świata, prawda?”. Może od dnia, kiedy Hubert po prostu przestał zauważać rzeczy, które ja widziałam na każdym kroku – brudne naczynia w zlewie, stertę prania piętrzącą się na fotelu czy dzieci, które od pół godziny domagały się kolacji.

Reklama

A może po prostu od samego początku nie chciał angażować się w domowe sprawy.

Nie znaczy to, że Hubert był złym człowiekiem. O nie. Był świetnym ojcem, wesołym facetem, który zawsze potrafił rozbawić dzieciaki i nauczyć ich nowych sztuczek. Był też tym takim typem, którego znajomi uważają za „fajnego gościa” – uśmiechniętego, wyluzowanego, zawsze gotowego do pogadania o piwie rzemieślniczym czy ostatnim meczu.

Tylko że kiedy przychodziło do codziennych obowiązków, Hubert zamieniał się w iluzjonistę. Potrafił zniknąć akurat w momencie, gdy należało umyć okna, rozwiesić pranie albo posprzątać po kolacji. Kiedy zwracałam mu uwagę, zawsze miał jakąś wymówkę: „Przecież pracuję!”, „Przecież pomagam, tylko nie widzisz!”, „Przecież i tak to zrobisz, po co mamy się kłócić?”.

A ja rzeczywiście robiłam. Bo jeśli nie ja, to kto? Coraz częściej łapałam się na myśli, że gdybym na tydzień zniknęła, nic by się w domu nie zmieniło. Że Hubert pewnie nawet nie zauważyłby mojej nieobecności – dopóki nie zabrakłoby mu czystych skarpetek i obiadu na stole.

A potem, któregoś wieczoru, podczas kolejnej sprzeczki, Hubert rzucił lekceważąco:

– Przecież jakoś dajesz radę.

I to właśnie wtedy w mojej głowie pojawił się plan.

Miałam już gotowy scenariusz

Wiedziałam, że to nie ma sensu, a jednak po raz kolejny zaczęłam temat. Stałam w kuchni nad stertą brudnych naczyń, których Hubert, najwyraźniej, nie widział. Wróciłam z pracy, ogarnęłam dzieci, ugotowałam obiad, rozwiesiłam pranie, a on? Siedział na kanapie i gapił się w telewizor, jakby to był najważniejszy obowiązek w jego życiu.

– Hubert, mogłeś chociaż umyć te talerze po śniadaniu. – Mówiłam spokojnie, choć czułam, jak narasta we mnie irytacja.

– Zapomniałem – rzucił, nie odrywając wzroku od ekranu.

– Zawsze zapominasz, kiedy chodzi o obowiązki.

Westchnął i w końcu spojrzał na mnie.

– Klaudia, nie przesadzaj. Przecież jakoś dajesz radę.

Coś we mnie pękło. Oparłam się o blat i skrzyżowałam ręce na piersi.

– A gdyby mnie nie było, to ty dałbyś radę? Dalej wszystko byłoby zrobione?

– Oczywiście, że tak – zaśmiał się lekko, jakby to było coś oczywistego. – Daj spokój, nie dramatyzuj. Nie jestem nieudacznikiem.

– Nie? To świetnie. Może byś w takim razie, dla odmiany, zaczął zachowywać się jak dorosły i ogarnął coś w domu.

Hubert przewrócił oczami.

– Ale ja pracuję.

– A ja nie?

– No ale wiesz, o co chodzi. Mam bardziej wymagającą pracę.

Zacisnęłam zęby. Wiedziałam, że Hubert zawsze znajdzie sposób, żeby umniejszyć to, co robię. Jakby praca zawodowa i dom nie mogły istnieć równocześnie, jakby fakt, że ja ogarniam jedno i drugie, nie miał znaczenia.

– Wiesz co? Może faktycznie zobaczymy, jak sobie radzisz. – Wypowiedziałam te słowa niemal bez zastanowienia, ale w tej samej chwili wpadł mi do głowy plan.

– Co to znaczy? – zmarszczył brwi.

– Dowiesz się niedługo.

Odwróciłam się i zaczęłam zmywać, a w mojej głowie układał się dokładny scenariusz. Hubert uważał, że świetnie sobie poradzi. Cóż, niedługo dostanie okazję, żeby to udowodnić.

Ciekawe, jak sobie poradzi

Nie mówiłam nic przez kilka dni. Odpuszczałam kłótnie, nie komentowałam bałaganu, który Hubert zostawiał po sobie, ani tego, że dzieciaki po raz kolejny chodziły spać później, niż powinny, bo tata „jeszcze się z nimi bawił”. Czekałam na odpowiedni moment, aż w końcu nadszedł.

Piątek wieczór. Dzieci poszły spać, a Hubert rozsiadł się na kanapie z piwem w ręku. Usiadłam obok i spojrzałam na niego uważnie.

– Słuchaj, muszę wyjechać na tydzień.

– Co? – Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.

Mam delegację. Od poniedziałku do niedzieli.

– Aha – wzruszył ramionami. – No to jedź, żaden problem.

Aż chciało mi się śmiać. Naprawdę myślał, że to takie proste.

– Zostajesz z dziećmi. Sam.

Zawahał się na ułamek sekundy, ale szybko odzyskał pewność siebie.

– Spoko, ogarnę.

– Masz tu listę rzeczy do zrobienia – wyciągnęłam kartkę, którą przygotowałam wcześniej. – Śniadania, obiady, kolacje. Pranie, odkurzanie, zakupy. Sprawdzanie, czy dzieci mają wszystko do szkoły.

Przebiegł wzrokiem po kartce i uniósł brew.

– Serio? Po co mi to? Przecież wiem, jak to wszystko działa.

– Świetnie. – Uśmiechnęłam się słodko. – To na pewno pójdzie ci gładko.

Wiedziałam, że Hubert kompletnie nie ma pojęcia, ilu spraw trzeba codziennie dopilnować. Ale skoro tak zapewniał, że poradzi sobie bez problemu, nie zamierzałam go wyprowadzać z błędu.

Coś mi nie pasowało

Niedziela minęła mi na pakowaniu. Dzieci były podekscytowane, bo nigdy nie zostawały tak długo tylko z tatą. Hubert wciąż zachowywał się nonszalancko, jakby czekał, aż w ostatniej chwili zmienię zdanie.

W poniedziałek rano, tuż przed wyjazdem, ucałowałam dzieci i spojrzałam na Huberta.

– Powodzenia. – Uśmiechnęłam się i dodałam: – Jakby co, masz numer do mojej mamy.

– Daj spokój, nie przesadzaj. – Machnął ręką. – Przecież to nic trudnego.

Wyglądał, jakby naprawdę tak myślał. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam.

Przez cały tydzień powstrzymywałam się, żeby nie wydzwaniać co chwilę i nie dopytywać, jak sobie radzi. Wysłałam kilka wiadomości do dzieci, ale ich odpowiedzi były krótkie i pełne entuzjazmu – „Tata dał nam pizzę na kolację!”, „Możemy chodzić spać później!” albo „Babcia robi naleśniki!”.

Babcia?

Przygryzłam wargę. Nie chciałam wyciągać pochopnych wniosków, ale coś mi tu nie pasowało. Nie dzwoniłam jednak, chciałam zobaczyć wszystko na własne oczy.

W niedzielę po południu wróciłam do domu. Byłam gotowa na chaos – porozrzucane zabawki, sterty brudnych ubrań, puste lodówki i męża w stanie przedzawałowym. W głowie już układałam sobie triumfalną przemowę o tym, jak bardzo mnie nie doceniał i jak ciężką pracę wykonałam przez te wszystkie lata.

Ale kiedy otworzyłam drzwi, zdębiałam.

Mój plan runął

Mieszkanie było czyste. W powietrzu unosił się zapach obiadu. Stół był nakryty, dzieci w swoich pokojach spokojnie oglądały bajki. Nawet podłoga była odkurzona.

A na środku kuchni stała ona. Moja teściowa.

– O, Klaudusiu! Już jesteś! – uśmiechnęła się szeroko i wytarła ręce w kuchenną ściereczkę. – W samą porę, zrobiłam zupę pomidorową, wiem, że lubisz.

Nie wierzyłam własnym oczom. Hubert rozparł się na krześle z miną zwycięzcy.

No i co? – rzucił zadowolony. – Mówiłem, że sobie poradzę.

Przymknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech.

– Aha. I rozumiem, że sam ugotowałeś ten obiad, posprzątałeś i zająłeś się dziećmi?

Hubert uniósł brwi w udawanym zdziwieniu.

– A kto powiedział, że muszę to robić osobiście?

Teściowa poklepała mnie po ramieniu.

– No wiesz, nie mogłam pozwolić, żeby Hubert się przemęczał, przecież ciężo pracuje. No i dzieci, same by się tu biedne męczyły.

Patrzyłam to na nią, to na niego, nie wierząc, że mój wielki plan tak spektakularnie obrócił się przeciwko mnie.

Nie miałam już na niego siły

Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Czekałam na moment, w którym Hubert przyzna, że to był żart, że jednak przyznał mi rację i docenił, ile pracy wymaga ogarnianie domu i dzieci. Ale on tylko uśmiechał się pod nosem i sięgał po kolejną łyżkę zupy, jakby właśnie wygrał jakąś głupią grę.

Nie byłam zła nawet na to, że teściowa przyjechała. Wiem, że chciała dobrze. Ale jego postawa doprowadziła mnie na skraj cierpliwości.

– Hubert, możemy porozmawiać? – powiedziałam spokojnie, ale wiedziałam, że to cisza przed burzą.

– Jasne, ale najpierw spróbuj tej pomidorówki, naprawdę wyszła mamie super.

– TERAZ. – Przeciągnęłam głoski i zmrużyłam oczy.

Teściowa odłożyła łyżkę i wstała.

– Dobrze, dobrze, nie przeszkadzam. Ale Klaudusiu, nie bądź na niego zła, naprawdę sobie radził! No, może nie całkiem sam, ale liczy się efekt, prawda?

Prawda. Tylko że nie o taki efekt mi chodziło.

Wyszliśmy na korytarz. Hubert oparł się nonszalancko o ścianę i skrzyżował ramiona.

– No to słucham.

– To miał być twój test. Miałeś sam zobaczyć, jak to jest ogarniać dom.

– I poradziłem sobie. – Uśmiechnął się z satysfakcją.

– Nie. To twoja mama sobie poradziła. Ty znalazłeś sposób, żeby nadal nic nie robić.

Wzruszył ramionami.

– Nikt nie mówił, że muszę robić wszystko własnoręcznie. Chodziło o to, żeby dom działał, a ja znalazłem rozwiązanie. Przecież na tym polega zarządzanie, nie?

Patrzyłam na niego, próbując znaleźć choćby cień skruchy, ale on naprawdę był dumny z siebie.

– A co by było, gdyby twoja mama nie mogła przyjść? – zapytałam ostro.

Zastanowił się przez chwilę, a potem parsknął śmiechem.

– Pewnie zadzwoniłbym po twoją.

Zacisnęłam dłonie w pięści.

– Czy ty w ogóle rozumiesz, dlaczego jestem wściekła?

– Bo myślałaś, że się złamię, a ja znalazłem sposób, żeby się nie złamać?

To było nie do zniesienia. Odwróciłam się na pięcie i poszłam do sypialni, trzaskając drzwiami.

Nie wiedziałam już, czy walczyć dalej, czy po prostu zaakceptować, że Hubert zawsze będzie szukał drogi na skróty.

Znowu mu się udało

Leżałam na łóżku, wpatrując się w sufit i próbując poukładać sobie w głowie, co właściwie poszło nie tak. Myślałam, że Hubert się złamie, że po tygodniu sam zrozumie, jak wygląda moje życie. Miał przyznać, że obowiązki domowe to nie jakiś dodatek do „prawdziwej” pracy, ale coś, co samo w sobie wymaga wysiłku i organizacji. Tymczasem on potraktował to jak kolejną łamigłówkę, którą udało mu się rozwiązać najprostszym możliwym sposobem.

Pewnie gdybym mu o tym powiedziała, odpowiedziałby, że efekt się liczy, a nie metoda. Że dom był czysty, dzieci zadbane, a jedzenie na stole. I nie miałabym żadnego argumentu przeciwko temu, bo faktycznie tak było. Tylko że ja nie miałam komfortu dzwonienia po pomoc za każdym razem, kiedy czułam się zmęczona.

Otworzyły się drzwi. Hubert stanął w progu, opierając się o framugę.

– Nadal się wściekasz?

– Tak.

Westchnął i podszedł bliżej.

– Klaudia, nie rozumiem, o co ci chodzi. Naprawdę myślałaś, że po tygodniu będę błagał o litość?

– Liczyłam, że w końcu dostrzeżesz, jak ciężko jest to wszystko ogarniać.

Usiadł na łóżku obok mnie i przez chwilę milczał.

– No to się przeliczyłaś. – Wzruszył ramionami. – Ale wiesz, ja naprawdę cię doceniam. Wiem, że robisz dużo. Ale jeśli mogę znaleźć sposób, żeby było mi łatwiej, to czemu miałbym tego nie zrobić?

Zacisnęłam usta.

– Poza tym – dodał, uśmiechając się pod nosem – chyba sama sobie trochę strzeliłaś w kolano, bo teraz już wiesz, że nie musisz robić wszystkiego sama. Możesz dzwonić po pomoc, jeśli jest ci ciężko. Tak jak ja.

Miałam ochotę go udusić. To on miał mi pomagać, a nie jego matka czy ktokolwiek inny.

Tylko co dalej? Czy powinnam walczyć o to, żeby Hubert się zmienił? Czy powinnam zaakceptować, że zawsze będzie szukał drogi na skróty? A może powinnam nauczyć się robić to samo?

Nie znałam odpowiedzi na te pytania. Ale jedno było pewne – Hubert i tak zawsze znajdzie sposób, żeby wygrać.

Reklama

Klaudia, 39 lat

Reklama
Reklama
Reklama