„Na narty w Tatrach pojechałam z nadzieją, że zbliżymy się z mężem. Na stoku przejrzałam na oczy”
„W środku buzowała we mnie ekscytacja. Wyobrażałam sobie poranki z widokiem na ośnieżone szczyty, wspólne zjazdy, śmiech, zdjęcia, które będziemy kiedyś oglądać. Ale obok tego była też obawa. Jak on będzie się zachowywał na stoku? Czy będę dla niego wystarczająca?”.

- Redakcja
Z Michałem jesteśmy razem trzy lata. Wystarczająco długo, żeby znać swoje nawyki, słabości i te drobne gesty, które potrafią doprowadzić drugą osobę do szału… albo dać poczucie bezpieczeństwa. To był pierwszy wspólny wyjazd na narty. Tatry. Zima. Weekend tylko we dwoje.
Pakowałam się od rana. Sprawdzałam listę w telefonie, skreślałam kolejne punkty, po czym… dopisywałam nowe. Rękawice? Są. Gogle? Są. Bielizna termiczna? Jest. A jednak w środku czułam niepokój, którego nie dało się zapakować do walizki ani zostawić w szafie.
– Karolina, serio… trzeci raz sprawdzasz kask – Michał oparł się o framugę drzwi z tym swoim spokojnym uśmiechem, który zawsze mnie jednocześnie uspokajał i irytował.
– Bo nie chcę, żebyśmy dojechali na miejsce i okazało się, że czegoś brakuje – odburknęłam, wciskając kask do torby z większą siłą, niż było trzeba.
– To tylko narty, nie wyprawa w Himalaje – rzucił lekko.
Spojrzałam na niego spod oka.
– Dla mnie to trochę Himalaje.
– Pierwszy wspólny wyjazd? – zapytał, już poważniej.
Kiwnęłam głową.
– Po prostu… chcę, żeby było dobrze.
Michał podszedł bliżej, wyjął mi z rąk złożoną w kostkę bluzę i sam ją wrzucił do walizki.
– Będzie. A jeśli nie będzie idealnie, to jakoś to ogarniemy.
„Jakoś” – to było jego ulubione słowo. Moje najmniej. W środku buzowała we mnie ekscytacja. Wyobrażałam sobie poranki z widokiem na ośnieżone szczyty, wspólne zjazdy, śmiech, zdjęcia, które będziemy kiedyś oglądać. Ale obok tego była też obawa. Jak on będzie się zachowywał na stoku? Czy będę dla niego wystarczająca? Czy nie okaże się, że w takiej sytuacji nie pasujemy do siebie?
– Karolina… – przerwał moje myśli. – Jedziemy razem. To najważniejsze.
Uśmiechnęłam się. Nie wiedziałam jeszcze, że ten wyjazd sprawdzi nie tylko naszą technikę jazdy, ale też to, jak bardzo potrafimy być drużyną.
Pierwszy dzień na stoku
Pierwszy poranek w górach przywitał mnie ostrym, jasnym światłem odbijającym się od śniegu. Czułam ekscytację, kiedy zapinałam buty i poprawiałam kask, a jednocześnie gdzieś pod skórą czaiło się napięcie, którego nie potrafiłam nazwać. Michał wyglądał na całkowicie spokojnego, jakby ten dzień był po prostu kolejną sobotą, a nie czymś szczególnym.
– Gotowa? – zapytał, dopinając rękawice.
– Gotowa – odpowiedziałam szybciej, niż myślałam.
Na stoku było gwarno, kolorowo i głośno. Instruktorka podeszła do naszej grupy z szerokim uśmiechem i pewnym krokiem. Od razu zaczęła tłumaczyć plan dnia, a Michał słuchał uważnie, z tym swoim skupieniem, które zawsze wzbudzało mój podziw. Potem zauważyłam, że rozmawiają już nie tylko o trasie.
– To tutaj bywa najtrudniej po południu – mówiła ona, wskazując ręką fragment stoku.
– Widać, że zna pani to miejsce jak własną kieszeń – odpowiedział Michał, uśmiechając się swobodnie.
Stałam obok i udawałam, że poprawiam narty. Słyszałam ich śmiech, widziałam, jak Michał pomaga jej przenieść sprzęt, jak pochyla się, żeby coś powiedzieć, a ona odpowiada bez wahania. W brzuchu poczułam nieprzyjemny ucisk, jakby coś nagle zrobiło się za ciasne.
Mówiłam sobie w myślach, że przesadzam. To tylko rozmowa, zwykła uprzejmość, normalna sytuacja na stoku. Mimo to spojrzenia same uciekały w ich stronę.
– No proszę, widzę, że szybko łapiesz kontakt – rzuciłam półżartem, kiedy Michał wrócił do mnie.
– Po prostu słucham, co mówi – odpowiedział spokojnie. – Chcę, żebyśmy dobrze jeździli.
Kiwnęłam głową, choć wcale nie poczułam ulgi. Zjeżdżaliśmy potem razem, ale ja byłam spięta, skupiona bardziej na nich dwojgu niż na własnym ruchu. Michał co jakiś czas rzucał w moją stronę uspokajające spojrzenie.
– Wszystko w porządku? – zapytał podczas krótkiego postoju.
– Jasne – odpowiedziałam zbyt szybko. – Po prostu się rozgrzewam.
Kiedy znowu ruszyliśmy, starałam się skupić na śniegu pod nartami, na oddechu, na rytmie jazdy. Mimo to myśli wracały uparcie. Zastanawiałam się, dlaczego tak bardzo mnie to ruszało i czemu nie potrafiłam po prostu cieszyć się chwilą. Michał był obok, spokojny i opanowany, a ja czułam, jak we mnie rośnie coś, co na razie trzymałam na krótkiej smyczy.
Nie chciałam czuć się gorsza
Do hotelu wróciliśmy zmęczeni, z twarzami zaczerwienionymi od zimna i głowami pełnymi wrażeń. Michał zdjął kurtkę i od razu zaczął opowiadać o trasach, o tym, co można poprawić jutro, jakby cały dzień był dla niego czystą techniką i planowaniem. Słuchałam go tylko pozornie. W środku gotowało się we mnie wszystko, co odkładałam od rana.
Zdjęłam rękawice i cisnęłam je na łóżko z ruchem, który był bardziej nerwowy, niż chciałam przyznać. Michał przerwał w pół zdania i spojrzał na mnie uważniej.
– Coś jest nie tak? – zapytał spokojnie.
Nie odpowiedziałam od razu. Chodziłam po pokoju, jakby brakowało mi miejsca, jakby ściany były za blisko. W końcu zatrzymałam się i spojrzałam na niego.
– Nie będę jechać tu po to, żebyś oglądał się za każdą, która umie lepiej jeździć ode mnie – powiedziałam podniesionym głosem, czując, jak drżą mi ręce.
Michał nie podniósł głosu. Stał nieruchomo, a jego spokój działał na mnie jak benzyna dolewana do ognia.
– To nie o nią chodzi – odpowiedział wolno. – To o to, że od rana próbujesz udowodnić, że nie jestem ci potrzebny. Zacznij ze mną grać w jednej drużynie.
Te słowa uderzyły we mnie mocniej, niż się spodziewałam. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. W głowie miałam chaos, obrazy z całego dnia, ich rozmowy, mój ucisk w żołądku i nagle poczucie, że coś ważnego właśnie mi umyka.
– Ty nic nie rozumiesz – rzuciłam ciszej, już bez tej pewności, którą miałam przed chwilą. – Ja tylko chciałam… nie chciałam się czuć gorsza.
Zapadła cisza, ciężka i niewygodna. Michał usiadł na krześle i przetarł twarz dłonią, jakby też musiał zebrać myśli.
– Nie musisz ze mną rywalizować – powiedział w końcu. – Chciałem tu być razem, nie osobno obok siebie.
Usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w podłogę. Złość powoli ustępowała miejsca czemuś innemu, bardziej niewygodnemu. Zaczęłam rozumieć, że mój wybuch nie wziął się tylko z tego jednego dnia, ale z lęku, którego nie potrafiłam nazwać ani wcześniej, ani teraz.
Nie powiedzieliśmy już nic więcej. Cisza została z nami na długo, a ja leżałam później z otwartymi oczami, analizując każde jego słowo i własne reakcje, zastanawiając się, czy potrafię jeszcze zawrócić z drogi, na którą sama się zapędziłam.
Czy współpraca jest możliwa?
Następnego dnia obudziłam się z uczuciem ciężaru w klatce piersiowej, ale też z dziwną jasnością w głowie. Wiedziałam, że jeśli znowu pozwolę emocjom przejąć stery, ten wyjazd wymknie się spod kontroli. Na śniadaniu rozmawialiśmy mało, jednak bez napięcia z poprzedniego wieczoru. To milczenie było spokojniejsze.
Na stoku to ja pierwsza podjechałam do Michała.
– Pomożesz mi dziś trochę? – zapytałam cicho.
Uśmiechnął się lekko, jakby czekał na te słowa.
– Jasne. Jedziemy razem.
Zjeżdżaliśmy wolniej, uważniej. Michał mówił krótko, rzeczowo.
– Razem. Teraz skręt. Nie puszczaj.
Słuchałam go i ku własnemu zaskoczeniu zaczęłam czuć ulgę. Przestałam się porównywać, przestałam zerkać na innych. Skupiałam się na nim i na sobie. Kiedy zatrzymaliśmy się na dole trasy, poczułam coś, czego brakowało mi dzień wcześniej.
– Dobrze ci idzie – powiedział spokojnie.
Uśmiechnęłam się szczerze, pierwszy raz od początku wyjazdu. Zrozumiałam, że bycie w jednej drużynie nie oznacza rezygnacji z siebie, tylko pozwolenie komuś być obok.
Otwieranie się
Wieczorem siedzieliśmy obok siebie w ciszy, która tym razem nie była ciężka. Za oknem było już ciemno, a ja czułam, że jeśli teraz nie powiem tego, co we mnie siedzi, znów coś między nami zostanie niedomknięte.
– Wczoraj… – zaczęłam niepewnie. – Poczułam się zazdrosna. I gorsza. Jakbym nagle musiała z tobą konkurować, zamiast być obok.
Michał spojrzał na mnie uważnie, bez zaskoczenia.
– Widziałem – odpowiedział. – Ale nie wiedziałem, jak do ciebie dotrzeć.
Przełknęłam ślinę. Było mi wstyd, ale też poczułam ulgę.
– Bałam się, że na stoku zobaczysz, jaka jestem przeciętna – dodałam ciszej. – I że przestanę być dla ciebie wystarczająca.
Michał pokręcił głową.
– Nie przyjechałem tu, żeby kogoś oceniać. Przyjechałem z tobą.
Te proste słowa uspokoiły mnie bardziej niż długie wyjaśnienia. Zrozumiałam, jak łatwo pozwalam lękom kierować moimi reakcjami i jak rzadko mówię wprost o tym, co naprawdę czuję. Siedzieliśmy jeszcze chwilę w spokoju, a ja miałam wrażenie, że coś się we mnie przesunęło na właściwe miejsce.
Na tym polega bliskość...
Ostatniego dnia obudziłam się z poczuciem spokoju, którego wcześniej nie znałam. Na stoku poruszaliśmy się już naturalnie, bez napięcia i bez sprawdzania, kto jest lepszy. Michał jechał obok mnie, czasem trochę szybciej, czasem wolniej, dostosowując się tak, jakby to było oczywiste.
– Drużyna – powiedział z uśmiechem, gdy ruszaliśmy z góry.
– Drużyna – powtórzyłam, czując, że to słowo wreszcie coś dla mnie znaczy.
Śmialiśmy się, żartowaliśmy, robiliśmy zdjęcia, a ja po raz pierwszy na tym wyjeździe nie analizowałam każdego jego gestu. Zamiast tego cieszyłam się chwilą i obecnością, która była spokojna i prawdziwa. Wiedziałam, że wciąż mam w sobie skłonność do przesady i do lęku, ale zobaczyłam też, że mogę z tym coś zrobić.
Kiedy oddawaliśmy sprzęt i szykowaliśmy się do powrotu, poczułam lekki żal, że ten wyjazd dobiega końca, ale też satysfakcję. Nauczyłam się więcej niż tylko lepiej skręcać na stoku. Zrozumiałam, że bliskość nie polega na kontroli ani rywalizacji, tylko na zaufaniu i mówieniu wprost o tym, co niewygodne.
– Bez ciebie nie byłoby tak fajnie – powiedział Michał, kiedy wychodziliśmy.
Uśmiechnęłam się, bo wiedziałam, że mogę powiedzieć to samo bez cienia wątpliwości.
Mogę mu zaufać
Po powrocie do domu długo myślałam o tym wyjeździe. Nie tylko o śniegu, trasach i zmęczonych nogach, ale o sobie. Zobaczyłam, jak łatwo reaguję emocjonalnie, zanim spróbuję zrozumieć sytuację, i jak szybko wchodzę w tryb obrony, zamiast powiedzieć wprost, że się boję.
Ten weekend nie sprawił, że nagle stałam się spokojniejsza czy pewniejsza siebie na zawsze. Dał mi jednak coś ważniejszego. Świadomość, że w relacji nie muszę walczyć o miejsce, porównywać się ani udowadniać swojej wartości. Mogę być obok i mówić, nawet jeśli to, co czuję, nie jest wygodne.
Zrozumiałam też, że Michał nie jest kimś, kogo muszę pilnować, tylko kimś, komu mogę zaufać. A zaufanie zaczyna się ode mnie. Od przyznania się do własnych słabości i od zgody na to, że nie zawsze wszystko mam pod kontrolą. Ten pierwszy wspólny wyjazd nie był idealny. I właśnie dlatego okazał się tak ważny.
Karolina, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ukochany wręczył mi serniczek z niespodzianką, ale jego prezent miał gorzki smak. Nie mogłam pojąć, po co to zrobił”
- „Przypadkiem wpadłem w ramiona spragnionej sąsiadki. Z przyjemnością pomogłem jej znów poczuć się kobietą”
- „Wydałem majątek na świąteczne prezenty dla bliskich. A od rodziny dostałem pod choinkę same pretensje”