Reklama

To była piękna ceremonia – ślub w ogrodzie, białe lampki, skrzypce grające w tle i cudowny chłód wieczoru. Wszystko się udało. No... prawie wszystko. Bo gdy przyszła pora na toasty, nie sądziłam, że największym problemem nie będzie szampan, tylko... moja własna matka. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jedno zdanie potrafi zniszczyć poczucie własnej wartości i zostawić rysę, której nie da się wypolerować nawet najlepszym szampanem i uśmiechem do zdjęć.

Zawsze byłam tą drugą. Cichszą. Mniej przebojową. I o kilka kilogramów cięższą niż „wypada”. Moja starsza siostra od dziecka miała wszystko – czerwone paski, medale, chłopaków, poczucie humoru, które rodzice uwielbiali. A ja? Byłam tłem. Przynajmniej tak mi się wydawało. W dniu ślubu miałam nadzieję, że coś się zmieniło. Naiwna ja.

Nie marudź, idź już do fryzjera, bo cię potem nie poznają – mama rzuciła z kuchni, kiedy w sukience do kolan i z papilotami na głowie próbowałam wcisnąć w siebie śniadanie.

– Mamo, wiem, co robię – rzuciłam.

– To zrób coś z tą twarzą. Dziś jesteś panną młodą, nie nauczycielką biologii.

Prychnęłam i wyszłam, zanim zdążyłam coś odpowiedzieć. Próbowałam się nie przejmować. Próbowałam. Jednak mama zawsze miała ten dar – ranić z uśmiechem.

Wesele trwało w najlepsze, gdy usłyszałam dźwięk kieliszka uderzanego widelczykiem. Mama. Stanęła z kieliszkiem w dłoni i tym swoim wymuszonym uśmiechem.

– Kochani! – zaczęła. – Chciałabym wznieść toast za moją młodszą córkę. Tę, która zawsze była… No, wiecie, ale na szczęście w końcu jej się udało złapać męża!

Sala wybuchnęła śmiechem. A ja zamarłam.

– W końcu znalazła kogoś, kto ją pokochał – kontynuowała mama. – I za to, Marcinie, należą ci się brawa!

Goście klasnęli. A ja? Patrzyłam na nią, jakby mówiła w obcym języku.

– Mamo, co ty wygadujesz… – wyszeptałam, ale nikt mnie nie słyszał. Wszyscy się śmiali.

Nie chciałam robić sceny

– Ej, ale się popłakałam! Twoja mama ma takie poczucie humoru! – Hania, moja koleżanka z pracy, dopadła mnie przy stole z tak entuzjastycznym wyrazem twarzy, jakby właśnie zobaczyła występ komika.

– Serio? – wykrztusiłam, uśmiechając się sztucznie. – No tak, mama zawsze lubi błyszczeć…

– No właśnie! Taka bezpośrednia, taka „na wesoło”! Moja by się nie odważyła! – dodała, zerkając na talerz z deserem. – O, tiramisu!

Zostawiła mnie z tą swoją radością, a ja wbiłam wzrok w obrus, czując, jak ściska mnie w gardle. Poczułam nagle dłoń na ramieniu. Marcin.

Wszystko dobrze? – spytał cicho.

– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Chyba nie do końca zrozumiałam, co właśnie się wydarzyło.

– Twoja mama chyba… nie wie, kiedy przestać – rzucił ostrożnie. – Ale, hej, to nasz dzień. Nie pozwolimy, żeby to zepsuła, prawda?

Prawda. Tyle że już zepsuła. Nie chciałam robić sceny. W końcu to miało być wesele. Miało być lekko, zabawnie. Więc uśmiechałam się do zdjęć, kiwałam do wujków i ciotek, które gratulowały mi, że wreszcie udało mi się złapać faceta.

– A już myślałam, że zostaniesz starą panną! – rzuciła ciocia Elka, śmiejąc się jak dzika.

Jasne. Jakby bycie samą było jakąś porażką. Z trudem przełknęłam łyczek szampana. I nagle, jak grom z jasnego nieba, do głowy przyszło mi jedno pytanie: czy oni wszyscy naprawdę myślą, że to jakiś cud, że ktoś się we mnie zakochał?

Stałam z otwartymi ustami

Po północy napięcie w sali opadło, a goście zaczęli się rozluźniać. Tylko ja nadal czułam, jakby ktoś zakleił mi usta taśmą.

Muszę z nią pogadać – rzuciłam do Marcina.

– Z kim?

Z moją matką.

– Teraz?

– Tak. Zanim powie coś jeszcze.

Znalazłam ją w ogrodzie.

– Mamo, mogę na chwilę?

– Oczywiście, kochanie – powiedziała. – Piękne wesele, nie?

– Mamo… co to było z tym toastem?

– No przecież nie powiedziałam nic złego! – uniosła brwi. – Wszyscy się śmiali. Trochę dystansu.

– Dystansu? Powiedziałaś, że „w końcu się udało”! Jakbym całe życie próbowała złapać męża, ale żaden nie chciał!

Oj nie przesadzaj – przewróciła oczami. – Każdy wie, że byłaś... specyficzna.

– Specyficzna?

– No… niełatwa do polubienia. Trochę zamknięta. Trochę w cieniu Marty. Ale to nic złego! Każda rodzina ma kogoś takiego.

– Kogoś takiego?

– Nie rób z igły wideł. Zobacz, jak ludzie dobrze się bawią. To nie czas na obrażanie się.

Stałam przed nią, z otwartymi ustami. Już wiedziałam, że to nie było nieporozumienie. Ona naprawdę tak myśli.

Zaskoczyłam ją

Wróciłam roztrzęsiona na salę. Marcin akurat tańczył z moją kuzynką. Gdy mnie zobaczył, od razu ruszył w moją stronę.

– I? – zapytał szeptem, łapiąc mnie za rękę. – Porozmawiałyście?

– Tak – odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby. – I nie wiem, czy to była rozmowa, czy monolog kobiety, która nie zauważyła, że jej córka dorosła.

Chcesz wracać do pokoju?

– Jeszcze nie. Muszę coś załatwić.

Nie czekając, podeszłam do stołu, przy którym siedziała Marta. Moja idealna siostra. W białej marynarce, która wyglądała jak z katalogu.

– Mogę cię prosić na chwilę?

– Jasne – odłożyła widelec. – Co się dzieje?

Słyszałaś toast mamy?

– Który? Ten pierwszy czy ten „z pazurem”? – zażartowała, jakby to był najlepsza atrakcja wieczoru.

– Serio? Myślisz, że to było śmieszne?

– Przecież mama zawsze tak mówi. Przesadzasz.

– Może przesadzam, ale mam już dość bycia „tą gorszą”. Gdybyś ty wychodziła za mąż, jestem pewna, że toast byłby pełen wzruszeń i cytatów z Szekspira. A ja dostaję „w końcu się udało”.

Marta spojrzała na mnie bez cienia kpiny. Po raz pierwszy od lat.

– Wiesz co? – powiedziała cicho. – Może masz rację. Może rzeczywiście przesadzamy. Wszyscy. Tylko że ja nie wiedziałam, że to cię aż tak boli.

– Bo nigdy nie pytałaś.

Milczałyśmy chwilę.

Zacisnęłam pięści

Zamknęłam się na chwilę w łazience. Wytarłam tusz spod oczu i spojrzałam na siebie w lustrze. Biała sukienka. Szminka lekko rozmazana Zacisnęłam pięści i wzięłam głęboki wdech.

– Nie pozwolę, żeby ten dzień był o niej – powiedziałam do swojego odbicia.

Kiedy wyszłam, Marcin czekał pod drzwiami.

Martwiłem się. Gdzie byłaś?

– Potrzebowałam chwili ciszy. I perspektywy.

Chcesz zatańczyć? – zapytał, jakbyśmy znowu byli na pierwszej randce.

– Chcę. Ale najpierw… coś ci powiem.

Zeszliśmy do ogrodu. Było cicho.

– Przez całe życie próbowałam się dopasować do tego, czego chciała moja mama. Ale teraz... mam już dość.

– Amelia…

– Nie. Posłuchaj. Nie chcę, żebyś kiedyś zobaczył mnie taką, jak ona. Która potrafi zranić, żeby poczuć się lepsza.

Nie jesteś taka.

– Ale mogłabym być.

Złapał mnie za ręce.

– Wiesz, co widzę? Dziewczynę, która potrafi być sobą nawet wtedy, gdy wszyscy chcą, żeby była kimś innym. I kobietę, którą wybrałem nie „pomimo”, ale właśnie dlatego.

– Serio?

– Tak. A teraz zatańczmy. Niech ludzie mówią, że panna młoda zniknęła na godzinę, ale wróciła z podniesioną głową.

Zaśmiałam się. Może po raz pierwszy tego wieczoru szczerze. Moja matka nie musiała mnie lubić. Ale ja – w końcu – polubiłam siebie.

Było mi dobrze

Po weselu nie poruszyłyśmy już z mamą tematu toastu. Udawałyśmy obie, że wszystko było w najlepszym porządku. Przez kolejne tygodnie przesyłała mi zdjęcia, na których wyglądałyśmy na szczęśliwe – ja, Marcin i ona. Stworzyła swoją wersję wydarzeń. Wyglądała na troskliwą matkę wzruszoną zamążpójściem córki.

Widziałam zdjęcia z wesela na profilu mamy – powiedziała Marta, gdy spotkałyśmy się na kawie. – Według niej to była bajka.

– No pewnie – westchnęłam. – Każdy sobie tworzy bajkę, którą da radę przełknąć.

– Ale ty już w niej nie jesteś Kopciuszkiem.

Spojrzałam na nią uważnie. Marta pierwszy raz od dawna nie mówiła tego z wyższością.

– Chciałabym umieć powiedzieć mamie to, co ty jej powiedziałaś – dodała. – Tylko że chyba za bardzo się boję.

– Ja też się bałam – odpowiedziałam.

Uśmiechnęłyśmy się do siebie. Może nie będziemy najlepszymi przyjaciółkami, ale może wreszcie przestaniemy być sobie obce. Wróciłam do domu, gdzie Marcin naprawiał coś przy kranie.

– Żono moja – rzucił teatralnie. – Chcesz się przyłączyć do naprawy zaworu?

– Wolę obserwować, jak ty go naprawiasz.

– To też jest jakiś rodzaj miłości – odparł z uśmiechem.

I właśnie taka miłość wystarczyła mi dziś. Bez oklasków. Bez toastów. Po prostu: taka, w której jestem wystarczająca.

Amelia, 27 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama