Reklama

To miał być najpiękniejszy dzień w moim życiu. Dzień, który planowałam miesiącami, rozrysowywałam w notesach i w głowie, krok po kroku. Suknia, kwiaty, sala – wszystko dopięte na ostatni guzik. Ale zamiast radości czułam dziwne ściskanie w żołądku, jakby moje ciało wiedziało coś, czego ja jeszcze nie dopuszczałam do świadomości. Adam – mój narzeczony – był czuły, opiekuńczy, przewidywalny. Kochał mnie od zawsze, a ja z czasem nauczyłam się tę miłość przyjmować. Ale to nie z nim wiązały się moje najintensywniejsze wspomnienia...

Reklama

Bo był jeszcze Łukasz. Cztery lata burzliwego związku, zakończone zdradą i łzami. Zerwałam z nim, zamknęłam temat. A przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy pojawił się na moim weselu – zaproszony z grzeczności – coś we mnie pękło. Wystarczyło jedno spojrzenie i już wiedziałam, że to się źle skończy. Ale nie miałam odwagi go wyrzucić, tak jak nie miałam odwagi przyznać się przed samą sobą, że nigdy nie przestałam go kochać.

Poszłam w szalone tango

Oczepiny szły pełną parą. Ktoś krzyknął, że czas na taniec z balonami. Wszyscy się śmiali, ktoś przyniósł wielki podłużny balon i podał prowadzącemu. Zabawa była prosta – tańczysz z partnerem, trzymacie balon ciałem, ale nie rękami. Nie można go upuścić. Kiedy przyszła moja kolej, podeszłam do środka, jakby w transie. Adam wyciągnął do mnie rękę, ale ja spojrzałam gdzieś dalej. Prosto w oczy Łukasza.

– Chodź – powiedziałam cicho, patrząc tylko na niego.

– Sylwia... – zawahał się, ale ruszył.

Staliśmy naprzeciwko siebie, i ten absurdalny balon między naszymi czołami. Zrobiło się cicho, zbyt cicho jak na salę weselną. Muzyka ruszyła, a ja poczułam dłoń Łukasza na biodrze.

Co ty wyprawiasz? – szepnął, uśmiechając się z niedowierzaniem.

– Nie wiem – odpowiedziałam drżącym głosem. – Nie wiem, co się ze mną dzieje.

Zatańczyliśmy cały kawałek. W tłumie śmiech, brawa, krzyki. A ja czułam, że kręci mi się w głowie. W pewnym momencie, jakby nieświadomie, szepnęłam:

Wciąż cię kocham.

Zamarł. Spojrzał na mnie zaskoczony, a ja wtedy zobaczyłam kątem oka Adama, jak wychodzi z sali. Nie powiedział nic. Po prostu zniknął. A mnie ogarnął lodowaty chłód.

– Co ja zrobiłam? – wyszeptałam sama do siebie.

Poszukiwania i totalna panika

Na początku wszyscy myśleli, że Adam wyszedł na papierosa. Ale minęło dziesięć minut, potem kolejne piętnaście. Przestałam się uśmiechać, przestałam tańczyć. Zaczęłam go szukać wzrokiem, potem ruszyłam w stronę wyjścia.

– Widzieliście Adama? – zapytałam grupkę znajomych przy barze.

– Wyszedł. Chyba już wcześniej – odpowiedział ktoś obojętnie.

Wyszłam przed salę. Cisza, pusto. Nie odbierał telefonu. Dzwoniłam bez przerwy, a w głowie coraz głośniej tłukło mi się jedno pytanie: czy on to usłyszał?

– Sylwia! Co się dzieje? – podbiegła do mnie Justyna, moja świadkowa. – Gdzie Adam?

– Nie wiem. Nie ma go.

– Jak to nie ma? Może poszedł do pokoju?

– Nie odbiera telefonu. Nie wiem, Justyś, nie wiem, co ja narobiłam – złapałam ją za rękę i dopiero wtedy poczułam, że drżę.

– Okej, spokojnie. Poszukamy go razem. Nie panikuj.

Ale panika już się zaczynała na dobre. Przeszukałyśmy wszystkie toalety, pokój gościnny, zaplecze. Nic. Wróciłam na salę, próbując się nie rozpłakać. Ktoś mnie zaczepił, ktoś coś mówił o oczepinach, ale ja nie słyszałam nic.

Muszę go znaleźć – powiedziałam półgłosem, jakby bardziej do siebie.

Wyszłam na zewnątrz jeszcze raz. Telefon milczał. Serce waliło mi jak młotem.

– Adam, błagam, odezwij się... – szepnęłam w ciemność.

Łzy spływały mi po policzkach

Siedział na korytarzu, oparty o ścianę, z kieliszkiem w dłoni. Nogi rozstawione szeroko, spojrzenie wbite w podłogę. Kiedy mnie zobaczył, podniósł głowę i westchnął głęboko.

– Sylwia… nie powinnaś…

To przez ciebie! – krzyknęłam, podchodząc do niego gwałtownie. – Nie powinieneś tu przychodzić! Gdybyś nie przyszedł, nic by się nie stało!

– Przecież sama mnie zaprosiłaś? Właściwie to twoja matka nalegała. Myślałem, że jestem tylko jednym z wielu znajomych.

– Wiedziałeś, co robisz, kiedy wszedłeś na salę! – mój głos się załamał. – Wiedziałeś, że coś we mnie zostawiłeś. I teraz wszystko się rozsypało!

– Myślisz, że to planowałem? Że przyszedłem tu po to, żeby cię zdobyć? – uśmiechnął się smutno. – Chciałem ci tylko pogratulować. Ale kiedy spojrzałaś na mnie na parkiecie… wiedziałem.

– Nie mów mi, że to była moja wina! To ty…

– To my, Sylwia. Ty i ja. Oboje poczuliśmy coś, czego nie powinno tam być. Ale to było.

Zamilkłam. Łzy spływały mi po policzkach, nie miałam siły ich wycierać.

– Ja… zraniłam Adama. Na własnym weselu.

Łukasz wstał, podszedł bliżej. Nie dotknął mnie.

– Może nie byłaś gotowa na ten ślub? Może nigdy nie przestałaś być ze mną?

Nie odpowiedziałam. Bo nie byłam pewna, co jest prawdą.

Czułam, że to już koniec

Rano obudziło mnie stukanie do drzwi. To Justyna przyniosła mi herbatę i milcząco wskazała na kopertę leżącą na toaletce. Przeczuwałam, że to od niego, zanim jeszcze wzięłam ją do ręki. Pismo na kopercie było znajome, dokładne, spokojne. Takie jak on. W środku mała kartka. Czytałam ją, trzymając drżącymi rękami.

„Sylwia. Słyszałem. Stałem obok. Zawsze wiedziałem, że jestem tym drugim. Nie chcę tak żyć. Nie chcę być opcją. Chciałem ci dać dom, spokój, dzieci. Ale twoje serce nie jest moje. Nigdy nie było. Żegnaj. Adam”.

Kartka wypadła mi z rąk. Upadła na podłogę obok jego obrączki. Zamarłam.

– Nie… – wyszeptałam. – Nie mógł tego tak po prostu zostawić…

Podniosłam obrączkę i ścisnęłam ją w dłoni. Czułam, że to koniec. Że nie będzie żadnego „może”. Żadnej rozmowy, żadnej szansy. Wpadłam w histerię. Justyna próbowała mnie uspokoić, objąć, ale odepchnęłam ją.

– To ja go zniszczyłam! – krzyczałam przez łzy. – To przeze mnie to wszystko!

– Sylwia, on żyje, nie zginął, tylko… potrzebuje czasu. Może wróci, może…

Nie wróci – przerwałam jej. – Bo wie, że powiedziałam to, co naprawdę czuję.

Obrączka potoczyła się w kąt. Ja zsunęłam się na podłogę.

– I co teraz? – wyszeptałam w pustkę.

Bolało, ale matka miała rację

Wróciłam do domu rodzinnego dwa dni później. Z walizką, w której była ślubna suknia, niedopita butelka szampana i zapach perfum, który już przyprawiał mnie o mdłości. Mama otworzyła drzwi i przez chwilę tylko patrzyła na mnie bez słowa. Potem odsunęła się w bok.

– Wejdź.

Usiadłam przy kuchennym stole. Ona nalała herbaty, usiadła naprzeciwko i spojrzała surowo.

– Zawsze wiedziałam, że nie jesteś gotowa – powiedziała spokojnie. – Ale się uparłaś. I co teraz?

– Nie musisz mówić „a nie mówiłam”, mamo – burknęłam.

– Nie mówię. Tylko patrzę, jak moja córka rozwaliła swoje życie, zanim zdążyła je zacząć.

– Myślałam, że robię dobrze. Że Adam to bezpieczny wybór.

– Bezpieczny? – uniosła brwi. – W dniu ślubu patrzyłaś na przeszłość. Jak chcesz budować przyszłość, kiedy nadal tkwisz w starych wspomnieniach?

Zamilkłam. Miała rację. Bolało, ale miała rację.

– A może po prostu nie potrafię kochać tak, jak trzeba – powiedziałam cicho.

– Może po prostu boisz się być szczęśliwa? – odparła, wstając od stołu. – Idź się prześpij. Potem pomyślimy, co dalej.

Zostałam sama w kuchni. Spojrzałam przez okno na znajome podwórko. I poczułam się jak dziecko, które znów coś zepsuło i nie wie, jak to naprawić.

Nie wiem, czy to się da poskładać

Minęły tygodnie. Nie dzwoniłam do Adama. Nie pisałam do Łukasza. Z początku miałam nadzieję, że coś się odmieni, że któryś z nich odezwie się pierwszy. Ale nikt nie dzwonił. Wszyscy jakby zgodnie uznali, że cisza to najlepsza odpowiedź. Siedziałam w swoim dawnym pokoju, wśród książek z liceum, zdjęć sprzed lat i cieni dawnej siebie. Wpatrywałam się w sufit godzinami. Matka chodziła wokół mnie na palcach, podsuwając jedzenie, nie pytając. Wiedziała, że pytania nic nie zmienią.

Któregoś dnia spojrzałam na suknię ślubną wiszącą w szafie i coś we mnie pękło. To nie był strój szczęścia. To była maska. Ja – dziewczyna, która chciała mieć wszystko pod kontrolą, a nie wiedziała, czego naprawdę chce. Która kochała wspomnienie, a nie człowieka. Która zraniła najbardziej niewinnego z całej tej historii. Nie wiedziałam, czy jeszcze kiedykolwiek będę kochać. Czy potrafię zaufać sobie, swoim decyzjom, swoim uczuciom? Wypowiedziałam tylko jedno zdanie, które zrujnowało moje życie. I nie wiem, czy to da się to jeszcze poskładać.

Sylwia, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama