„Na panieńskim zniknęłam na polu malin. Narzeczony nie wie, że opalony Aleks zabrał mnie wtedy do nieba”
„Ścieżka prowadziła przez sad i wzdłuż lasu. Po chwili poczułam zapach malin. Ciepły, słodki i niepasujący do tej pory dnia. Zatrzymałam się zaskoczona. Na wzgórzu, wśród mgiełki porannego słońca, rozciągało się pole malin. A na jego końcu stał mężczyzna. Wysoki, opalony, z kilkudniowym zarostem”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy zaczęłam mieć wrażenie, że duszę się we własnym życiu. Miałam wszystko, co, przynajmniej w teorii, powinno mi wystarczyć do szczęścia. Mikołaja, z którym byłam od pięciu lat, kochałam. Przynajmniej tak mi się wydawało. Miałam stabilną pracę w agencji PR, piękne mieszkanie z balkonem na południe, obrączkę na palcu serdecznym. A jednak... codziennie budziłam się z uczuciem, że coś mnie uwiera. Coś cicho krzyczało we mnie, że to nie tak. Że to nie do końca ja.
Wieczór panieński miał być odpoczynkiem. Oderwaniem się od tabelek, palet kolorów ślubnych i próbnych fryzur. Paulina, moja świadkowa, zaproponowała, żebyśmy pojechały na weekend na wieś, do pensjonatu otoczonego lasem, ciszą i zasięgiem tylko na wzgórzu. Powiedziała, że to będzie taki nasz panieński detoks, a mnie ta perspektywa ucieszyła. Naprawdę chciałam na chwilę uciec. Przed wszystkimi i przed sobą.
– No dobra, dziewczyny, ale zero striptizerów, błagam – powiedziałam już w samochodzi, śmiejąc się, chociaż wcale mi nie było do śmiechu.
– Jasne! Tylko maliny, wino i ploty – mrugnęła Paulina z miejsca obok kierowcy. – Może wreszcie powiesz nam, czemu jesteś taka nieobecna duchem od tygodni?
– Nie jestem nieobecna. Tylko... zamyślona. Tak po prostu – próbowałam się wymigać.
– Nie ściemniaj. Wiesz, że czuję, że coś się dzieje. I to coś dużego.
Uśmiechnęłam się lekko, patrząc w okno. Las przesuwał się za szybą jak film. Może właśnie tam, w tej ciszy, znajdę odpowiedzi. Albo jeszcze więcej pytań.
Czułam się dziwnie bezbronna
Po wieczornej imprezie wstałam wcześnie, zanim reszta dziewczyn zdążyła się obudzić. Cicho wyszłam z pokoju, wciągnęłam na siebie sweter, dżinsy i wsunęłam stopy w adidasy. Potrzebowałam chwili samotności. Pensjonat był cichy, tylko gdzieniegdzie skrzypiały stare schody. Minęłam kuchnię, gdzie czekała już kawa w termosie. Nalałam sobie kubek i wyszłam na zewnątrz.
Ścieżka prowadziła przez sad, potem wzdłuż lasu. Po kilkunastu minutach poczułam zapach malin. Ciepły, słodki, zupełnie niepasujący do tej pory dnia. Zatrzymałam się zaskoczona. Na lekkim wzgórzu, wśród mgiełki porannego słońca, rozciągała się plantacja malin. A na jej końcu – mężczyzna. Wysoki, opalony, z kilkudniowym zarostem. Klęczał przy krzaku i sortował owoce do skrzynki. Zauważył mnie i wstał. Był może niewiele starszy ode mnie. Miał ręce brudne od ziemi, koszulę rozpiętą przy szyi.
– Zgubiłaś się? – zapytał z lekkim uśmiechem.
– Nie. Szukam ciszy – odpowiedziałam, zaskoczona własną szczerością.
– Maliny są dobre na wszystko. Chcesz spróbować?
Podał mi jedną. Wzięłam ją od niego bez słowa. Była ciepła od słońca, słodka, soczysta.
– Jestem Aleks – powiedział, wycierając dłonie w spodnie.
– Sabina – odparłam.
– Śliczne imię. Z miasta?
– Skąd wiesz?
– Widać po oczach. Miasto zostawia w nich dziwny niepokój.
Uśmiechnęłam się. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Czułam się dziwnie bezbronna, ale jednocześnie... bezpieczna. Zostałam tam dłużej, niż planowałam. Rozmawialiśmy. O wszystkim i o niczym. O tym, jak zrywać maliny, jak pachnie ziemia po burzy. Śmiał się z moich pytań. Był inny. Spokojny. Niespieszny. Jakby całe jego życie toczyło się w rytmie natury. Kiedy wróciłam do pensjonatu, Paulina już czekała ze śniadaniem.
– Gdzieś ty była?
– Poszłam się przewietrzyć. Tylko tyle.
– Aha – spojrzała na mnie uważnie. – Dziwnie wyglądasz. Taka... rozedrgana.
– Przewiało mnie chyba – skłamałam, chociaż czułam, że mam wypisane na twarzy o wiele więcej.
Wieczorem wróciłam na pole malin. Był tam. Aleks zaprowadził mnie w głąb plantacji, tam, gdzie krzaki rosły gęsto i nikt nie zaglądał. Usiadłam na skrzynce, a on nalał do emaliowanego kubka lemoniady z termosu. Była kwaśna i słodka jednocześnie. Jak to, co czułam.
– Myślałem, że nie wrócisz – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
– Ja też tak myślałam.
Zapadła cisza. Czułam, jak między nami coś gęstnieje. Napięcie, którego nie dało się dłużej ignorować.
– Sabina... – zaczął, ale nie dokończył.
Pochylił się. Dotknął mojego policzka dłonią, chropowatą od pracy. Przez chwilę tylko patrzył. I wtedy mnie pocałował. Delikatnie, jakby czekał, aż się cofnę. Ale ja nie chciałam uciekać. Nie tym razem. Odwzajemniłam ten pocałunek. Nie był czuły, był głęboki, niespokojny, pełen czegoś, czego nie potrafiłam nazwać. Jakbyśmy oboje próbowali utonąć w sobie i zapomnieć o całym świecie. Zgubiłam się w jego ramionach. W tym miejscu, w tym czasie, w tej jednej chwili. W zapachu malin i ziemi, w jego oddechu przy moim uchu. Byłam tylko ciałem i pragnieniem. Tylko Sabiną. Nie narzeczoną. Nie przyszłą żoną. Gdy było po wszystkim, leżeliśmy na kocu, który Aleks wyjął z szopy. Milczeliśmy. Nie dlatego, że nie było słów, tylko dlatego, że każde z nas wiedziało, że żadne nie będą pasować.
– Nie pytaj mnie, kim jestem – szepnęłam w końcu.
– Nie muszę. Czuję cię – odpowiedział.
Wróciłam do pensjonatu, gdy zapadał zmierzch. Paulina czekała w drzwiach z kieliszkiem wina.
– Gdzieś ty się podziewała? – zapytała podejrzliwie.
– Na malinach – odparłam, nie patrząc jej w oczy.
Nie zapytała więcej. Ale widziała wszystko. Na mojej twarzy. I w tym, że nie umiałam się uśmiechnąć tak jak wcześniej.
Rozpadłam się na kawałki
Minął ponad dwa tygodnie od powrotu. Wszystko wróciło na swoje miejsce. Garnitur Mikołaja wisiał w szafie, gotowy na ślub. Moja suknia, opięta i starannie zapakowana, czekała w salonie. Goście potwierdzili obecność. A ja... nie mogłam się ruszyć z łóżka.
– Sabina, znowu ci niedobrze? – Paulina stała nade mną z kubkiem herbaty. – Od wczoraj nie jadłaś.
– Coś mi chyba zaszkodziło na tym wiejskim wyjeździe – wymamrotałam, ale prawda była zupełnie inna. Dwa dni opóźnienia. Wrażenie ciężkości. Delikatne mdłości od rana. To nie był przypadek.
Kiedy wreszcie zdobyłam się na odwagę, pojechałam do apteki. Wybrałam najdroższy test, bo „dokładniejszy”. Wróciłam do mieszkania, zamknęłam się w łazience. Czekałam. Dwie kreski. Patrzyłam na nie przez długą chwilę, jakby miały same przemówić i powiedzieć, co dalej. Ale milczały. Jakby wiedziały, że właśnie rozpadam się na kawałki. Zadzwoniłam do Pauliny.
– Muszę ci coś powiedzieć. Przyjedź, proszę. Sama już nie ogarniam.
Pojawiła się po pół godzinie. Usiadła na kanapie i spojrzała na mnie pytająco.
– Jestem w ciąży – powiedziałam wprost, bez owijania. – Test wyszedł pozytywny.
– Mikołaj wie?
– Nie. Bo... nie wiem, czy to jego dziecko.
Zapadła cisza. Paulina patrzyła na mnie w kompletnym osłupieniu.
– Jak to „nie wiesz”?
– Pamiętasz ten poranek na plantacji? Spotkałam tam faceta. Miał na imię Aleks. A wieczorem... spędziliśmy razem noc.
– O matko, Sabina... – zakryła twarz dłońmi. – Co ty teraz zrobisz?
– Nie wiem. Do ślubu tydzień. Nie wiem, co robić.
– Musisz iść na badania. Dowiedzieć się jak najwięcej. Albo... odwołać ślub. Nie możesz wchodzić w małżeństwo z takim ciężarem.
– Próbowałam przeliczyć daty. Ale wszystko się zlewa. I nie jestem w stanie tego policzyć tak, żeby mieć pewność.
– Chcesz, żebym pojechała z tobą na USG?
– Chcę tylko, żeby ktoś mi powiedział, co mam zrobić – wyszeptałam, nie powstrzymując łez.
Nie potrafiłam skłamać
Od kilku dni unikałam jego wzroku. Próbowałam zasłaniać się zmęczeniem, zrzucać winę na stres przed ślubem, ale Mikołaj nie był głupi. Wiedział, że coś jest nie tak. Wieczorami patrzył na mnie, jakbym była już gdzieś indziej.
– Sabina, możemy pogadać? – zapytał w końcu pewnego wieczoru, kiedy krzątałam się po kuchni, udając, że robię kolację.
– Jasne – mruknęłam, ale ręce mi się trzęsły.
Usiadł przy stole. Uważnie. Spokojnie. Za spokojnie.
– Co się dzieje? – zapytał, patrząc mi prosto w oczy.
– Nic. Naprawdę. Po prostu... jestem zmęczona – unikałam jego spojrzenia, jak ognia.
– Nie wierzę ci – odpowiedział cicho. – Nie jesteś przy mnie. Nie ma cię, Sabina. Czuję to od tamtego wyjazdu.
Zamilkłam. Nagle zdałam sobie sprawę, że nie potrafię skłamać. Ale powiedzieć prawdy tym bardziej.
– Kochasz mnie? – zapytał niespodziewanie. – Powiedz tylko tyle.
– Mikołaj... – spuściłam głowę.
– To nie jest trudne pytanie. Kochasz mnie, czy nie?
Chciałam odpowiedzieć. Naprawdę. Ale w ustach zamarły mi słowa. Widział to. Widziała też, że płyną mi łzy. Ale nie zrobił nic. Wstał od stołu.
– Jeśli nie jesteś pewna, to może nie powinniśmy tego robić – rzucił, wychodząc z kuchni. – Może lepiej przestać udawać, że wszystko jest dobrze.
Zostałam sama. Ze swoim strachem. Z dłońmi na brzuchu, jakby miał mi coś powiedzieć. Ale milczał. Tak samo jak ja przed Mikołajem.
W jego oczach była tylko troska
Wróciłam tam w piątek. Powiedziałam Paulinie, że muszę „coś załatwić”, a ona nie zadawała pytań. Wsiadłam w samochód i pojechałam. Całą drogę powtarzałam sobie, że to tylko po to, by zyskać spokój. Nic więcej. Tylko rozmowa. Tylko kilka odpowiedzi. Plantacja wyglądała dokładnie tak samo jak wtedy. Ciepłe słońce, czerwone owoce i... on. Aleks stał bokiem, trzymając skrzynkę i rozmawiając z kimś przez telefon. Kiedy mnie zobaczył, zamarł.
– Sabina?
– Cześć.
Zbliżył się powoli. Był zaskoczony. Zmieszany. Ale... nie uciekł.
– Wszystko w porządku?
– Nie wiem – odpowiedziałam. – Muszę z tobą porozmawiać. To... będzie dziwne.
Skinął głową i poprowadził mnie do starej altanki za plantacją. Usiadł naprzeciwko, a ja czułam, jak serce bije mi w gardle.
– Jestem w ciąży – powiedziałam w końcu. – Nie wiem, kto jest ojcem.
Milczał. Przez chwilę myślałam, że zemdleje.
– Myślisz... że to może być moje?
– Tak. Nie wiem na pewno. Ale to możliwe.
Złapał się za kark, przeszedł kilka kroków w jedną i drugą stronę. W końcu przystanął.
– Cholera... Sabina... to... spadło na mnie jak grom. Ale nie uciekam. Tylko... muszę zrozumieć jedno. Co to dla ciebie znaczy?
– Nie wiem – wyszeptałam. – Mam za tydzień ślub. I... boję się. Boję się, że robię wszystko nie tak. Że wpadłam w wir decyzji, które nie są moje.
Aleks podszedł bliżej. Spojrzał mi w oczy. I w tych oczach nie było ani litości, ani paniki. Była tylko troska.
– Nie wiem, co będzie dalej. Ale nie jestem kimś, kto się zawija przy pierwszym sygnale. Nie wiem, czy jesteśmy gotowi na dziecko. Ale... nie jesteś w tym sama.
– Dlaczego?
– Bo tamtego dnia... to nie była tylko chwila. Ja coś poczułem, Sabina. Nie wiem co. Ale wiem, że to coś prawdziwego.
Znowu zapadła cisza. Ale tym razem była mniej bolesna. Mniej przerażająca.
Moje serce było rozdarte
Trzy dni do ślubu. Każdego ranka budziłam się z ciężarem w klatce piersiowej, jakby ktoś siedział mi na sercu. Mikołaj był milczący, zdystansowany. Chodził po mieszkaniu ostrożnie, jakbyśmy oboje bali się, że jedno nieodpowiednie słowo rozsypie wszystko jak domek z kart. Mama dzwoniła co chwilę: „Sabinko, fryzjer potwierdzony? A bukiet? Jutro jedziemy do kwiaciarni, prawda?”. Potakiwałam. Udawałam. Bo jeszcze nie potrafiłam powiedzieć nikomu, że wszystko się sypie.
Wieczorem, kiedy dom był już pogrążony w ciszy, usiadłam sama w kuchni. W rękach miałam test ciążowy – ten sam, na który patrzyłam tydzień wcześniej z przerażeniem. Trzymałam go jak relikwię, jakby miał dać mi odpowiedź. Ale jedyne, co czułam, to pustkę. W myślach powtarzałam: „Co, jeśli to dziecko Mikołaja? Co, jeśli to Aleksa? Co, jeśli to nie ma znaczenia, bo sama nie wiem, z kim chcę być?” Zamknęłam oczy. Pojawił się obraz Mikołaja – ten z początków, gdy biegliśmy razem przez deszcz, śmiejąc się jak dzieci. Potem Aleks – jak podaje mi malinę, patrzy uważnie, jakby widział we mnie coś więcej, niż tylko dziewczynę w niepewności.
– Czego ja właściwie chcę? – wyszeptałam do siebie. – Kim jestem, jeśli nie wiem, z kim chcę dzielić życie?
Moje ciało już nie należało tylko do mnie. Ale serce... wciąż było rozdarte. Między bezpieczeństwem a wolnością. Między przeszłością a czymś nieznanym.
Na blacie leżał planer ślubny. Otwarty na ostatniej stronie, gdzie było napisane dużymi literami: „Dzień Ślubu”. Spojrzałam na niego jak na ostrze noża. Jeszcze nic nie było przesądzone. Ale czas się kończył.
Nie mogłam dłużej udawać
Stałam przed lustrem w białej sukni. Zrobiłam makijaż, upięłam włosy. Mama mówiła, że wyglądam jak z bajki. Paulina poprawiała welon i starała się ukryć swoje zdenerwowanie. Ale ja nie czułam się jak panna młoda. Czułam się jak ktoś, kto właśnie łamie wszystkim serca – w tym swoje własne. Na zewnątrz czekali goście. Ksiądz. Muzyka. Zapach kwiatów. Mikołaj w garniturze, z miną, która mówiła, że wie – wie, że to nie będzie tak, jak sobie wymarzyliśmy.
Spojrzałam na swoje odbicie. Dotknęłam brzucha. Delikatnie, jakby próbując uspokoić dziecko, którego ojca nie byłam pewna. Ale byłam pewna jednego – nie mogę żyć w kłamstwie. Nie mogę udawać. Nie po tym wszystkim. Wyszłam z pokoju i zamiast iść w stronę sali, skręciłam do szatni. Zdjęłam welon. Zdjęłam buty. Zadzwoniłam do Mikołaja.
– Nie przyjdę – powiedziałam tylko. – Przepraszam.
– Wiedziałem – odpowiedział cicho. – Sabina... żyj dobrze. Chociaż beze mnie.
Zostawiłam suknię w hotelowym pokoju. Spakowałam torbę, wsiadłam do samochodu i jechałam. Nie wiedziałam, dokąd. Może znowu na wieś. Może do Aleksa. A może po prostu – przed siebie. Nie wiedziałam, co mnie czeka. Ale pierwszy raz od dawna nie czułam strachu. Czułam... ulgę. Nie jestem szczęśliwa. Ale jestem wolna. A to, na dziś, wystarczy.
Sabina, 28 lat
Czytaj także:
- „Mój ojciec bawi się w swatkę i na siłę szuka mi męża. Mam dosyć aranżowanych randek z synami jego znajomych ze wsi”
- „Zamieszkałem na wsi, gdzie znalazłem miłość. Nasze uczucie rozkwitło niespodziewanie niczym dzika róża w moim ogrodzie”
- „Na wsi znalazłam miłość życia. Opalony rolnik sprawił, że oblałam się rumieńcem bardziej czerwonym niż mak polny”