„Na parafię przyjechał młody wikary. To nie jego kazania sprawiały, że kobiety częściej chodziły do kościoła”
„Udawałam, że słucham kazania. Prawda była taka, że oczy utkwione w tym księdzu. I pierwszy raz od lat coś mnie w środku przyjemnie połechtało od środka”.

- Redakcja
Nie wiem, co to za pomysł, żeby do naszej zapyziałej parafii przysyłać wikarego młodszego ode mnie o całe trzy dekady. Zawsze uważałam, że ksiądz to powinien być stary, z brzuszkiem, i najlepiej z wyraźną łysiną – wtedy wiadomo, że człowiek idzie na mszę, a nie na pokaz mody. A tu proszę, z ambony przemawia młokos z brodą i takimi oczami, że nawet organistka Jadzia zaczęła się jakoś częściej rumienić.
Ale to nie jego kazania sprawiały, że kobiety z całej wsi nagle zaczęły regularnie chodzić na wszystkie nabożeństwa. Widziałam to na własne oczy – Maryśka spod lasu, co przez pięć lat nie pokazała się w kościele, przyszła w nowej sukience. Ja się trzymałam z boku. Jednak tego wikarego postanowiłam mieć na oku. Bo coś mi w nim nie grało.
Udawałam, że słucham kazania
– Idziesz dziś na mszę? – zapytała mnie sąsiadka, kiedy z rana rozwieszałam pranie.
– A co, ogłoszenie parafialne będziesz czytać zamiast księdza? – rzuciłam z przekąsem.
Halinka tylko prychnęła.
– Młody wikary ma dziś kazanie. Podobno będzie mówił o miłości bliźniego – powiedziała poważnym tonem.
– Ciekawe, co taki młokos wie o miłości. I do bliźniego, i do kogokolwiek – mruknęłam.
Nie chciałam tam iść. Naprawdę. Jednak o jedenastej stanęłam pod kościołem w beżowym płaszczu, który trzymałam na „lepsze okazje”. I nie ja jedna. Nawet Tereska, co zawsze siedziała w ostatniej ławce, dzisiaj zasiadła w trzeciej, tuż przy ambonie. Wikary pojawił się tuż przed mszą. I... no, był przystojny.
– Szczęść Boże – powiedział ciepłym głosem, a po kościele przeszło westchnienie.
– Słodki Jezusie... – szepnęła Tereska.
– Coś mówiłaś? – nachyliłam się do niej.
– Nic, nic, tak tylko... modlę się – odpowiedziała, jakby ją złapano na podglądaniu chłopaków w szatni.
Udawałam, że słucham kazania. Prawda była taka, że oczy utkwione w tym księdzu. I pierwszy raz od lat coś mnie w środku przyjemnie połechtało.
Spojrzałam na nie z ukosa
Po mszy kościół rozbrzmiewał szelestem płaszczy, stukotem obcasów i pomrukiem podekscytowanych głosów. Kiedy szłam do wyjścia, zatrzymały mnie Maryśka, Halinka i Tereska – nasza lokalna święta trójca plotkarska.
– No powiedz, że nie jest przystojny – pisnęła Maryśka, trzymając się za serce.
– Jakby to ode mnie zależało, to bym mu dała prowadzić nie tylko mszę, ale i całe życie duchowe tej wsi – dodała Tereska.
– Dziewczyny, opanujcie się – rzuciłam, poprawiając torebkę. – To ksiądz. A wy się zachowujecie, jakby miał zaraz zrzucić sutannę i zatańczyć lambadę.
– Ale jakby zatańczył... – zaczęła Halinka z błyskiem w oku.
– No proszę cię! – przerwałam jej.
– Oj, nie bądź taka zgorzkniała – poklepała mnie po ramieniu Maryśka. – Serce ci zaschło od siedzenia w domu. Pora je trochę podlać, chociażby święconą wodą.
Spojrzałam na nie z ukosa. One naprawdę wyglądały na oczarowane.
– A może byśmy tak zorganizowały spotkanie w parafii? – Halinka przysunęła się bliżej. – Takie… wyjątkowe. Może ksiądz wikary by przyszedł?
– Chyba was pogięło – parsknęłam, ale w środku zrobiło mi się dziwnie ciepło na samą myśl.
Coś było na rzeczy
Salka parafialna wyglądała jak zawsze – plastikowe krzesła, kawa w termosach, ciasto od Tereski i krzyż na ścianie. Tyle że dzisiaj przyszło nas dwadzieścia pięć. Normalnie ledwie uzbierałyśmy dziesięć.
– Siadaj tutaj, koło mnie – zaprosiła mnie Halinka z szerokim uśmiechem.
– Coś tu knujecie, czuję to w kościach – mruknęłam, siadając.
– Cicho, bo idzie! – szepnęła Tereska z takim podnieceniem, jakby zobaczyła celebrytę z serialu.
I rzeczywiście – ksiądz wikary wszedł do sali z uśmiechem i… no trudno zaprzeczyć, że roztaczał jakąś aurę. Zamiast sutanny i miał dziś granatową koszulę i marynarkę. I od razu się zaczęło.
– Szczęść Boże – zaczął spokojnie. – Miło mi, że mogę dziś z wami porozmawiać.
– Szczęść Boże! – odparłyśmy chórem.
– Tematem spotkania miała być modlitwa i obecność Boga w codziennym życiu – kontynuował. – Ale chciałbym też zapytać, czego wy oczekujecie od parafii. Od... mnie.
Zapadła cisza. Kobiety popatrzyły po sobie, aż w końcu Halinka się odważyła.
– Żeby ksiądz z nami czasem tak... po ludzku porozmawiał. Nie tylko kazanie i „Pan z wami”.
– No i żeby ksiądz nie był taki poważny. Może kiedyś ognisko? – dorzuciła Maryśka, kokieteryjnie poprawiając włosy.
Spojrzał na mnie. A ja... no cóż, postanowiłam wbić szpilkę.
– A ja oczekuję, że ksiądz nie zrobi z naszej parafii koła wzajemnej adoracji dla samotnych kobiet. Bo coś czuję, że idziemy w niebezpiecznym kierunku.
Uśmiechnął się tylko. Jego spojrzenie mnie nie opuściło przez resztę spotkania.
Zamurowało mnie
Od tamtego spotkania minęły cztery dni, ale wciąż słyszałam w głowie ten jego spokojny głos: „Czego wy oczekuje od parafii?”. A ja, jak ta głupia, musiałam się rzucać złośliwościami. Oczywiście potem się w nocy przekręcałam z boku na bok i myślałam: „Po co? Komu to było potrzebne?”.
– Idziesz dziś do kościoła? – zapytała mnie Halinka, wpadając do sklepu.
– Nie wiem. Mam obiad, pranie, życie – mruknęłam, pakując ziemniaki do siatki.
– Ksiądz wikary będzie prowadził spotkanie. Podobno z gitarą.
– Aha, czyli teraz religia z elementami kabaretu – powiedziałam z przekąsem, ale jednak... poszłam.
Stałam z tyłu kościoła, trochę w cieniu. On rzeczywiście trzymał gitarę i śpiewał jakby był na obozie młodzieżowym. I co najgorsze – robił to dobrze. Ludziom się podobało. Mnie... też. Po nabożeństwie wikary podszedł do mnie.
– Pani Edyta, prawda? – zagadnął z uśmiechem.
– Zgadza się – odpowiedziałam chłodno, zaciskając dłonie na torebce.
– Mam nadzieję, że dzisiejsza forma nabożeństwa nie była zbyt... frywolna.
– Na pewno była... innowacyjna – odparłam, unosząc brew. – Ale jeśli przyciąga ludzi, to nie mi to oceniać.
– Miło słyszeć. Zależy mi na tym, żeby parafia była blisko ludzi. A pani, mam wrażenie, zna tych ludzi lepiej niż niejeden ksiądz.
Zamurowało mnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Pierwszy raz od dawna ktoś patrzył na mnie z takim... szacunkiem.
Spojrzałam mu prosto w oczy
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby iść do kościoła jeszcze raz, dzień później. Przecież miałam wolny wieczór, mogłam sobie puścić serial i wreszcie dokończyć prasowanie. A jednak poszłam. Usiadłam znowu z tyłu. Tak niby przypadkiem. Po mszy wierni wychodzili, zostawałam w ławce.
– Pani Edyto? – znów ten jego głos.
– Tak, słucham? – podniosłam wzrok.
Stał obok, uśmiechnięty, ale już nie tak swobodny. Trochę niepewny.
– Chciałbym o coś zapytać. Prywatnie. Jeśli można.
Zmarszczyłam czoło.
– Prywatnie? Od kiedy księża mają prywatne pytania do parafianek?
Uśmiechnął się półgębkiem.
– To nic zdrożnego. Chodzi o… granice. Bo czasem mam wrażenie, że niektóre panie z parafii, cóż… zatracają się w serdeczności.
Roześmiałam się.
– O, ksiądz nie wie, gdzie pan trafił. Tu jak chłop choć trochę zadbany, to kobiety biorą go na celownik szybciej niż urzędnicy skarbówki.
– Wiem, że niektórym może się wydawać, że młody ksiądz to okazja na… odrodzenie – dodał ostrożnie. – Jestem tylko po to, żeby służyć. Nie być... przedmiotem westchnień.
Spojrzałam mu prosto w oczy.
– A skąd pan wie, że to tylko westchnienia?
Zamilkł. W kościele było cicho, aż za bardzo.
– Nie wiem. I dlatego rozmawiam z panią. Bo tylko pani mówi szczerze.
I wtedy coś we mnie pękło. Chciałam coś powiedzieć, ale nie potrafiłam. Miałam wrażenie, że on się czegoś boi.
Chyba się zakochałam
Nie poszłam już do kościoła przez kolejne dwa tygodnie. Miałam wytłumaczenia – przeziębienie, goście, ból kręgosłupa. Ale tak naprawdę… po prostu nie chciałam go widzieć. W sobotę zapukała do mnie Halinka.
– Wszystko dobrze? Gdzieś ty się podziała?
– Tu jestem. W domu. Jak zawsze – machnęłam ręką.
– Wikary dopytywał o ciebie.
– Niech się lepiej za kazanie weźmie, a nie za stare baby.
– Oj, ty się boisz, co? – Halinka przyglądała mi się uważnie. – Boisz się, że ktoś zobaczy, że ty też masz jeszcze serce.
Nie odpowiedziałam. Bo miała rację. W niedzielę, trochę z przekory, a trochę z ciekawości, poszłam na wieczorną mszę. Siedziałam z tyłu. Po wszystkim, kiedy ludzie rozeszli się, wikary podszedł.
– Cieszę się, że pani wróciła – powiedział cicho.
– Ja nie wróciłam. Ja tylko... sprawdzam, czy wszyscy na miejscu.
Uśmiechnął się smutno.
– Dziękuję, że wtedy mnie pani nie wyśmiała. Że nie potraktowała mnie jak chłopca.
Zawahałam się. Patrzył na mnie tak, jakby czekał, aż coś powiem. Czułam, że coś się we mnie obudziło.
– Proszę księdza – powiedziałam cicho – nie wierzę w bajki.
Skinął głową. I odszedł w stronę zakrystii. Stałam jeszcze chwilę. Bo choć nie wierzyłam w bajki, serce biło mi jak u dziewczyny.
Edyta, 57 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na śmietniku znalazłam stary zeszyt z przepisami. To, co było napisane na ostatniej stronie, zmieniło moje życie”
- „Narzeczony zostawił mnie z długami, ale karma wraca. Po roku i zobaczył, co znaczy kobieca przedsiębiorczość”
- „Musiałam sprzedać pierścionek zaręczynowy, żeby opłacić żłobek dla syna. Mąż woli leżeć na kanapie niż iść do roboty”