Reklama

Komunia Oli miała być naszym nowym początkiem. Mówiłam sobie, że to dzień, w którym wreszcie wszyscy usiądziemy razem – bez udawania, bez cichych wojen. Od miesięcy szykowałam wszystko jak na największe święto: dekoracje, menu, rozmieszczenie gości. Tu jedyne obawy budziła we mnie Beata, matka chrzestna Oli, siostra Tomka, mojego męża.

Reklama

Ekspresyjna, nieprzewidywalna, z niewyparzonym językiem i skłonnością do przesady, ale i z sercem na dłoni. Wierzyłam, że może się opamięta. Że może, chociaż raz, nie zrobi przedstawienia. Jeszcze wtedy łudziłam się, że rodzina potrafi wybrać miłość zamiast chaosu.

Atmosfera była napięta

Przyjęcie zaczęło się spokojnie. Goście zajmowali miejsca przy stole, dzieci rozpakowywały drobne upominki, a dorośli ucinali uprzejme pogawędki o pogodzie, remoncie kościoła i rosnących cenach. Stałam z boku, z rękami splecionymi na brzuchu, obserwując wszystko z dystansu. Czułam się jak reżyserka spektaklu, która ma nadzieję, że aktorzy nie zapomną tekstu i nikt nie rzuci się sobie do gardeł.

Beata przyszła w jasnoniebieskim garniturze i z półuśmiechem na ustach. Na początku była wręcz wzorowa. Pogłaskała Olę po głowie, dała jej kopertę i dodała: – Rośnij zdrowo, księżniczko.

Pomyślałam: „Może się uda. Może naprawdę się uda”. Ale potem zaczęło się niepozornie – kieliszek wina, drugi, trzeci... Jej głos stawał się coraz głośniejszy, śmiech bardziej histeryczny. Przerywała rozmowy, wchodziła w słowo. Zacisnęłam zęby.

– Bo wy wszyscy tacy święci jesteście! A ja jedyna mam odwagę mówić, co myślę! – Beata podniosła głos i stuknęła kieliszkiem w blat stołu.

– Beata, uspokój się, to nie czas ani miejsce – powiedziałam przez zaciśnięte usta.

– Właśnie że czas! Jak nie dziś, to kiedy?!

Goście milkli jeden po drugim. Słychać było tylko ciche dzwonienie sztućców i moje przyspieszone bicie serca. Patrzyłam na Olę, która nie rozumiała, co się dzieje. A ja – już wiedziałam, że coś się zaraz rozleci.

Czułam się upokorzona

Czułam, jak napięcie gęstnieje w powietrzu. Beata przysunęła sobie krzesło bliżej stołu i wychyliła kolejny kieliszek. W jej oczach pojawił się ten znajomy błysk – zapowiedź burzy. Nikt jeszcze nie wiedział, co się święci, ale ja czułam to w kościach.

– A tak swoją drogą – zaczęła nagle, zgryźliwym tonem – ciekawe, ile z tych małżeństw przy stole to jeszcze prawdziwe związki, a ile tylko farsa na potrzeby zdjęć rodzinnych.

Słowa spadły jak kamień rzucony w taflę wody. Wszyscy zamarli. Tomek spojrzał na siostrę wyraźnie zaniepokojony. Ktoś próbował się zaśmiać, ale dźwięk ugrzązł w gardle.

– Beata, przestań – syknęłam, starając się nie stracić panowania nad sobą.

– Co? Nie wolno mi mówić prawdy? – Spojrzała na mnie z wyzwaniem, a potem przeniosła wzrok na Tomka. – Może wreszcie powiesz swojej żonie, co robiłeś z tą blondyną z pracy?! Bo jak nie ty, to ja to zrobię! Ola i tak kiedyś się dowie, że jej rodzice odstawiają teatrzyk!

Poczułam, jak czas się zatrzymał. W głowie mi zadudniło. Wszystkie oczy były teraz zwrócone na Tomka. On zbladł. Nie powiedział ani słowa.

– Beata... – wyszeptałam, ale nie byłam pewna, czy to wszystko dzieje się naprawdę.

Nie słyszałam śmiechu dzieci, nie czułam zapachu jedzenia. Siedziałam tylko, patrząc na swojego męża, który nie miał odwagi zaprzeczyć. Wszystko się we mnie rozpadło. Byłam naga. Bez ochrony. Upokorzona przy pełnym stole.

Byłam wściekła

Zamknęłam za nami drzwi sypialni z takim impetem, że aż zadrżały szyby. Tomek wszedł powoli, spuszczając wzrok jak winowajca. W uszach wciąż dudniło mi zdanie, które wypowiedziała Beata. „Z tą blondyną z pracy”. W sercu miałam już nie dziurę – miałam przepaść.

– Więc? – zapytałam, krzyżując ręce na piersi. – Masz mi coś do powiedzenia?

– Magda, ja… To nie tak, jak myślisz…

– A jak?! – przerwałam mu ostro. – Może wytłumaczysz mi, jak można „nie tak” zdradzić własną żonę?

Tomek przeszedł kilka kroków, usiadł na brzegu łóżka, wbił wzrok w dywan.

– To było… chwilowe. Jeden raz. Nic nie znaczyło.

– Jeden raz? – roześmiałam się gorzko. – I dlatego Beata wiedziała? Co, przyśniło jej się?

Zamilkł. To milczenie bolało bardziej niż cokolwiek innego. W głowie przelatywały mi obrazy – nasze wieczory, święta, Ola wtulona w niego po przedszkolu. Wszystko nagle wyglądało inaczej. Jakby był tam obok, ale tylko fizycznie. Emocjonalnie – już dawno nie.

– Od jak dawna mnie okłamujecie? – zapytałam cicho, ale głos mi drżał.

– To nie tak... Ona… przypadkiem się dowiedziała.

– Przypadkiem? – wyszeptałam. – A ja? Ja mam się tego dowiadywać od twojej siostry na komunii naszej córki?

Nie odpowiedział. Wstałam. Już nie krzyczałam. Nie miałam siły. Czułam się pusta. Jakby zgasło światło w całym moim świecie.

Miała trochę racji

Pojechałam do niej następnego dnia rano. Jeszcze zanim Ola się obudziła, zanim Tomek zdołał wypowiedzieć choćby „porozmawiajmy”. Nie mogłam spać. Nie mogłam oddychać. Czułam, że muszę spojrzeć jej w oczy i zrozumieć, dlaczego to zrobiła. Co nią kierowało. Zemsta? Żal? Chęć uwagi?

Beata otworzyła drzwi w szlafroku, z pełną popielniczką i kubkiem niedopitej herbaty. Zobaczywszy mnie, tylko westchnęła i cofnęła się bez słowa, robiąc mi przejście. Weszłam.

– Chcesz kawy czy przyszłaś mnie opluć? – zapytała, opadając na kanapę.

Usiadłam naprzeciw niej. Patrzyłam, jak uciska skronie, jak udaje, że to kac, a nie wina, ją boli.

– Dlaczego? – zapytałam cicho. – Dlaczego powiedziałaś to akurat wczoraj? W taki sposób, przy dziecku?

– Bo miałam dość tej twojej perfekcyjnej miny – odparła. – Siedziałaś tam jak matka Polka, jakbyś nie miała pojęcia, w czym tkwisz.

– Bo nie miałam. – Głos mi się załamał. – To była moja rodzina. Moje dziecko. Mój mąż. A ty wpadłaś i rozbiłaś wszystko.

– Nie. – Beata spojrzała na mnie twardo. – Ja tylko pękłam pierwsza. Ktoś musiał. Ty może i byłaś uczciwa, ale też naiwna. Myślisz, że dzieci nic nie czują? Ola widzi więcej, niż myślisz. A ty chciałaś jej dać co – iluzję?

Nie miałam odpowiedzi. Bo choć jej nienawidziłam, coś we mnie się z nią zgadzało. I to bolało jeszcze bardziej.

Była tylko dzieckiem

Wieczorem usiadłyśmy z Olą na kanapie. Wcześniej długo nie chciała iść spać, kręciła się po mieszkaniu, nerwowo przesuwając pluszaki z miejsca na miejsce. Wiedziałam, że coś ją dręczy, ale nie potrafiłam zacząć rozmowy. Bałam się, że jeśli spytam, otworzę coś, czego nie będę umiała już zamknąć.

– Mamo? – zaczęła cicho, przytulając się do mnie. – Dlaczego ciocia Beata tak krzyczała wczoraj?

Zamarłam. Nie byłam gotowa. Ale nie mogłam też dalej karmić jej milczeniem.

– Czasem dorośli... popełniają błędy – powiedziałam, gładząc ją po włosach. – Krzyczą, zamiast mówić. Ranią się nawzajem. Ale ty niczemu nie jesteś winna, kochanie. Nigdy.

A ty płakałaś. W łazience. Słyszałam – szepnęła.

Zacisnęłam powieki. Wiedziała więcej, niż powinna.

– Płakałam, bo... bo było mi smutno. Bo ktoś powiedział rzeczy, które bolały.

– Tata też był smutny. Stał długo w kuchni i w ogóle nie jadł tortu – powiedziała z dziecięcą szczerością.

Uśmiechnęłam się blado.

– Czasem trzeba czasu, żeby wszystko zrozumieć.

– Czy ciocia Beata już nie będzie nas odwiedzać?

– Nie wiem, Olu. Na razie... chyba potrzebujemy przerwy.

– A tata?

Spojrzałam w jej wielkie oczy. Były tak niewinne, tak pełne nadziei.

– Tata cię bardzo kocha. I ja też. To się nigdy nie zmieni.

A potem objęłam ją mocno i długo. Jakbyśmy obie próbowały w tym uścisku naprawić świat, który nagle się rozpadł.

Nie chcę żyć w kłamstwie

Wieczorem, gdy Ola już spała, siedziałam sama w kuchni z kubkiem letniej herbaty. Nie płakałam, nie miałam już łez. Patrzyłam przez okno na ciemne podwórko i myślałam o sobie. O tej kobiecie, która przez lata łatała rodzinne dziury milczeniem, która godziła się na półprawdę, byle tylko nie rozpętać burzy. A burza i tak przyszła. I zabrała wszystko.

Nie wiedziałam, co dalej z moim małżeństwem. Tomek próbował coś mówić, przynosił herbatę, zamykał drzwi do pokoju Oli, ścielił łóżko. Jakby gestami mógł odpracować zdradę. Nie powiedział „przepraszam”. I może dobrze. Bo to słowo nic by nie znaczyło.

Nie wiem, czy potrafię wybaczyć. Ale wiem, że coś we mnie się zmieniło. Już nie będę tą samą Magdą. Tą, która wszystko znosi i wszystkim tłumaczy świat. Może jestem poraniona, ale po raz pierwszy od dawna czuję, że oddycham. Prawdziwie. Bez cudzego ciężaru na plecach.

Jeszcze nie wiem, czy odejdę. Jeszcze nie wiem, co z nami. Ale wiem jedno – nie chcę już żyć w kłamstwie. Jeśli mam coś odbudować, to tylko na prawdzie. Może sama. Może kiedyś z kimś. A może znowu z nim, jeśli się zmieni. Ale najpierw muszę wybaczyć sobie. Że milczałam, że udawałam, że się godziłam.

Może to nie jest koniec świata. To początek.

Magda, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama