Reklama

Poznałam go przypadkiem – jak to zwykle bywa z rzeczami, które mają znaczenie dopiero później. Była to jedna z tych imprez, na które nie ma się ochoty iść, ale coś – a może ktoś – namawia cię, żeby jednak spróbować. Hałas, światła, ciepło tłumu i chłód drinków. Stałam z boku, trochę jak cień między ludźmi, aż zobaczyłam jego spojrzenie. Nieśpieszne, nieoceniające. Nie uciekał wzrokiem, ale też nie wbijał go jak harpun.

Reklama

– Nie przepadam za imprezami. Wolę miejsca, gdzie można usłyszeć własne myśli – powiedział wtedy, z lekkim uśmiechem.

Może właśnie dlatego go zapamiętałam, bo nie próbował niczego mi sprzedać. Ani siebie, ani rozmowy, ani czaru. Tylko usiadł obok i przez chwilę byliśmy cicho. I ta cisza nie była niezręczna. Kilka dni później zaprosił mnie na spacer po... starym cmentarzu. Nie wiedziałam, co powiedzieć.

– Cmentarz? – zapytałam przez telefon.

– Tam jest cisza. A w ciszy widać więcej – odpowiedział.

– Więcej czego?

– Ludzi – uśmiechnął się przez słuchawkę.

Zgodziłam się. Z ciekawości? Z przekory? Może z niedojrzałej potrzeby, żeby zrozumieć innych, zanim zrozumiem siebie. Ale jadąc tramwajem na miejsce, wciąż zadawałam sobie to samo pytanie: „Czy to nie jest dziwne? Cmentarz na pierwszą randkę?”

Byłam nieco niepewna

Wysiadłam przystanek wcześniej. Nie wiedziałam, czy to z nerwów, czy z chęci zobaczenia okolicy. Jesienne drzewa rozciągały nad ulicą złotobrązowy sufit, liście wirowały pod nogami, a wiatr pachniał mokrą ziemią i czymś, co przypominało starą książkę. Minęłam kutą bramę, której zawiasy skrzypnęły cicho i weszłam na cmentarz. Nie było tu ludzi. Tylko cisza, która nie przygniatała, ale zatrzymywała wewnętrzny hałas. Olek już tam był. Stał przy jednej z alejek i patrzył na rzeźbę anioła z ułamanym skrzydłem. Gdy mnie zobaczył, tylko skinął głową, jakbyśmy się umówili na spotkanie w miejscu, do którego oboje należymy.

– Przyszłaś – powiedział.

Nie byłam pewna, czy to dobry pomysł – odparłam.

– A teraz?

– Nadal nie wiem.

Szliśmy powoli wzdłuż nagrobków, a on pokazywał mi daty, epitafia, pojedyncze słowa, które brzmiały jak urwane myśli. Mówił o tych ludziach, jakby ich znał. O kobiecie, która miała tylko osiemnaście lat i męża, który zmarł pięć dni później. O rzeźbiarzu, który sam wykonał swój nagrobek. O lekcji łaciny, której nikt już nie rozumie, ale nadal stoi wyryta w kamieniu. Słuchałam, początkowo spięta, z rękami w kieszeniach, gotowa uciec, gdyby zrobiło się zbyt poważnie. Ale nie było poważnie. Było jakoś... spokojnie. Cmentarz okazał się mniej groźny niż ludzie. Miejsce, gdzie wszystko już się wydarzyło, a teraz można tylko patrzeć.

– Nie boisz się tu chodzić? – zapytałam w pewnym momencie.

– Nie. Bałbym się, gdyby nie było tu żadnych śladów po ludziach.

– Czyli boisz się zapomnienia?

– Jak każdy trochę.

Zatrzymaliśmy się przy jednym z większych nagrobków, porośniętym mchem. Ktoś położył tam niedawno białą różę. W ciszy, która znów między nami zapadła, poczułam, że zaufanie nie musi krzyczeć. Może rosnąć powoli, z każdą opowieścią i z każdym spojrzeniem, które nie domaga się odpowiedzi.

Coś we mnie zadrżało

Zeszliśmy z głównej alejki w węższą ścieżkę, gdzie nagrobki stały bliżej siebie, niemal się dotykając. Kamień pod butami był chłodny i nierówny. Zatrzymaliśmy się przy starej ławce pod rozłożystym cisem. Igły sypały się na siedzisko, ale Olek nie zwracał na to uwagi. Usiadł pierwszy, ja dołączyłam chwilę później. Przez chwilę patrzyliśmy w milczeniu na pomnik naprzeciwko – prosty, z datami, które dzieliły zaledwie dwadzieścia kilka lat.

– Lubię tu siadać – powiedział w końcu. – Czasem przychodzę sam, czytam daty. To takie krótkie zdania o całym życiu.

Nie odpowiedziałam od razu. Uczucie niepewności znowu wróciło, ale już nie miało w sobie lęku. Bardziej przypominało napięcie przed czymś ważnym, choć jeszcze nie wiadomo, czy to będzie początek, czy koniec.

– Wydaje się pusto, ale to miejsce nie jest martwe – powiedziałam cicho. – Jakby żyło... tylko ciszej.

– Bo żyje – przytaknął. – Ludzie myślą, że wszystko, co ważne, musi być głośne. Ale tu się wszystko mówi ciszą.

W tle słychać było szum drzew i pojedyncze krakanie kruka. Słońce zdążyło już ukryć się za koronami, światło rozlało się między cieniami. Drobinki kurzu tańczyły w powietrzu, poruszane oddechem świata. Może to on jest dziwny? Myślałam, zerkając na niego. A może ja jestem zbyt przyzwyczajona do hałasu.

– Nie wiedziałam, że można się wzruszyć bez znicza – powiedziałam.

Olek spojrzał w bok, przez chwilę nie odpowiadał. Potem cicho dodał:

– Czasem wystarczy, że ktoś posłucha.

Nie spojrzałam mu w oczy. Nie umiałam jeszcze. Ale coś we mnie zadrżało. Coś, co nie miało jeszcze nazwy.

Poczułam wreszcie spokój

Nie mówiliśmy wiele, kiedy wracaliśmy alejkami w stronę wyjścia. Olek szedł pierwszy, ja za nim. Liście pod stopami szeleściły cicho, a powietrze miało zapach wilgoci i zmierzchu. Minęliśmy kilku ludzi, starszą kobietę z siatką i młodego chłopaka, który poprawiał znicz. Nikt nie patrzył na nas dłużej niż przez chwilę. Tramwaj podjechał niemal od razu. Wsiadłam pierwsza, Olek stanął obok. Siedzieliśmy naprzeciw siebie. Miejsce przy oknie dawało mi możliwość patrzenia w coś innego niż jego oczy. Miasto przesuwało się powoli, rozmyte światłami. W szybie odbijała się moja twarz, lekko rozmazana. Nie wyglądałam na osobę, która właśnie wraca z randki. Ale też nie wyglądałam na siebie sprzed tygodnia.

Nie odzywaliśmy się. I to było w porządku. Cisza, która między nami zapadła, nie była niezręczna. Miała w sobie coś miękkiego, jakbyśmy oboje bali się, że słowa coś zepsują. Patrzyłam, jak ludzie wsiadają i wysiadają. Jedna kobieta rozmawiała przez telefon. Ktoś obok niej czytał książkę. Tramwaj był pełen dźwięków, ale nic z tego nie docierało do mnie naprawdę. Poczułam spokój. Cichy, nienarzucający się. Taki, który nie bierze cię za rękę, tylko siedzi obok i czeka, aż zauważysz, że już nie musisz uciekać. Gdy dojechaliśmy do mojego przystanku, Olek wstał pierwszy. Stanęliśmy razem przy drzwiach.

– Dziękuję za spacer – powiedział.

– To ja dziękuję. Nie wiedziałam, że cisza może mieć tak wiele do powiedzenia.

Uśmiechnął się lekko.

– Możemy jej posłuchać znowu.

Nie odpowiedziałam, ale spojrzałam na niego dłużej, niż powinnam. Potem wysiadłam. Nie obejrzałam się. Może dlatego, że miałam wrażenie, że on jeszcze tam jest. I że będę chciała, żeby był znowu.

Nie zapomnę tego dnia

Kiedy weszłam do mieszkania, zapaliłam tylko małą lampkę przy biurku. Lubiłam to światło – nie raziło, nie narzucało się. Zdjęłam kurtkę, zdjęłam buty, ale nie rozbierałam się z emocji. One siedziały we mnie cicho, głęboko i nie chciały się wypowiedzieć. Może nie musiały. Usiadłam przy oknie. Otworzyłam je lekko, choć na dworze było już chłodno. Deszcz nie padał, ale w powietrzu czuć było jego zapowiedź. Pachniało jak wtedy, gdy wracałam ze szkoły i ktoś palił liście gdzieś daleko. Ulica była prawie pusta. Gdzieniegdzie mignęły światła samochodów. Przez moment pomyślałam, że ktoś jeszcze dziś wraca z jakiegoś ważnego spotkania. Może też nie wie, co o nim myśleć.

Sięgnęłam po telefon. Znalazłam stare zdjęcia z imprezy. Ten hałas, te kolory, błyski flesza i rozmazane twarze – wszystko wydawało się teraz obce, jak scenografia do filmu, którego już nie oglądam. Tamten wieczór, kiedy poznałam Olka, z każdą chwilą wydawał się bardziej znaczący, choć wtedy był tylko przerwą między piosenkami.

Nie wiem, kim dla mnie będzie. Może tylko wspomnieniem z października. Może początkiem czegoś, co nie będzie potrzebowało nazw. Ale wiem jedno, że nie zapomnę tego dnia. Tego spaceru wśród ciszy, która nagle przestała być pusta. Cmentarz, który wydawał się pomysłem dziwnym, stał się miejscem, gdzie zaczęłam słyszeć nie tylko Olka, ale siebie. To było jak zobaczenie własnego odbicia w wodzie – bez ozdób, bez obrony, tylko to, co naprawdę zostało we mnie. Zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie wrócić jeszcze raz do jego słów.

– W ciszy widać więcej.

Może miał rację. Może dopiero teraz zaczynam widzieć.

Ewa, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama