Reklama

O mojej rodzinie na osiedlu mówili „hipisi”. Ja i trójka mojego rodzeństwa wychowaliśmy się bez telewizora. Wieczorem po kolacji siadaliśmy z rodzicami na dywanie i opowiadaliśmy różne historie. Codziennie ktoś inny wymyślał temat i wybierał najlepszą opowieść. Zwycięzca nie musiał następnego dnia zmywać ani odkurzać.

Reklama

Na wakacje jeździliśmy na kemping nad morzem rozklekotanym busem. Tata zabierał nas na plażę na oglądanie świtu. A potem w lesie uczyliśmy się rozpoznawać ptaki, drzewa, rośliny.

W podstawówce było mi trudno. Nie znajdowałam z koleżankami wspólnych tematów. One żyły serialami i marzyły o dniu, kiedy będą mogły założyć szpilki i się malować. A ja chodziłam w długich spódnicach i ręcznie dzierganych swetrach. Pracowałam jako wolontariusz w schronisku dla zwierząt.

W liceum było lepiej. W klasie mieliśmy szpanerów, depeszów, skejtów, metalowców. Moje dredy i szarawary w kwiaty były okej. Wszystkie grupy imprezowały podobnie, ale oddzielnie. Dopiero w drugiej klasie, gdy zaczęły się osiemnastki – zaczęliśmy balować wspólnie.

Zaczęliśmy się spotykać, a ja – interesować siatkówką

Filipa poznałam na urodzinach Klaudii, jednej szpanery. Jej chłopak grał w siatkówkę. Tak na poważnie. Filip był jego najlepszym kumplem.
Wyglądał jak jego koledzy – dwa metry wzrostu, krótko ostrzyżone włosy, dżinsy, markowe sportowe buty i koszulka. Zauważyłam go, gdy na tarasie zaczął grać na gitarze piosenki Kaczmarskiego. Wszystkie moje rodzinne wakacje kończyły się w ten sposób. Tata grał na gitarze, mama asystowała mu na tamburynie.

Dlatego jak usłyszałam znane rytmy – ruszyłam w ich stronę.

Przysiadłam się i zaczęłam śpiewać. Filip spojrzał na mnie zdziwiony.

– Rany, znasz słowa? Super! Chyba jako jedyna na tej imprezie…

Pośpiewaliśmy jeszcze z pół godziny. W końcu chłopak odłożył gitarę.

– Palców już nie czuję. Może się czegoś napijemy?

Resztę wieczoru spędziliśmy razem. Muszę przyznać, że musiałam zweryfikować swoje zdanie o sportowcach, „mięśniakach”, jak ich nazywałam. Filip był inteligentny, oczytany, dowcipny… I na dodatek wiedział, czego chce w życiu.

– Po maturze chciałbym zacząć grać w profesjonalnym zespole. Jak się okaże, że jestem tylko dobry, a nie świetny – dam spokój. I pójdę na medycynę. Taką mam umowę z rodzicami. Siedzenie na ławce rezerwowych, nawet za dobre pieniądze, mnie nie interesuje – opowiadał.

Zaczęliśmy się spotykać. A ja zaczęłam interesować się siatkówką. Przed jednym z meczów Filip poprosił mnie, żebym usiadła razem z dziewczynami reszty zawodników.

– To taki przesąd siatkarski – tłumaczył.

Szkoda, że panny nie widziały swoich min, gdy mnie im przedstawił. Bo rzeczywiście wyglądałam jak z innej bajki. Na głowie miałam dredy, na nogach glany.

A dziewczyny wyglądały jak z teledysków disco polo: mini ledwie zakrywające pupy, kolorowe tipsy, szpilki…

– To moja dziewczyna, Marysia. Zaopiekujcie się nią – rzucił wyraźnie rozbawiony Filip, mrugnął do mnie i zniknął.

Przez całe spotkanie zamieniłyśmy może ze dwa słowa. Jak na dziewczyny siatkarzy, sam mecz mało je interesował. Ciągle gapiły się w telefony, robiły sobie selfie, wymieniały uwagi o kosmetykach, rajstopach…

Gdy po emocjonującej końcówce nasza drużyna wreszcie wygrała – zerwałam się i zaczęłam bić brawo. Dziewczyny się ożywiły. – Co, koniec? Wygrali?

Fajnie, bo już mi tyłek zdrętwiał – odetchnęła Julia, dziewczyna kapitana drużyny.

Po meczu poszłam z Filipem na pizzę.

– Bardzo ci dziękuję za dzisiejsze towarzystwo. Ciekawe doświadczenie… – zaczęłam.

Filip zaczął zwijać się ze śmiechu. – Wiedziałem, że będziesz zachwycona! Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać.

– No, ładnie. To był taki żarcik? A przesąd? – zapytałam. Filip pokręcił przecząco głową. – Nie istnieje, tak?

Rzuciłam w Filipa pomidorem. Oboje zaczęliśmy się śmiać.

Na następnych meczach nie musiałam już siedzieć z tymi pannami. Okazało się też, że paru chłopaków miało całkiem normalnie i miłe dziewczyny. I z nimi się zaprzyjaźniłam.

Gdy przyprowadziłam Filipa do domu i przedstawiłam, że jest już prawie zawodowym siatkarzem, rodzice popatrzyli na siebie znacząco. Ale nic nie powiedzieli. W czasie kolacji zadawali mu mnóstwo podchwytliwych pytań. Wyszedł z tego egzaminu obronną ręką. Przy deserze było już całkiem miło. A gdy Filip zobaczył w rogu gitarę i zapytał, czy może coś zagrać, rodzice byli już kupieni. Szczególnie, że zaczął grać Kaczmarskiego…

Gdy już leżałam w łóżku, przyszła mama.

– Z tym Filipem to na poważnie? Potwierdziłam.

– Okej, to miły chłopak. I ma poukładane w głowie. Ale pomyśl, z czym się wiąże życie z zawodowym sportowcem. Może się okazać, że co roku będzie zmieniał klub, a więc miasto, a może i kraj. Zastanów się, czy jesteś na to gotowa. Gdzieś po drodze może się okazać, że na twoją naukę, a potem karierę nie ma w tym wszystkim miejsca.

Mama miała rację. Snułam swoje plany. Chciałam po maturze studiować weterynarię. Czy to wszystko da się połączyć? Postanowiłam jeszcze się tym nie martwić. Filip na razie nie dostał żadnej konkretnej propozycji, ja do matury miałam jeszcze rok.

Parę miesięcy minęło jednak bardzo szybko. I nadeszła pora pierwszych decyzji. Filip dostał oferty z dwóch klubów. Oba z małych miast na południu Polski. – To dobry kierunek. Chcą mnie tam na podstawowego gracza. Będę się rozwijał – przekonywał mnie.

Przez raptem trzy tygodnie Filip zmienił się. Wydoroślał?

W wakacje udało nam się spędzić razem tylko dwa tygodnie. Bo Filip grał w młodzieżowej reprezentacji. I zaraz zrobił się wrzesień. Ja musiałam iść do szkoły, Filip wyjechać do swojego klubu. Do nowego miasta zawieźli go rodzice. Po powrocie jego mama zadzwoniła do mnie. Z trudem powstrzymywała się od płaczu:

– Nie wiem, jak on sobie poradzi. Przecież to jeszcze dziecko. Kto zadba, żeby miał czyste ubrania, żeby się dobrze odżywiał… Nie podoba mi się to…

Próbowałam ją pocieszać, że przecież jest samodzielny, mnóstwo czasu spędzał na obozach, zgrupowaniach. Że przecież nie będzie jadł śmieci, w klubie mają dietetyka, koledzy się nim zajmą.

Ale tak naprawdę sama też się martwiłam. Szczególnie, jak sobie przypomniałam dziewczyny jego kolegów z drużyny… I te młode, piszczące fanki, które widziałam na meczach profesjonalnych drużyn, na które zabierał mnie Filip… Oj, bardzo się martwiłam.

Z pierwszą wizytą pojechałam dopiero po trzech tygodniach. Na dworzec Filip przyjechał nowym samochodem.

– Tadam! – oznajmił z triumfem, otwierając mi drzwi od strony pasażera, na których widniała jego twarz i nazwisko. Widząc moją zdziwioną minę, dodał: – Jednym ze sponsorów drużyny jest salon samochodowy. Każdy siatkarz dostał takie auto ze swoją podobizną. I kontrakt nas zobowiązuje do jeżdżenia nimi.
Po drodze przyglądałam mu się dyskretnie. Zmienił się. Wydoroślał? W lustrzanych okularach prowadził samochód, jakby robił to od dobrych kilku lat.

A prawo jazdy miał przecież dopiero od czterech miesięcy. Wcześniej tylko czasami podwoził rodziców ich autem…

Ciekawe, co się jeszcze zmieniło?” – zastanawiałam się.

W mieszkaniu o dziwo panował wzorowy porządek.

– Wczoraj było sprzątane – przyznał się. I szybko postanowił wyjaśnić: – Wszystkie lokale w tym bloku należą do jednego gościa, on żyje z wynajmowania ich klubowi. W cenie jest też sprzątanie raz na tydzień.

Obiecałam, że jak zdam maturę, zamieszkam z nim

Przez następnych kilkanaście minut Filip chwalił mi się swoim mieszkaniem: wielkim telewizorem, wanną z hydromasażem, zasłonami na pilota. Zaprowadził mnie też do piwnicy, gdzie była mała siłownia. Emanował pewnością siebie, wręcz bezczelnością. Zaczęłam się martwić.

Dopiero, gdy leżeliśmy już w łóżku zaczął się zachowywać jak mój Filip. I szczerze przyznał:

– Przez pierwsze wieczory chciało mi się płakać. Nigdy nie mieszkałem sam. Nie chodzi o to, że nagle się okazało, że lodówka się sama nie zapełnia, a wyprasowane ubrania magicznie nie lądują w szafie. To są drobiazgi. Ale psychicznie było słabo. Jestem w drużynie najmłodszy. Starsi patrzą na mnie nieufnie. Treningi są dużo bardziej wyczerpujące… I nie mam komu się pożalić. Z plazmą się nie da pogadać… Tak bardzo tęsknię za tobą, rodzicami, siostrą, psem

Przytuliłam go i głaskałam po głowie.

– To dlaczego nie dzwoniłeś? Przecież wiesz, że odebrałabym nawet w środku nocy.

– Miałem się przyznać, że mi ten skok w dorosłość nie do końca wyszedł? Wstyd mi…

Jedyne, co mogłam zrobić, to zapewnić go, że wszystko się ułoży, że na pewno zaraz się z kolegami zaprzyjaźni, że go polubią. I że rok szybko minie, a jak zdam maturę, to z nim zamieszkam.

W pociągu, w drodze powrotnej, zastanawiałam się nad tą ostatnią obietnicą. Czy będę ją w stanie dotrzymać? A moje plany? Studia? Najbliższe miasto z dobrym wydziałem weterynarii było oddalone o 150 km. Zresztą, skąd mam wiedzieć, gdzie Filip będzie grał za rok? Szczerze mówiąc, sama też się martwiłam.

Miesiąc później pojechałam na pierwszy mecz Filipa w sezonie. Wśród żon i dziewczyn siatkarzy znowu wyglądałam jak z innej bajki… Postanowiłam się nie przejmować. Skupiłam się na meczu. Filip nie pojawił się na parkiecie w wyjściowym składzie. Ale w połowie pierwszego seta zmienił zawodnika, któremu wyraźnie nie szło. Filip został na boisku do przerwy i zdobył kilka punktów.

– Gówniarzowi w głowie się poprzewraca – syknęła blondynka z tapirem (potem się okazało, że to narzeczona gracza, którego zastąpił Filip). Siedząca obok dziewczyna szturchnęła ją znacząco w kolano i pokazała wzrokiem na mnie. Obie wzruszyły ramionami i zajęły się swoimi komórkami.

Drużyna Filipa wygrała, a on sam już w czasie swojego debiutu został wybrany najlepszym graczem meczu. Obserwowałam jego kolegów. Zauważyłam z ulgą, że większość naprawdę przyjacielsko klepie go po plecach i mu gratuluje… Filip odszukał mnie wzrokiem i uśmiechnął się. „Chyba jest dobrze” – pomyślałam.

Pół godziny później miałam po raz pierwszy na własnej skórze doświadczyć zjawiska „hotek”, czyli nastoletnich fanek siatkarzy. Kiedy już hala opustoszała, chciałam podejść i osobiście pogratulować Filipowi. Otaczał go tłum kibicek. Gdy Filip mnie zobaczył, próbował odsunąć kilka z nich stojących najbliżej, żebym mogła podejść. 12-letnia na oko pannica odepchnęła mnie z taką siłą, że o mało się nie przewróciłam. Filip chciał mi się rzucić na pomoc, ale wycofałam się.

– Daj spokój. Poczekam.

Gdy w końcu się rozluźniło, udało mi się do niego podejść.

– No, celebryta się z ciebie zrobił – zaśmiałam się i pocałowałam go. Zobaczyłam blask flesza – ktoś zrobił nam zdjęcie. W ogóle się wtedy tym nie przejęłam.

Dziewczyna siatkarza musi mieć psychikę ze stali

W domu, gdy Filip już zasnął, postanowiłam sprawdzić, co piszą o dzisiejszym meczu. Przeczytałam kilka relacji na sportowych portalach (rozpierała mnie duma, bo wszyscy bardzo chwalili debiut Filipa), aż w końcu trafiłam na stronę klubowego forum kibiców. Kliknęłam i… zamarłam. Zamiast dyskusji o serwisach, blokach i atakach – znalazłam opinie o… mnie!

Wpisów nie będę przytaczać. Zacisnęłam oczy. „To jakieś dziewczynki, nie przejmuj się” – powtarzałam sobie, ale nie wytrzymałam i zaczęłam płakać. – Co jest? – zapytał rozbudzony Filip. Spojrzał na komputer i wyjął mi go z rąk. Przez chwilę czytał, w końcu go zamknął. – Jezu, nie podejrzewałem, że tak od razu się na siebie rzucą. Miałem cię uprzedzić, żebyś broń Boże nie wchodziła na klubowe forum. Ale nie myślałem, że to już dziś. Koledzy mnie ostrzegali, że te panny są bezlitosne. Przepraszam…

Odebrałam kolejną lekcję. Dziewczyna siatkarza musi mieć psychikę ze stali i nie wolno jej zaglądać do internetu.

Przez następnych kilka miesięcy, takich lekcji odebrałam jeszcze sporo. Poznałam też bliżej inne dziewczyny. Nie wszystkie takie były. Na szczęście. Większość rzeczywiście żyła na garnuszku narzeczonych i mężów, ale tylko dla części był to świadomy wybór.

– Widzisz, to nie takie proste – tłumaczyła mi Monika, matka dwójki dzieci, żona środkowego Janka. – Poznaliśmy się w liceum, nie miałam pojęcia, że kiedyś zostanie zawodowym siatkarzem. Jasne że miałam swoje plany. Nawet zaczęłam studia. Ale po trzeciej przeprowadzce i próbie zmiany uczelni, poddałam się. Potem urodziły się dzieci. Ale ja jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa. W przyszłym roku wznawiam studia, skończę je zaocznie. A z mężem mam umowę. Jak już skończy swoją karierę, będzie czas na moją. Zamieszkamy w mieście, w którym będzie praca dla mnie. A on będzie się musiał dostosować.

Opowiedziała mi też o Żanecie (tej z tapirem): – W takich małych miastach jak nasze, w których są piłkarskie czy siatkarskie drużyny, pełno jest dziewczyn, których celem jest złapanie sportowca. I wygodne życie przy ich boku. Żaneta jest właśnie taka. Po szkole średniej wzięła udział w kilku sesjach do lokalnego magazynu. To w jej mniemaniu dało jej prawo, żeby na instagramie i fejsbuku nazywać się „modelką”. I zaczęła polowanie. Zaczęła się kręcić wokół Adama. Nie przeszkadzało jej, że urodziła mu się właśnie córeczka. Jak widzisz – udało jej się. Żona wróciła z dzieckiem do rodzinnego miasta. A Żaneta została królową trybun. Następny sezon spędzą w Turcji. Adam nie chciał jechać, tam nie jest bezpiecznie, ale ona się uparła. Kasa, tylko kasa się dla niej liczy. Ale w sumie to Adama mi nie żal. Sam chciał.

Nie wiem, co będzie dalej. Czy wytrzymam…

Słuchałam tych opowieści i zastanawiałam się, co ja tutaj robię? Jeszcze rok temu wyobrażałam sobie moje dorosłe życie w małym domku pełnym psów i kotów, w którym leczę zwierzęta. Będę mieć męża – może naukowca albo artystę… Razem uprawiamy warzywa, a wakacje spędzamy pod namiotem.
Tymczasem siatkarze na wakacje jeździli do śródziemnomorskich kurortów. Ich żony dni spędzały w klubach fitness, weekendy w spa… Naprawdę – co ja tutaj robię? Nie wiem, co będzie dalej. Czy wytrzymam…

Reklama

Po sezonie Filip zdecydował się zmienić klub. Odetchnęłam z ulgą, bo tym razem podpisał kontrakt w mieście, gdzie będę mogła studiować! Bo ja ciągle się nie poddałam. Wierzę, że mogę być i narzeczoną sportowca, i realizować swoje marzenia. Trzymajcie za mnie kciuki!

Reklama
Reklama
Reklama