Reklama

Śniło mi się, że znowu mam siedem lat i biegnę boso po miękkiej ziemi między krzakami borówek. Obudziłam się z uczuciem, jakby tamto lato nigdy się nie skończyło. W rzeczywistości miałam już dwadzieścia osiem lat, mieszkanie w centrum miasta, pracę, która mnie wypalała, i samotność, której coraz trudniej było się wypierać. Powrót na wieś do babci Heleny miał być tylko przerwą. Chwilą oddechu. Ale kiedy wysiadłam z autobusu, a znajomy zapach uderzył mnie w nozdrza, coś we mnie drgnęło. Jakby to miejsce pamiętało mnie lepiej niż ja samą siebie.

Reklama

Myślałam, że wyjechał na zawsze

Słońce stało już wysoko, gdy podeszłam na plantację borówek. Babcia Helena, cała na biało jak zwykle, pokazała mi koszyk i kucnęła przy jednym z rzędów. Ja chwilę później zrobiłam to samo, próbując sobie przypomnieć, jak się zbierało borówki, by ich nie zgniatać. Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko szelestem liści i plumkaniem owoców wpadających do koszyka.

– To co, pomóc ci? – usłyszałam znajomy głos za plecami.

Odwróciłam się gwałtownie. Stał przede mną Bartek – wyższy, bardziej opalony, z brodą i tą samą iskrą w oczach. Uśmiechał się, a ja przez chwilę czułam się jak dziecko, które właśnie znalazło swój skarb w piaskownicy.

– Bartek? Myślałam, że już dawno cię tu nie ma – wydusiłam, próbując ukryć zaskoczenie.

– Wróciłem. Plantacja została po ojcu. Szkoda było sprzedawać, przynajmniej na razie.

Pochylił się i zaczął zbierać borówki obok mnie. Ręce mu pracowały sprawnie, jakby nigdy stąd nie wyjeżdżał. Zerkaliśmy na siebie ukradkiem, niby to przypadkiem. W powietrzu wisiało to, czego nie powiedzieliśmy sobie nigdy.

– A ty? Na długo przyjechałaś?

– Jeszcze nie wiem – odpowiedziałam wymijająco, bo sama nie znałam odpowiedzi.

Gdy odszedł, zabierając pełny koszyk, zostałam na chwilę sama. Pamiętałam nasze listy, pocałunki za stodołą i to, jak przysięgaliśmy sobie, że będziemy razem zawsze. Czy on też to pamiętał? A jeśli tak, to czemu zachowuje się tak, jakby nic się między nami nie wydarzyło?

Czy to były moje pragnienia?

Babcia Helena wiedziała więcej, niż mówiła. Po obiedzie, gdy zmywałyśmy razem talerze, rzuciła niby od niechcenia:

– Fajnie, że Bartek znowu cię zobaczył. Uśmiechał się jak głupi, wracając z pola. Pewnie wspominał te wasze psoty za stodołą.

Zamrugałam, udając, że nie rozumiem.

– Dawno się nie widzieliśmy. Wiesz, różne drogi…

– Ech, dziecko, nie musisz mi mówić. Ale wiesz, on się zmienił. Ma teraz plany. Inne niż kiedyś.

Westchnęła i zaczęła ścierać blat, jakby chciała zetrzeć z niego ciężar tych słów. Ja wpatrywałam się w parę unoszącą się znad zlewu i nie mogłam zebrać myśli. Plany? Jakie plany? Po kolacji wyszłam sama na spacer. Droga przez las pachniała tak samo jak kiedyś – żywicą i deszczem. Zatrzymałam się przy starym dębie, pod którym kiedyś siedzieliśmy z Bartkiem i planowaliśmy naszą przyszłość: on miał prowadzić plantację, ja piec ciasta i pisać książki. Wszystko wydawało się wtedy takie proste.

Teraz byłam kobietą zmęczoną miastem i hałasem, która po raz pierwszy od dawna poczuła, że może tu zostać na dłużej. Serce podpowiadało: „Zostań. Zbuduj to wszystko od nowa”. Ale rozum nie ufał wspomnieniom. Zastanawiałam się, czy moje uczucia to prawdziwe pragnienia, czy tylko tęsknota za czasem, gdy wszystko było jeszcze nieskomplikowane. Może Bartek też marzył o czymś prostszym. Albo… już dawno przestał marzyć.

On się zmienił, a ja chyba nie

Wróciłam wcześniej z pola. Zaszyłam się w cieniu wiśni, na skraju ogrodu. I właśnie wtedy ich zobaczyłam. Bartek i ona – Karina. Stała oparta o bramę plantacji, w lnianej sukience, z dłońmi splecionymi na piersi. On coś jej tłumaczył. Mówił szybko, gestykulując.

– Wiesz, że nie chcę tu zostać. Ta cała wieś mnie dusi. Plantacja śmierdzi wilgocią i potem. A Norwegia? Tam wszystko jest czyste, spokojne. I dobrze płacą.

– Karina, nie mogę tego zostawić tak z dnia na dzień – westchnął Bartek. – To dom mojego ojca. Mój dom.

– Mhm. A ja mam być z twoim domem czy tylko na doczepkę?

Bartek milczał.

– Albo jedziemy razem, albo kończymy to tutaj – powiedziała twardo.

Serce waliło mi jak ptak w klatce. Nawet nie zauważyłam, kiedy zacisnęłam dłonie w pięści. Wyszłam spomiędzy drzew.

– Przeszkadzam?

Karina spojrzała na mnie bez cienia zaskoczenia.

– Nie i tak kończyliśmy – rzuciła chłodno i odeszła. Bartek stał przez chwilę bez ruchu.

– To prawda? – zapytałam, chociaż znałam odpowiedź.

– Tak. Chciałem ci powiedzieć, ale… nie wiedziałem jak. Chciałaś wiedzieć, co się zmieniło? Ja się zmieniłem. Nie jestem już tamtym chłopakiem.

– Szkoda. Bo ja chyba wciąż jestem tamtą dziewczyną – powiedziałam cicho.

Nie odpowiedział. Zostawiłam go z tym wszystkim i odeszłam, walcząc ze łzami. Czasem to nie świat się zmienia. Czasem to ludzie po prostu z niego odchodzą.

Chciałam wiedzieć na czym stoję

Babcia znalazła mnie wieczorem na ławce przed domem, zapatrzoną w ciemniejące niebo. Usiadła obok bez słowa i przez chwilę milczałyśmy razem. Wreszcie odezwała się cicho:

– Pamiętasz, jak mieliście z Bartkiem po dziesięć lat i przysięgaliście sobie pod starą jabłonią, że zawsze będziecie razem?

Uśmiechnęłam się smutno.

– Pamiętam. Obwiązaliśmy się nawzajem sznurkiem i powiedzieliśmy, że dopóki się nie rozerwie, będziemy nierozłączni.

– No właśnie – babcia spojrzała w dal. – A potem sznurek się zaplątał w rowerze i musieliśmy go przeciąć.

Parsknęłam śmiechem przez łzy. Znałam tę historię na pamięć, ale babcia chyba przypomniała ją teraz z jakiegoś powodu.

– Bartek naprawdę cię wtedy kochał, Iza. I długo po tym jeszcze. Ale potem… życie się porozciągało. Ludzie się w nim gubią. I czasem już nie wracają.

– Myślisz, że on jeszcze coś czuje?

– Myślę, że sama musisz się dowiedzieć. Tylko nie po to, żeby wracać do tego, co było. Ale żeby wiedzieć, że zrobiłaś wszystko, co mogłaś. I że zamykasz drzwi z własnej woli, a nie dlatego, że ci je zatrzaśnięto.

Siedziałam z tymi słowami długo, aż zapadł zmrok. I wtedy zdecydowałam. Pójdę do Bartka. Nie po to, by go błagać. Ale żeby raz na zawsze przestać pytać „co by było, gdyby”.

Nie każda miłość musi wrócić

Spotkaliśmy się przy budce na skraju lasu. Tej samej, przy której jako dzieci składaliśmy naszą „letnią przysięgę”. Bartek już tam był. Stał oparty o drewnianą ścianę, jakby czekał od dawna.

– Myślałam, że nie przyjdziesz – powiedziałam, podchodząc wolno.

– Ja też nie byłem pewien, czy powinienem.

Zamilkliśmy. Trawa szeleściła pod naszymi stopami, a gdzieś w oddali zaszczekał pies. To był ten moment, w którym nic nie trzeba było mówić. Ale też taki, kiedy milczenie bolało bardziej niż najostrzejsze słowa.

– Wiem już o wyjeździe. Karina chce, żebyś się wyniósł z tego świata, który dla mnie jest wszystkim – zaczęłam spokojnie. – Nie chcę cię zatrzymywać. Naprawdę. Ale musiałam tu być. Musiałam usłyszeć to od ciebie.

– Iza… – podniósł wzrok. – Ja nie wiem, czy potrafię jeszcze kochać tak, jak kiedyś. Może się wypaliłem. Może to wszystko… było tylko dziecięcym snem.

– A może było początkiem czegoś, co teraz się kończy. I to też jest w porządku – odpowiedziałam cicho.

Patrzyliśmy na siebie długo. W jego oczach dostrzegłam cień żalu, może tęsknoty. Ale też spokój. Taki, jakiego szukał. Może znalazł go nie tutaj, nie ze mną – ale przynajmniej wiedziałam już, że próbowałam.

– Nigdy nie zapomniałem tej przysięgi – powiedział. – Ale nie potrafię jej dotrzymać.

– A ja nie będę cię o to prosić – szepnęłam.

Odeszliśmy w przeciwnych kierunkach. Z wiedzą, że nie każda miłość wraca. I nie każda musi.

Czułam dziwną ulgę

Zostawiłam za sobą wieś tonącą w porannej mgle. Babcia machała mi z ganku, owinięta w kolorowy szal, a ja nie potrafiłam znaleźć w sobie słów na pożegnanie. Może dlatego, że nie czułam, jakby to było na zawsze. Może coś we mnie podpowiadało, że jeszcze tu wrócę. Ale już nie z nadzieją na wielką miłość, tylko z potrzebą spokoju.

Autobus ruszył powoli, sunąc po znajomej, wyboistej drodze. Patrzyłam przez szybę, aż krzaki borówek zniknęły za zakrętem. Nie płakałam. Czułam dziwną ulgę. Jakby to, co miało zostać powiedziane, wreszcie zostało wypowiedziane na głos. Jakby ten rozdział, tak długo niedomknięty, w końcu się zamknął. W torbie miałam garść borówek zebranych ostatniego dnia i list od babci – choć nie przeczytałam go jeszcze. Nie teraz. Teraz chciałam tylko wrócić do siebie. Jakkolwiek miałoby to wyglądać.

Bartek został wspomnieniem. Ciepłym, ale już niebolesnym. Takim, które wraca w deszczowe dni albo w zapachu letniego pola. Był częścią mojej historii, ale nie jej zakończeniem. Nie wiedziałam, czy życie w mieście znów mnie nie zmęczy. Czy nie zatęsknię za wsią, za prostotą? Ale miałam w sobie coś, czego nie miałam wcześniej: zgodę. Na to, co było. I na to, że nie wszystko musi skończyć się dobrze, żeby miało sens. Może to jest dorosłość – umieć odejść, gdy trzeba. I wiedzieć, kiedy nie wracać.

Iza, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama