„Na plaży w Rowach młody ratownik szybko złapał mnie w swoją sieć. Ale okazałam się kroplą w morzu jego zdobyczy”
„To był pierwszy wieczór, kiedy znów poczułam się kobietą. Czułam się dostrzeżona. I doceniona. Nie jako matka, nie jako pracownica, nie jako rozwódka po przejściach. Jako Julia. Zaczęło się od przypadkowego dotknięcia ramienia. Potem jego dłoń, pewna i ciepła. A potem... mój śmiech, głośny, szczery. I pocałunki. Jeden za drugim”.

- Redakcja
Mój rozwód przebiegł bez dramatów. Ot, dwoje ludzi, którzy kiedyś się kochali, a potem zwyczajnie przestali ze sobą rozmawiać. Miałam trzydzieści osiem lat, gdy wyprowadzał się z naszego mieszkania. Teraz mam czterdzieści. I choć życie toczy się dalej, ja wciąż stoję w miejscu. Praca, syn, zakupy, korki, obiady, rachunki. Codzienność jest jak stary sweter – wygodny, ale wyprany z emocji.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz naprawdę coś czułam. Może wtedy, gdy mój syn zdobył pierwsze miejsce w szkolnym konkursie fotograficznym. A może kiedy wiosną, zupełnie niespodziewanie, zobaczyłam w lustrze zmarszczkę, której wcześniej tam nie było. Czułam się przezroczysta. Niewidzialna dla świata. Dla mężczyzn, dla życia, dla samej siebie.
– Pakuj się, jedziemy nad morze – oznajmiła Kasia, moja przyjaciółka, z miną nieznoszącą sprzeciwu. – Domki w Rowach, prawie przy samej plaży. Słońce, piasek, zero obowiązków. Musisz się przewietrzyć, Julia. Zasługujesz na coś więcej niż wieczory z winem i serialem.
Była przekonująca. Miała rację. Sama nie wiedziałam, czego dokładnie szukam, ale wiedziałam, że muszę wyjść z tego emocjonalnego letargu.
Pojechałyśmy. Dwie kobiety w średnim wieku, które udawały, że są tylko na wakacjach, a nie w połowie drogi między tym, co było, a tym, co nigdy nie nadejdzie. Ja, rozwódka z dorastającym synem, która marzyła tylko o tym, by w końcu poczuć się... kobietą. Kasia – pragmatyczna realistka z własnymi demonami.
A potem pojawił się Marek.
I wszystko zaczęło się od nowa. I rozpadło szybciej, niż się zaczęło.
Od razu zwrócił moją uwagę
Było późne popołudnie, słońce wisiało nisko nad wodą i złociło wszystko dookoła – piasek, ludzi, nawet parasole. Leżałyśmy z Kasią na ręcznikach, zmęczone po pierwszym dniu plażowania, popijając ciepłą lemoniadę z plastikowej butelki. Właśnie zastanawiałam się, czy nie wrócić do domku, gdy zauważyłam, że ktoś idzie w naszym kierunku.
Wysoki, opalony chłopak w czerwonych szortach z napisem „Ratownik”. Miał niedbały chód i ten luz w ramionach, który mają tylko mężczyźni pewni swojej urody. Przez chwilę myślałam, że idzie do kogoś za nami, ale nie – zatrzymał się tuż przy nas.
– Dzień dobry paniom. Wszystko w porządku? – zapytał z uśmiechem, który mógłby roztopić asfalt.
Kasia od razu się ożywiła, coś odpowiedziała, żartowała. Ja tylko skinęłam głową. Czułam się niezręcznie – co ja, czterdziestka z emocjonalnym bagażem, mam do gadania z chłopakiem, który pewnie ledwo przekroczył trzydziestkę?
– A pani? – Marek spojrzał prosto na mnie. – Nie widziałem pani wcześniej. Dopiero przyjechałyście?
– Tak. Wczoraj. – Odchrząknęłam, starając się, by mój głos nie brzmiał jak zardzewiała pralka.
Uśmiechnął się znowu. I wtedy coś we mnie drgnęło.
Wieczorem, siedząc z Kasią na tarasie, wino smakowało dziwnie mocno. Kasia zapaliła papierosa i patrząc w ciemniejące niebo, powiedziała:
– Nie wyglądasz na kobietę, która potrzebuje komplementów od chłopców.
– A może właśnie potrzebuję – mruknęłam, sama zaskoczona tym, co powiedziałam.
I wiedziałam, że coś się zaczęło.
Byliśmy coraz bliżej
Zaczęło się banalnie. Wieczorny spacer. Marek czekał przy zejściu na plażę, jakby to było coś naturalnego. Jakbyśmy się znali od dawna.
– Pomyślałem, że może pokażę pani, gdzie najlepiej oglądać zachód słońca – rzucił z uśmiechem.
– To jak? – dodał, gdy przez chwilę się nie ruszałam. – Woli oglądać życie zza firanki?
To zdanie utkwiło mi w głowie na długo. Poszłam.
Szliśmy w milczeniu przez chwilę. Tylko szum fal, chłodny piasek pod stopami i ten rodzaj ciszy, który nie męczy. W końcu odezwał się:
– Ma pani takie spojrzenie… jakby za dużo widziała. Ale nadal szukała czegoś więcej.
Spojrzałam na niego z ukosa.
– A ty, Marek? Co ty widzisz, patrząc na mnie?
– Kobietę, która wciąż nie wie o sobie, że może jeszcze zawrócić komuś w głowie.
Potem poszło szybko. Rozmowa potoczyła się sama – o jego sezonowej pracy, o moim rozwodzie, o dziecku. Śmiałam się z jego opowieści o turystkach z problemami, o tym, jak pewnego dnia uratował psa, a kobieta zaprosiła go na kolację.
Kiedy zatrzymał się nagle i powiedział: „Lubię, jak się śmiejesz. Robisz to rzadko, ale wtedy… jesteś zupełnie inna”, coś we mnie pękło.
To był pierwszy wieczór, kiedy znów poczułam się kobietą. Czułam się dostrzeżona. I doceniona. Nie jako matka, nie jako pracownica, nie jako rozwódka po przejściach. Jako Julia.
Zaczęło się od przypadkowego dotknięcia ramienia. Potem jego dłoń, pewna i ciepła. A potem... mój własny śmiech, głośny, nieprzyzwoicie szczery. I pocałunki. Jeden za drugim.
Wieczorem Kasia zapytała:
– I jak było?
– Jakby ktoś przypomniał mi, że jeszcze mam ciało. I serce.
Popatrzyła na mnie długo. – Julia... Tacy faceci nie zostają na zawsze.
– Wiem – skłamałam.
Tajemnica wyszła na jaw
To było kilka dni później. Szłam właśnie po wodę do sklepiku przy pensjonacie. Chciałam tylko wyjść na chwilę, złapać oddech po nocnej burzy – i wtedy to usłyszałam. Za rogiem, tam, gdzie zaczynała się ścieżka w stronę parkingu, ktoś rozmawiał. Męski głos – znajomy. I kobiecy – ostry, podenerwowany.
– Marek, ty chyba sobie żartujesz! – krzyknęła kobieta. – Kim ona jest? Jakaś kolejna na sezon?
– Anita, nie teraz, błagam – głos Marka był cichy, przygaszony.
– A co? Bo ona myśli, że jest wyjątkowa? Że ją pokochasz, jak każdą inną?
Poczułam, że nogi mam z waty. Serce waliło mi w piersi jak młot. Chciałam odejść, udawać, że nic nie słyszałam, ale stałam jak wmurowana. I wtedy usłyszałam najgorsze:
– Wiem, że to skomplikowane. Nie chciałem… Ale tak wyszło.
Wróciłam do domku jak lunatyczka. Kasia spojrzała na mnie, nie musiałam nic mówić.
– Wiedziałam – rzuciła tylko. – Tylko ty nie chciałaś tego zaakceptować.
Wieczorem Marek zapukał. Otworzyłam mu i nie przebierałam w słowach.
– Kim ona była? – zapytałam bez cienia emocji.
Zamilkł. Unikał mojego wzroku.
– Czy ona wiedziała o mnie?
– Julia… To nie tak, jak myślisz…
– Nie? To może mi wyjaśnij. Bo ja myślę, że jestem kolejną naiwną, która chciała poczuć się wyjątkowa. – Głos mi zadrżał. – Myślałam, że… że może tym razem…
Milczał. Zamknęłam drzwi. Nie płakałam. Jeszcze nie.
Czułam się podle
Nie wychodziłam na plażę przez trzy dni. Siedziałam na tarasie z książką, której nie czytałam, albo gapiłam się w szklankę herbaty, aż wystygła. Kasia próbowała rozruszać mnie delikatnie, najpierw żartem, potem troską, w końcu... spokojem.
– Nie musisz z tego robić dramatu – powiedziała, nalewając nam po lampce białego. – To nie był błąd, Julia. To było przypomnienie, że jeszcze żyjesz. Że jeszcze coś czujesz.
– Żyję? Serio? Czuję się jak stara frajerka, która dała się nabrać – odpowiedziałam, głosem, który sam mnie zdziwił. Zbyt spokojny.
– Bo chciałaś. Bo byłaś głodna emocji, a on... podał ci fast food. Ale przecież to też jedzenie, prawda?
Uśmiechnęłam się blado.
Tamtej nocy długo nie spałam. Wyszłam na plażę tuż przed północą. Było pusto. Tylko morze szumiało jak stare radio, którego nikt nie umie dostroić. Szłam powoli, czując pod stopami chłód piasku. I wtedy go zobaczyłam – siedział niedaleko w wieży ratowników. Sam. Światło z jego telefonu rozjaśniało mu twarz.
Nie podeszłam.
Usiadłam kilkanaście metrów dalej i patrzyłam w morze. Nie wiem, ile tam siedziałam. Może dziesięć minut, może godzinę. A potem po prostu wstałam i wróciłam.
W łazience spojrzałam na siebie w lustrze. Wyglądałam inaczej. Jakby coś we mnie pękło, ale też – jakby coś się zrosło na nowo.
– Czy naprawdę myślałam, że jestem wyjątkiem? – zapytałam swoje odbicie.
Nie odpowiedziało. Ale ja już znałam odpowiedź.
Warto było
Pakowanie zajęło mi mniej niż godzinę. Wszystko było zbyt lekkie, zbyt mało znaczące. Jakby ten wyjazd, te dni… nie należały do mojego życia. Kasia kręciła się po kuchni, układała rzeczy w torbie, ale nie odzywała się. Miała ten swój wyraz twarzy, który mówił: „Nie pytam, ale jestem”.
Na dworcu było jeszcze pusto. Autobus miał przyjechać za dwadzieścia minut. Usiadłam na ławce z kawą w ręku, starając się nie myśleć o niczym. Nie przewijać w głowie wspomnień, nie przypominać sobie jego dłoni na mojej szyi, jego słów, jego spojrzenia.
– Julia – usłyszałam za sobą.
Odwróciłam się. Marek.
Nie miał już na sobie czerwonych szortów, tylko jeansy i prosty T-shirt. W rękach trzymał worek i butelkę wody. Jakby też gdzieś się wybierał.
– Mogę na chwilę? – zapytał.
Skinęłam głową.
Usiadł obok. Pachniał słońcem i solą.
– Chciałem ci powiedzieć… że żałuję. Że to się tak potoczyło. – Patrzył na mnie, ale nie dotykał. – Nie jestem dobry w takie rzeczy. Naprawdę myślałem, że...
– Nie musisz się tłumaczyć, Marek – przerwałam mu spokojnie. – Już wszystko rozumiem.
– Chciałbym, żebyś wiedziała, że to nie było tylko...
– Przestań – powiedziałam ciszej. – Wiem. Ale nie zmienia to niczego.
Autobus podjechał. Kasia już podnosiła walizki.
– Żegnaj – powiedziałam.
– Żegnaj, Julia.
W pociągu usiadłam przy oknie. Patrzyłam, jak morze znika za linią horyzontu.
– To nie była miłość – powiedziałam nagle.
Kasia spojrzała na mnie uważnie.
– Ale może… po raz pierwszy od lat, znów zaczęłam coś czuć.
Uśmiechnęła się lekko.
– No to chyba warto było.
Julia, 40 lat
Czytaj także:
- „Jestem rozwódką i umawiałam się na randki z kawalerem po 30. Gdy poprosiłam o tę 1 rzecz, gość zniknął jak kamfora”
- „W pożółkłym notesie babci odkryłam listę męskich imion. Oniemiałam, gdy dowiedziałam się, kim byli dla niej ci panowie”
- „Posiadówki w ogrodzie z mężem mojej ciotki przeniosły się na kanapę. Słono zapłaciłam za ten zakazany owoc”