Reklama

Do rodzinnego miasta wracałem jakby wbrew sobie. Siedząc w autobusie z Warszawy, patrzyłem przez okno na coraz bardziej znajome krajobrazy – szare pola, przydrożne krzyże, drzewa pozbawione liści. Wszystko przypominało mi o jesieni – tej za oknem i tej, która od dawna rozgościła się w moim wnętrzu. Jechałem na pogrzeb ciotki Janiny. Jednej z tych osób, które były obecne w tle mojego dzieciństwa, jak tapeta w pokoju – zawsze, ale niezauważalnie. Karmiła mnie zupą mleczną, kiedy byłem przeziębiony, dawała do kieszeni trzy złote, żebym „kupił sobie oranżadę”, i zawsze, zawsze mówiła, że życie to krzyż. Teraz ten jej krzyż stał wbity w ziemię, tuż obok trumny.

Reklama

Cmentarz przywitał mnie chłodem i ciszą, której nie zakłócały nawet szmery modlitwy. Ziemia pod nogami była miękka od deszczu, a liście lepiły się do butów. Stałem w tłumie ludzi, których twarzy nie rozpoznawałem, chociaż czułem, że powinienem. Moja rodzina się rozpadła, zanim zdążyłem ją dobrze poznać. Ojciec wyjechał, matka zamilkła, a ja – uciekłem do Warszawy i wracałem tylko na pogrzeby.

W pracy udaję, że jestem kimś. Mam służbowy identyfikator, lunche i znajomych, z którymi nigdy nie rozmawiam o niczym prawdziwym. Moje związki to głównie niedzielne śniadania i środowe ciche rozstania. Od dawna nie powiedziałem nikomu, że za czymś tęsknię. A teraz... stałem na cmentarzu, oczadzony zapachem zniczy, z dziwnym uczuciem, że jestem nieproszonym gościem w miejscu, które kiedyś nazywałem domem. Wtedy ją zobaczyłem. Magda.

Stała w oddali, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, w czarnym płaszczu. Jej twarz była starsza niż ta z moich wspomnień, ale oczy – te same. Zielone, pełne jakiegoś wewnętrznego światła. Nasze spojrzenia się przecięły. I wtedy czas się zatrzymał. Jakby całe to miasto, ci ludzie i nawet śmierć Janiny... były tylko pretekstem. Jakby coś, co miało się wydarzyć, właśnie zaczynało się dziać.

Coś się we mnie ruszyło

Po pogrzebie stałem chwilę przy grobie, czekając aż ludzie się rozejdą. Większości z nich nie znałem. Ktoś skinął głową, ktoś rzucił ciche „wyrazy współczucia”, ktoś zaproponował herbatę w salce parafialnej, ale tylko uprzejmie się uśmiechnąłem. Nie przyszedłem tu na herbatę. Nie przyszedłem nawet dla ciotki Janiny. Po prostu... coś mnie tu ściągnęło. Kiedy się odwróciłem, stała kilka kroków dalej.

– Paweł? – zapytała cicho.

Zamarłem. Ten głos znałem lepiej niż własny. Mimo lat, które minęły, serce zareagowało natychmiast. Uśmiechnąłem się z zaskoczeniem, może trochę sztucznie, bo nie byłem pewien, co teraz wypada. Magda patrzyła na mnie z delikatnym niedowierzaniem, ale jej uśmiech był prawdziwy. Dobrze zapamiętałem ten uśmiech.

– Magda. Nie wiedziałem, że… – urwałem, bo zabrzmiałoby to głupio. Przecież była z naszego miasta. Miała prawo tu być. Może większe niż ja.

Janina była moją sąsiadką. No i... chodziłam do niej czasem. Mówiła o tobie.

– Serio? – zdziwiłem się. – Myślałem, że już nikt tu o mnie nie mówi.

– Nieprawda – odpowiedziała szybko. – Czasem wspominała, że „ten Paweł to taki trochę zagubiony, ale serce ma dobre”. Tak mówiła. Cytuję.

Uśmiechnąłem się niepewnie. Miałem wrażenie, że znów mam siedemnaście lat i stoję przy niej pod szkołą, próbując wymyślić coś błyskotliwego.

– Może... masz chwilę? – zapytała po krótkiej ciszy. – Pójdziemy kawałek przez park?

Kiwnąłem głową. Park był tuż obok, ten sam, którym kiedyś wracaliśmy ze szkoły, trzymając się nieśmiało za ręce, rozmawiając o tym, jak bardzo nie wiemy, co będzie dalej. Teraz też nie wiedziałem. Szliśmy wolno. Drzewa były ogołocone z liści, a ścieżki pokrywało mokre błoto. Mimo chłodu było mi dziwnie ciepło. Magda co chwilę zerkała na mnie z boku.

– Pamiętasz, jak zimą ślizgaliśmy się tu na butach i prawie wpadliśmy do stawu?

Parsknąłem śmiechem.

– Pamiętam. A ty wtedy powiedziałaś, że jak zamarzniemy, to chociaż razem. I ja ci wtedy uwierzyłem.

– Bo ja tak serio mówiłam. – Zaśmiała się krótko. – Dla mnie wtedy to było bardzo poważne.

Milczeliśmy przez chwilę, każde pogrążone w swoich myślach.

– A ty? – zapytała. – Co u ciebie? Warszawa?

– Tak. Praca, mieszkanie, jakieś tam życie. – Wzruszyłem ramionami. – Wszystko się kręci, ale nie wiem po co.

Magda spojrzała na mnie dłużej.

– Ja mam wrażenie, że nic się nie kręci. Albo może kręci się za mnie.

– To wszystko było tak znajome, a jednak inne. Jakby czas się zgiął – powiedziałem, bardziej do siebie niż do niej.

Usiedliśmy na wilgotnej ławce, nie zważając na chłód. Magda patrzyła na drzewa, jakby szukała czegoś wśród nagich gałęzi.

Fajnie, że cię zobaczyłam – powiedziała nagle. – Naprawdę. Myślałam, że już się nigdy nie spotkamy.

– Może powinniśmy byli wcześniej się odezwać.

– Może. Ale może teraz jest dobry moment.

Nie odpowiedziałem. Nie wiedziałem jeszcze, co o tym myślę. Ale czułem coś, czego dawno nie czułem. Ciepło, spokój i tę cichą możliwość, że może nie wszystko jeszcze stracone.

– Jutro mam wolne – powiedziała, patrząc przed siebie. – Może wpadniesz na kawę do tej nowej kawiarni przy rynku? Wiesz, tam, gdzie kiedyś była apteka.

– Jasne. O której?

– O siedemnastej?

– Będę.

Uśmiechnęła się do mnie raz jeszcze, cicho, bez zobowiązań, ale z nadzieją. A ja, idąc później sam przez park, miałem wrażenie, że coś się we mnie ruszyło. Jeszcze nie wiedziałem co, ale już nie byłem taki sam jak rano.

Chciałem zostać na dłużej

W planie miałem wrócić do Warszawy następnego dnia po pogrzebie. Ale kiedy wstałem rano w wynajętym pokoju nad piekarnią, spojrzałem na bilet leżący na stoliku i pomyślałem, że nie, jeszcze nie dziś. Zszedłem na dół po kawę, spojrzałem na znajome twarze za ladą, na ulicę, która pachniała świeżym pieczywem i dymem z kominów i poczułem, że jeszcze chcę tu być. Może jeszcze tylko chwilę.

Spotkaliśmy się z Magdą tak, jak się umówiliśmy – o siedemnastej, przy rynku. Kawiarnia była nowa, ale pachniała jak stare miejsce. Kawa z kardamonem, ciasto drożdżowe i muzyka, którą znałem z kaset taty. Magda już czekała, siedziała przy oknie i piła herbatę, patrząc na przechodniów. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się i pomachała lekko, jakby czas się zatrzymał.

– Cześć – powiedziałem, siadając. – Trochę się dziś snułem po mieście. Sprawdzam, czy wszystko jeszcze stoi.

– I jak? – zapytała, podnosząc kubek do ust.

– Jest. Tylko mniejsze, niż zapamiętałem.

Rozmawialiśmy długo. O głupotach, o pracy, o tym, jak ciężko znaleźć dobrego dentystę i jak zimne są mieszkania z wysokim sufitem. O tym, że z wiekiem człowiek robi się wybredny, ale nie bardziej szczęśliwy. I o tym, że czasem myli się nostalgię z miłością. Spotykaliśmy się przez kolejne dni. Najpierw jeszcze przypadkiem – na ulicy, w księgarni, w sklepie z ceramiką, do którego mnie zaciągnęła, choć wiedziała, że nie rozróżniam kubka od wazonu.

Potem już umawialiśmy się świadomie. Kawa, spacer po rynku, muzeum, które okazało się zaskakująco ciekawe. Magda z każdym spotkaniem była bardziej obecna. Jej śmiech, sposób mówienia, delikatny gest, którym odgarniała włosy z twarzy. Znów chciałem wiedzieć, co u niej, znów nie mogłem się doczekać, żeby się z nią zobaczyć. Nie wspominaliśmy liceum bezpośrednio, ale między słowami pełno było stamtąd śladów.

– Pamiętasz ten stary bar koło dworca, gdzie serwowali frytki w szarym papierze? – zapytała raz.

– Jasne. I zawsze ten sam facet za ladą, który wyglądał jakby był tam za karę.

– Ja tam chodziłam tylko po to, żeby cię przypadkiem spotkać – powiedziała nagle, nie patrząc na mnie.

Zamilkłem na moment.

– Też tam chodziłem, żeby cię spotkać – przyznałem. – Ale wtedy nie miałem odwagi ci tego powiedzieć.

Spojrzała na mnie i przez chwilę nic nie mówiła.

– Żałuję, że wtedy nie byliśmy bliżej – powiedziała cicho.

Poczułem, jak serce mi przyspiesza. Te słowa mogły znaczyć wszystko, ale też nic. W głowie miałem chaos. Zbyt wiele „a co by było gdyby”. Ale też... zbyt wiele nadziei. Tamtego wieczoru wróciłem do pokoju nad piekarnią z wrażeniem, że jestem bohaterem filmu, w którym wszystko się może wydarzyć. Usiadłem na łóżku i patrzyłem przez okno na ciemniejące niebo. W mojej głowie krążyły jej słowa.

– To musi być znak – pomyślałem. Przecież takich rzeczy nie wymyśla się na trzeźwo.

Magda... ona naprawdę była blisko. A ja czułem, że mam szansę. I że tym razem jej nie zmarnuję.

Nie mogłem oddychać

Zaproponowałem kolację w miejscu, które pamiętałem z dawnych lat – restauracja tuż za rynkiem, z cegłami na ścianach i świecami na stolikach. Kiedyś marzyłem, żeby zabrać tam Magdę, ale wtedy wydawało się to nieosiągalne. Teraz byliśmy tu razem. Zamówiła czerwone wino. Śmiała się z moich historii z pracy, słuchała uważnie, dotykała palcami brzegu kieliszka. Przez chwilę czułem się, jakbyśmy naprawdę cofnęli czas. Ale coś się zmieniło. W pewnym momencie Magda spoważniała. Zamilkła, odsunęła kieliszek i spojrzała na mnie z takim smutkiem, że wiedziałem, że zaraz coś się skończy.

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęła. – Jestem zaręczona.

Wstrzymałem oddech.

– To, co się między nami wydarzyło… było piękne. Ale to tylko wspomnienie. Wróciłam tu, żeby się upewnić. I się upewniłam.

Spojrzałem na nią długo.

– Więc to wszystko... było po to, żebyś mogła lepiej zrozumieć, że mnie już nie chcesz?

Nie odpowiedziała. Zamiast tego patrzyła gdzieś w bok, jakby bała się, że złamie coś, jeśli spojrzy mi w oczy. Nie mogłem oddychać. Czułem, jak wszystko we mnie się rozpada. A jednocześnie – coś się we mnie uspokajało. Może dlatego, że przynajmniej usłyszałem prawdę.

To było tylko złudzenie

Następnego ranka spakowałem się bez pośpiechu. Za oknem lało. Krople uderzały o parapet jednostajnym rytmem, jakby próbowały zagłuszyć myśli. Miasto było mokre, senne, obojętne. Szedłem na dworzec powoli, z walizką w jednej ręce, drugą w kieszeni. Przechodnie chowali się pod parasolami. Nikt nie patrzył. Zatrzymałem się na moment przy parku, gdzie kilka dni wcześniej spacerowaliśmy.

Wszystko wyglądało tak samo, a jednak zupełnie inaczej. Usiadłem na tej samej ławce, ale teraz była zimna i wilgotna. Mimo to zostałem chwilę. Patrzyłem na mokre gałęzie, na ścieżkę prowadzącą donikąd. Przeszłość wracała, ale tylko obrazami. Uczucia już się nie pojawiały. Może to i dobrze. W pociągu do Warszawy patrzyłem przez zaparowaną szybę. Mijałem znajome krajobrazy, pola, przystanki z wyblakłymi nazwami. I miałem tylko jedną myśl. Czasami potrzebujemy złudzenia, żeby się od niego uwolnić. A czasem trzeba wrócić, by wiedzieć, że to już nie nasz dom.

Paweł, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama