Reklama

Nie płakałem. Nawet nie miałem takiego zamiaru. Stałem w kuchni, oparty o blat, z kubkiem zimnej kawy w dłoni i patrzyłem w ciemniejące okno, jakby tam miały pojawić się odpowiedzi. A przecież one nigdy nie przychodziły łatwo. Mama nie żyła. I chociaż wszyscy mówili, że „odeszła w pokoju”, to we mnie nie było ani krzty spokoju.

– Jedziesz jutro z Tomkiem na cmentarz? – zapytała Magda, moja partnerka, opierając się o framugę drzwi.

– Niby tak – mruknąłem. – Ale czuję się, jakbym szedł na rozprawę sądową, nie pogrzeb.

Wiem, że nie mieliście łatwo… – zaczęła, ale pokręciłem głową.

– Nie wiesz. To nie była po prostu skomplikowana relacja. To było permanentne bycie tym gorszym. Przez całe życie. Tomek był dziedzicem, Asia buntowniczką, a ja... cichym cieniem. Nikogo nie obchodziło, co myślę.

Zadzwonił telefon. „Tomek” – przeczytałem na ekranie. Westchnąłem i odebrałem.

– Michał, jutro musisz być punkt dwunasta na cmentarzu. Ja ogarnąłem księdza, wieńce i salę na stypę. Weź może kogoś z zakładu pogrzebowego, żeby ci pomógł z urną.

A może zapytasz, czy mogę? – odpowiedziałem chłodno.

– Michał, ja naprawdę nie mam teraz czasu na twoje fochy. Zrób to, okej? Musimy jakoś wyglądać jako rodzina.

Rozłączył się, zanim zdążyłem odpowiedzieć. Usiadłem przy stole i w końcu upiłem łyk tej zimnej, gorzkiej kawy. Asia od pogrzebu ojca niemal się od nas odcięła. Nie odbierała telefonów, na święta przychodziła „tylko na chwilę” i zawsze wychodziła pierwsza. Podejrzewałem, że i tym razem wpadnie, postoi, popatrzy i zniknie, zanim w ogóle zaczniemy coś mówić. Nie, nie byliśmy rodziną. Byliśmy trójką dorosłych ludzi, którzy przez przypadek zostali ze sobą złączeni. I jutro mieliśmy wszyscy stanąć przy jej grobie. W ciszy, wśród uprzejmych słów i ukrywanych pretensji.

Czułem się cholernie obco

Zimno było jak cholera. Listopad pokazał swoje najgorsze oblicze – wilgotny wiatr ciął po twarzy, a niebo wisiało nad cmentarzem jak szary, zgnieciony koc. Stałem w tłumie żałobników i czułem się obco. Nawet Magda została z tyłu, żeby „dać mi przestrzeń”. Jakby do mnie miało dotrzeć coś wzniosłego. Tomek wyglądał, jakby miał właśnie wręczyć komuś medal. Garnitur, rękawiczki, porządek. Oczy suche, plecy proste. Tylko ręce drżały, gdy ustawiał znicze na marmurowej płycie. Asia pojawiła się w ostatniej chwili, w czarnym płaszczu i czerwonej szmince – jak zwykle wszystko na opak. Staliśmy w trójkę nad urną mamy. Ksiądz mówił coś o miłości, o przebaczeniu i wiecznym spoczynku. W uszach mi dzwoniło. Po pogrzebie ruszyliśmy do restauracji wynajętej przez Tomka. Stypa – jak z katalogu. Obrusy wykrochmalone, rosół w filiżankach, a kelnerzy jak z opery.

– Jak zwykle wszystko na mojej głowie – mruknął Tomek, gdy usiedliśmy przy stole.

Nikt cię nie zmuszał – rzuciłem odruchowo.

Zamilkł. Patrzyliśmy na siebie kilka sekund za długo.

– Możesz mi choć raz pomóc, zamiast się wymądrzać? – wycedził przez zęby.

– Pomagam. Przychodzę na twój pokaz idealnych synów.

Asia prychnęła i sięgnęła po kieliszek.

– Serio, chłopaki? Znowu? Może jeszcze powiecie, kto bardziej kochał mamusię? Albo przypomnieć, kto dostał działkę w prezencie, a kto tylko pogardliwe spojrzenie?

Tomek zbladł.

– Nie czas na takie rozmowy, Asia.

– Nigdy nie jest czas, prawda? Ale darowizna była. Wszyscy o niej wiedzą.

Zrobiło się cicho. Jakby ktoś ściszył dźwięk na pilocie. Przez chwilę słyszałem tylko własny oddech. To nie był koniec. To był początek.

Nikt mnie nigdy nie widział

Nigdy nie byłem odważny. Raczej... dostosowany. Od dziecka. Kiedy Tomek rozpychał się łokciami i zbierał pochwały, ja siedziałem cicho, licząc, że ktoś zauważy, że też zasługuję. Asia miała język jak brzytwa – umiała wywalczyć swoje. A ja? Ja znikałem. Cichy Michałek. Dobry, grzeczny, niewymagający. Patrzyłem teraz na tych ludzi przy stole – niby rodzina, a jednak obcy. I czułem, jak we mnie wrze. Chciałem wstać i krzyknąć: „Gdzie byliście, kiedy mama mówiła, że nie mam głowy do życia? Że dobrze, że przynajmniej jedno dziecko się udało?”. Ale milczałem. Bo tego mnie nauczyła – żeby nie robić problemów. Po stypie znalazłem Asię na zewnątrz, paliła papierosa, mimo że zawsze twierdziła, że nie znosi dymu.

– Masz chwilę? – zapytałem.

– Jeśli chcesz znowu mnie pouczać, to nie.

– Chcę zrozumieć.

Spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek, po czym wzruszyła ramionami.

– Pytaj.

– Ty naprawdę myślisz, że mama cię ukrzywdziła?

– Myślę, że traktowała mnie jak jakiś błąd. Tak, myślę, że mnie nie kochała. Przynajmniej nie tak, jak was.

Zamilkłem. Sam nie spodziewałem się takiej szczerości.

– Naprawdę? – zapytała, strzepując popiół. – Nie czułeś kochany i o to cały ten ambaras?

– Ty zawsze potrafiłaś mówić to, co czujesz. Ja tylko tłumiłem wszystko. Może dlatego nikt mnie nie widział.

Asia spojrzała na mnie długo. I chyba po raz pierwszy nie miałem wrażenia, że rozmawiam z sarkastyczną wersją naszej matki.

– Może dlatego jesteśmy tak połamani. Każde z nas chciało, tylko żeby ktoś nas w końcu zauważył.

Nie odpowiedziałem. Bo chyba miała rację.

Zrobił się z tego istny cyrk

Wróciłem na salę, a atmosfera była jak przed burzą. Cicho, duszno, napięcie zawisło w powietrzu. Goście zaczynali się zbierać do wyjścia, ale część dalszej rodziny została – ci, którzy zawsze wiedzą lepiej, ale mówią dopiero wtedy, gdy już wszystko jest na krawędzi.

– Szkoda, że nie wszyscy wiedzieli o tym mieszkaniu, co? – powiedziała ciotka Halina, poprawiając okulary. – No, tym na Grochowie. Co mama przepisała Tomkowi jeszcze za życia.

Zamarłem.

– Jakie mieszkanie? – zapytał ktoś, ale nie poznałem głosu.

– To nie tak... – zaczął Tomek, podnosząc się z krzesła. – Mama mi je zapisała, bo pomagałem jej przez ostatnie lata. Jeździłem z nią do lekarzy, załatwiałem wszystko. Doceniała to.

– A my? – Asia wstała jak rażona. – My to niby co, byliśmy widzami? Przychodziłam do niej, gotowałam, sprzątałam. Michał też. Ale to ty dostałeś wszystko.

– Przestań – syknął Tomek. – Robisz z tego cyrk.

– To może wreszcie powiemy to głośno – wszedłem im w słowo, a moje własne serce dudniło mi w uszach. – Mama miała swoich faworytów. I to nie ja byłem jednym z nich.

Wszyscy zamilkli. Słychać było tylko brzęk sztućców na talerzu.

– Zawsze byłeś cieniem – powiedział Tomek bez emocji. – Nigdy nie chciałeś się wychylać. A teraz robisz z siebie męczennika?

– Może dlatego, że nikt nie zostawił dla mnie miejsca. Ani przy stole, ani w życiu. Moje życie to było zawsze „niech Michał się dostosuje”. I dostosowywałem się. Całe cholerne życie!

Asia płakała. Tomek patrzył na mnie, jakby widział mnie pierwszy raz.

– Wiesz, Michał... – odezwała się cicho – może wszyscy po trochu zawiniliśmy. Ale ona mogła nam to powiedzieć, zanim odeszła. A nie zostawiać po sobie tylko takie rozwalone ruiny.

Było cicho. Nawet kelnerzy się zatrzymali. Przez moment nikt nie wiedział, co powiedzieć. Bo nie da się odbudować domu, który nigdy nie miał fundamentów.

Nigdy nie czułem się kochany

W mieszkaniu było cicho. Zdjąłem buty, rzuciłem marynarkę na krzesło i usiadłem ciężko na kanapie. Magda przyniosła mi herbatę, bez słowa. Usiadła obok, blisko, ale nie za blisko – znała mnie. Wiedziała, że czasem trzeba poczekać.

– Było tak, jak się spodziewałeś? – zapytała po chwili, delikatnie.

– Gorzej. Tam nie było pogrzebu. To był sąd. Rodzinny teatr. Wszyscy grali swoje role. Tylko nikt nie wiedział, kiedy zejść ze sceny.

Patrzyła na mnie uważnie.

– Powiedziałem im. Wszystko. Że mama mnie nie kochała. Że nigdy nie byłem wystarczający. Że ich wszystkich nienawidziłem po trochu.

Magda nic nie mówiła. Położyła dłoń na mojej. Drżałem.

– To już nie chodzi o spadek, prawda? – zapytała cicho.

– Nie. Chodzi o to, że nigdy nie czułem się kochany. I dziś to wszyscy usłyszeli.

Głos mi się załamał. Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz płakałem. A teraz łzy płynęły mi po policzkach jak rzeka, której nikt nie zatrzymał. Magda przytuliła mnie. Mocno. Bez słów.

– Jesteś odważny, wiesz? – powiedziała tylko. – Powiedzieć to wszystko... to nie każdy potrafi.

– Ale to niczego nie zmieniło.

– Może nie ich. Ale ciebie. A to już dużo.

Siedzieliśmy w ciszy. Po raz pierwszy czułem, że coś pękło. Ale nie we mnie. W historii, którą zawsze pisała za mnie matka. Teraz miałem szansę dopisać własny rozdział.

Już nie muszę zasługiwać

Nie wiem, czy jeszcze kiedyś usiądziemy razem przy jednym stole. Tomek, Asia i ja. Nie wiem, czy ktoś z nas się przeprosi, czy wyciągnie rękę. Ale wiem jedno – pogrzeb mamy, nie był pojednaniem. Był lustrem. Bezlitosnym. W tym lustrze zobaczyliśmy nasze prawdziwe twarze. Nie te z rodzinnych zdjęć, uśmiechnięte i ustawione pod światło. Te zmęczone, pełne żalu, przeładowane pretensją. Te, które skrywają historie nigdy nieopowiedziane. Czasem myślę o tym, ile jest takich rodzin jak nasza. Ile takich styp, które kończą się milczeniem, nie jakimś wspomnieniem. Ile matek, które nie potrafiły kochać równo. Ile dzieci, które noszą w sobie niewidzialne rany, dziedziczone jak przeklęty testament.

Tomek miał majątek. Asia miała głos. A ja? Ja miałem swoje milczenie. Do czasu. Nie wiem, czy to wystarczy, żeby zacząć wszystko od nowa. Może nie. Może już za późno. Ale jeśli coś się zmieniło – to ja. Już nie muszę zasługiwać. Nie muszę się dopasowywać. Nie muszę być Michałkiem. Bo czasem dopiero śmierć pokazuje, jak bardzo byliśmy martwi za życia.

Michał, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama