„Na pogrzebie ojca pojawiła się kobieta z czarną woalką. To, co powiedziała przy trumnie, zmieniło moje życie w koszmar”
„Na głowie miała czarną woalkę, którą zaraz potem zsunęła z twarzy. A potem, gdy wszyscy już zbierali się do wyjścia, ona podeszła do trumny. Nachyliła się nad ojcem i powiedziała coś, czego nie powinnam była usłyszeć”.

- Redakcja
Ojciec zmarł nagle. Miał 72 lata od jakiegoś czasu powtarzał, że wszystko, co ważne, już się wydarzyło. Nie był święty, ale był mój. I do końca swojego życia twierdził, że mama była jego jedyną miłością. Pogrzeb odbył się w niewielkiej kaplicy. Stałam obok brata, była też ciotkę od strony mamy. Przyszli sąsiedzi, kolega z pracy. I... ona. Weszła spóźniona. Na głowie miała czarną woalkę, którą zaraz potem zsunęła z twarzy. Spojrzała wprost na mnie i skinęła lekko głową. Nie znałam jej. A potem, gdy wszyscy już zbierali się do wyjścia, ona podeszła do trumny. Nachyliła się nad ojcem i powiedziała coś, czego nie powinnam była usłyszeć. A jednak usłyszałam. I od tej chwili wszystko, co wiedziałam o moim ojcu, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
Poczułam dreszcz
Stałam jak wryta. Kobieta z czarną woalką była opanowana, z jakimś dziwnym spokojem na twarzy. I tym głosem – takim zimnym, zupełnie jakby mówiła do kogoś, kto tylko śpi, wyszeptała:
– Wreszcie możesz odpocząć, kochanie.
Odwróciła się i ruszyła w moją stronę, nie spuszczając ze mnie wzroku. Poczułam dreszcz.
– Przepraszam... – zagadnęłam, zanim zdążyła mnie minąć. – Znała pani mojego tatę?
– Tak – odparła spokojnie. – Zdecydowanie lepiej niż ktokolwiek tutaj.
Zamrugałam, myśląc, że źle usłyszałam. Tymczasem kobieta dodała:
– Zanim powiesz, że pierwszy raz mnie widzisz, uprzedzę: twój tata nie chciał, żebyś o mnie wiedziała.
– Przepraszam, ale... kim pani właściwie była dla mojego ojca?
– Przyjaciółką. Przez ponad dwadzieścia lat – odparła z taką łatwością, jakby mówiła o pogodzie.
Poczułam, że żołądek mi się zaciska.
– Przepraszam, to jakiś żart?
– Nie. I sądzę, że powinnaś ze mną porozmawiać. Dla własnego dobra – dodała cicho.
W tym momencie podszedł mój brat, zerkając na kobietę z podejrzliwością.
– Wszystko w porządku?
– To... pani Ania – wymamrotałam. – Mówi, że znała tatę.
– Znałam go bardzo dobrze – powtórzyła kobieta. – I mam do przekazania coś, co was dotyczy.
Nie mogłam w to uwierzyć
Nie chciałam z nią nigdzie iść. Chciałam wrócić do domu, zaparzyć sobie herbaty i udawać, że tej rozmowy nigdy nie było. Jednak coś mnie przy niej trzymało. Usiadłam z nią na zimnej ławce przed kaplicą. Mój brat stał za mną, z założonymi rękami.
– Wasz ojciec był mężczyzną, który umiał dzielić życie na dwie części – zaczęła Anna, splatając ręce na kolanach. – Z jednej strony wy, jego rodzina. Z drugiej – ja.
– A mama? – zapytałam cicho.
– Doskonale wiedziała, że nie była jedyna w jego życiu – odpowiedziała, patrząc mi w oczy.
– Mama by mi powiedziała – wycedziłam przez zęby.
– Może nie chciała burzyć wam obrazu ojca – odparła. – Teraz, skoro go już nie ma… muszę wam coś przekazać.
– Co?
– Wasz ojciec zostawił testament. I uwzględnił w nim nie tylko was. Jestem w nim ja. A także... – zawahała się – ktoś jeszcze.
– Co to znaczy „ktoś jeszcze”? – wtrącił mój brat z wyraźnym napięciem.
– To znaczy, że nie jesteście jedynymi dziećmi twojego ojca.
– Co takiego?! – wykrzyknęliśmy niemal jednocześnie.
Justyna pokiwała głową.
– Macie przyrodnią siostrę. I niedługo się z wami skontaktuje. Takie były jego życzenia.
Dostałam obuchem w głowę
Zatkało mnie. Nawet brat, który zawsze miał gadane, tym razem milczał. Anna przyglądała się nam spokojnie.
– To jakiś ponury żart? – zapytałam w końcu. – Mój ojciec miał... drugie dziecko? Z panią?
– Z inną kobietą – odparła Justyna, zaskakująco szczerze. – Ja byłam tylko jego... towarzyszką. Od lat wiedział, że ma córkę, ale nigdy nie miał odwagi się z nią spotkać. Kiedy umierał, poprosił mnie, żebym to załatwiła za niego.
– Załatwiła? – powtórzył mój brat ironicznie. – Co to niby znaczy?
– Chciał, żebyście się poznali. I żebyście podzielili się wszystkim, co po nim zostało.
– Nie ma mowy – syknęłam. – To nasz ojciec. Nie jej. Gdzie ona była przez całe życie?
– Właśnie tam, gdzie ją postawił – odparła Anna chłodno. – Na bocznym torze. Ona niczemu nie jest winna. Ma na imię Lena. I już o was wie.
– I co? Ma się tu zjawić, rzucić „cześć, jestem siostrą” i rozgościć się w naszej rodzinie? – zadrwiłam.
Anna westchnęła. Sięgnęła do torebki i wyjęła kartkę.
– To kopia fragmentu testamentu. Oryginał jest u notariusza. Spotkanie zostało już umówione. Za trzy dni. Tam wszystko usłyszycie. Albo i nie – zależy, czy przyjdziecie.
Zostawiła kartkę na ławce, wstała i poprawiła woalkę.
– I nie martw się – powiedziała mi jeszcze, odchodząc. – Ona jest bardziej przerażona niż wy.
Zrobiło mi się niedobrze
Notariusz przyjął nas w chłodnym, przeszklonym gabinecie. Pachniało tam kawą. Lena siedziała już przy stole, ubrana skromnie, z dłońmi splecionymi nerwowo. Na nasz widok wstała.
– Cześć – powiedziała niepewnie. – Mam na imię Lena. Wiem, że... że to wszystko jest dziwne. Dla mnie też.
Patrzyłam na nią bez słowa. Była młodsza ode mnie o jakieś pięć lat. Ciemne włosy, zupełnie jak tata. I to samo spojrzenie.
– Jest pani pewna, że... że to nie pomyłka? – spytał mój brat, zaskakująco łagodnie.
– Miałam siedemnaście lat, gdy mama powiedziała mi prawdę. Że mój tata żyje, że ma inną rodzinę. Nie kontaktował się z nami nigdy, ale przesyłał pieniądze. Czasem krótkie listy.
Notariusz odchrząknął i podsunął nam dokumenty.
– Jeśli państwo pozwolą, odczytam treść testamentu.
Nie słuchałam całości. Słowa płynęły, mieszały się ze sobą. Coś o działce, oszczędnościach, o starym zegarku, który tata chciał, by trafił do Leny. Zatrzymałam się dopiero na jednym zdaniu:
– „Proszę, by moje dzieci – Karolina, Paweł i Lena – spotkały się przy jednym stole. Choć raz. Dla mnie”.
Zrobiło mi się niedobrze.
Byłam zła na ojca
Po spotkaniu u notariusza przez trzy dni nie odezwałam się ani do brata, ani do Leny. Gapiłam się w sufit, piłam herbatę litrami i próbowałam rozplątać myśli. Byłam zła. Na ojca, na Justynę, na Lenę. Najbardziej na siebie – za to, że chciałam coś zrozumieć. Czwartego dnia brat przyszedł bez zapowiedzi.
– Musimy pogadać – rzucił w progu.
– O czym? – spytałam, nie ruszając się z kanapy.
– O Lenie.
– Nie chcę.
– Ona chce. Napisała do mnie.
Zamarłam.
– Co?
– Napisała, że nie oczekuje niczego. Że jeśli nie chcemy jej znać, zrozumie, ale... chciałaby się spotkać. Na kawę.
Zastanawiałam się chwilę.
– Ty chcesz?
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Wiesz, jestem zły na ojca. Za to, że całe życie coś ukrywał.
Westchnęłam.
– A co, jeśli ją polubię? – spytałam cicho.
Brat uśmiechnął się krzywo.
– To najgorszy scenariusz, co?
Wieczorem napisałam do Leny. Prosto, bez zbędnych słów:
„Spotkajmy się we dwie. W sobotę. O 12. W tej kawiarni przy parku”.
Odpisała po pięciu minutach.
„Dziękuję. Będę”.
Wpatrywałam się w ten jeden wers i miałam ochotę wszystko odwołać. Nie zrobiłam tego. Coś mi mówiło, że ojciec, choć tchórz, miał rację. Trzeba choć raz usiąść przy jednym stole.
Parsknęłam śmiechem
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie. Kawiarnia była prawie pusta, tylko jakaś starsza pani mieszała kawę przy oknie. Lena miała czerwoną kurtkę i dłonie zmarznięte na kość.
– Dzięki, że przyszłaś – powiedziała cicho.
– Myślałam, że cię znienawidzę – przyznałam. – Nie potrafię.
Uśmiechnęła się, nieco nieśmiało.
– Myślałam, że mnie zignorujesz. I byłoby to absolutnie zrozumiałe.
Zamówiłyśmy kawę. Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. W końcu zapytałam:
– Ty naprawdę nie chcesz niczego? Ani działki, ani pieniędzy?
– Mam swoje życie. I pracę. Nie przyszłam tu po spadek. Chciałam tylko... wiedzieć, kim był mój ojciec. Choć trochę.
Spojrzałam na nią. Widać było, że mówi szczerze. I że coś we mnie pęka.
– Był uparty, cholernie zamknięty. Potrafił siedzieć godzinami w ciszy. Raz na jakiś czas mówił coś tak trafnego, że zapamiętywałam na zawsze – powiedziałam.
– Mama mówiła, że miał ciepły uśmiech. I że świetnie robił jajecznicę.
Parsknęłam śmiechem.
– Zawsze ją przypalał.
Zawahała się, po czym wyjęła coś z kieszeni. Małe zdjęcie. Ojciec trzymający na rękach niemowlę. Lenę.
– Chcesz je? – spytała. – Mam kopię.
Wzięłam zdjęcie, z bijącym sercem.
– Dziękuję.
Wyszłyśmy z kawiarni razem. Może jeszcze się spotkamy. Może nie. Od tej chwili nie była już „ona”. Miałam siostrę. Może to był ostatni prezent od ojca.
Justyna, 46 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na śmietniku znalazłam stary zeszyt z przepisami. To, co było napisane na ostatniej stronie, zmieniło moje życie”
- „Narzeczony zostawił mnie z długami, ale karma wraca. Po roku i zobaczył, co znaczy kobieca przedsiębiorczość”
- „Musiałam sprzedać pierścionek zaręczynowy, żeby opłacić żłobek dla syna. Mąż woli leżeć na kanapie niż iść do roboty”