Reklama

Lato w Toskanii miało w sobie coś hipnotyzującego. Złociste wzgórza zdawały się kołysać w rytmie ciepłego wiatru, a powietrze niosło zapach dojrzałych pomidorów i świeżej bazylii. Przyjechałam tu, by trochę zarobić, oderwać się od codzienności w Polsce i sprawdzić, czy potrafię żyć inaczej niż dotąd. Dni zaczynały się wcześnie – słońce ledwie wstawało, a my już schylaliśmy się nad koszami pełnymi owoców. W tłumie obcych twarzy wypatrzyłam jedną, która od razu mnie zaintrygowała. Nie wiedziałam jeszcze, że ta znajomość odmieni mój wyjazd i zostawi we mnie wspomnienie, którego zapachu nie zapomnę do końca życia.

Reklama

Czułam się dziwnie wolna

Poranek zaczynał się od charakterystycznego stukotu drewnianych skrzynek ustawianych w równych rzędach. Słońce dopiero wspinało się nad wzgórza, a światło miało w sobie miękkie, złote odcienie, które wszystko czyniły piękniejszym. Szłam boso po suchym piachu, niosąc pusty kosz, i czułam, jak ciepło wkrada się we mnie od stóp w górę. Praca nie była lekka, bo trzeba było schylać się setki razy, ostrożnie odrywać pomidory od łodyg, by ich nie uszkodzić, a potem układać w koszach. Jednak to właśnie w tych chwilach czułam się dziwnie wolna.

W pewnym momencie zauważyłam go po raz pierwszy. Stał kilka rzędów dalej, w cieniu niskiego drzewka, i układał pomidory tak, jakby były czymś znacznie ważniejszym niż zwykłym warzywem. Dłonie miał pewne, ruchy powolne, niemal ceremonialne. Nie od razu zorientowałam się, że nikt z naszej grupy go nie zna. Był tu nowy, podobnie jak ja, ale zamiast rozglądać się niepewnie, zdawał się całkowicie zanurzony w swojej pracy.

– To Giulio – szepnęła mi Maria, starsza kobieta z sąsiedniego rzędu. – Mówią, że milczek, ale dobry człowiek.

Skinęłam głową, choć wcale nie byłam pewna, czy mnie to zadowala. Coś w jego postawie sprawiało, że chciałam dowiedzieć się o nim więcej. Przez resztę dnia ukradkiem obserwowałam, jak oddziela odmiany pomidorów, jak przybliża do twarzy jeden z owoców, zamyka oczy i wciąga powietrze. Wyglądało to dziwnie, ale też… fascynująco. Gdy słońce schowało się za wzgórza, a my wracaliśmy zmęczeni do gospodarstwa, nie mogłam przestać myśleć o tym mężczyźnie, który traktował pomidory tak, jak inni traktują dzieła sztuki. Wiedziałam, że jutro spróbuję być bliżej.

Giulio otworzył mi świat

Następnego dnia upał dawał się we znaki od samego rana. Po kilku godzinach pracy każdy z nas marzył o odrobinie cienia. Gdy tylko właściciel ogłosił przerwę, niemal wszyscy ruszyli w stronę niewielkiego gaju oliwnego rosnącego na skraju pola. Tam, pod najstarszym drzewem, zauważyłam Giulio. Siedział oparty o pień, z koszem pomidorów obok siebie. Zawahałam się chwilę, po czym podeszłam.

– Mogę? – zapytałam, wskazując wolne miejsce.

– Oczywiście – odpowiedział cicho, patrząc gdzieś w bok.

Przez moment siedzieliśmy w milczeniu. Wiatr poruszał liśćmi, a z oddali dochodził śmiech innych pracowników. W końcu odważyłam się odezwać:

– Zauważyłam wczoraj… układasz pomidory w dziwny sposób. Zawsze tak robisz?

– Nie jest dziwny – uśmiechnął się lekko. – Każda odmiana ma swój zapach. One muszą leżeć tak, by się nie mieszały.

Zmarszczyłam brwi, rozbawiona.

– Zapach? Przecież to tylko pomidory.

– Nie – odparł stanowczo. – Ten pachnie niemal jak chleb po wyjęciu z pieca. A tamten, widzisz? Ma nutę bazylii.

Wziął jeden owoc i podał mi. Nieśmiało przyłożyłam go do nosa. Faktycznie… coś w tym było. Pachniał inaczej niż te, które kupowałam w polskim sklepie.

– Skąd to wiesz? – spytałam z ciekawością.

– Mój dziadek miał gospodarstwo. Uczył mnie, że jeśli rozumiesz zapach, wiesz, do czego nadaje się owoc. Reszta to tylko zbieranie.

Rozmawialiśmy jeszcze chwilę. Giulio mówił niewiele, ale każde jego słowo brzmiało tak, jakby było warte zapamiętania. Kiedy wróciliśmy do pracy, poczułam, że ten mężczyzna właśnie otworzył przede mną drzwi do zupełnie innego spojrzenia na świat – prostszego, ale pełnego szczegółów, które wcześniej mi umykały.

Poczułam intensywną fascynację

Kilka dni później Giulio sam mnie zaskoczył. Podszedł rano, zanim jeszcze zdążyłam wziąć kosz i skinieniem głowy zaprosił, żebym poszła za nim w głąb pola. Szliśmy w milczeniu między rzędami pomidorów, aż zatrzymał się przy krzakach o drobnych, żółtych owocach.

– Spróbuj – powiedział, odrywając jeden i podając mi do ręki.

Ugryzłam ostrożnie. Słodki, lekko cytrusowy smak rozlał mi się po języku.

– Niesamowite… – wyszeptałam.

– Ten jest dobry na surowo – wyjaśnił. – Ale jeśli ugotujesz go z odrobiną czosnku, poczujesz miód.

Przeszliśmy dalej. Co kilka kroków kazał mi wąchać lub próbować innej odmiany. Jeden pachniał jak świeżo ścięta trawa, inny jak pieczona papryka. Giulio opowiadał o nich tak, jakby mówił o ludziach, z czułością i znajomością charakterów.

– A ten? – zapytałam, unosząc owoc, który wyróżniał się ciemnoczerwoną skórką.

– Mój ulubiony – odpowiedział bez namysłu. – Smakuje najlepiej, gdy jest jeszcze ciepły od słońca.

Przyłożyłam go do nosa, a potem odgryzłam kęs. Rzeczywiście – miał w sobie coś niezwykłego, jakby skrywał w środku lato.

– Nikt wcześniej mi tego nie pokazał – przyznałam. – Dla mnie pomidory były po prostu… czymś zwyczajnym.

Giulio spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.

– Większość ludzi patrzy, ale nie widzi. Wącha, ale nie czuje.

Pracowaliśmy obok siebie do końca dnia. Nie było już niezręcznej ciszy, bo od czasu do czasu wymienialiśmy krótkie uwagi, a ja coraz lepiej rozpoznawałam zapachy, o których mówił. Wróciłam do swojego pokoju z koszem pełnym owoców, ale tak naprawdę to w głowie niosłam znacznie więcej – początek fascynacji człowiekiem, który potrafił sprawić, że zwykłe rzeczy stawały się wyjątkowe.

Podarował mi bukiet bazylii

Sezon zbliżał się do końca. Poranki były coraz chłodniejsze, a słońce, choć nadal złote, traciło letnią intensywność. Wiedziałam, że zostało mi już tylko kilka dni w Toskanii. Próbowałam o tym nie myśleć, ale każdego ranka czułam, jak niewidzialny ciężar siada mi na ramionach. Ostatniego wieczoru pracy wracaliśmy powoli z pola. Giulio szedł obok, niosąc kosz, który wyglądał na zbyt lekki, by usprawiedliwiał jego wolne tempo. Kiedy dotarliśmy do gospodarstwa, zamiast od razu się rozstać, poprosił, żebym chwilę poczekała. Zniknął na kilka minut. Wrócił z czymś, czego zupełnie się nie spodziewałam – trzymał w rękach świeży, gęsty bukiet bazylii, tak zielony, że aż kontrastował z jego opaloną skórą.

To… dla ciebie – powiedział, podając mi go bez słowa wyjaśnienia.

– Dziękuję… za… wszystko – odparłam, czując, że brakuje mi odpowiednich słów.

Zapach bazylii uderzył mnie od razu – intensywny, świeży, kojarzący się z letnimi porankami. Giulio spojrzał na mnie nieco odważniej niż zwykle.

– To coś, co przypomina… że pamiętam – powiedział cicho.

Nie odpowiedziałam. Po prostu położyłam dłoń na jego ręce. Chwilę staliśmy tak w ciszy, aż ktoś zawołał mnie z podwórza. Odsunęłam się, niechętnie, ale z uśmiechem. Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Bukiet leżał na stole obok łóżka, a ja co chwilę zerkałam na niego, jakby mógł nagle zniknąć. Wiedziałam, że kiedy wrócę do Polski, ta bazylia zwiędnie. Ale wspomnienie tego momentu – nie.

Poczułam się dziwnie zmęczona

Powrót do domu był jak gwałtowne wybudzenie ze snu. Jeszcze kilka dni wcześniej chodziłam po rozgrzanym piachu wśród pomidorowych krzaków, a teraz stałam w kuchni mojego rodzinnego mieszkania, patrząc na znajome ściany. Na stole, obok walizki, leżał zasuszony już bukiet bazylii – przewiozłam go przez całą Europę, choć wiedziałam, że straci świeżość. Chciałam mieć przy sobie choć kawałek Toskanii.

Pierwsze tygodnie mijały szybko. Spotkania z rodziną, nadrabianie zaległości, praca w lokalnej kawiarni. Starałam się wrócić do codzienności, ale co wieczór myślami wracałam na tamte pola. Czasem wydawało mi się, że czuję zapach pomidorów, choć w mieszkaniu pachniało tylko herbatą i kurzem. Pewnego poranka poczułam się dziwnie zmęczona. Myślałam, że to stres albo jesienna chandra. Jednak z każdym dniem było gorzej – senność, zawroty głowy. W końcu poszłam do lekarza. Diagnoza przyszła szybko i wywróciła cały mój świat. Byłam w ciąży.

Usiadłam na łóżku, trzymając w ręku test, i patrzyłam na dwie czerwone kreski. Myśli kłębiły się chaotycznie w mojej głowie – strach, zdziwienie, a gdzieś w tle ciche ciepło. Wiedziałam, kto jest ojcem. Przez kilka dni chodziłam z tym w sobie, nie wiedząc, co zrobić. W końcu usiadłam wieczorem przy stole, obok bukietu bazylii, i zaczęłam pisać wiadomość. „Giulio… Dziękuję za wszystko. Za zapachy, których mnie nauczyłeś. Za czułość w prostych gestach. Nie mogę być teraz w Toskanii, ale coś się zmieniło. W moim życiu pojawiło się nowe istnienie. Początek, który zaczął się wśród pomidorów i bazylii”. Wysłałam list następnego dnia, nie wiedząc, czy i kiedy dostanę odpowiedź.

Zrobił mi niespodziankę

Minęło kilka miesięcy. Zima powoli odpuszczała, a ja coraz częściej wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądało życie z dzieckiem. Odpowiedzi od Giulio wciąż nie było. Pogodziłam się z myślą, że mój list mógł do niego nie dotrzeć, albo że wybrał milczenie. Skupiałam się na przygotowaniach – kompletowaniu ubranek, czytaniu poradników, słuchaniu rad mojej mamy.

Pewnego popołudnia, gdy siedziałam przy oknie z kubkiem herbaty, zobaczyłam na ulicy znajomą sylwetkę. Szedł powoli, trzymając w rękach zielony bukiet. Przez moment myślałam, że to złudzenie, że zmęczenie płata mi figle. Ale nie – to był on! Giulio! Otworzyłam drzwi, zanim zdążył zapukać. Stał w progu, lekko zdyszany od zimnego powietrza, i podawał mi bukiet świeżej bazylii, taki sam, który pamiętałam z ostatniego dnia w Toskanii.

– To dla ciebie. I… dla nas – powiedział cicho.

– I dla małego – odpowiedziałam, kładąc dłoń na brzuchu.

Przez chwilę tylko patrzyliśmy na siebie. W jego oczach zobaczyłam coś, co kazało mi wierzyć, że nie przyjechał tu z ciekawości ani z poczucia obowiązku. Uśmiechnęłam się, a on wszedł do środka, jakby to było zupełnie naturalne. Wieczorem siedzieliśmy przy stole i rozmawialiśmy o przyszłości, nie używając wielkich słów. Wystarczyło, że wiedzieliśmy jedno, że chcemy w niej być razem. Tamte złote pola Toskanii były już daleko, ale dzięki niemu poczułam, że ich ciepło wróciło do mnie. Tym razem na dłużej.

Eliza, 27 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama