Reklama

Zawsze mówiłam, że nie jestem dziewczyną, która łatwo się zakochuje. Chociaż nie – mówiłam to, zanim poznałam Stefana. Może to kwestia tego miejsca. Cisza poranka na plantacji, zapach wilgotnej ziemi, dłonie umazane malinowym sokiem… Tu wszystko wydaje się bardziej intensywne, prawdziwsze. Nawet samotność smakuje inaczej.

Reklama

Przyjechałam tu na wakacje, żeby dorobić do stypendium. Studentka polonistyki z miasta – nie pasowałam do tych ludzi. Tak myślałam. Stefan był inny. Stefan zawsze wiedział, co powiedzieć, bym poczuła się zauważona. A ja... naprawdę chciałam być kimś ważnym w czyimś życiu. Dość miałam bycia przezroczystą dziewczyną, co się chowa za książkami.

Pierwszy raz zobaczyłam go, gdy wysiadał z terenówki, w błotnistych butach, z tą swoją nieodłączną czapką z daszkiem. Nie rzucał się w oczy, nie starał się być duszą towarzystwa. Jego milczenie miało w sobie coś hipnotyzującego. Pomyślałam wtedy: „To człowiek, który czuje więcej niż mówi”. A może po prostu tak bardzo chciałam, żeby ktoś wreszcie czuł więcej?

Był wdowcem. To się wyczuwało w jego oczach. W spojrzeniu. Jakby za każdym krzakiem malin szukał czegoś, co bezpowrotnie zgubił. Stefan nie był typem gaduły, ale kiedy już coś powiedział, słuchało się tego, jakby to było najważniejsze zdanie świata. I ja... oczywiście musiałam pomyśleć, że jeśli ktoś ma go uratować przed tą samotnością, to będę to ja.

Marta, starsza kobieta, która pracowała na plantacji od lat, tylko kręciła głową, patrząc na mnie. Ale ja, uparta jak osioł, wmawiałam sobie, że jej zgryźliwość to zazdrość. Przecież Stefan był samotny. Przecież ja mu się spodobałam. Tylko że życie ma to do siebie, że lubi dawać po twarzy tym, co to wierzą, że są wyjątkowi.

Policzki zaczęły mi płonąć

– Tylko nie zrywaj tych dolnych, nie są jeszcze dojrzałe – powiedział Stefan, stając obok mnie. Czułam jego obecność, zanim jeszcze usłyszałam głos. Było coś specyficznego w jego krokach – stąpał tak, jakby nie chciał zakłócać spokoju tego miejsca. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Uśmiechnął się delikatnie, a ja poczułam, jak policzki zaczynają mi płonąć.

– A które są „dojrzałe”? – zapytałam z nutą buntu w głosie. – Dla mnie wszystkie wyglądają tak samo.

Stefan przyklęknął obok, wziął moją dłoń i delikatnie ułożył w niej malinę, którą właśnie zerwał.

– Te, co same się proszą, żeby je zabrać. Widzisz? Jak dotykasz i od razu się odkleja od szypułki… – jego palce musnęły moje, jakby od niechcenia, ale ta chwila trwała o ułamek sekundy za długo, żebym mogła to zignorować.

Poczułam dreszcz. Głupi dreszcz, przecież to był tylko przypadkowy dotyk. Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, usłyszałam za sobą głos Marty:

– Dziewczyno, nie daj się wciągnąć w tę jego gadaninę. Zrywasz maliny, a nie kwiaty na bukiet ślubny – mruknęła, nie podnosząc wzroku znad krzaków.

Stefan zerknął w jej stronę, ale nie powiedział ani słowa. Ja natomiast poczułam, jak wewnętrznie się napinam.

– Może ja sama zdecyduję, na co się dam wciągać – odpowiedziałam zadziornie, zbyt głośno jak na panujący tu spokój. Marta tylko prychnęła, a Stefan uśmiechnął się kącikiem ust.

Wróciłam do malin, ale w mojej głowie buzowały myśli. Kim ona jest, żeby mi mówić, co mam czuć? Przecież widziałam, jak Stefan patrzy, jak delikatnie się uśmiecha, jak... dotyka. Może Marta była po prostu jedną z tych, co zazdrościły, że ktoś młody i ładny może mu się spodobać. Ale jednak... Gdy Stefan znów zbliżył się do mnie i razem zbieraliśmy owoce, miałam wrażenie, że za jego spokojem kryje się jakiś cień. Kiedy jego dłoń nieopatrznie dotknęła mojej po raz drugi, spojrzał na mnie tak, jakby nagle gdzieś odpłynął myślami. A ja zaczęłam się zastanawiać, czy ten smutek w jego oczach nie ma jednak imienia. Zauroczenie wdzierało się we mnie bez pytania. Ale Marta posiała już małe ziarenko niepewności.

Poszłam za nim w stronę szopy

Było już dobrze po dwudziestej, gdy Stefan podszedł do mnie z tą swoją charakterystyczną powściągliwością.

– Dasz radę pomóc przy rozładunku? – zapytał.

Miałam ochotę powiedzieć, że dam radę zrobić wszystko, o co mnie poprosi, ale tylko skinęłam głową i poszłam za nim w stronę szopy, gdzie pachniało słodkimi malinami i wilgotnym drewnem. Rozładunek szedł powoli. Nie dlatego, że było ciężko. Po prostu Stefan wcale się nie spieszył. Chyba czekał, aż pierwsza się odezwę, ale nie zamierzałam mu ułatwiać.

– Twoja żona też tak się zachwycała tymi malinami? – rzuciłam w końcu, z pozoru od niechcenia, ale cała byłam spięta w oczekiwaniu na jego reakcję.

Stefan uniósł głowę. Na moment wydawało się, że całe powietrze zgęstniało.

– Szkoda jej było tych najładniejszych – powiedział cicho. – Zawsze wybierała te nieidealne, te z plamkami. Mówiła, że pięknych szkoda zrywać.

W jego głosie była czułość, jakiej nie spodziewałam się usłyszeć. Nagle cały ten wieczór nabrał innego wymiaru. Ja – dziewczyna, która przyjechała tu na zarobek – czułam, że dla niego jestem kimś więcej niż tylko kolejną sezonową pracownicą.

– A ty? – zapytałam odważnie. – Też szkoda ci teraz tych najładniejszych?

Stefan spojrzał na mnie długo, bez słowa, a potem tylko uśmiechnął się smutno i odwrócił wzrok. Ten jego uśmiech zabolał bardziej, niż bym się spodziewała. Ale zanim zdążyłam przetrawić to uczucie, zza węgła odezwał się dobrze znany głos Marty:

– Nie za późno na nocne spacery, Daria? Bo wiesz… nie każda dziewczyna tu zostaje tylko dla malin.

Wbiło mnie w ziemię. Stefana chyba też, choć on jak zwykle nie powiedział ani słowa. Zacisnęłam zęby i ruszyłam w stronę Marty.

– A nie przyszło ci do głowy, że może właśnie przyszłam tu dla malin? Nie każdy musi mieć twoją mentalność.

Marta uniosła brwi, wykrzywiając usta w ironicznym uśmiechu, ale nie powiedziała nic więcej. Wróciłam do Stefana z głową uniesioną wysoko. Musiałam to zrobić – nie dla niego, dla siebie. A kiedy podał mi skrzynkę, nasze dłonie znów się spotkały. Tym razem nie odsunęłam się pierwsza. Przez ułamek sekundy czułam się tak, jakby naprawdę był tylko mój. W tamtej chwili byłam pewna, że rozumiem Stefana bardziej niż ktokolwiek. Że ja jestem tą, przed którą nie musi grać. I że on to wie. Najpierw połączył nas pocałunek, a potem wspólna noc. A po następnym dniu kolejna i kolejna.

Zatrudniał dużo młodych dziewczyn

Marta nie przestawała. Każdego dnia rzucała we mnie kąśliwymi uwagami, jakby czuła, że spełnia dziwny obowiązek. A ja – chociaż udawałam, że mnie to nie rusza – zaczęłam mieć jej dosyć.

– Nie jesteś pierwsza, która myśli, że go uratuje – powiedziała pewnego poranka, kiedy przypadkiem zostałyśmy same przy skrzynkach. – Tyle dziewczyn się tu już sparzyło.

Spojrzałam na nią spode łba.

Może ja jestem inna. Może on też chce w końcu być inny.

Marta tylko prychnęła.

– One też tak mówiły.

Tego dnia nie wytrzymałam. Kiedy Stefan wieczorem znów przyszedł po mnie z jakimś drobnym zleceniem, zamiast milczeć jak zwykle, wypaliłam:

– Dlaczego zatrudniasz tyle młodych dziewczyn, Stefan? Przecież masz tych swoich stałych ludzi, a co roku jest pełno nowych. Przypadek?

Zaskoczył mnie. Nie udawał, że nie wie, o czym mówię. Zamiast się bronić, przyjął to z jakąś dziwną, bolesną pogodą.

– Młodość to życie, Daria. Tu nie chodzi o zbiory. Plantacja musi tętnić życiem. Inaczej to wszystko nie ma sensu – powiedział, jakby recytował jakiś swój wewnętrzny monolog.

Te słowa zakłuły mnie prosto w serce. Więc może ja byłam dla niego tylko tłem do tego „życia”, które próbował tu odgrywać? Czy on w ogóle widział mnie naprawdę?

– A ty? – spytałam cicho. – Ty też chcesz się tylko ogrzewać w cudzym blasku?

Stefan podszedł bliżej, jakby chciał dotknąć mojej twarzy, ale zawahał się w ostatniej chwili.

– Ja? – jego uśmiech był już tylko cieniem tego, co widziałam kilka dni temu. – Ja po prostu nie lubię ciszy.

I wtedy do mnie dotarło. Że może Marta miała rację. Że to nie jest historia o tym, jak ja go uratuję. Może to była tylko historia o tym, że Stefan nie chciał być sam wśród swoich krzaków malin. Ale nie oznaczało to, że ktokolwiek z nas był dla niego ważny. Tego wieczoru, leżąc na łóżku, czułam się, jakby ktoś wziął moje zauroczenie i zmiął je w dłoni. Ale serce głupie jest. Wciąż wierzyłam, że ja będę tą, która coś zmieni. Jeszcze.

Dałam się wpuścić w maliny

Powiedzieć mu to nie było łatwo. Wciąż miałam przed oczami ten jego uśmiech – półprawdziwy, pół-obojętny. Ale nie dało się już tego odwlekać. Kiedy podawałam mu kubek kawy, spojrzałam prosto w jego oczy.

– Stefan, muszę ci coś powiedzieć… Jestem w ciąży.

Słowo za słowem, w gardle sucho, a w sercu… serce waliło mi jak oszalałe, bo naiwnie wierzyłam, że on się ucieszy. Że się wzruszy. Że spojrzy na mnie inaczej. Ale Stefan tylko odstawił kubek na stół i usiadł, jakby nic się nie wydarzyło.

– Zdarza się – powiedział spokojnie. Ani jednego pytania. Ani jednego „jak się czujesz?”, „co zrobimy?”. Tylko ten jego spokój, który w tej chwili był jak policzek.

– Zdarza się? – powtórzyłam, czując, jak coś mnie od środka rozrywa. – Stefan, ja mówię ci, że będziemy mieli dziecko, a ty mówisz „zdarza się”?

Podniósł na mnie wzrok. Widziałam w jego oczach zmęczenie, którego wcześniej nie dostrzegałam.

– Daria, to nie jest pierwszy raz – powiedział z taką obojętnością, jakby opowiadał o pogodzie. – I pewnie nie ostatni.

Tego już było za wiele.

– To chcesz powiedzieć, że ja… że my… że to nic nie znaczyło? Że to dla ciebie norma?

– Nie komplikuj. Jesteś dorosła. Wiesz, jak działa życie – odparł cicho, ale mnie to już nie łagodziło.

Czułam, jak pęka coś, co tak pieczołowicie sobie w głowie układałam. On nigdy nie szukał żadnej wyjątkowej kobiety. Szukał pretekstu, żeby na chwilę nie być samotnym. I każda z nas była dla niego tą samą historią.

Więc to ja byłam kolejną? Następną dziewczyną z plantacji, która dała się nabrać? – wykrzyczałam, a moje dłonie same zacisnęły się w pięści.

Nie zaprzeczył. I to bolało najbardziej. Wybiegłam z szopy, ignorując wołania Marty, która nagle przestała być ironiczna. Krzaki malin rwały mi nogawki spodni, kolce zostawiały ślady na skórze, ale to mnie nie raniło. Zranił mnie ten cholerny Stefan, z całą swoją obojętnością i chłodnym „zdarza się”. Bolało to, że dałam się wciągnąć w coś, co dla niego nigdy nie było prawdziwe.

Łzy zaczynały mnie dusić

Nie pamiętam, jak długo szłam przed siebie. Droga między polami ciągnęła się jak bezkresna lina, a ja nie miałam ochoty się zatrzymywać. W mojej głowie kłębiło się tylko jedno zdanie: „Jak mogłaś być taka głupia?”. Chciałam być inna niż wszystkie. Chciałam wierzyć, że Stefan patrzy na mnie naprawdę. Że jestem kimś więcej niż kolejną dziewczyną do wyciszenia jego samotności. Ale prawda była brutalna. Nie jestem wyjątkowa. Jestem tylko kolejną historią, którą Stefan zamiecie pod dywan, gdy przyjdzie nowa dziewczyna. Usiadłam przy starym drewnianym płocie, opierając głowę o kolana. Dopiero wtedy poczułam, jak łzy zaczynają mnie dusić.

– Myślałaś, że to się skończy inaczej? – usłyszałam znajomy, już mniej zgryźliwy głos. Marta usiadła obok mnie, bez pytania. Nie miała w sobie tej zwykłej złośliwości. Była zmęczona. Albo po prostu wiedziała, co teraz czuję.

– Chciałam wierzyć, że jestem inna. – powiedziałam półszeptem. – Że on ze mną będzie… inny.

Marta skinęła głową, patrząc przed siebie.

Każda z nas tak myślała. On dobrze wie, jak wygląda dziewczyna, która marzy, żeby ktoś ją dostrzegł. – zawiesiła głos. – A on właśnie takich szuka.

Wtedy poczułam, że nie chcę już więcej słuchać. Że nie muszę. Coś we mnie pękło, ale jednocześnie coś innego zaczęło rosnąć. Twardnieć. Spojrzałam w dal, na rzędy malinowych krzaków. Kiedyś marzyłam, że tu zacznie się moje nowe życie. I tak będzie. Tylko nie takie, jakie sobie wymyśliłam.

– Nie potrzebuję go, Marta. – powiedziałam, zaskakując samą siebie siłą w swoim głosie. – Dam radę bez niego.

Marta westchnęła, ale tym razem z uznaniem. Może widziała już wiele takich dziewczyn, które wracały do miasta z brzuchami i złudzeniami, które musiały zostawić na tych polach. Ale ja nie zamierzałam się poddać.

– Daria… Ty chyba naprawdę będziesz pierwsza, która go oleje – powiedziała cicho. A ja, po raz pierwszy od kilku dni, uśmiechnęłam się przez łzy.

Muszę być wyjątkowa dla siebie

Wróciłam na studia we wrześniu. Brzuch już się zaokrąglał, ale nauczyłam się go nie chować. Na początku ludzie pytali, szeptali, niektórzy patrzyli z politowaniem. Ale im dłużej trwało to wszystko, tym mniej mnie to obchodziło. Nie romantyzowałam już tego, co się wydarzyło. Stefan nie był żadnym romantycznym wdowcem, który czekał, aż ktoś go uratuje. Był mężczyzną, który nie poradził sobie z własną samotnością i wciągał w nią każdą dziewczynę, która akurat się napatoczyła. Kiedyś myślałam, że muszę być dla kogoś tą „wyjątkową”. Teraz wiedziałam, że najpierw muszę być wyjątkowa dla siebie.

Stefan pewnie jeszcze długo będzie zatrudniał młode dziewczyny do zbioru malin. I pewnie jeszcze wiele z nich pomyśli, że potrafią go naprawić. Ja już nie byłam tą naiwną Darią, co śniła o ratowaniu mężczyzny z przeszłością. Wiedziałam, że się jeszcze spotkamy — przy papierach, przy alimentach, może gdzieś przypadkiem. Ale on nie będzie już miał nade mną żadnej władzy. Nie zamierzałam być kolejną jego „dziewczyną od malin”. Teraz miałam własną historię. Już bez niego.

Daria, 23 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama