„Na polu ogórków mój mąż chodził z sąsiadką do stodoły. Udawał niewiniątko, ale czułam, że nasze małżeństwo już skisło”
„Obejrzałam się za siebie. On został. Z nim została też nasza nowa sąsiadka. Ta, co potrafi uśmiechać się tak, jakby cały świat był tylko dla niej. Rozmawiali cicho, pochylając się do siebie bardziej, niż wymagałaby tego zwykła uprzejmość. – Idziecie? – rzuciłam z pozorną obojętnością. – Za chwilę! – odpowiedział”.

- Redakcja
Nienawidzę lata na wsi. Wszyscy mówią: „Jowita, przecież tam taka sielska cisza, świeże powietrze, pola, zapach ziół w ogrodzie…”. A ja mam alergię na kurz, pyłki i na ludzi, którzy mają zbyt wiele energii, gdy reszta ledwo zipie w upale. Tego dnia zbieraliśmy ogórki u teściów. Słońce waliło z góry jak oszalałe, więc kiedy nagle zerwał się deszcz, wszyscy uciekliśmy, gdzie kto mógł. W moim przypadku – do stodoły. Pachniało tam mokrym sianem i starym drewnem.
Nie zwróciłabym na nic uwagi, gdyby nie kilka drobiazgów. Takich, które potrafią zmienić zwykły dzień w coś, o czym myśli się jeszcze długo w nocy.
On został w stodole
Deszcz zaczął się nagle, bez uprzedzenia. Chwilę wcześniej prażyło tak, że ogórki aż więdły w dłoniach, a tu nagle niebo pękło. Krople waliły w blaszany dach stodoły jak grad, zagłuszając rozmowy. Schowaliśmy się wszyscy – ja, mój mąż, teściowie, kuzynostwo i paru sąsiadów. Pachniało mokrym sianem, kurzem i czymś starym, co pamiętało czasy, gdy jeszcze nosiłam warkocze. Siedziałam na przewróconej skrzyni po jabłkach, grzejąc dłonie o kubek herbaty z termosu ciotki Krysi. Wszyscy gadali o byle czym, śmiali się z dowcipów o teściowych, a ja tylko patrzyłam na kałuże, które rosły przy drzwiach stodoły.
– No, to chyba chwilę tu posiedzimy – mruknął mój mąż, otrzepując koszulę z pyłków siana.
– Lepiej tu niż w błocie – odparłam, choć tak naprawdę miałam ochotę wrócić do domu i zamknąć się w ciszy.
Nagle gospodarz rzucił, że w kuchni jest jeszcze ciepły drożdżowy placek. Wszyscy, jakby czekali na sygnał, poderwali się i wybiegli w deszcz. Ja też ruszyłam, ale w progu odruchowo obejrzałam się za siebie. On został. Z nim została też nasza nowa sąsiadka – ta, co potrafi uśmiechać się tak, jakby cały świat istniał tylko dla niej. Rozmawiali cicho, pochylając się do siebie bardziej, niż wymagałaby tego zwykła uprzejmość.
– Idziecie? – rzuciłam z pozorną obojętnością.
– Za chwilę! – odpowiedział, nie patrząc w moją stronę.
Ruszyłam w stronę domu, ale czułam, że w mojej głowie właśnie zaczęła się burza z piorunami.
Coś było nie tak
W kuchni pachniało ciastem, drożdżami i cynamonem, ale ja byłam jak odrętwiała. Usiadłam przy stole, udając, że osuszam włosy papierowym ręcznikiem, a tak naprawdę nasłuchiwałam. Śmiechy, rozmowy, brzęk talerzy – wszystko zlewało się w jeden gwar. Tylko jego głosu wciąż nie było. Minęła minuta. Druga. Ktoś nalał mi herbaty, ktoś inny zapytał, czy biorę kawałek placka. Wzięłam, choć nie miałam ochoty. Spojrzałam przez okno – do stodoły prowadziła błotnista ścieżka, po której nikt już nie biegł.
– A twój mąż? – zagadnęła ciotka Krysia, odkrawając sobie solidny kawał. – Nie widziałam go w kolejce do ciasta.
– Zaraz pewnie przyjdzie – odpowiedziałam, siląc się na lekki ton.
W końcu drzwi kuchni otworzyły się. Weszli – razem. Ona pierwsza, z rozchichotanym obliczem i spojrzeniem wbitym w podłogę. On za nią, z tą swoją miną „nic się nie stało”, której nauczył się już dawno, przy innych okazjach. I wtedy to zauważyłam. Koszula zapięta nierówno, jakby w pośpiechu. Wzrok miał spokojny, zbyt spokojny. A na ustach… coś. Jakiś cień koloru. Taki, którego ja nigdy nie używam.
– Długo was nie było – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
– Rozmawialiśmy o jej działce – odparł, sięgając po placek. – Prawda, Magda?
Magda przytaknęła, ale nie podniosła wzroku. Nagle ciasto w moich ustach smakowało jak papier.
Coś we mnie pękło
Postawiłam talerzyk z ciastem na stole, choć nawet go nie tknęłam. Uśmiechnęłam się tak, jak uśmiechają się gospodynie na konkursach kulinarnych, kiedy jury właśnie pochwaliło przeciwniczkę. Szeroko, uprzejmie i z zaciśniętymi zębami.
– O jej działce, tak? – powtórzyłam, cedząc każde słowo. – No proszę, to musi być naprawdę fascynujący temat, skoro warto przemoknąć do suchej nitki.
– Oj, Jowita… – machnął ręką. – Przecież wiesz, że nie przeszkadza mi deszcz.
– Jasne, że wiem – odpowiedziałam słodko. – Zwłaszcza kiedy masz z kim go przeczekać.
Magda nagle zakasłała i poprosiła o herbatę. Wstałam, podeszłam do czajnika i nalałam jej do filiżanki. Może trochę za dużo. Kilka kropel rozlało się na spodek.
– Ojej – westchnęłam – mam nadzieję, że się nie poparzysz.
Jej spojrzenie na moment spotkało się z moim. Krótkie, ale wystarczające. W tym jednym ułamku sekundy zobaczyłam coś, co znałam aż za dobrze – to samo spojrzenie miałam ja, kiedy jeszcze wierzyłam, że on jest tylko mój. Usiadłam z powrotem i jadłam ciasto, patrząc, jak on opowiada jakąś anegdotę, a ona co chwilę spuszcza wzrok. W głowie miałam jeden obraz – jego krzywo zapiętej koszuli i ten ledwie widoczny odcień innego koloru na ustach. Czułam, jak coś we mnie pęka. Ale na zewnątrz wciąż miałam ten sam uśmiech.
Udawałam, że mu wierzę
Wieczorem, kiedy wszyscy się rozeszli, a w domu zostało tylko stukanie deszczu o parapet, stanęłam w progu kuchni. On siedział przy stole, dłubiąc widelcem w resztkach kolacji, jakby liczył, że kotlet sam się zmaterializuje na nowo.
– No i jak tam ta działka Magdy? – zapytałam tonem, który mógłby uchodzić za zwykłe zainteresowanie. – Wygląda na to, że macie wspólne plany inwestycyjne.
Spojrzał na mnie, zmrużył oczy.
– A co, zazdrosna jesteś?
– Zazdrosna? – parsknęłam śmiechem. – Nie… raczej ciekawa. Zawsze mnie interesowało, jak ludzie znajdują tematy, które wciągają ich na tyle, że zapominają o upływie czasu.
– Jowita… – westchnął, jakby miał już dość rozmowy, która nawet się nie zaczęła. – Po prostu rozmawialiśmy.
– Wiem – przytaknęłam. – Widziałam.
Uniósł brwi. – Co widziałaś?
– Detale – odpowiedziałam miękko. – A wiesz, że ja mam pamięć do detali.
Przesunęłam palcem po blacie stołu, zostawiając w kurzu wyraźną linię.
– Tylko wiesz… problem z detalami jest taki, że czasem mówią więcej niż cała opowieść.
Milczał. I to milczenie powiedziało mi więcej niż wszystkie jego wcześniejsze zapewnienia o „zwykłej rozmowie”. Wstałam, podeszłam do zlewu i zaczęłam płukać kubki. On został przy stole, udając, że coś sprawdza w telefonie. A ja udawałam, że wierzę.
Nie mogłam tego znieść
Następnego dnia udawałam, że dzień jest jak każdy inny. Śniadanie – jajecznica, chleb z masłem, kawa. On jadł w milczeniu, przeglądając wiadomości w telefonie. Ja siedziałam naprzeciwko, mieszając łyżeczką w kawie tak długo, że już dawno wystygła.
– Wiesz – zaczęłam beztroskim tonem – zastanawiałam się, czy Magda lubi drożdżowe. Bo skoro tak chętnie zostaliście w stodole, to może następnym razem przyniosę wam cały placek, żebyście nie musieli tracić czasu na powroty do domu.
Spojrzał na mnie spod oka.
– Zaczynasz znowu?
– Ależ skąd. Tylko myślę praktycznie – wzruszyłam ramionami. – Może nawet postawię wam tam stolik i dwa krzesła. Zrobię klimacik.
– Jowita… – powiedział ostrzegawczo, ale w jego głosie zabrzmiało to, czego nie znosiłam najbardziej, czyli irytacja zmieszana z poczuciem, że to on jest ofiarą.
– No co? – pochyliłam się nad stołem. – Przecież nie mam nic przeciwko rozmowom o działkach. Tylko wiesz… następnym razem zapnij sobie dobrze koszulę.
Widziałam, jak drgnęła mu szczęka. Odkładał widelec wolniej niż zwykle, jakby chciał zyskać na czasie.
– Wymyślasz – rzucił w końcu. – I robisz z igły widły.
– Może – przyznałam, patrząc mu prosto w oczy. – Ale czasem igła potrafi porządnie ukłuć.
Wstałam od stołu, zostawiając go z niedojedzonym śniadaniem. W drzwiach odwróciłam się jeszcze i dodałam:
– Wiesz… mam wrażenie, że prędzej czy później sama się dowiem, co naprawdę było w tej stodole.
Przestałam mu wierzyć
Przez następne dni nic się nie wydarzyło. On chodził do pracy, wracał, jadł obiad, oglądał telewizję. Ja podlewałam kwiaty, robiłam przetwory, rozmawiałam z ludźmi w sklepie. Wszystko jak zawsze, a jednak inaczej. Wieczorami łapałam się na tym, że patrzę na niego dłużej niż zwykle. Szukam w jego twarzy jakiegoś drgnięcia, śladu winy, czegokolwiek. On tego nie odwzajemniał. Był spokojny. Podejrzanie spokojny. Któregoś popołudnia zobaczyłam ich razem na drodze – szli od strony pola, rozmawiali, śmiali się. Kiedy mnie dostrzegli, przyspieszyli kroku.
– Co robiliście? – spytałam, gdy weszliśmy do domu.
– Rozmawialiśmy – odpowiedział, jakby to słowo miało moc zamknięcia wszystkich drzwi.
Skinęłam głową. Nic więcej nie powiedziałam. Wieczorem, kiedy już spał, usiadłam w kuchni z herbatą i patrzyłam na jego koszulę przewieszoną przez krzesło. Zapięta równo. Bez śladu koloru. Idealna. I wtedy pomyślałam, że może wcale nie chodzi o dowody. Może najgorsze jest to, że przestałam mu wierzyć – a tego już się nie da naprawić. A jeśli mam rację… to prędzej czy później ta koszula znowu będzie zapięta krzywo.
Jowita, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przystojny sprzedawca kusił mnie soczystymi brzoskwiniami. To grzech przejść obojętnie obok takiego zakazanego owocu”
- „Na gospodarstwie dziadka spotkałam gorącego Romea. Lubię pikantny flirt, ale nie miałam co liczyć na plony tej miłości”
- „Moja pomocnica była słodka jak dojrzała brzoskwinka. Miałem ochotę na zakazany owoc, ale los ze mnie zadrwił”