Reklama

Pięć lat. Tyle już byliśmy razem z Bartkiem. Poznaliśmy się jeszcze na studiach – ja studiowałam psychologię, on informatykę. To miał być tylko przelotny romans z Erasmusa, bo wracałam z wymiany, a on właśnie wyjeżdżał… Ale jakoś nie mogliśmy się rozstać. Pamiętam, jak pojechałam z nim na dworzec, jak stałam tam z nosem czerwonym od płaczu. Potem pisaliśmy do siebie codziennie, godzinami. A gdy wrócił, po prostu... już byliśmy razem.

Reklama

Minęło kilka lat. Wynajmujemy razem mieszkanie na Pradze. Mamy swoje rytuały – kawę w sobotę w naszej ulubionej kawiarni, wspólne seriale, śniadania na balkonie, kiedy tylko pogoda pozwala. Kocham go. Może nawet bardziej teraz niż na początku, bo przez te lata zbudowaliśmy coś trwałego. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Nie mamy jeszcze dzieci, ale myślałam już o tym, coraz częściej. Że może warto przestać brać tabletki, że może czas zacząć planować coś więcej. Zasugerowałam to delikatnie Bartkowi parę tygodni temu. Nic nie powiedział, tylko się uśmiechnął. Myślałam, że to taki uśmiech „na przeczekanie”. Ale chyba po prostu nie chciał odpowiadać.

Nadchodziła nasza piąta rocznica. Ja myślałam o weekendzie w spa albo choćby o romantycznej kolacji. A on... zaproponował grzybobranie. Grzybobranie! W domku letniskowym jego rodziców, gdzie podobno spędzał każde wakacje w dzieciństwie. Uznałam to za urocze. Pomyślałam, że może chce mi pokazać miejsce, które dużo dla niego znaczy? Może właśnie tam się oświadczy? Już widziałam to wszystko oczami wyobraźni – cisza, las, wino, koc i on, klękający przede mną na leśnej polanie.

– Spakuję termos z herbatą i twoje ulubione ciastka – powiedziałam z entuzjazmem, a Bartek tylko skinął głową.

Jakby to była zwykła wyprawa. Jakby nie widział, jak bardzo się cieszę. Nie widział, albo nie chciał widzieć.

Pokłóciliśmy się już w drodze

Droga do domku miała zająć niecałe trzy godziny, ale cisza w środku wydłużała ją niemiłosiernie. Siedziałam obok niego, patrzyłam przez szybę i co jakiś czas próbowałam zaczynać rozmowę. O pogodzie. O radiu. O grzybach. O jego mamie. O wszystkim. On odpowiadał zdawkowo.

– Bartek, coś się stało? – zapytałam w końcu, nie wytrzymując.

– Nie, po prostu... mam trochę na głowie – odburknął, nawet nie zerkając w moją stronę.

– Ale jak coś cię męczy, to może pogadamy? Jesteśmy razem, pamiętasz?

Zacisnął dłonie na kierownicy.

– Ewa, naprawdę, nie teraz. Chciałem, żeby to był spokojny wyjazd.

Zacisnęłam zęby, czując, jak wzbiera we mnie frustracja.

– Spokojny wyjazd? Od godziny siedzisz jak zamurowany. Mam udawać, że wszystko jest super? Że nie widzę, że mnie unikasz?

W końcu wybuchł.

– Bo ty ciągle wszystko analizujesz! Każde moje słowo, każdy gest! Może po prostu chcę chwilę ciszy, co?

– Chwilę? Bartek, my się już od miesięcy mijamy! Nawet nie patrzysz mi w oczy!

Cisza. Nawet radio przycichło.

– Może powinieneś być z kimś innym, skoro ja cię tak męczę – rzuciłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.

Wcisnął mocniej gaz. Nie spojrzał na mnie. A ja odwróciłam głowę do okna i poczułam, że coś właśnie się między nami złamało. I że może nie da się tego już skleić.

Serce mi po prostu zamarło

Zatrzymaliśmy się pod drewnianym domkiem koło południa. Bartek wysiadł pierwszy, rzucił tylko:

– Idę zadzwonić, muszę coś ogarnąć z pracy.

Nie odpowiedziałam. Stałam chwilę przy bagażniku, patrząc, jak znika za drzwiami, nawet nie czekając, aż wejdziemy razem. Niby wszystko w porządku, ale czułam się, jakbym przyjechała z obcym facetem. Zostawiłam torby pod werandą. Wzięłam tylko koszyk i poszłam do lasu. W ciszy, w samotności, z bólem duszy, który zna tylko ten, kto kocha bardziej, niż jest kochany. Idąc po ściółce, przypominałam sobie nasze wcześniejsze wypady – jak łapał mnie za rękę w drodze po kawę, jak śmiał się z moich żartów, jak pisał wiadomości w środku nocy, bo „nie mógł zasnąć bez mojego głosu”.

Teraz? Teraz nie wiedziałam nawet, czy jeszcze jestem dla niego kimś więcej niż współlokatorką. Weszłam głębiej między drzewa, aż nagle coś mnie zatrzymało. Głos. Najpierw śmiech, potem szept. Dwa. Męski i kobiecy. Zatrzymałam się. Podeszłam wolno, ostrożnie, niemal na palcach. Zza krzaka zobaczyłam ich. Bartka. I dziewczynę. Ona stała bokiem, trzymała go za kark, on szeptał jej coś do ucha. Potem... pocałował ją. Serce mi zamarło. Koszyk wypadł mi z ręki, a trzask i głuchy dźwięk spadających grzybów rozdarł ciszę jak wystrzał. Zamarli. Odwrócili się. A ja patrzyłam prosto na Bartka. A on – prosto na mnie.

Zrobiło mi się chłodno

Wróciłam do domku szybciej, niż myślałam, że potrafię. Szłam jak we śnie, czując, jak wszystko we mnie pulsuje – gniew, niedowierzanie, upokorzenie. Nogi miałam jak z waty, ale umysł trzeźwy. Zbyt trzeźwy. Bartek siedział przy stole, z telefonem w ręku. Gdy mnie zobaczył, wstał zbyt gwałtownie, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył. Wyprzedziłam go.

– Dobrze się bawiłeś? – zapytałam chłodno, zdejmując kurtkę i odkładając ją powoli na krzesło.

– Ewa, to nie tak...

– Nie tak?! – uderzyłam dłonią w blat. – To nie był twój język w jej ustach? Nie twoje ręce na jej biodrach? Bo wiesz, może mi się przywidziało!

Bartek zrobił krok w moją stronę.

– Posłuchaj...

– A może ty posłuchasz mnie? – syknęłam. – Kim ona jest? Kim, do ciężkiej cholery?

Zamilkł. Patrzył na mnie, jakbym była obcą osobą. Albo jakbym mówiła w języku, którego już nie zna.

– To Lena – wydusił. – Z pracy.

– Lena... – powtórzyłam szeptem, jakby imię miało mi coś wyjaśnić. – Czyli ta Lena, o której mówiłeś, że „świetnie ogarnia tabelki w Excelu”?

Zacisnął usta. Milczał.

– Ile to trwa?

Nie odpowiedział.

– Bartek. Ile. To. Trwa?

– Od... od jakichś dwóch miesięcy – powiedział cicho.

Zrobiło mi się zimno. Tak cholernie zimno. Nawet ogień w kominku by mnie nie ogrzał.

– Wiesz co? – spojrzałam mu w oczy. – Życzę wam wszystkiego najlepszego. I mam nadzieję, że też ją oszukasz. Tak samo jak mnie.

Odwróciłam się i wyszłam. Drzwi trzasnęły za mną z takim hukiem, jakby chciały za mnie krzyknąć.

Mówił jej, że się rozstaliśmy

Nie miałam pojęcia, dokąd idę. Las wydawał się obcy, chociaż jeszcze godzinę temu tak bardzo chciałam tu być. Liście pod stopami szeleściły, jakby próbowały coś powiedzieć, ale nie chciałam słuchać. Chciałam uciec. Z tego domku, z tej historii, z własnej skóry. Przeszłam kilkaset metrów, może więcej. A potem ją zobaczyłam. Lena. Stała oparta o drzewo, trzymając telefon przy uchu. Gdy mnie zobaczyła, zamarła. Odłożyła aparat. Spuściła wzrok.

– Ewa... – zaczęła niepewnie.

– Nie. Nic nie mów. – Uniosłam dłoń, ale sama nie wiedziałam, co właściwie chcę osiągnąć. Uciec? Krzyczeć? Uderzyć ją?

– Nie wiedziałam, że jesteście razem – powiedziała cicho. – Naprawdę nie wiedziałam.

Parsknęłam.

– Serio? Przez pięć lat mieszkam z nim pod jednym dachem. A ty, jego koleżanka z pracy, nie miałaś pojęcia?

Mówił, że się rozstaliście. Że to już koniec. Że tylko wynajmujecie razem mieszkanie, bo nie macie kasy na osobne...

Patrzyła mi w oczy. I wyglądała... na szczerze zdezorientowaną. Jakby naprawdę nie wiedziała.

– Nie jestem idiotką – syknęłam, ale coś w niej pękło szybciej niż we mnie.

– Przysięgam, Ewa, gdybym wiedziała... Nigdy bym się z nim nie spotkała. Nie tak. Nie w ten sposób.

Zamilkłyśmy. Stałyśmy w lesie, jak dwie bohaterki innego filmu, które przypadkiem znalazły się w tej samej scenie.

On jest dobry w kłamaniu – powiedziałam cicho.

– Wiem – odpowiedziała jeszcze ciszej.

A potem się odwróciła i odeszła.

Zostałam sama i dobrze

Wróciłam do miasta jeszcze tego samego dnia. Spakowałam się w piętnaście minut. Bartek nie próbował mnie zatrzymać. Nawet nie wyszedł z domku. Może wiedział, że cokolwiek powie, będzie za mało. Albo może już nie chciał. W autobusie nie płakałam. Patrzyłam w szybę i widziałam tylko siebie. Dziewczynę, która za bardzo kochała, za bardzo ufała, za bardzo wierzyła.

Wróciłam do mieszkania – naszego mieszkania – ale jego rzeczy już mnie drażniły. Koszula w łazience, jego kubek w zlewie, szalik na wieszaku. Jak dowody z miejsca zbrodni. Wyłączyłam telefon. Na poczcie czekało kilka wiadomości od niego. Nie otworzyłam. Po co? Co niby miał mi napisać? „Przepraszam”? „To był błąd”? „To nie ty, to ja”? Dzień później przyszła wiadomość od Leny. „Przepraszam cię. Też czuję się jak idiotka”.

Siedziałam na łóżku, wciąż w tej samej bluzie, w której wróciłam. I myślałam. O tym, kiedy zaczęliśmy się rozchodzić. Kiedy przestaliśmy rozmawiać, patrzeć sobie w oczy. Czy był jakiś moment, w którym mogłam coś zrobić? Czy po prostu... byłam jedyną, która wciąż walczyła? W kuchni zagotowała się woda. Zalałam herbatę. Zaparzyła się jak zawsze – mocna, lekko gorzka. Wzięłam łyk i pierwszy raz od dawna poczułam, że jestem sama. Ale też pierwszy raz od dawna... że może to dobrze.

Ewa 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama