Reklama

Przez dwa lata oczekiwałam na swoją kolej w sanatorium. Mimo to nie byłam przekonana, czy mi w ogóle pomoże. No cóż, starość niesie ze sobą konsekwencje. Ból w kościach, sztywność w biodrach, a także rwący ból w kolanach były moją codziennością. Współczujący uśmiech gościł na twarzy mojego lekarza za każdym razem, kiedy przepisywał mi kolejne leki. To właśnie on zasugerował mi wyjazd do sanatorium i wystawił odpowiednie skierowanie. Od samego początku podchodziłam do tego z dużym sceptycyzmem.

Reklama

Przyjaciółka miała inne zdanie

– Jesteś taka nieufna, Teresko – moja koleżanka, Beata, namawiała mnie na wyjazd. – Jeździłam do sanatorium kilka razy i zawsze wracałam zadowolona. To zawsze jakaś zmiana. I poznasz nowe osoby, to jest bardzo ciekawe.

Patrzyłam na nią z zazdrością. Bez żadnych problemów nawiązywała kontakty z nowymi ludźmi. Była elegancka, uprzejma i zawsze miała uśmiech na twarzy. Nie wiem, dlaczego decydowała się na wyjazdy do sanatorium, skoro nic jej nie dolegało. Być może robiła to dla towarzystwa. W każdym razie to dzięki niej w końcu podjęłam decyzję.

Nie przepadam za górami. To sprawiło, że perspektywa wyjazdu nie napawała mnie radością. Sama myśl o miesięcznym pobycie poza domem, wśród nieznajomych i wydawanie dużej sumy na dodatkowe zabiegi przyprawiały mnie o gęsią skórkę.

Coraz mniej mi się chciało tam jechać

– Kochanie, odpoczynek i relaks na pewno ci dobrze zrobią, a zabiegi pomogą – mówił mój mąż z troską. – Skoro już tam jedziesz, nie ma sensu szukać oszczędności. Najważniejsze, żebyś z tego skorzystała jak najwięcej. A sama zmiana otoczenia na pewno ci pomoże. Od jakiegoś czasu wydajesz się taka zgorzkniała, zmęczona.

Zobacz także

Zgorzkniała?! W porządku, pojechałam. Byłam ciekawa, jak on w tym czasie poradzi sobie z domem. Nigdy nawet nie ugotował obiadu, nie umie nawet obsługiwać pralki. Nie dziwne, że jestem wykończona, skoro wszystko zawsze spadało na mnie.

Poza tym wyjazd prawie siedemdziesięcioletniej kobiety wydawał się dziwacznym pomysłem. Po co leczyć starzejące się ciało? Ale decyzja już zapadła. Nie byłoby rozsądne się wycofać i odmówić wyjazdu.

W głównej mierze chciałam udowodnić mężowi, że sam sobie nie poradzi, Beacie, że jej sanatoryjne rozrywki są niewiele warte a lekarzowi, że to i tak nie przyniesie żadnych efektów. Byłam więc bardziej zła niż szczęśliwa. I co więcej, usłyszałam, że będę miała współlokatorkę w pokoju.

Miałam mieszkać z obca kobietą?

– Ale jak to? – nie mogłam pojąć. – Mam przebywać z kimś, kogo kompletnie nie znam? Na okrągło, dzień i noc? To musi być jakiś błąd, to nie do pomyślenia.

– Posiadamy pokoje dwuosobowe – wyjaśniała mi recepcjonistka po raz trzeci. – Jeśli chciała pani pokój jednoosobowy, powinno to zostać zaznaczone od początku w formularzu. Oczywiście takie pokoje są dodatkowo płatne.

Przez moment zastanawiałam się czy nie odpuścić sobie tego wyjazdu. W jednym pokoju z jakąś nieznajomą kobietą? Wytrzymywać jej gadulstwo i zmienne nastroje? O braku prywatności nie wspominając! To może być dobra opcja dla młodzieży na obozach, ale nie dla ludzi w moim wieku!

– Mogę skonsultować się z menedżerem i zobaczyć listę rezerwacji – zasugerowała pani w recepcji. – Ale muszę pani powiedzieć, że zazwyczaj na początku wszyscy są zaniepokojeni wspólnym mieszkaniem, a później okazuje się, że nie ma żadnych problemów, wszyscy się dogadują. Zresztą większość dnia spędzają państwo na różnego rodzaju zabiegach, terapiach czy spacerach, a wieczorami organizowane są rozmaite imprezy.

Westchnęłam cicho. Spędzanie wieczorów razem! Tego mi tylko brakowało. Ze zrezygnowaniem wzięłam torebkę i poszłam do mojego pokoju. Był przytulny, choć bardzo skromny. Dwa łóżka, dwie szafki nocne i szafy, jeden mały stolik. W kącie telewizor. Znów poczułam irytację. Ja wieczorami wolę ciszę, ewentualnie mogę zająć się rozwiązywaniem krzyżówek. Co, jeśli dostanę do pokoju jakąś miłośniczkę filmów…?

Zjawiła się około dwie godziny później

W drzwiach stanęła niska kobieta z uśmiechem na twarzy.

– Nazywam się Hela, miło mi – powiedziała, a następnie zaczęła gawędzić: – Och, to taka radość, w końcu, myślałam, że już nigdy tutaj nie wrócę – gadała, układając swoje rzeczy w szafie. – Czy pani też tak długo czekała na miejsce w tym sanatorium? Co się dzieje, że teraz tak ciężko jest się wszędzie dostać? Ale nareszcie. I proszę mi powiedzieć, co za zbieg okoliczności, byłam tylko raz w sanatorium, dwadzieścia lat temu i to właśnie tutaj. A pani zna okolicę? Czy są tu miejsca na spacery?

Gadała i gadała. Rzucała pytania i nie dawała mi odpowiedzieć. „Trzy tygodnie? Po moim trupie. Muszę pokazać, że jej obecność nie jest dla mnie konieczna. I że nie jestem zainteresowana poznaniem jej historii”.

– Tak, to mój pierwszy raz – przerwałam jej stanowczo. – I to jest dla mnie trudne. Nie jestem gadatliwa i nie przepadam za górami. Właściwie liczyłam na pojedynczy pokój, kierownik ma dla mnie coś wyszukać.

Pani Hela zastygła w bezruchu. Przyglądała się mi niemal wystraszona, a ja poczułam się nieswojo. W sumie to nie jej wina, że nie akceptuję tych warunków. Ale z drugiej strony, kiedy wyraźnie dałam jej do zrozumienia, co sądzę o nawiązywaniu znajomości, prawdopodobnie teraz będę miała spokój.

To właśnie było moim celem

– Nie chciałam się narzucić – wyszeptała skonsternowana. – Przykro mi. Jestem trochę gadatliwa, a kiedy jestem zestresowana, mówię dwa razy więcej niż zwykle. Postaram się nad sobą zapanować.

Spokojny i… samotny wieczór minął mi w mgnieniu oka. Po wieczornym posiłku organizowany był event integracyjny – pani Hela niepewnie zaprosiła mnie, ale odmówiłam.

Wydaje mi się, że byłam jedyną osobą, która tam nie poszła, ponieważ korytarze przez cały wieczór były puste. Pokręciłam głową. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć takiej potrzeby, bezsensownego pragnienia poznawania innych, zabawy. Ja byłam zadowolona w łóżku, z krzyżówką. O godzinie 22 wyłączyłam światło. Nie wiem nawet, kiedy zasnąłem.

Następnego dnia zaraz po śniadaniu miałam umówioną wizytę u sanatoryjnego doktora. Raz jeszcze przegadaliśmy mój aktualny stan zdrowia i zaplanowane zabiegi. Starał się przekonać mnie do dodatkowego masażu, ale odmówiłam. I tak połowa moich oszczędności tu zostanie. Poza tym, zabiegi, na które się już zapisałam, zapełnią mi całe dni!

Decyzję o wyjściu na spacer podjęłam prawdopodobnie ósmego dnia mojego pobytu. Wcześniej, kiedy pani Hela proponowała mi wspólne spacery, odmówiłam tak stanowczo, że zaprzestała swoich propozycji. Prawdę mówiąc znalazła już sobie grupę znajomych, z którymi często grała w karty, więc rzadko ją widywałam. Czułam się dosyć samotna. Nie potrafiłam jednak przełamać swojego wstydu i nawiązać rozmowy z kimś innym.

Co się ze mną stało?

Spacerowałam, zastanawiając się, dlaczego nie udało mi się znaleźć towarzystwa. Rzeczywiście, odrzucałam wszystkie propozycje spotkań, lecz moje nastawienie do pobytu w sanatorium było na tyle negatywne, że nie pragnęłam luźnych rozmów. Od dłuższego czasu nie odczuwałam potrzeby nawiązywania nowych znajomości. Miałam wystarczająco dużo na głowie z mężem, dziećmi i Beatą, moją starą przyjaciółką.

Nawet powierzchowne uprzejmości, które wymieniałam z sąsiadami na klatce schodowej, były dla mnie męczące. Zamyśliłam się głęboko. „Kiedyś byłam zupełnie inna. Co się ze mną stało? Czyżby Tadek miał rację? Czyżbym rzeczywiście stała się zgorzkniała?”.

Po powrocie do ośrodka natychmiast wpadłam w objęcia pani Heli.

– Tak się o panią bałam! – wykrzyknęła. – Przez tyle godzin! Przecież pani nie jest fanką długich spacerów, obawiałam się, że coś się pani przytrafiło!

Zaskoczyło mnie, że moje zamyślenie trwało aż trzy godziny! Nic zatem dziwnego, że odczuwałam takie zmęczenie. Z drugiej jednak strony wydaje się, że sanatorium przyniosło pewne efekty – przedtem nie mogłam nawet pomyśleć o tym, aby spacerować przez tak długi czas! Szybko zacząłby mnie boleć kręgosłup, kolana…

Wzruszyła mnie

Zauważyłam, że mój powrót wywołał u pani Helenki autentyczną ulgę, że naprawdę troszczyła się o mnie. Muszę przyznać, że poczułam pewne wzruszenie.

– Przepraszam, ja tyle mówię, a pani na pewno jest zmęczona – zdała sobie sprawę moja sąsiadka. – Już więcej nie będę mówić, zaraz idę na świetlicę, bo jest kolejny wieczorek. Wrócę cichutko, żeby pani nie obudzić. A może pani zdecyduje się iść? – zapytała niepewnie.

Sądzę, że tak, pójdę – niespodziewanie usłyszałam własny głos i sama byłam zaskoczona.

– W takim razie zaprowadzę panią, przedstawię. Będzie nam wtedy weselej – zaproponowała pani Helenka.

Udałyśmy się na tę imprezę i muszę przyznać, że było przyjemnie. Kiedy następnego dnia wszyscy zaczęli mi się kłaniać, a po kilku dniach znałam imiona większości wczasowiczów, poczułam, jak wraca do mnie młodzieńczy duch. Przypomniały mi się chwile, kiedy miałam swoje grono znajomych.

Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego zapomniałam o tych momentach. Czy uznałam, że w moim wieku to już nie na miejscu? Czy może gdy przyszły na świat moje dzieci, a ja poświęciłam im całą moją uwagę, gdzieś po drodze zgubiłam siebie? Pogrążyłam się w byciu matką, potem babcią… Tadeusz miał rację, stałam się gderliwa, sztywna, nieprzyjemna. Ale dlaczego?

Żałowałam, że muszę wracać

W dniu mojego wyjazdu odczuwałam ponownie smutek. Tym razem jednak dlatego, że wszystko dobiegało końca, a ja musiałam wracać. Obawiałam się, że znowu zaszyję się w swoim samotnym świecie staruszki. Usiadłam na łóżku, obok spakowanej walizki i zamyśliłam się. Zabawne jest to, że będąc niemal siedemdziesięciolatką, człowiek może ponownie poczuć młodość. Pytanie tylko, na jak długo wystarczy mi sił?

– Gotowa? W takim razie pójdźmy na ostatni spacer – Hela weszła do pokoju. – O, nie zapomnij podać Eli swój telefon. Prosiła mnie o to, ale wiesz… Nie przystoi mi to, lepiej sama jej podaj. Planujemy się spotkać po wakacjach. Wtedy będą urodziny Ireny, ale cicho, nie mów jej o tym.

„Pewnie, sama mogę nie mieć wystarczająco energii, ale Hela i Ela na pewno postarają się, żeby mi jej nie zabrakło!” – uśmiechnęłam się do siebie.

Reklama

Beata, 68 lat

Reklama
Reklama
Reklama