Reklama

Nasza historia sięga wielu lat wstecz. Akurat trwał wrzesień i sesja poprawkowa na uczelni. Ja nie musiałam przystępować do żadnych egzaminów, ale moje współlokatorki – jak najbardziej, dlatego pomagałam im w nauce, siedząc razem z nimi nad materiałami i starając się wbić im do głów zawiłości badań ilościowych oraz jakościowych.

Reklama

– Joaśka, pewnego dnia zostaniesz władczynią całego globu – stwierdziła Marcelina, której oceny znacznie poszły w górę dzięki mojej pomocy.

Ilekroć opadam na mój skórzany fotel dyrektorski w sporej korporacji analitycznej, na najwyższej kondygnacji przeszklonego drapacza chmur, w głowie pobrzmiewają mi jej słowa. Niejeden stwierdziłby, że zabrzmiały niczym przepowiednia.

I faktycznie, w oczach wielu osób, łącznie z Marceliną, uchodzę za kobietę, która odniosła w życiu sukces. Sama patrzę na to trochę inaczej. Moim zdaniem prawdziwy życiowy sukces to taki, w którym wszystko układa się dobrze na każdej płaszczyźnie. A u mnie świetnie prosperuje tylko kariera. Choć miałam szansę, by całe moje życie potoczyło się o wiele lepiej.

To były niezapomniane chwile

Czasami łapię się na rozmyślaniu, co zrobiłam nie tak – przecież coś musiało pójść nie po mojej myśli, skoro ja, będąc kiedyś duszą imprez na studiach, pełna energii i chętna do zakochania, koniec końców skończyłam w pojedynkę. A miałam przecież sygnały, że jestem atrakcyjna.

Mam w głowie obraz z dnia, gdy pod drzwiami mojej sypialni pojawiła się wiązanka róż w herbacianym odcieniu. Od razu przyszło mi do głowy, że ta osoba musiała włożyć sporo wysiłku w ustalenie daty moich urodzin. Urodziłam się 21 września, ale nigdy jakoś szczególnie hucznie tego dnia nie obchodziłam. Ten zagadkowy adorator nie dość, że miał gust jeśli chodzi o dobór kwiatów, to jeszcze wykazał się determinacją. Czyli chyba mu zależało. Bukiet przez cały dzień zdobił stolik obok łóżka i każdy gość pytał, skąd taka niespodzianka.

– Dzisiaj są jej urodziny – rzucił znienacka Andrzej, kolega z pokoju obok. I wtedy wpadłam na to, że to on maczał palce w tym zaskakującym podarunku. Ale jakim cudem był tego świadomy?

Ogółem nasza ekipa składała się z siedmiu osób: Andrzej, najprzystojniejszy facet w naszym gronie, Romek, zupełnie inny niż Andrzej, typowy mól książkowy, ciągle zaczytany, Tomek, nasz miejscowy as sportu, a przy okazji chłopak Marceliny, Agnieszka, Weronika i moja skromna osoba. Zajmowaliśmy pokoje na tym samym piętrze i trzymaliśmy się blisko także na uczelni. Wspaniałe były to czasy! A już szczególnie dla mnie, bo na kwiatach się nie skończyło! W ciągu kolejnych dni pod poduszką znajdowałam czekoladki, potem książkę, o jakiej marzyłam, aż w końcu list. Najcudowniejszy, z jakim w życiu miałam do czynienia – tak mi się przynajmniej wtedy zdawało.

Kim był ten człowiek?

Był czuły, subtelny i bardzo romantyczny. Sekretny adorator deklarował w liście gorące uczucie, które narodziło się od razu, gdy mnie ujrzał. Wspominał chwilę, kiedy spostrzegł mnie przechadzającą się po terenie uczelni, mającą na sobie sukienkę w kolorze błękitu, ozdobioną jasnym, kwiecistym printem. Ojej, kto to mógł napisać?!

Tego wieczora moje wcześniejsze przypuszczenia okazały się słuszne. Po kolacji Andrzej i Romek wpadli do nas, żeby zagrać w pokera na zapałki – wtedy to była nasza ulubiona rozrywka. W pewnej chwili Andrzej zapytał mnie, dlaczego przestałam nosić sukienki. Zaniemówiłam. To na pewno on i w ten sposób chciał nawiązać do swojego listu, dać mi jakiś sygnał! Kolejnego poranka na wycieraczce leżały kolejne herbaciane róże. Byłam już totalnie zakochana po uszy!

Jak już mówiłam, zawsze byłam w centrum uwagi, najlepsza zarówno w nauce, jak i zabawie. Mimo to, nie umiałam powiedzieć wprost Andrzejowi, że jestem świadoma tego, iż to on przysyła mi te liściki i kwiaty. Spoglądaliśmy na siebie znacząco, a kilka jego słów skierowanych do mnie dało mi jasno do zrozumienia, że on nie ma ochoty o tym dyskutować. Uszanowałam to – po prostu dzieliliśmy ten sekret. W końcu nadszedł koniec roku akademickiego. Cała nasza siódemka miała już ułożone plany na lato.

Udało mi się znaleźć wakacyjny staż w jednej z firm badawczych w Wielkiej Brytanii. Reszta ekipy planowała głównie leniuchować na łonie natury – czy to w przydomowym ogrodzie, czy nad morzem. No, może poza Romkiem, który też gdzieś załatwił sobie pracę, ale on zawsze był pracusiem w naszej paczce, o czym wspominałam. Na koniec semestru wybraliśmy się całą grupą do Hybryd, żeby się pożegnać przed wakacjami. Większość wieczoru przetańczyłam z Andrzejem, aż w pewnym momencie, gdy wykonywaliśmy piruet, on nagle złożył na moich ustach pocałunek. Zupełnie niespodziewanie. Byłam totalnie w siódmym niebie.

Nie mogłam się powstrzymać

– Zdaję sobie sprawę, że to ty – powiedziałam cicho.

Wymruczał wprost do mojego ucha, całując mnie delikatnie w szyję. Miałam świadomość, że od tej chwili sprawy nabiorą tempa. Tego wieczoru romantyczne uniesienia nie miały miejsca, a przynajmniej nie doszło do nich zbyt szybko. Na początku Romek poprosił mnie na stronę, przyjmując niezwykle poważny wyraz twarzy. Stwierdził, że musi mi o czymś powiedzieć, ale nie zdążył tego zrobić, ponieważ Tomek i Marcelina go wyprzedzili. Nasz atleta wdrapał się na blat stolika i zaczął krzyczeć na całe gardło, zwracając uwagę wszystkich obecnych w lokalu:

– Spodziewamy się dziecka! Pobieramy się!

Gdy to się stało, wszystkim opadły szczęki. Na początku panowała grobowa cisza, ale po chwili Andrzej krzyknął, że musimy to uczcić i idziemy w miasto – i tyle było z romantycznych uniesień. Jednak nadrobiliśmy to z nawiązką tydzień później. A gdy już zaczęliśmy, to kontynuowaliśmy przez całe wakacje, bo mój wspaniały, pełen uczuć chłopak przyleciał do mnie do Anglii. To było najbardziej niesamowite lato w całym moim życiu. Nikt z naszej siódemki nie przypuszczał wtedy, że wkrótce nasze drogi się rozejdą i każdy pójdzie w swoją stronę, a za parę lat będziemy spotykać się niezmiernie rzadko. Ale cóż, takie bywa życie.

W szufladzie mojego biurka schowane jest nawet zdjęcie, na którym widnieję razem z Andrzejem podczas naszego wyjazdu w Londynie. Nikomu o tym nie mówię, bo trochę mi wstyd. Jakby się o tym dowiedziała przez przypadek jego żona, to chyba spaliłbym się ze wstydu.

Nie daliśmy rady razem

Po półtorarocznym związku nasze drogi się rozeszły. Akurat skończyłam pisać pracę magisterską, a on był zły, że we wszystkim go wyprzedzam i osiągam lepsze wyniki. Rzeczywiście, ze swoim dyplomem męczył się jeszcze jakieś trzy lata. Ale czy to moja wina? Najbardziej zaskakujące było dla mnie to, że na co dzień w ogóle nie przypominał tego romantycznego faceta, który zostawia dziewczynie herbaciane róże i pisze do niej cudowne listy. Mam je wszystkie do dziś. Przez cały czas naszego związku ani słowem nie wspomniałam o tych jego miłosnych zabiegach.

Gdy nasz związek chylił się ku końcowi i atmosfera stała się napięta, wspomniałam mu, że w ogóle nie przypomina faceta, który pisał do mnie te wszystkie listy.

– O czym ty gadasz? Wyrzuć te listy z głowy – wydarł się na mnie. – Chyba musiałbym mieć nierówno pod sufitem, żeby wypisywać ci jakieś bzdury.

Po tych słowach opuścił mieszkanie, głośno zatrzaskując za sobą drzwi. Czasem zastanawiam się, czy to na pewno był on. A może po prostu chciał mnie zranić tymi słowami.

Kolejni dwaj faceci po Andrzeju byli kompletną porażką. Jeden gorszy od drugiego, masakra jakaś. Zastanawiam się, dlaczego los nie chce mi zesłać prawdziwej miłości. Może to przez to, że tak świetnie radziłam sobie w tym pokerze na zapałki...

Obowiązki mnie przytłaczały

Większość dnia przesiedziałam, rozmyślając o przeszłości, zamiast solidnie zająć się dokumentami, które nagromadziły się na biurku przez ostatnie dwa tygodnie, kiedy byłam na wakacjach. Kadry zasypywały mnie wiadomościami i wydzwaniały non stop, bo chciały, żebym przejrzała życiorysy osób, które przeszły do drugiego etapu rekrutacji na szefa sporego oddziału. Koniecznie musimy zatrudnić kogoś nowego, bo ledwo wyrabiamy, a pracownicy tkwią po godzinach, w końcu się zbuntują, gdy nie podejmę jakiejś decyzji.

Byłam tak rozbita po całym dniu analizowania tego, jaki nieudacznik ze mnie jeśli chodzi o związki, że w końcu stwierdziłam – dobra, resztę zrobię w domu. Polecę do siebie, wskoczę do wanny i się odprężę, pobawię się z kotem, puszczę sobie jakiś fajny serial i dopiero wtedy przejdę do przeglądania tych aplikacji.

Z firmy wyszłam nie udzielając odpowiedzi asystentce, która zapytała mnie o to, czy planuję kupić nowe krzesła do pokoju. Nie zamierzam teraz zaprzątać sobie tym głowy. W tym momencie pragnę czym prędzej zanurzyć się w pianie w mojej wannie. Być może skuszę się także na kieliszek wina i po raz kolejny, chyba już tysięczny, a może i dwutysięczny, przeczytam listy od Andrzeja, pisane w czasach, kiedy moje życie zapowiadało się o niebo lepiej.

Wskoczyłam do orzeźwiającej, chłodnej wody, wcześniej zrzucając z siebie ciuchy. Rany, czyli tak mają wyglądać kolejne lata mojego życia? Powroty do pustego mieszkania i ciągłe rozpamiętywanie przeszłości? Nigdy w życiu! Pluskając mocno wodą, usadowiłam się w wannie, aż zachlapałam dokumenty leżące tuż obok. Sięgnęłam po nie. No pięknie, co za widok – przemoczone na wylot CV potencjalnych pracowników! Odruchowo zaczęłam je przeglądać.

Niektórzy kandydaci mają wprost niesamowite CV – ich umiejętności i doświadczenie robią piorunujące wrażenie. Aż zastanawia mnie, czemu w ogóle rozglądają się za nowym zajęciem. O, proszę, ten tutaj włada trzema językami obcymi, doktorat obronił ledwie trzy lata po zaliczeniu studiów, a do tego pracował za granicą w renomowanych korporacjach. Ciekawe, jakie ma zainteresowania... Aha, literaturę lubi. No tak, wszystko jasne. Nic dziwnego, że nawet jego życiorys czyta się z prawdziwą przyjemnością, chociaż to podobno sformalizowany dokument. Intrygujące, jak też wygląda ten gość... – snułam takie rozważania, usiłując osuszyć przemoczone papiery bawełnianą ściereczką.

Ujrzałam fotografię i wydałam z siebie okrzyk zdumienia. Spoglądał na mnie nie kto inny jak Romek – nasz kochany mól książkowy, tyle że przystojniejszy niż go zapamiętałam, w gustownych okularach i marynarce... Od dłuższego czasu głowiłam się, co się z nim stało, słyszałam, że dostał posadę asystenta na uniwersytecie i dokądś wyjechał...

Zamierzałam przyjąć go do pracy, nawet nie mam zamiaru przeglądać innych podań. Zastanawiałam się, jak potoczyły się jego losy, czy został ojcem... Chciałam go zobaczyć jak najszybciej! Tak bardzo nie mogłam się doczekać kolejnej doby, że postanowiłam od razu wezwać go na spotkanie. Do biura przyjechałam w doskonałym nastroju. Poleciłam asystentce skontaktować się z Romanem. Tutaj czekała mnie nieprzyjemna niespodzianka. Przekazał za jej pośrednictwem, że może pojawić się dopiero za dwa dni. Tego już było za wiele. Chwyciłam za słuchawkę: „Świetnie nadajesz się do tej posady. Dostaniesz godne wynagrodzenie, więc nie ma co zwlekać”.

Ugiął się w końcu. Jednak spotkanie umówiliśmy nie w siedzibie firmy, a w naszym ulubionym barze z czasów studiów. Zjawiłam się tam jako pierwsza, co było do przewidzenia. On z kolei zajechał pod knajpę takim autem, że od razu naszły mnie wątpliwości, które z nas tak naprawdę powinno szukać pracy u drugiego.

Teraz skorzystam z szansy od losu

– Przepraszam za ten podstęp – zaczął rozmowę. – Nie chcę u ciebie pracować, prowadzę swoją działalność, która świetnie prosperuje.

Tak bardzo ucieszyłam się na jego widok, że w ogóle nie pomyślałam o złości, chociaż muszę przyznać, że poczułam lekkie rozczarowanie.

– No to mów, co słychać!

Spędziliśmy ze sobą kilka dobrych godzin na rozmowie, a kolejna dniówka przeleciała bez oczekiwanego rezultatu – wciąż brakowało mi fachowca. Wywnioskowałam z opowieści, że Romek przeszedł w życiu naprawdę sporo. Owdowiał i samodzielnie zajmował się wychowywaniem syna, ale dzięki wsparciu matki i siostry szło mu to rewelacyjnie. Podobnie było z jego biznesem – same osiągnięcia.

Ciężko było się pożegnać. Zdałam sobie sprawę, że mimo wszystko brakowało mi tego okularnika o posturze mrówki. Gdy już mieliśmy się rozstać, nachylił się, dał mi buziaka w policzek, po czym sięgnął do swojej aktówki i wyjął niewielkie pudełeczko z przeźroczystą pokrywką. W środku spoczywała krótko ścięta róża w kolorze herbaty. Wręczył mi ją, porozumiewawczo się uśmiechając. Od razu pojęłam o co chodzi i... omal nie wybuchnęłam płaczem z żalu i irytacji.

– To naprawdę ty?! Jakim cudem tego wcześniej nie dostrzegłam!

– No właśnie, jakim cudem – na jego twarzy pojawił się gorzki uśmiech. – Uwierz mi, długo zajęło mi pozbycie się myśli o tobie – dorzucił. – Mimo wszystko dobrze cię widzieć, wyglądasz absolutnie olśniewająco i… widzę, że wróciłaś do noszenia sukienek!

Stałam tam zupełnie załamana. Głowa mi pękała od myśli, a słowa ugrzęzły w gardle. Chciałam krzyknąć, by został, ale... nie potrafiłam.

– Mnie również było przyjemnie cię spotkać – z trudem wyszeptałam przez zaciśnięte zęby.

Jeżeli sądzicie, że było to nasze ostatnie spotkanie, to na całe szczęście jesteście w błędzie. Nie było ostatnim. Po kilku dniach wybrałam się z Romkiem i jego dzieckiem do kina. Następnie on zabrał mnie na występ muzyczny, tym razem tylko we dwoje. Fantastycznie spędziliśmy czas i sądzę, że obecnie nie zmarnuję tej okazji. Zwłaszcza że przecież skontaktował się ze mną nie bez przyczyny, więc być może nie wyrzucił mnie całkowicie z pamięci. Bo gdyby tak zrobił, to czy przesyłałby mi swoje CV?

Reklama

Aleksandra, 37 lat

Reklama
Reklama
Reklama