„Na stypę wtargnęła sąsiadka i wtedy się zaczęło. Powiedziała 1 zdanie o zmarłym ojcu, a ja zapadłam się pod ziemię”
„Patrzyłam na nią i miałam wrażenie, że coś we mnie pękło. Przez słowa tej nieznanej kobiety, zaczynałam układać w głowie nowy obraz. Kogoś, kto potrafił troszczyć się o drugiego człowieka”.

- Redakcja
Nie jestem typem sentymentalnej córki, która ściska albumy ze zdjęciami i płacze przy starych kasetach VHS. Zresztą, niewiele miałabym co oglądać. Mój ojciec nie był obecny w moim życiu tak, jak ojciec być powinien. Co roku na moje urodziny przysyłał kartkę z życzeniami, czasem dzwonił na święta. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek przyjechał na ważne wydarzenie. Na moje studia? Nie. Na ślub? Nie. Na narodziny mojego syna? Oczywiście, że nie. Kiedy zadzwonił brat i powiedział, że ojciec nie żyje, nic nie poczułam. Zgodziłam się przyjechać na pogrzeb bardziej z obowiązku niż z potrzeby serca.
Na pogrzebie matka patrzyła przed siebie, jakby nic nie słyszała. Milczący brat stał z boku. Ciotka Elżbieta zaciskała usta tak mocno, że aż zbielały. Na stypie nikt nie mówił za dużo. Ktoś wspomniał, że ojciec był porządnym człowiekiem. Ktoś inny dodał, że lubił majsterkować. A potem – cisza. Jakby wszyscy byli bardziej zmęczeni niż pogrążeni w żałobie. I wtedy weszła ona.
Byłam w szoku
Spojrzeliśmy wszyscy w stronę drzwi. W progu stanęła starsza kobieta. Miała na sobie ciemnoniebieski płaszcz i dużą, skórzaną torbę, z której wystawała reklamówka z jakimś pojemnikiem. Uśmiechała się, jakby przyszła na spotkanie z dawno niewidzianymi przyjaciółmi.
– Co ona tu robi? – spytała mama półgłosem, ale z wyraźnym napięciem.
– Zaprosiłaś ją? – zwróciłam się do niej, zaskoczona.
– Nie – odpowiedziała krótko.
Kobieta nie czekała na pozwolenie. Podeszła do stołu, jakby znała go na pamięć, jakby siadała tu setki razy. Uśmiechnęła się do wszystkich po kolei, położyła torbę obok siebie i usiadła.
– Janek często do mnie wpadał. Chciałam tylko na chwilkę, tak… pożegnać się po swojemu.
Zapadła niezręczna cisza.
– Codziennie rano przychodził – ciągnęła dalej. – Przynosił mi bułki, raz nawet zrobił mi rosół, jak byłam chora. Pamiętam, jak naprawiał u mnie spłuczkę. A raz przyniósł nowy kran, bo stary już przeciekał. Złoty człowiek.
Popatrzyłam na matkę. Miała zaciśnięte usta. Brat patrzył na panią Helenę bez wyrazu, ale widać było, że też nie wie, co myśleć.
– A jak mnie bolały plecy, to przyniósł maść – kontynuowała z uśmiechem. – I zawsze zaparzył mi rumianek. Mówił, że spokój jest najważniejszy. Że u mnie może odpocząć.
Słuchałam i miałam wrażenie, że opowiada o kimś innym. O człowieku, którego nie znałam. O Janie, który miał gest, ciepło, czas i cierpliwość. Spojrzałam na nią jeszcze raz. I nagle poczułam, że to ona znała go lepiej niż my wszyscy.
Coś we mnie pękło
Zamknęłam za sobą drzwi i stanęłam przed lustrem, przy którym mama poprawiała makijaż. Oczy miała lekko zaczerwienione, jakby walczyła ze łzami, ale nie pozwoliła im wygrać.
– Możemy porozmawiać? – zapytałam, nie próbując ukryć, że nie chodzi mi o uprzejmą wymianę zdań.
– Tylko szybko – odparła, nie odrywając wzroku od lustra. – Nie lubię zostawiać pustego miejsca przy stole, ludzie zaraz coś sobie myślą.
– Dlaczego nigdy nie wspominałaś o tej kobiecie?
Mama zamarła na ułamek sekundy, ale zaraz wróciła do poprawiania ust.
– Bo nie miała znaczenia – powiedziała spokojnie.
– Nie wyglądało, jakby nie miała. Mówiła o ojcu z taką czułością, jakby byli rodziną.
Odwróciła się w moją stronę i spojrzała uważnie, jakby oceniała, czy warto wchodzić głębiej w ten temat.
– Myślisz, że to była jakaś kochanka?
– Nie wiem. Może. To, jak o nim mówiła…
Mama uniosła brwi.
– Twój ojciec zawsze musiał mieć jakąś wdzięczną słuchaczkę – powiedziała chłodno. – Kogoś, kto go wysłucha bez szemrania, nie zada za dużo pytań. Dla niego to była ulga. Miałam inne rzeczy na głowie. Dom, dzieci, życie.
Stałyśmy chwilę w ciszy. Patrzyłam na nią i miałam wrażenie, że coś we mnie pękło. Przez słowa tej nieznanej kobiety, zaczynałam układać w głowie nowy obraz. Kogoś, kto potrafił troszczyć się o drugiego człowieka.
– Może to nie on był inny – powiedziałam cicho. – Może to my nie chcieliśmy go takim zobaczyć.
Mama nie odpowiedziała. Wyminęła mnie bez słowa i wróciła do stołu.
Nie znałam ojca
Wróciłam do stołu, gdy pani Helena kończyła opowieść o tym, jak ojciec przynosił jej książki z biblioteki. Siedziała prosto, ręce trzymała na stole, jakby czekała na kolejne pytania. Nikt się jednak nie odzywał. Ciotka Elżbieta wpatrywała się w serwetkę, brat układał łyżeczkę przy talerzu, a mama z pozornym spokojem sączyła kompot. Usiadłam powoli, ale zanim zdążyłam wyjąć z siebie choć jedno słowo, pani Helena odezwała się znowu.
– Nie zatrzymywałam go – powiedziała cicho, patrząc na nas wszystkich, ale najbardziej, jak mi się wydawało, na moją matkę. – Sam przychodził. Mówił, że u was to tylko cisza albo krzyki. U mnie mógł być sobą.
Zamarliśmy.
– A jaki był „sobą”? – zapytałam bez ironii.
– Czuły – odpowiedziała. – Opiekował się moim psem, kiedy byłam w szpitalu. Przynosił książki, bo wiedział, że źle znoszę samotność. Gotował czasem u mnie. Taki był. Swój, prawdziwy.
Przez chwilę nikt się nie odezwał. Spojrzałam na brata. Był blady. Widziałam, że się w nim gotuje, ale nie powiedział nic. Może nie był gotowy, żeby przyjąć ten inny obraz naszego ojca.
– Może nikt z nas go naprawdę nie znał – powiedziałam, bardziej do siebie niż do nich. – Może był kimś więcej niż tym, za kogo go uważaliśmy.
Milczenie, które zapadło, było inne niż to wcześniejsze. Cięższe. Pani Helena zsunęła się trochę na krześle, jakby zmęczona tym, co powiedziała. Jednak na jej twarzy nie było widać skruchy.
Było mi wstyd
Wyszłam z sali, zostawiając za sobą ciężkie milczenie. Potrzebowałam oddechu. Szłam przed siebie, bez celu, aż nogi same poniosły mnie w stronę starego osiedla. Minęłam kiosk, w którym kiedyś ojciec kupował gazetę. Dotarłam do znajomego skweru, a potem na ulicę, przy której stał nasz blok. Zatrzymałam się przy płocie. Patrzyłam na balkon, który pamiętałam z dzieciństwa. Na parapecie leżały jakieś doniczki. Po chwili ruszyłam dalej i przeszłam na drugą stronę. Dom pani Heleny był zadbany, ogród starannie wypielony. Ławeczka przed wejściem wyglądała jak zaproszenie. Mogłam wyobrazić sobie ojca, jak podlewa kwiaty, jak niesie reklamówkę z zakupami, jak siedzi tutaj z kubkiem herbaty. Nie czułam złości. Raczej rodzaj smutku, którego nie potrafiłam nazwać.
Zatrzymałam się i poczułam coś, czego wcześniej nie znałam – wstyd. Że tak mało mnie obchodził. Że przestałam próbować. Jednocześnie... ulgę. Bo jeśli tam, po drugiej stronie ulicy, naprawdę był sobą, jeśli naprawdę ktoś go widział takim, jakim chciał być – to znaczy, że nie wszystko było stracone. Może to nie my byliśmy jego prawdziwą rodziną. Może nie chciał, nie umiał być ojcem w tradycyjnym sensie. Był człowiekiem, który się troszczył, który gotował rosół, przynosił rumianek i naprawiał krany. I może to wystarczyło, żeby ktoś uznał go za bliskiego. Stałam tam jeszcze chwilę, aż poczułam chłód. Odwróciłam się i wróciłam powoli do wynajętego pokoju.
Musiałam poznać prawdę
Nie wiedziałam, czy powinnam. Jednak coś mnie tam ciągnęło. Może ciekawość. Może potrzeba zrozumienia. Może zwykła ludzka potrzeba usłyszenia czegoś, co zamknie tę historię. Zapukałam do jej drzwi dzień po stypie. Nie zdziwiła się, kiedy mnie zobaczyła. Otworzyła bez słowa, jakby wiedziała, że przyjdę.
– Wejdź – powiedziała spokojnie, a ja skinęłam głową.
W środku pachniało ziołami i świeżym praniem. Kuchnia była ciepła i przytulna. Usiadłam przy stole, a ona postawiła przede mną herbatę.
– Chciałam zapytać… dlaczego on przychodził? – zapytałam bez wstępów.
Nie spojrzała na mnie od razu. Usiadła naprzeciwko, złożyła ręce na blacie.
– Bo nie chciał być sam – odpowiedziała po chwili. – Mówił, że was nie chce obciążać. Że nie chce być kłopotem.
– Nigdy nam tego nie powiedział.
– Bo nie chciał nikogo winić. Ani siebie, ani was. On po prostu… potrzebował jakiegoś miejsca, gdzie nie musi nikomu nic udowadniać.
– Myślałam, że go znałam – powiedziałam. – A ty mówisz o kimś, kto robił herbatę i opiekował się psem.
– On nie był łatwy. Nie mówił o sobie. Był obecny. Naprawił mi gniazdko, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. A potem siedzieliśmy w milczeniu. I to było dobre milczenie. Bez presji.
Milczałyśmy chwilę.
– Dziękuję, że byłaś dla niego – powiedziałam w końcu.
Pani Helena spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.
– To ja dziękuję, że mogłam się z nim wczoraj pożegnać.
Nie pytałam o więcej. Nie było już potrzeby.
Bożena, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Córka zachowuje się tak, jakby pieniądze rosły na drzewach. Codziennie kurier przyjeżdża do niej z jakąś nową paczką”
- „Moja synowa latała z wnuczkiem do swojej mamy, a mnie odganiała jak natrętną muchę. Nie dam się zołzie zepchnąć na margines”
- „Po 40 latach ciułania w końcu kupiliśmy dom. Miał być naszym azylem, ale dzieci panoszyły się w nim jak u siebie”