„Na święta polecieliśmy do Malagi, żeby uniknąć całej tej szopki. Niestety sami odstawiliśmy przed sobą niezły cyrk”
„– A może po prostu odpuśćmy? – Co dokładnie? Kapustę z grochem czy całe przedstawienie? – zapytała z tym swoim spokojem, który czasem mnie koił, a czasem doprowadzał do szału. – Wszystko. Święta. Rodzinę. Choinkę. Śnieg. To wszystko. Spojrzała na mnie przez chwilę, a potem kiwnęła głową”.

- Redakcja
Czasami mam wrażenie, że polskie święta to taki przymusowy spektakl, w którym wszyscy znamy role, ale nikt już nie wierzy w scenariusz. Bombki – od lat te same. Sałatka jarzynowa – jak z taśmy. Uśmiechy – na zawołanie. I to nasze „Wesołych Świąt”, kiedy wszyscy mamy miny jakbyśmy byli na pogrzebie. Dlatego w tym roku powiedziałem do Basi:
– A może po prostu… odpuśćmy?
– Co dokładnie chcesz odpuścić? Kapustę z grochem czy całe przedstawienie? – zapytała z tym swoim spokojem, który czasem mnie koił, a czasem doprowadzał do szału.
– Wszystko. Święta. Rodzinę. Choinkę. Śnieg. To wszystko.
Spojrzała na mnie przez chwilę, a potem kiwnęła głową. I tak właśnie wylądowaliśmy w Maladze. Bez planu, bez opłatka, bez prezentów. W krótkich rękawkach, w grudniu. Pierwszy dzień był… zaskakująco dobry. Jedliśmy tapas z ośmiornicą. Włóczyliśmy się uliczkami pełnymi zapachu pomarańczy i smażonych ryb. Było beztrosko. A nawet, o dziwo – blisko. Wieczorem usiedliśmy w barze na rogu. Głosy Hiszpanów mieszały się z dźwiękami gitary. Pomyślałem, że może to był świetny pomysł. Że może… właśnie tego potrzebowaliśmy. Aż zobaczyłem, jak Basia siedzi z nosem w telefonie. Przesuwa coś bezmyślnie kciukiem, uśmiecha się do ekranu. A nie do mnie.
– Dobry ten kalmar, co? – rzuciłem, niby od niechcenia.
– Mhmm… – mruknęła bez podnoszenia wzroku.
I wtedy pomyślałem: „Czy my się jeszcze potrafimy śmiać razem, czy tylko siedzimy jak obcy obok siebie?” Święta dopiero się zaczynały, ale ja już wiedziałem, że nie chodzi o pogodę. Ani o karpia. Coś między nami cichło. Tak jakby ktoś ściszał nas do zera.
Jakby ktoś ściszył nas do zera
Obudziłem się wcześniej niż zwykle, bo słońce, które zaglądało przez żaluzje, nie dawało spokoju. Basia jeszcze spała, przytulona do poduszki, ale jakoś nie miałem ochoty się do niej zbliżać. Wyszedłem na balkon z kawą, którą zaparzyłem w tym małym ekspresie, co stał w apartamencie, i usiadłem. Palić nie paliłem od lat, ale tego ranka z zazdrością patrzyłem na starszego faceta z sąsiedniego balkonu, który zaciągał się papierosem i wyglądał na kogoś, kto ma wszystko gdzieś.
Zerknąłem na telefon. Dwa nowe zdjęcia od siostry. Jedno z rodzicami przy stole. Drugie – dzieciaki w identycznych sweterkach z reniferami. Uśmiechnięci. Naturalni. Mama pewnie włożyła fartuch w kratę, ten sam od lat. Tata jak zwykle w za dużym swetrze, w tle telewizor i kolędy. Wszystko takie znajome, przewidywalne, ale też... bezpieczne. I wtedy pomyślałem, że może nie trzeba było wyjeżdżać. Basia pojawiła się dopiero po dziewiątej, w koszulce, która jeszcze niedawno była moją ulubioną. Już nie pamiętałem, kiedy ostatni raz widziałem ją w niej wieczorem, nie rano.
– Wcześnie wstajesz jak na urlop – powiedziała, przecierając oczy.
– Dostałem zdjęcia od siostry. Już siedzą przy stole – odparłem, nie odrywając wzroku od widoku z tarasu.
– No i dobrze. Przynajmniej mają z głowy.
– My też mogliśmy mieć z głowy. Może wcale nie trzeba było wyjeżdżać.
Spojrzała na mnie z czymś w rodzaju znużenia.
– To, czemu upierałeś się, żeby wyjechać?
Chciałem coś odpowiedzieć, ale nic nie przyszło mi do głowy, co nie brzmiałoby żałośnie albo oskarżycielsko. Zresztą, co by to zmieniło. Zamiast tego wróciłem do pokoju i zacząłem zbierać rzeczy na wyjście. Powiedziałem tylko, że idę na spacer. Kiwnęła głową. Nie zapytała, czy wrócę na obiad, ani dokąd idę. A ja nie zapytałem, czy chce iść ze mną. Nawet przez chwilę nie pomyślałem, żeby to zrobić. Kiedy szedłem promenadą, mijałem ludzi, którzy się śmiali, robili sobie zdjęcia, całowali się w miejscach, gdzie morze rozbijało się o skały. Patrzyłem na nich, jakby byli z innego świata. Nagle poczułem, że coraz trudniej mi z Basią nie tylko rozmawiać. Trudniej być razem. A może trudniej już nawet być obok. Mamy wspólne konto, wspólną kuchnię, wspólne łóżko, ale nie wspólne myśli. Może kiedyś to wystarczało. Może kiedyś nam się wydawało, że cisza to intymność. A teraz to już tylko... cisza.
Wieczorem wyszedłem sam
Od rana nie padło ani jedno słowo. Chodziliśmy po apartamencie jak turyści w muzeum, omijając się z uprzejmością, która bardziej raniła niż jakakolwiek kłótnia. Chciałem coś powiedzieć, choćby głupie „zróbmy kawę”, ale czułem, że każde zdanie i tak trafi w próżnię. Zrobiłem śniadanie. Dwa talerze, dwa jajka, pieczywo z piekarni za rogiem. Postawiłem wszystko na stole. Basia usiadła naprzeciwko. Zjadła, nie patrząc mi w oczy. Przełknąłem kęs i spróbowałem.
– Może zadzwonimy do rodziny? Złożymy życzenia.
Zamieszała herbatę z takim spokojem, jakby była sama.
– Po co? Przecież miało być inaczej.
W tym „miało być inaczej” zmieściła się cała jej filozofia. Że przecież to był pomysł, że tak się umówiliśmy, że to nie czas na wspominki i odruchy. A może to tylko pretekst, żeby nic nie czuć.
– To nie chodzi o to, żeby było inaczej – powiedziałem cicho. – Tylko żeby było dobrze.
Spojrzała na mnie z takim wyrazem twarzy, jakby mówiła to sobie od dawna, tylko w lustrze.
– Ale tobie jest dobrze tylko tam, gdzie cię nie ma.
Nie odpowiedziałem. Bo może miała rację. Może naprawdę coraz częściej było mi dobrze w wyobrażaniu rzeczy, nie w ich przeżywaniu. A może tylko próbowała zranić, zanim ja to zrobię. Wieczorem wyszedłem sam. Wziąłem cienką kurtkę, zostawiłem telefon na szafce. Nikt i tak nie dzwonił. Szło się lekko. Miasto tętniło jak gdyby nigdy nic. Turyści z dziećmi, Hiszpanie w świątecznych koszulkach, ktoś grał na gitarze przy plaży, śpiewał coś radośnie, zupełnie jakby nie istniał inny świat niż ten – ciepły, pachnący, łatwy.
Usiadłem w barze niedaleko portu. Nie piłem dużo, jedno wino, dwa może. Obok mnie przysiadła się kobieta – turystka, po akcencie sądząc, Niemka albo Holenderka. Uśmiechnęła się, zamówiła to samo. Zaczęliśmy rozmawiać. O mieście, o winie, o świętach. Nie zapytała, czy jestem sam. Nie mówiła o sobie za dużo, ale uważnie słuchała. I kiedy coś mówiłem, patrzyła tak, jak Basia nie patrzyła już od dawna. Nie flirtowaliśmy. Nie było żadnego napięcia. A jednak po godzinie rozmowy uświadomiłem sobie, że powiedziałem tej kobiecie więcej niż Basi przez cały wyjazd. I że było mi z tym dobrze. Spokojnie. Wracając, szedłem wolno, patrząc na fale, które rozmywały się o brzeg. I myślałem tylko o jednym. Dlaczego to takie łatwe – z obcą osobą? I takie trudne – z nią?
Od dawna żyliśmy osobno
Na lotnisku nie zamieniliśmy ani słowa. Mieliśmy miejsca koło siebie, ale każde patrzyło w inną stronę. Ja w ekran z mapą lotu, Basia w okno, gdzie wszystko i tak wyglądało tak samo – chmury, niebo, nic. Kiedy stewardesa zapytała, czy życzymy sobie kawy, Basia skinęła głową. Ja nie. I to chyba była nasza jedyna interakcja podczas całego lotu. W Warszawie padał deszcz. Taksówkarz nic nie mówił, tylko włączył radio, gdzie ktoś śpiewał kolędę o ciszy i świętym spokoju. Przez chwilę miałem ochotę poprosić, żeby wyłączył, ale nie miałem siły się wychylać. Dojechaliśmy do naszego bloku. Pomogłem wyjąć jej walizkę z bagażnika.
– Dzięki – rzuciła, biorąc torbę do ręki.
– Nie ma za co – odpowiedziałem i nawet nie próbowałem nic dodać. Odwróciłem się i poszedłem w stronę swojego mieszkania. Każde poszło w swoją stronę. Zupełnie jakbyśmy byli obcymi, którzy przypadkiem lecieli tym samym samolotem.
W mieszkaniu było chłodno. Włożyłem grubszy sweter, który Basia kupiła mi rok temu na święta. Wziąłem telefon, spojrzałem na ekran. Nieodebrane połączenie od mamy. Pewnie dzwoniła złożyć życzenia. Nie oddzwoniłem. Nie miałem siły słuchać jej ciepłego głosu i udawać, że wszystko gra. Na komodzie stało zdjęcie sprzed roku. My przy choince. Uśmiechnięci, z lampką wina, w swetrach z głupimi wzorami. W tle stół, dzieci siostry, śmiech. Patrzyłem na to zdjęcie długo. I nagle wszystko się we mnie uspokoiło.
Zrozumiałem, że to nie chodziło o święta. Nie chodziło o to, żeby uciec od tradycji, od obowiązków, od tej całej świątecznej bieganiny. Chodziło o nas. O to, że od dawna byliśmy osobno. Już nawet nie kłóciliśmy się o nic ważnego. Po prostu powoli znikaliśmy. Przypomniałem sobie kłótnie z przeszłości, te nieudane próby rozmowy, które kończyły się westchnieniem i wzruszeniem ramion. Niby chcieliśmy coś naprawić, ale nikt nie wiedział co dokładnie. A może wiedzieliśmy, tylko baliśmy się przyznać, że to już nie do naprawienia. Mogłem pójść wtedy do niej. Zapytać, czy też tak to czuje, ale nie poszedłem.
Coś się skończyło wcześniej
Po dwóch dniach ciszy w mieszkaniu zadzwoniłem do niej. Nie odbierała. Napisałem wiadomość: „Chciałbym z tobą porozmawiać. Możemy się spotkać?”. Odpisała krótko: „Nie widzę sensu”. Zadzwoniłem jeszcze raz. Tym razem odebrała, ale w jej głosie nie było już ani złości, ani żalu. Tylko zmęczenie.
– Rafał, ja już nie mam siły wracać do czegoś, co się skończyło dawno temu – powiedziała, zanim zdążyłem zadać pytanie.
– To, czemu wyjechaliśmy razem na święta?
Przez chwilę milczała.
– Bo nie miałam odwagi powiedzieć ci, że już cię nie kocham.
Zrobiło mi się duszno. Chciałem coś powiedzieć, zapytać, kiedy to się stało. Może jeszcze da się cofnąć, poskładać, ale wiedziałem, że nie. Nic z tego nie będzie prawdziwe, jeśli zrobimy to tylko z lęku przed samotnością.
– Dziękuję, że to w końcu powiedziałaś – wyszeptałem.
– Przepraszam – dodała cicho.
– Ja też – odparłem i się rozłączyłem.
To był cios, ale też jakaś ulga. Jakby ktoś w końcu otworzył okno w dusznym pokoju. Przestałem się oszukiwać, przestałem udawać, że ta cisza to tylko faza, że minie. Nie minęła. Rozsiadła się między nami na dobre i z dnia na dzień robiło się jej coraz wygodniej. Tego wieczoru przeszedłem się po naszym osiedlu. Zwykła ulica, oświetlona lampami, choinki na balkonach, dzieci z sankami. Nic szczególnego. A jednak miałem wrażenie, że wszystko wygląda inaczej, jakby świat nie był już tamten, tylko nowy. Samotniejszy, ale też może... bardziej prawdziwy.
Chciałem tylko zrozumieć
Kilka tygodni później wróciłem do Malagi. Sam. Bez planu, bez bagażu większego niż podręczny. Ten sam hotel, podobny pokój z widokiem na morze. Zmieniło się tylko to, co nosiłem w środku. Nie szukałem odtworzenia tamtej podróży. Nie przyleciałem sprawdzać, czy coś we mnie ożyje na nowo. Chciałem tylko zrozumieć, dlaczego właśnie tutaj poczułem najdotkliwiej, że nas nie ma. Spacerowałem po tych samych uliczkach co wtedy, ale tym razem patrzyłem uważniej. Mijałem ludzi z mapami, pary z dziećmi, starsze kobiety niosące siatki z warzywami. Nikt się nie spieszył. Tylko ja czułem, że coś mi się kończy. Albo już się skończyło. I teraz muszę to unieść.
Wróciłem do tego baru przy plaży, gdzie kiedyś siedziałem z nieznajomą kobietą. Usiadłem przy tym samym stoliku. Nie było jej. Nie spodziewałem się, że będzie. I może właśnie to było w tym wszystkim najczystsze – że nie czekałem na nic. Patrzyłem na fale, które wciąż rozbijały się o brzeg, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby nikt tu nigdy nie próbował znaleźć ratunku dla rozpadającego się związku. Pomyślałem wtedy, że może całe życie to nieustanne rozstawanie się z wyobrażeniami.
Może nie chodzi o to, by coś naprawić, ale o to, by wiedzieć, kiedy odejść. Zanim zostaną już tylko wyrzuty i niechęć. Może źle zrozumiałem święta. Może nie chodzi o choinkę, nie o pogodę, nie o wspólne zdjęcia. Może chodzi o obecność. Taką, której nie trzeba zagadywać. O odwagę, by odejść, zanim się znienawidzimy. I o ciszę, która czasem nie jest końcem – tylko początkiem. Zapłaciłem i wróciłem pieszo do hotelu. Było ciepło, lekki wiatr pachniał tym, co znane. Wiedziałem już, że nie wracam do starego życia, ale jeszcze nie wiedziałem, do jakiego pójdę dalej.
Rafał, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na spotkaniu rodzinnym mama zrobiła ojcu rachunek sumienia. Po tym, co usłyszałam dziwie się, że tak długo wytrzymała”
- „Syn z synową wolą spędzać Wigilię w SPA. Skoro nie szanują tradycji, to dopilnuję, żeby masaże odbiły im się czkawką”
- „Ojciec zniszczył naszą rodzinę, ale karma na szczęście wraca. Dziś to on błaga o pomoc, a ja śmieję mu się w twarz”