„Na święta wyjechałem do Karpacza, żeby uniknąć męczącej szopki. W pensjonacie przeżyłem coś znacznie gorszego”
„W tym roku poczułem, że mam dość. Nie chciałem kolejnej Wigilii, na której każdy udaje, że wszystko jest w porządku, chociaż wszyscy są zmęczeni. Pragnąłem spokoju. Potrzebowałem miejsca, gdzie nikt mnie nie zagadywał, nie wypominał mi decyzji i nie dopytywał, czy na pewno wszystko u mnie dobrze”.

- Redakcja
Od lat jechałem na święta nie z radością, lecz z poczuciem obowiązku. W mojej rodzinie ten okres nie przypominał filmu, w którym wszyscy się wzruszają, tylko niekończącą się powtórkę rozmów, które zawsze kończyły się tak samo. Ktoś zaczynał od niewinnej uwagi, ktoś inny ją poprawiał, potem wychodziły stare pretensje, a ja siedziałem przy stole i zastanawiałem się, kiedy wreszcie zapadnie cisza. Nie potrafiliśmy po prostu być razem bez napięcia.
W tym roku poczułem, że mam dość. Nie chciałem kolejnej Wigilii, podczas której każdy udaje, że wszystko jest w porządku, chociaż wszyscy są zmęczeni. Pragnąłem spokoju. Potrzebowałem miejsca, gdzie nikt mnie nie zagadywał, nie wypominał mi decyzji i nie dopytywał, czy na pewno wszystko u mnie dobrze. Zacząłem myśleć o górach. O miejscu, w którym mógłbym wyjść rano i usłyszeć tylko wiatr, a nie ciężkie westchnienia i komentarze na temat mojego życia. Kiedy zadzwoniłem do matki, rozmowa potoczyła się dokładnie tak, jak podejrzewałem.
– Wyjeżdżasz? Na święta? Naprawdę? – zapytała cicho.
– Chciałem pobyć sam – odpowiedziałem, starając się mówić spokojnie.
– Nigdy nie spędzałeś świąt poza domem. To bardzo smutne.
– Nie chodzi o was. Potrzebuję odpoczynku.
W jej milczeniu wyczułem żal, choć nic takiego nie powiedziała. A ja czułem coś zbliżonego do ulgi, zmieszanej z niepewnością, czy może jednak nie przesadziłem.
Zbyt głośny poranek
Pierwsza noc w pensjonacie minęła mi szybciej, niż się spodziewałem. Byłem przekonany, że obudzę się po wielu godzinach w kompletnej ciszy, że poczuję wreszcie upragnioną samotność. Tymczasem już o świcie usłyszałem szybkie kroki na korytarzu, trzask drzwi wejściowych i dziecięcy śmiech, jakby ktoś biegał tuż pod moim pokojem. Przez chwilę leżałem nieruchomo, wpatrzony w sufit, próbując zrozumieć, dlaczego ten dom, który miał być pusty, nagle był tak pełny życia.
Może to tylko poranny rozgardiasz, zwykłe sprawy przedświąteczne. Jednak jeszcze zanim zdążyłem wstać, coś znowu uderzyło o ścianę, potem ktoś zawołał głośno imię dziecka, a następnie dało się słyszeć krótką wymianę zdań między dorosłymi, której nie mogłem zrozumieć, ale w której wyczułem pośpiech. Wstałem, ubrałem się i zszedłem na dół, licząc na to, że kawa chociaż trochę ukoi moją irytację. W kuchni zastałem Anetę, gospodynię, która jednocześnie mieszała coś w garnku, rozmawiała z dziećmi i szukała czegoś w szafce. Kiedy mnie zauważyła, podskoczyła lekko, jakby zupełnie zapomniała, że mają gościa.
– Ojej, Michał, przepraszam, mamy dziś wyjątkowo głośny poranek. Dzieci od rana w biegu, a ja próbuję wszystko ogarnąć. Mam nadzieję, że nie obudziliśmy cię za wcześnie.
– Wszystko w porządku – odpowiedziałem odruchowo, choć prawda była inna. – Myślałem, że będzie tu… ciszej.
– Zwykle jest, naprawdę – zapewniła, chociaż dzieci właśnie pokłóciły się o coś przy stole, a jeden z chłopców przejechał mi tuż pod nogami drewnianym samochodzikiem.
Uśmiechnąłem się sztucznie i wyszedłem na ganek, gdzie Kamil, jej mąż, siedział już na ławce, popijając herbatę. Miał spokojny wyraz twarzy, ale wyglądał, jakby jego ciało dawno zapomniało, co to odpoczynek.
– Chcesz się przysiąść? – zapytał.
– Jasne – odpowiedziałem, bardziej z grzeczności niż potrzeby rozmowy.
– W nocy sypnęło śniegiem, może jeszcze trochę popadać – powiedział, patrząc na niebo. – Będzie w tym roku prawdziwa zima.
– Na to wygląda – mruknąłem, stukając butem o schodek.
Przez chwilę rozmawialiśmy o pogodzie, o tym, że mróz w końcu ściął ziemię, o śniegu, który zasnuł okolicę. Dla Kamila była to zwykła wymiana zdań, dla mnie kolejna sytuacja, w której musiałem udawać, że czuję się swobodnie. Słuchałem go, ale równocześnie myślałem o moim planie na te święta i czułem, jak powoli rozsypuje się na moich oczach. Zamiast spokoju znalazłem dom pełen chaosu, rozmów, biegających dzieci i niekończącego się ruchu. To nie tak miało być. Chciałem samotności, a dostałem jakiś rozgardiasz.
Byliśmy odcięci od świata
W nocy słyszałem, jak coś ciężkiego spada z dachu, lecz dopiero rano zobaczyłem, co to oznaczało. Śniegu było tyle, że nie widziałem nawet zarysu drogi. Wyszedłem na korytarz, a tam panował znowu ruch. Aneta chodziła od okna do kuchni, Kamil zakładał kurtkę w pośpiechu, a dzieci już szykowały się do wyjścia na dwór. Wszystko wskazywało na to, że byliśmy odcięci od świata.
– Droga zasypana – powiedział Kamil. – Pług pewnie nie przyjedzie.
Aneta dodała, że poprzedniej zimy też tak było i nikt się nawet nie zdziwił. Tylko ja poczułem ścisk w żołądku, bo przyjechałem tu, żeby mieć wolność, a nagle znalazłem się w miejscu, którego nie mogłem opuścić. Dzieci ucieszyły się z tej sytuacji bardziej niż ktokolwiek. Patrzyłem na ich radość i myślałem o tym, że uciekłem od swojej rodziny, a teraz tkwiłem w środku cudzej. Aneta nieśmiało poprosiła mnie o pomoc przy odśnieżaniu. Nie miałem ochoty, ale też nie chciałem, żeby uznali mnie za kogoś, kto tylko narzeka.
Wyszliśmy na dwór. Praca była ciężka, śnieg sypał się z każdej strony, ale przynajmniej mogłem milczeć. W pewnym momencie Kamil spojrzał na mnie i powiedział, że człowiek może planować, ile chce, a i tak wszystko potrafi zmienić się przez jedną noc. Proste zdanie, a uderzyło we mnie bardziej, niż chciałem przyznać. Kiedy wróciliśmy do środka, dzieci bawiły się w najlepsze, a Aneta krzątała się po kuchni. Ja natomiast czułem, że moje wymarzone samotne święta oddalają się z każdą minutą, a poczucie bezradności rosło we mnie coraz mocniej.
Nie chciałem się rozklejać
Po południu Aneta zawołała mnie na obiad. Miał być prosty, improwizowany, bo nie mieli z czego przygotować nic bardziej wystawnego. Usiadłem przy stole obok dzieci, które cały czas coś opowiadały, przerywały sobie, śmiały się i domagały uwagi. Aneta podawała talerze, przechodząc między nami jak ktoś, kto jednocześnie chciał wszystkich nakarmić i przypilnować, żeby nikt nie przewrócił kubka. Kamil siedział naprzeciwko mnie i wyglądał na zmęczonego, ale spokojnego. W tym chaosie była pewna harmonia, chociaż nie chciałem tego przyznać.
Przez dłuższą chwilę po prostu słuchałem. Lena pokazywała mi śnieżynkę, którą złapała rano, Staś opowiadał o bałwanie, którego zamierza ulepić, a Aneta od czasu do czasu rzucała krótkie uwagi typu: nie kręć się, nie wstawaj, poczekaj, aż Michał skończy mówić. Tylko ja nie mówiłem, ale dzieciom najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo wciągnęły mnie w rozmowę, nawet jeśli odpowiadałem najkrótszymi możliwymi zdaniami.
W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że od dawna nie siedziałem przy stole z kimś innym niż rodzina, z którą wszystko zawsze kończyło się spięciem. Tutaj nikt nie próbował mnie oceniać ani pytać o moje życie. Wszyscy byli zajęci sobą, ale w taki sposób, który nie ranił. Poczułem coś dziwnego, chociaż od razu to odepchnąłem. Nie chciałem się rozklejać nad miską zupy. Aneta usiadła na chwilę obok mnie, chyba pierwszy raz od początku mojego pobytu. Spojrzała na mnie uważniej niż wcześniej.
– Mam nadzieję, że nie żałujesz, że tu przyjechałeś. Czasem człowiek potrzebuje ciszy, a dostaje coś zupełnie innego.
– To tylko parę dni – odpowiedziałem, starając się brzmieć obojętnie.
– Czasami parę dni zmienia więcej, niż człowiek się spodziewa – powiedziała już ciszej. – Samotność nie zawsze jest tym, czego najbardziej nam potrzeba.
Nie skomentowałem. Jej słowa wywołały we mnie coś, co wolałem zostawić w spokoju. Patrzyłem więc na dzieci, które teraz śmiały się z czegoś, czego nie zrozumiałem, i udawałem, że nic do mnie nie dotarło. A jednak dotarło. I właśnie to zaczęło mnie najbardziej denerwować.
Wreszcie coś zauważyłem
Wieczorem dom wreszcie ucichł. Dzieci poszły spać, a Aneta z Kamilem siedzieli w kuchni przy stole. Wahałem się, czy do nich dołączyć, bo od rana próbowałem trzymać się na dystans, ale samotność w pokoju zaczęła mnie drażnić. Zszedłem więc na dół, starając się nie narobić hałasu. Kiedy mnie zobaczyli, Aneta uśmiechnęła się lekko i odsunęła dla mnie krzesło. Usiadłem, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Na stole stał czajnik, a obok trzy kubki z herbatą, z których unosiła się para. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, tej rzadkiej, spokojnej, która po całym dniu brzmiała prawie jak luksus. Aneta spojrzała na Kamila, a potem na mnie.
– Mamy czasem takie wieczory jak ten. Dzień w biegu, a potem nagle wszystko staje i zostajemy z tym, co naprawdę w nas siedzi.
Kamil pokiwał głową.
– Człowiek wtedy widzi, ile mu wychodzi, a ile nie – dodał. – Dzieci są cudowne, ale bywają trudne. A my nie zawsze wiemy, czy robimy to dobrze.
Łatwo było uwierzyć, że to tylko proste zwierzenia, ale ja poczułem w nich coś znacznie cięższego. Nie oczekiwali współczucia, nie chcieli się żalić. Po prostu mówili prawdę. I to mnie zaskoczyło.
– Czasem myślę, że próbujemy tworzyć idealne święta – powiedziała Aneta, patrząc na płomień świecy. – A potem okazuje się, że nic nie jest idealne. Ani my, ani dom, ani ten czas. I trzeba się z tym pogodzić.
– Bo święta to nie dekoracje – dodał Kamil. – Święta to ludzie. Nawet jeśli są zmęczeni albo poirytowani.
Słuchałem ich i nagle poczułem, że coś we mnie drgnęło. Nie lubiłem takich rozmów, bo niosły ze sobą zbyt dużo szczerości. Jednak tym razem nie mogłem się wycofać.
– Uciekałem od świąt – powiedziałem cicho. – Od rodzinnego stołu, od rozmów, które zawsze kończyły się tak samo. Chciałem wreszcie spokoju.
– To naturalne – odpowiedziała Aneta. – Każdy czasem chciałby uciec.
– Tylko że ja chyba uciekłem nie przed rodziną, ale przed tym, że święta nigdy nie będą takie, jakie sobie wyobrażam – dodałem, zanim zdążyłem zastanowić się nad tymi słowami.
Zapanowała krótka cisza. Oni patrzyli na mnie, ale bez oceniania, bez rad, bez prób pocieszenia. I właśnie to sprawiło, że zrobiło mi się wstyd. Przestałem patrzeć im w oczy, bo dotarło do mnie, że od lat próbowałem dopasować rzeczywistość do swoich wyobrażeń, zamiast przyjąć ją taką, jaka była. Moja rodzina nie była idealna, ale żadna nie jest. A ja zachowywałem się, jakby ktoś miał mi tę idealność zapewnić. Kamil odezwał się pierwszy.
– Wszyscy mamy w sobie takie obrazy. I wszyscy się na nich potykamy. To normalne.
– Ważne, żeby to zauważyć – dodała Aneta spokojnie.
Tamten wieczór był najcichszym momentem moim i ich domu. A jednocześnie najbardziej przełomowym. Po raz pierwszy od długiego czasu powiedziałem coś prawdziwego, bez uciekania i bez tarczy, którą zwykle cały czas nosiłem.
Najważniejsze, żeby być razem
Następnego dnia obudziłem się spokojniejszy. Śnieg wciąż leżał wysoko, ale tym razem nie czułem już złości na to, że nie mogę wyjechać. Lena i Staś biegali po korytarzu i wołali mnie na dwór, żeby ulepić bałwana. Wyszedłem, choć normalnie pewnie bym odmówił. Dzieci od razu wciągnęły mnie w swoją zabawę. Staś podał mi gałązkę na rękę bałwana, Lena śmiała się, kiedy śnieg sypał mi się z ramion, a ja po raz pierwszy od dawna zrobiłem coś bez zastanawiania się, jak to wygląda. Po południu siedziałem z Kamilem na ganku.
– Dobre święta to nie te spokojne, tylko te, w których człowiek naprawdę jest z innymi – powiedział.
– Chyba zaczynam to rozumieć – odpowiedziałem, nie próbując już niczego ukrywać.
Aneta dołączyła do nas, niosąc koszyk, w którym szykowała rzeczy na kolację.
– Dziękuję, że włączyłeś się w nasze zamieszanie – powiedziała, jakby to była jakaś odwaga.
– Nie miałem wyjścia – odparłem, ale zrobiłem to z uśmiechem, nie z ironią.
Wieczorem wszyscy krzątali się po kuchni. Dzieci śpiewały, Kamil kroił warzywa, Aneta coś mieszała, a ja pomagałem, jak umiałem. Nie było w tym porządku, ale nie przeszkadzało mi to. Myślałem o mojej rodzinie i pierwszy raz spojrzałem na nasze święta inaczej. Zobaczyłem, że nikt tam nie próbował zrobić mi krzywdy, tylko każdy radził sobie po swojemu z tym, czego nigdy nie potrafiliśmy nazwać. A ja oczekiwałem, że wszystko będzie takie, jak w moich wyobrażeniach.
Michał, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zawsze chciałam zobaczyć norweskie fiordy w grudniu. Gdy w końcu uzbierałam pieniądze na wyjazd, mąż odstawił szopkę”
- „Syn z synową wolą spędzać Wigilię w SPA. Skoro nie szanują tradycji, to dopilnuję, żeby masaże odbiły im się czkawką”
- „Ojciec zniszczył naszą rodzinę, ale karma na szczęście wraca. Dziś to on błaga o pomoc, a ja śmieję mu się w twarz”