Reklama

Byłem jednym z tych ojców, którzy zawsze mieli czas na wywiadówki, a jeszcze częściej – na szkolne wycieczki. Gdy inne mamy szukały wymówek, ja zgłaszałem się pierwszy. Może dlatego, że sam nie miałem lekko jako dziecko i wiedziałem, jak ważne jest, by ktoś dorosły po prostu był obok. Z czasem zauważyłem jednak, że nie tylko dzieciaki potrzebowały tej obecności. Ich mamy – często przemęczone, samotne albo porzucone – spoglądały na mnie inaczej. Moja rola opiekuna zaczęła wykraczać poza pilnowanie, czy nikt nie zgubił czapki ani kanapki z szynką.

Zgłosiłem się, bo nie miał kto

Wszystko zaczęło się zupełnie niewinnie. W klasie mojego syna pani wychowawczyni szukała opiekunów na trzydniową wycieczkę do Kazimierza Dolnego. Jak zwykle, pierwsze rzędy rodziców zamilkły, a wzrok wszystkich uciekł gdzieś w stronę tablicy. Cisza była aż niezręczna. Pomyślałem o synu. Wiedziałem, że chce jechać, ale czułem, że trochę się boi i bez mojej obecności może się nie zdecydować.

– Mogę pojechać – odezwałem się spokojnie, przerywając napięcie.

Wychowawczyni aż rozpromieniała. Uśmiechnęła się z wdzięcznością i od razu zaczęła notować moje dane. Kilka mam spojrzało na mnie ukradkiem. Jedna nawet coś mruknęła do koleżanki, ale udawałem, że nie słyszę. Zawsze byłem tym, który potrafi zorganizować zabawę, przytrzymać plecak, przypomnieć o piciu wody, a jak trzeba – pocieszyć. Nie szukałem w tym niczego więcej. Przynajmniej na początku. Na parkingu po zebraniu dogoniła mnie jedna z mam – wysoka blondynka, w białej koszuli, z oczami pełnymi cienia.

– Pan Michał, tak? Jestem Basia. Będę jechała jako druga opiekunka. Miło będzie razem popilnować tej dziczyzny – rzuciła półżartem, a jej uśmiech był jednocześnie ciepły i trochę niepewny. Uścisnęliśmy sobie dłonie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak dużo będę miał do roboty – nie tylko z dziećmi.

Rzucała mi spojrzenia

Już w autokarze było widać, że Basia czuje się nieswojo. Siedziała w drugim rzędzie, obok jednej z dziewczynek i cały czas coś grzebała w torebce. Od czasu do czasu rzucała w moją stronę spojrzenia, jakby chciała się upewnić, że naprawdę tu jestem. Usiadłem z tyłu, blisko chłopaków, żeby mieć ich na oku – wiadomo, najwięcej rozrabiali. Pierwszy raz porozmawialiśmy dłużej podczas przerwy na stacji benzynowej. Stała przy ekspresie do kawy i przez kilka sekund próbowała uruchomić go, naciskając guziki z taką intensywnością, jakby to miało rozwiązać wszystkie jej problemy.

– Pozwoli pani? – zaproponowałem i po chwili trzymałem już dwa papierowe kubki z parującą kawą.

Usiedliśmy na ławce pod daszkiem. Dzieciaki biegały wokół, śmiejąc się i ganiając, ale nasza rozmowa płynęła spokojnie.

Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby się zgłosić – westchnęła, zerkając na swoje buty. – Może to ta cisza w domu. Mąż odszedł rok temu. Córka ma tylko mnie. A ja czasem mam wrażenie, że nie mam już siły udawać, że wszystko jest dobrze.

Patrzyłem na nią i nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie znałem jej, ale w jej oczach było coś znajomego – to zmęczenie, które tak często widzę u samotnych rodziców.

Dobrze, że pani pojechała – powiedziałem po prostu.

Uśmiechnęła się delikatnie i ten uśmiech został ze mną do końca dnia.

Rozmowa była ciepła i miękka

Pierwszy wieczór w ośrodku upłynął względnie spokojnie. Dzieciaki były zmęczone całodniowym zwiedzaniem, więc po kolacji większość padła jak muchy. Z Basią przeszliśmy po pokojach, sprawdzając, czy wszystkie światła są zgaszone i czy nikt nie wpadł na pomysł zrobienia imprezy. Kiedy zgasły ostatnie lampki, zostaliśmy sami w ciszy korytarza pachnącego płynem do podłóg i chyba dziecięcym szamponem.

– Może herbaty? – zapytała, wskazując na termos, który przyniosła z kuchni.

Usiedliśmy na drewnianej ławce pod wiszącą tablicą informacyjną. Światło jarzeniówek nad nami było zimne i nieprzyjemne, ale rozmowa była... ciepła.

– Masz kogoś? – zapytała nagle, bez wstępów, nie patrząc mi w oczy.

– Nie – odpowiedziałem po chwili. – Od dwóch lat sam. Żona wyjechała do Niemiec. Za pracą, jak twierdziła. Ale prawda była taka, że potrzebowała oddechu. I go sobie znalazła. U kogoś innego.

Pokiwała głową powoli.

– Mój poszedł do młodszej. Sekretarka z jego biura. Z kolorowymi paznokciami.

Parsknęliśmy oboje śmiechem. Cichy, niepewny śmiech ludzi, którzy zbyt długo musieli być poważni. Przez chwilę nie było między nami napięcia, tylko coś miękkiego i niewypowiedzianego.

– Dobrze się z tobą rozmawia – powiedziała cicho.

– Z tobą też – odparłem i spojrzałem na nią tak, jakbyśmy nie byli w szkole, tylko gdzieś daleko od życia, które nas przygniatało.

Poczułem jej dłoń na udzie

Drugiego dnia pogoda zaczęła się psuć. Wiatr wiał mocno, a niebo wyglądało, jakby miało się zaraz rozsypać na tysiące kropli. Mimo to poszliśmy z grupą nad Wisłę. Dzieci były zachwycone, ale trasa była śliska. W pewnym momencie jedna z dziewczynek potknęła się i upadła na mokre kamienie. Zaczęła płakać, trzymając się za kolano. Basia była przy niej pierwsza. Przyklękła i zaczęła uspokajać ją cicho, głaszcząc po ramieniu. Ja zabrałem plecak i podałem jej chusteczki. Dziewczynka uspokoiła się szybko, ale cała sytuacja wprowadziła napięcie. Postanowiliśmy skrócić spacer i wrócić do ośrodka. W autokarze panował półmrok i senna atmosfera. Dzieciaki zasypiały jedno po drugim.

Usiadłem na swoim miejscu, a Basia, nie wiedzieć kiedy, usiadła obok. Siedzieliśmy w ciszy, słuchając jednostajnego szumu silnika i delikatnego stukotu kół. Gdzieś na granicy snu i jawy poczułem jej dłoń, która delikatnie spoczęła na moim udzie. Spojrzałem na nią. Nie powiedziała nic. Patrzyła przed siebie, jakby sama nie do końca wiedziała, dlaczego to zrobiła. Jej dłoń była ciepła, lekko drżąca. Nie odsunąłem jej. To nie był gest jednoznaczny. To było raczej pytanie – ciche, niepewne, bez słów. Może potrzebowała tylko poczucia, że nie jest w tym wszystkim sama. Po chwili cofnęła rękę i wzięła głęboki oddech. Nie spojrzeliśmy na siebie do końca drogi. Ale oboje wiedzieliśmy, że coś się właśnie zmieniło.

Nie tylko dzieci płakały

Ostatniego dnia dzieci były zmęczone i trochę rozdrażnione. Każdy miał już dość zbiorowych posiłków, kolejek do łazienki i wspólnego spania na piętrowych łóżkach. Pakowanie odbyło się w chaosie, jakby wszyscy chcieli uciec jak najszybciej. W drodze powrotnej w autokarze było znacznie ciszej niż podczas pierwszego przejazdu. Większość spała. Ja siedziałem sam, tym razem z tyłu, patrząc przez szybę na mijane pola i przydrożne drzewa, które wyglądały, jakby żegnały nas z rezygnacją.

Basia usiadła kilka rzędów przede mną. Unikała kontaktu wzrokowego. Nie rozmawialiśmy ani przy śniadaniu, ani podczas pakowania. Czułem, że jest spięta. Wydawało mi się, że może żałuje swojego gestu z poprzedniego dnia. Albo przeciwnie – że wcale nie był przypadkowy i teraz nie wie, co z nim zrobić. Podczas jednego z postojów wyszła z autokaru i długo nie wracała. Poszedłem za nią i znalazłem ją za budynkiem stacji benzynowej. Stała z rękami opartymi o betonowy murek, plecami do mnie.

– Wszystko w porządku? – zapytałem cicho.

– Nie wiem – odparła bez odwracania się. – Przez trzy dni czułam, że ktoś mnie widzi. I teraz znowu mam wrócić do codzienności, gdzie jestem tylko „mamą” i „pracownicą”.

Stanąłem obok niej, nie dotykając. Tylko staliśmy.

– Też nie wiem, co dalej – przyznałem szczerze. – Ale może nie musisz wracać tam zupełnie sama.

Spojrzała na mnie kątem oka. W jej spojrzeniu było wszystko: zmęczenie, ulga, niepewność i coś jeszcze – może nadzieja.

Na następną też się zgłosiłem

Po powrocie dzieci rozbiegły się w ramiona rodziców. Niektóre piszczały z radości, inne od razu zaczęły opowiadać o tym, co jadły i gdzie były. Mój syn uśmiechnął się do mnie z ulgą, a potem przytulił się mocno, jakby chciał mi podziękować za coś więcej, niż tylko pilnowanie plecaka. Basia pożegnała się szybko. Uścisk dłoni, krótki uśmiech. W jej oczach czaiło się coś niewypowiedzianego, ale nie było miejsca ani czasu, żeby to rozwijać. Rozeszliśmy się w przeciwnych kierunkach. Kilka dni później napisała do mnie wiadomość. Zwykłe: „Dziękuję, że byłeś”. Odpisałem: „Dobrze było być”. Od tamtej pory pisaliśmy częściej. Nie były to listy miłosne. Raczej rozmowy dwóch osób, które przez chwilę poczuły, że mogą się komuś pokazać bez zbroi.

Nie jestem terapeutą. Nie wiem, jak naprawić ludzkie życia. Ale wiem, że czasem wystarczy kogoś wysłuchać. Albo po prostu obok posiedzieć, nie oceniając. Na kolejnej wycieczce znowu się zgłosiłem. Już nie dlatego, że „nie było nikogo innego”. Ale dlatego, że wiedziałem, że czasem dzieci potrzebują wsparcia, a czasem... ich rodzice jeszcze bardziej. Basia też pojechała. Tym razem usiadła obok mnie od razu. I już nie musiała chować dłoni, kiedy dotknęła mojej.

Michał, 43 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama