„Na ulicy znalazłam portfel, a w nim gorące uczucie z przeszłości. Znałam właściciela lepiej, niż bym tego chciała”
„Postanowiłam oddać portfel. Adres prowadził do starej kamienicy, niedaleko parku, gdzie kiedyś chodziłam na spacery. Wcisnęłam dzwonek. Drzwi otworzyły się szybciej, niż się spodziewałam. I wtedy go zobaczyłam. Jego twarz od razu wydała mi się znajoma”.

- Redakcja
Nie wiem, czy to kwestia pogody, czy po prostu poniedziałku, ale tego dnia świat wydawał się szczególnie… nijaki. Znowu wracałam z pracy tą samą drogą. Przez most. Ten sam most, który mijam codziennie od czterech lat, z tą samą szarą barierką i wciąż niedziałającą latarnią na końcu. Zwykle nie zwracam na niego uwagi. Po prostu przechodzę. Ale tamtego popołudnia zatrzymałam się na chwilę. Może z nudów, a może z irytacji, że mój telefon znowu nie miał zasięgu.
To wtedy go zobaczyłam. Portfel. Leżał przy barierce, jakby ktoś po prostu zapomniał o jego istnieniu.
Niespodziewane znalezisko
Portfel był skórzany, męski, bez żadnych zdobień. Miał delikatne przetarcie na rogu, pewnie od noszenia w tylnej kieszeni spodni.
Rozejrzałam się dookoła, ale nikogo nie było. Wzięłam portfel do ręki – ciepły od słońca, miękki. Otworzyłam.
Zdjęcie psa. Labrador, może golden, z tymi wielkimi, rozczulającymi oczami, które krzyczą: "Pokochaj mnie natychmiast". Karta dawcy. Dowód osobisty. Kamil, lat trzydzieści pięć. A pod zdjęciem psa – świstek papieru z numerem telefonu, wciśnięty między karty.
I wtedy poczułam coś dziwnego. Jakby cień znajomego wrażenia. Skądś znałam to imię. Albo twarz. Może ten pies? Nie, to głupie.
Zamiast zrobić to, co rozsądne – czyli oddać portfel na policję – wsadziłam go do torby i westchnęłam.
– No to chyba mam już na dziś dobry uczynek. Może jakaś karmiczna nagroda? – mruknęłam do siebie, bardziej rozbawiona, niż powinnam.
Nie miałam pojęcia, że właśnie zaczęłam pisać historię, którą zapamiętam na całe życie.
Postanowiłam oddać zgubę
Pojechałam tam trochę z ciekawości, a trochę z tego nieokreślonego poczucia, że tak trzeba. Adres prowadził do starej kamienicy, niedaleko parku, gdzie kiedyś chodziłam na spacery z poprzednim chłopakiem. Wzruszyłam ramionami, jakby chciałam zrzucić z siebie resztki tamtych wspomnień. Wcisnęłam dzwonek. Drzwi otworzyły się szybciej, niż się spodziewałam. I wtedy go zobaczyłam.
Wysoki, może ciut potargany, z zarostem trzydniowym i oczami, które wyglądały, jakby dopiero co obudził się z drzemki. Patrzył na mnie z takim zdziwieniem, że przez moment pomyślałam, że pomyliłam mieszkania.
– Hej... – powiedział ostrożnie, a potem spojrzał na portfel w mojej dłoni. – O, to mój...!
Kiwnęłam głową, podając mu go bez słowa. Wziął go niemal z namaszczeniem, jakby trzymał w rękach coś więcej niż tylko dokumenty i parę starych paragonów.
– Naprawdę nie wiem, jak ci dziękować. Mój pies pewnie by cię wycałował, jakby mógł – rzucił z uśmiechem, który nagle rozładował całe napięcie.
– Jeśli pies jest tak uroczy jak na zdjęciu, to chętnie skorzystam – odpowiedziałam odruchowo, zanim zdążyłam pomyśleć, że może to brzmi zbyt swobodnie.
Roześmiał się, lekko i szczerze, a potem odsunął się od drzwi.
– Napijesz się kawy? Mam świeżo mieloną. Chociaż tylko tyle mogę zrobić.
Zawahałam się przez sekundę. To był obcy mężczyzna, w nieznanym mieszkaniu. Ale było coś w jego tonie, coś tak bardzo zwyczajnego i... normalnego. Weszłam.
Wszystko wydawało mi się znajome
Mieszkanie pachniało kawą i książkami. Na podłodze leżała psia zabawka w kształcie kaczki. Kamil przeszedł do kuchni, a ja usiadłam przy stole w salonie, gdzie na ścianie wisiały fotografie z podróży – góry, morze, rowery na tle zachodu słońca.
– Jestem Kamil, ale to już wiesz – zawołał z kuchni. – A ty?
– Natalia.
– Miło mi. Szkoda, że akurat nie możesz poznać mojego współlokatora – powiedział, wskazując głową na psie posłanie.
– No cóż, konkurencja silna. Jak się wabi?
– Rafi. Jest u rodziców, bo miałem dzisiaj długi dyżur. Pracuję w szpitalu.
Wrócił z kawą w ręku i usiadł naprzeciwko mnie. Rozmowa toczyła się naturalnie, jakbyśmy już się znali. Opowiadał o Rafim, o tym, jak kiedyś pies porwał mu skarpetki przed randką. Ja opowiedziałam o swojej byłej współlokatorce, która umawiała się na randki, nie wychodząc z łazienki. Śmialiśmy się, czasem za bardzo, czasem trochę niepewnie, ale w tym było coś prawdziwego.
Zorientowałam się, że minęła ponad godzina, a ja wcale nie chciałam wychodzić. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego to wszystko wydaje mi się tak znajome.
W końcu go rozpoznałam
Wróciłam do domu później, niż planowałam. Położyłam torbę na podłodze, nalałam sobie herbaty i usiadłam w fotelu, patrząc w ciemniejące za oknem niebo. Nie mogłam przestać o nim myśleć. Coś we mnie drgało, jakby jakaś zapomniana część mózgu próbowała sobie coś przypomnieć.
Kamil. Pies. Te oczy. Głos. Było w tym wszystkim coś drażniąco znajomego. Przewinęłam w głowie wszystkie podobne imiona, sytuacje, przypadkowe spotkania. Aż nagle – jakby ktoś wcisnął przycisk.
Portal randkowy. Randka, która się nie odbyła. Rok temu. On miał na imię Kamil. Mieliśmy się spotkać w kawiarni, ale coś poszło nie tak. Czekałam w jednej lokalizacji, on w drugiej – tej drugiej, nowszej, która miała identyczną nazwę. Po godzinie pisania i frustracji zablokowałam go, przekonana, że wystawił mnie do wiatru.
To był on. Ten sam facet. Ten sam pies na zdjęciu, które wtedy miał w profilu.
– To dlatego wydawał się znajomy – powiedziałam półgłosem do herbaty. – Nie wierzę. To ten sam facet. Co za ironia losu. Przez rok nosiłam do niego żal, a teraz? Teraz nie mogę przestać się uśmiechać.
Najbardziej nieudana randka
Nie mogłam się powstrzymać. Usiadłam na kanapie z telefonem w dłoni, a palce same zaczęły stukać w ekran. Zastanawiałam się, czy to głupie, czy może właśnie bardzo odważne. W końcu napisałam:
„Chyba już się kiedyś umawialiśmy, tylko życie uznało, że to nie był właściwy moment?”.
Nie minęły dwie minuty, a ekran rozświetlił się odpowiedzią.
„Nie mów, że jesteś tą Natalią z tamtej randki?”.
Uśmiechnęłam się. Tak szczerze, bez poczucia zażenowania. Odpisałam:
„Tą samą. Tylko rok starszą”.
Po chwili znów pojawiła się wiadomość.
„Serio? Przecież my się wtedy kompletnie rozminęliśmy. Długo się zastanawiałem, czy to był jakiś żart”.
„A ja myślałam, że mnie wystawiłeś” – odpisałam. „Byłam gotowa przysiąc, że to najgorsza randka mojego życia, zanim w ogóle się zaczęła”.
Zaczęliśmy pisać. Najpierw o tamtym dniu, potem o tym, co się działo przez ostatni rok. Pisaliśmy, jakby ktoś odblokował zapomniany wątek. Nie wiedziałam jeszcze, dokąd nas to zaprowadzi, ale czułam, że los właśnie robił swoje małe poprawki.
Spotkanie po latach
Tym razem spotkaliśmy się punktualnie. Jedna kawiarnia, jedno miejsce. Gdy weszłam, siedział już przy stoliku, sam. Rafi został u rodziców, jak się później okazało, „bo pies przeszkadza w przełomowych rozmowach”, jak to ujął Kamil.
Usiadłam, a on uśmiechnął się, jakby chciał powiedzieć „tym razem naprawdę jesteś”. Ja też się uśmiechnęłam. Wszystko było spokojniejsze, mniej nerwowe, jakby ten rok przerwy zadziałał jak filtr.
Rozmawialiśmy o starych randkach, tych żenujących, śmiesznych, nieudanych. Kamil opowiadał o dziewczynie, która przyszła z ojcem. Ja o chłopaku, który przez dwie godziny mówił wyłącznie o swojej diecie ketogenicznej.
Śmialiśmy się, ale też rozmawialiśmy inaczej niż wcześniej – nie tylko o tym, co śmieszne. Zapytał mnie, czego się nauczyłam przez ten rok. Odpowiedziałam, że przede wszystkim cierpliwości. A on powiedział, że zrozumiał, że nie wszystko da się zaplanować.
– Czasem myślę, że niektóre historie po prostu muszą zaczekać – powiedział, patrząc na mnie spokojnie.
– A czasem trzeba zgubić coś ważnego, żeby znaleźć coś jeszcze ważniejszego – odpowiedziałam, nawet nie próbując ukryć uśmiechu.
To było inne spotkanie. Nie zakończyło się żadnym przełomem, żadnym pocałunkiem. Ale coś się zmieniło. Jakbyśmy oboje zrobili krok w nowym kierunku.
Wszystko dzieje się po coś
Minęło kilka dni, może tydzień. Wszystko toczyło się wolno, bez deklaracji, bez napięcia. Pisaliśmy do siebie codziennie, czasem o niczym, czasem o sprawach, których nie mówi się przypadkowym ludziom. Spotkaliśmy się jeszcze raz – spacer z Rafim, krótka kawa w drodze do pracy. Bez fajerwerków, bez wielkich słów. Ale coś we mnie drżało, jakby to właśnie był początek, którego nigdy się nie spodziewałam.
Wieczorem usiadłam z notesem, w którym czasem zapisywałam rzeczy, które chcę zapamiętać. Dziś nie chodziło o zapamiętanie daty czy zdarzenia. Chodziło o to dziwne uczucie, że coś się domknęło. Albo może: coś się wreszcie otworzyło.
Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy Kamil zostanie w moim życiu na dłużej, czy to tylko lekcja z serii „wszystko dzieje się po coś”. Ale wiem, że ten dzień na moście, ten portfel, ta decyzja – to był moment, który coś zmienił.
Nie sądziłam, że przypadek może mieć taką moc. Ale może nic nie dzieje się bez powodu?
W portfelu była karta dawcy. Ciekawe… Może Kamil nawet o tym nie wie, ale oddał coś więcej niż zgubione dokumenty. Oddał mi wiarę, że czasem naprawdę warto spróbować jeszcze raz.
Natalia, 31 lat
Czytaj także:
- „Ożeniłem się z biedaczką o wielkim sercu. Rodzice nie rozumieją, że wypchany portfel nie świadczy o człowieku”
- „Oczami wyobraźni widziałam się na uniwersytecie. Po tym, co zrobiłam na maturze, nie spojrzę matce w oczy”
- „Gdy macocha wjechała na komunię z dubajskim tortem, wszystkim opadły szczęki, ale nie z zachwytu. To był koszmar”