Reklama

Uwielbiam podróżować! Każdego roku przynajmniej dwa, trzy razy jadę na jakąś wycieczkę, zaliczyłam już praktycznie wszystkie dostępne w ten sposób kraje. Nawet na Tunezję się załapałam, zanim jeszcze stała się niebezpieczna. I na Turcję, i na Egipt… Ale teraz to jeżdżę w miejsca pewniejsze, o ile takie jeszcze istnieją, do Hiszpanii, Portugalii, Włoch. Na Teneryfę albo na Dominikanę. Na koniec lata wybrałam się na Kretę. Warunki świetne, bo tylko takie uznaję – pięciogwiazdkowy hotel z dużym basenem, ale położony tuż przy plaży, bo mimo że nie kąpię się w morzu, lubię patrzeć na jego błękit.

Reklama

To mój ideał spędzania tych krótkich, wydartych pracy urlopów: leżak, parasol, drink, ciekawa książka i coś dobrego do zjedzenia na kolację. A dookoła ludzie, po których niczego złego nie mogę się spodziewać. Tacy sami jak ja, zmęczeni codziennym kieratem, lecz na tyle dobrze sytuowani, by szukać wypoczynku w przyzwoitym miejscu. Nikt mnie tu nie będzie budził po nocach wrzaskami ani głośną muzyką, a klimatyzacja nigdy się nie zepsuje. I o to mi chodzi.

Jestem kobietą dojrzałą i swoje przeżyłam. Owszem, jako młoda dziewczyna jeździłam nawet pod namiot, ale wtedy to były inne czasy. Wystarczyło mieć się gdzie przespać – i z kim przespać. Jakiś fajny chłopak z gitarą był już wystarczającą gwarancją udanych wakacji. Było, minęło. Potem wyszłam za mąż, urodziłam dziecko i wakacje oznaczały dom wczasowy ze stołówkami-hangarami i czekaniem na kotleta mielonego w środku upalnego dnia. Albo pożal się Boże, pokój w „pensjonacie” – stary telewizor, przedpotopowa łazienka i ryby w smażalni. O nie, nawet wspominać się nie chce.

Teraz, na stare lata, wszystko to sobie odbijam. No, może nie jestem jeszcze aż taka stara, w dzisiejszych czasach pięćdziesiątka to nie tragedia, ale szczerze mówiąc, młódką to już się nie czuję. Dziecko odchowane i samodzielne, mąż nie żyje, na co dzień spełniam się w pracy, mam małą firmę i zarządzam nią sprawnie.

Stać mnie na odrobinę luksusu: eleganckie mieszkanie, gustowne ciuchy, dobre perfumy, markowe torebki. No i te tygodniowe wyjazdy w świat. Zawsze coś przy okazji zwiedzam, oczywiście, interesuję się przecież historią, sztuką. Najczęściej zapisuję się na proponowane przez biuro wycieczki fakultatywne, może wypełnione ludźmi autokary nie są moim ulubionym środkiem lokomocji, ale ostatecznie nie muszę się martwić, jak dojechać i gdzie zaparkować. A szczególnie to drugie bywa koszmarem w atrakcyjnych miejscach. Coś za coś. Wsiadam i jestem wożona, oprowadzana, informowana. Przewodnik zawsze sypnie jakąś opowieścią, dowcipem, nudy nie ma.

Zobacz także

Królową piękności już nie zostanę

Ale tym razem, na Krecie, było inaczej. Już drugiego dnia rozpadało się i mimo że sam deszcz nie był długi, ciemne chmury zawisły tuż nad głowami i nie chciały sobie pójść. Do tego naprawdę ostro wiało. Jak długo to potrwa? Co robić? Właściwie zostało smętne snucie się po pobliskim miasteczku, niespecjalnie ciekawym, przeglądanie kramów z tandetą, popijanie kolejnych kaw albo leżenie w pokoju i czytanie.

Jutro wynajmę samochód – pomyślałam – i przejadę się po dalszej okolicy. W przewodniku przeczytałam trochę o pięknych plażach, wąwozach i uroczych wioseczkach. Wszystko to w zasięgu jednodniowego wypadu. Dlaczego nie? Bardzo mnie ta myśl podnieciła. Kupiłam mapę, bo w komórce to jakoś tak wszystko inaczej wygląda, trudno ogarnąć teren, a kiedy już to zrobiłam, zaczęłam bardzo starannie planować swój wyjazd. Kółkami zaznaczałam miejscowości, które chcę zobaczyć, i górskie szlaki, w które chociaż wsadzę nos, choć na chwilę.

Postanowiłam wyruszyć wczesnym rankiem i wykorzystać ten dzień w pełni. Przygotowałam sobie stosowny ubiór – przecież skoro już wejdę na szlak, to nie w spódnicy. Muszą być szorty, sportowe buty, na głowie najlepiej czapka z daszkiem. Wzięłam z domu tylko kapelusz, więc poszłam specjalnie na tak pogardzany przeze mnie stragan i nabyłam czapkę. I plecaczek, w sam raz na butelkę wody. Kiedy ja ostatnio nosiłam plecak! W szortach też poczułam się głupio, mimo że wzięłam je z Polski, tak na wszelki wypadek, mam niestety krótkie nogi i w ogóle jestem raczej przysadzista, ale co tam. I tak nikt nie zwraca uwagi na starą babę. Choćbym pękła, królową piękności już nie zostanę, nawet w swojej kategorii wiekowej.

Z tego całego wrażenia to nawet spać nie mogłam. Wyobrażałam sobie, co muszą czuć przed swoimi wyprawami ludzie, o których nieraz czytam w kolorowych pismach. Kobiety – młode, a czasem wcale już nie – samodzielnie wyruszające na biegun albo przemierzające na piechotę Afrykę. Czy te wszystkie alpinistki, himalaistki… Ja normalnie jestem bardzo samodzielna, na co dzień podejmuję ryzykowne decyzje, kieruję ludźmi. Jednak jednodniowy rajd samochodem po Krecie przyprawił mnie o dreszcz emocji. Taki ze mnie wagabunda!

Czego tu się wstydzić?

Nastawiłam budzik na 6:00, ale zerwałam się z entuzjazmem jeszcze wcześniej. Jechałam drogą wyrytą w skale, a wielka czerwona kula słońca wynurzała się zza morza. Widziałam ją obramowaną kwiatami oleandrów rosnących na poboczach. Nikogo innego na drodze. Bajka. Żałowałam, że nie kupiłam termosiku i nie wzięłam kawy, jakże cudnie byłoby ją pić gdzieś na murku, w kompletnej samotności, otoczona przez góry i morze, pod tym świetlistym, liliowo-morelowym niebem. W najbliższym miasteczku kupię jakieś kanapki – pomyślałam – albo po prostu bułkę, kawałek sera i wodę. Nie będę szła do żadnej knajpy. Zjem w górach.

Tak też zrobiłam. Jedząc, przypatrywałam się wielkim ptaszyskom – orły? sokoły? – krążącym pośród skał i ginącym w ich załomach. Dookoła nieśmiało wychylały swoje łebki ciekawskie kozy, ile ich tam było! Jedna podeszła na tyle blisko, że mogłam zobaczyć jej oko, zielonkawoorzechowe, przezroczyste. Cóż to za piękne stworzenia, pełne gracji i wdzięku. Samo patrzenie na nie to taka przyjemność! Dotarłam do owych zachwalanych przez przewodnik plaż. Rzeczywiście prześliczne, małe zatoczki oddzielone od siebie skałami, z białym piaseczkiem i kryształowo czystą wodą. Trzeba by się jednak w końcu wykąpać, zwłaszcza że zrobiło się gorąco. Może w następnej?

Ups! W następnej zatoczce jakiś facet kąpał się na golasa. Właśnie wychodził z wody i pomachał do mnie przyjacielsko z szerokim uśmiechem na twarzy. Zwariował! Jak można? Pewnie jakiś Niemiec albo Holender, oni to kochają latać nago po plaży.

A jednak nie odjeżdżałam, nie będę robić z siebie płochliwej sarenki. W końcu niejednego nagiego faceta w życiu widziałam, czego tu się wstydzić. Na wszelki wypadek upewniłam się, że na plaży są jeszcze jacyś ludzie (też nadzy, ale wtuleni w swoje maty tylko się opalali pupami do słońca) i spokojnie wyszłam z samochodu. Przeszłam po gorącym piasku i zanurzyłam nogi w wodzie. Boska.

Golas zdążył już włożyć długą koszulę. Patrzył w moją stronę i wciąż się uśmiechał. Stał obok starego furgonu otwartego z boku na oścież, w środku widać było łóżko, jakieś meble. Obok leżała na piachu drewniana platforma pełna buddyjskich znaków, tych omów czy jak tam. Już wiedziałam, z kim mam do czynienia.

– Cześć, jak się masz? – rzucił po angielsku. – Może masz ochotę na kawę?

– Dzięki, najpierw chcę się wykąpać.

Nie byłam pewna, czy mnie rozumie, moja angielszczyzna pozostawia wiele do czynienia, ale okazało się, że tak.

– OK, wykąp się, a ja w tym czasie zrobię kawę – odparł facet wesoło.

Ile można być na wakacjach?

Na szczęście już w hotelu włożyłam kostium kąpielowy, by nie urządzać przedstawienia pt. Gosia przebiera się na plaży. Woda była tak ciepła, że nie chciało się wychodzić. A do tego taka przezroczysta. „Golas” (tak go już na amen ochrzciłam) wyciągnął z samochodu stoliczek, dwa krzesełka, przyniósł kawę. Co było robić?

– Mój angielski jest bardzo słaby, wybacz, ale mam nadzieje, że jakoś się dogadamy – mówiąc to, ciągle się uśmiechał, ale nie odniosłam wrażenia, że ten uśmiech się do niego przylepił. – Skąd jesteś?

– Mój angielski jest pewnie jeszcze gorszy. Jestem Polką i…

– No nie żartuj!!! – krzyknął po polsku.

Teraz już śmiał się głośno.

– Mogłem się od razu domyślić. Taka ładna blondynka to tylko z Polski. No i jest nas tu trochę. Przepraszam, jestem Darek.

– Takie komplementy to tylko z ust Polaka, rzeczywiście! Ci zawsze pełni galanterii dla pań. Małgorzata. Mówmy sobie po imieniu. Pokażesz mi swój samochód w środku? Wiem, że takie są, ale nigdy nie widziałam wnętrza.

– Jasne, chociaż mój jest nietypowy. To stary furgon, który służył mi do pracy całe lata. Zobacz, wszystkie meble zrobiłem sam, wszystko sam urządziłem. Tu mam kuchenkę, ale kibelka to już nie mam. Jakoś sobie radzę, ha, ha. Za to jak kiedyś wrócę do kraju, to będę mógł wszystko to wyjąć i znowu mieć transportowe auto.

– Jak to – jak kiedyś wrócisz? Zamierzasz nie wracać?

– Nie wiem… Siedzę tu już od listopada i jeszcze nie mam dosyć. Zastanawiam się właśnie, co dalej.

– Jesteś na Krecie od listopada?! Przecież to prawie rok.

– Tak, masz rację. Wiesz, jak pięknie jest tu w grudniu, w styczniu, w lutym? Te wszystkie miejsca, które teraz są pełne turystów, kompletnie puste i dzikie. Trochę zimno, ale mam też kozę, zobacz. Rurę wystawiam na zewnątrz przez okno i jest ciepło w samochodzie.

– Ale dlaczego tak? Nic cię w Polsce nie trzyma? Rodzina, praca?

– Rodzina się rozleciała. Żona puściła mnie w skarpetkach, tylko ten samochód mi został. Syn ma już swoje życie.

– Ale z czego żyjesz? Sorry, ale nie wyglądasz na emeryta.

– Dzięki. Emerytury rzeczywiście jeszcze nie mam, ale jestem stolarzem. Takim trochę artystycznym. Robię meble na zamówienie, różne rzeczy. Zarobiłem trochę, na skromne życie w Grecji wystarcza. A jak się forsa skończy, to coś wymyślę, znowu popracuję. Nawet już trochę za tym tęsknię. Ile można być na wakacjach? Na początku mnie to zachwycało, ale teraz już się czasem nudzę. Moje jedyne obowiązki to zrobić kawę, coś na ząb, umyć naczynia. I to wszystko. Wiesz, że zacząłem nawet ćwiczyć jogę, żeby narzucić sobie jakąś dyscyplinę.

– I co? Nie czujesz się samotny?

– A gdybym w Polsce wegetował w jakimś mieszkanku, to bym był mniej samotny, myślisz? Tutaj coraz to kogoś poznaję. Mam takich kumpli, że byś nie uwierzyła! Jakichś starych hipisów, którzy żyją tu od kilkudziesięciu lat, czasem nawet namiotu nie mają, tylko w jaskiniach mieszkają. Albo śpią sobie w śpiworach, na plażach. Policja ich przepędza, ale jakoś tak niezbyt skutecznie, zawsze sobie w końcu radzą. A i Grecy są bardzo mili, przyjaźni, ile razy ktoś przyniósł mi flaszkę wina albo jajka na śniadanie. Zawsze się trochę przy okazji pogada. Po angielsku albo na migi, jak się da. Ludzie szukają kontaktu, zagadują, zaczepiają, ja też bardzo się otworzyłem. Widzisz, jak lekko mi przyszło zaprosić cię na kawę? Kiedyś nie odważyłbym się nawet popatrzeć na taką fajną babkę jak ty!

– Dobra, dobra. Przestań już, bo tracisz wiarygodność – mruknęłam, ale muszę przyznać, że było mi przyjemnie.

Ta wizja była komiczna

Kiedy ostatni raz ktoś powiedział o mnie „fajna babka”? Nie pamiętam. I akurat przydarzyło się to, gdy nie miałam makijażu, za to kretyńską czapkę na głowie i szorty na grubym tyłku. Oczywiście wiedziałam, że samotny od miesięcy facet powiedziałby to nawet czarownicy, ale i tak połechtał moją próżność. Rozgadałam się.

Zamiast samodzielnie zwiedzać Kretę w wynajętym autku, opowiadałam obcemu facetowi o swoim życiu, zmarłym mężu, córkach, pracy. Skąd nagle u mnie ta wylewność? Nigdy taka nie byłam.

Zjedliśmy coś razem. Był naprawdę bardzo zaradny – z „niczego” wyczarował pyszne obiadowe danie i to w czasie, gdy znowu się kąpałam. Teraz to już nawet zostałam w kostiumie. W ogóle się nie wstydziłam swoich wałków.

– I jak długo siedzisz w jednym miejscu?

– Różnie. Im dłużej, tym lepiej, bo nie spalam benzyny, ale czasami, jak mi się nie podoba, zmykam po jednym dniu. A czasami, tak jak tutaj, jestem i dwa tygodnie.

– To może teraz przeniesiesz się pod mój hotel? Pogadam z kierownikiem.

Roześmiał się. Ta wizja była komiczna. Elegancki resort i półnagi facet ćwiczący jogę przed zdezelowanym kamperem.

– I co ty tak robisz całymi dniami? Bez telewizora, bez kontaktu ze światem?

Tylko się nie rozpędzaj! Mam nawet smartfon! Wgraną muzykę, książki, czasem mogę skorzystać z internetu, choć przyznaję, rzadko to czynię.

– Ale skorzystaj kiedyś. Weź mój numer i adres mejlowy…

– Jasne. Na pewno się odezwę. Fajna z ciebie kobitka, Gosiu.

Po drodze do hotelu zatrzymałam się jeszcze w kilku wioskach. Starsze kobiety w czarnych sukienkach patrzyły na mnie przyjaźnie, choć nie będąc pewnie od nich młodsza, paradowałam w swoich białych szortach. Chciałam się ukłonić, ale uświadomiłam sobie, że nawet nie wiem, jak powiedzieć dzień dobry. Opiekun grupy mówił nam, ale oczywiście zapomniałam. Poczułam się z tym tak niedobrze. Ten nastrój na szczęście szybko minął. Po powrocie do hotelu z wielką przyjemnością wzięłam prysznic i zmyłam z siebie sól. Odżywka na włosy, krem, perfumy. Świeża sukienka. Do kolacji zamówię jakieś dobre wino – pomyślałam. Tak, to jest mój świat. Wyobraziłam sobie siebie w kamperze Darka – całą w soli, niedomytą, z popękanymi piętami.

W życiu! Tak naprawdę to chyba lepiej, żeby się już nie odezwał. Co mnie mogłoby z nim połączyć? Zadzwonił jednak, ale zamieniliśmy ledwie kilka słów. On wybierał się na jakąś „kultową” plażę, ja następnego dnia miałam już wracać do domu.

Tym razem wszystko mnie drażniło

Tyle że wracałam jakby mniej chętnie niż zwykle. Nie umiałam sobie uświadomić, dlaczego. Zwykle powroty bardzo mnie cieszą, bo lubię swoje mieszkanie, moje miejsce na ziemi. Po śmierci męża i wyprowadzce córki (wydarzenia, które się zbiegły), zrobiłam generalny remont, urządziłam się modnie i nowocześnie. Zaangażowałam nawet projektantkę wnętrz, która zaproponowała kilka naprawdę śmiałych pomysłów. „Kupiłam” wszystko, mieszkam więc naprawdę nieźle. Każdy, kto tu bywa, zachwyca się. Tym razem jednak stanęłam w progu i nie chciało mi się nawet zapalić światła.

Stałam tak chwilę, jakbym w ciemnościach mogła jeszcze gdzieś się cofnąć, katapultować w inną przestrzeń. W końcu wzięłam się do roboty. Rozpakowałam walizki, starannie rozwiesiłam rzeczy w szafach. Weszłam do łazienki. Popatrzyłam na siebie w wielkim, podświetlonym lustrze. Służy mi każdego dnia do robienia makijażu, nakładania owej maski, w której nie podobam się nawet sama sobie. Oczy, usta, kości policzkowe. I fryzura – starannie ułożona, utrwalona lakierem. Ale czy da się inaczej? Przecież zawsze chciałam być kobietą zadbaną. Elegancką. Szykowną. Na poziomie. Cóż znaczę bez tego wszystkiego?

Następnego dnia w pracy było jeszcze gorzej. Normalnie po urlopie pędzę tam z niecierpliwością, ale tym razem wszystko mnie drażniło – a przede wszystkim sztuczna uprzejmość pracowników skrywająca totalną obojętność wobec interesów firmy i mnie samej, nudnej szefowej. Znowu to zostało zawalone, tamto niedopilnowane, a coś tam przepchnięte na siłę.

Haruję jak wół – myślałam – od tylu lat, troszczę się, by tym ludziom zapewnić robotę, zdobyć zlecenia, godziwie im zapłacić, a oni gdzie mają to wszystko? Wiadomo, gdzie.

Zrozumiałam, co we mnie zobaczył

Minął tydzień i jeszcze jeden. Urlopowa melancholia jakoś taka sama przeszła. Musiała. Kupiłam sobie na zimę piękny zimowy płaszcz z wielbłądziej wełny i akwarelę w galerii sztuki idealnie pasującą do kolorów ścian mojego salonu. Zobaczyłam, zakochałam się, kupiłam. Stać mnie na to. Po to żyję przecież. Po cóż by innego?

Czasami wracałam myślami do wakacyjnego spotkania i do „mojego” golasa, do tego dziwnego włóczęgi. Nie odzywał się i pewnie na zawsze zostanie już wspomnieniem. Miłym, ale przecież pozbawionym głębszego znaczenia.

Aż pewnego dnia przyszedł mail, a w nim, obok pozdrowień, kilka zdjęć, które Darek nam zrobił, gdy piliśmy tę kawę na plaży. Popatrzyłam na siebie i aż się zdumiałam – naprawdę byłam piękna. Roześmiana, rozluźniona, emanująca jakimś wewnętrznym blaskiem. Zrozumiałam, co we mnie zobaczył. Też to zobaczyłam. I też się zachwyciłam. Odpowiedziałam instynktownie: „Gdzie będziesz w… – szybko policzyłam, kiedy mogę wziąć kolejny urlop – …w styczniu? Chcę do Ciebie przyjechać”.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama