Reklama

Nie wiem, co sobie myślałam, pakując walizki i uśmiechając się do Marka, że będzie cudownie. Co roku wpadam w tę samą pułapkę. Mam nadzieję, że ten jeden raz wszystko się ułoży. Że dzieci nie będą ciągle jęczeć, że Marek nie będzie znikał z tabletem w rękach, że moi teściowie choć raz odpuszczą. Ale przecież wiem, jak to się zawsze kończy.

Reklama

Miałam przeczucie

Tym razem jechaliśmy nad morze. Dzieci były zachwycone, bo obiecałam lody codziennie i muszelki na plaży.

– Marek, tylko proszę cię, miej mnie na oku w tym wszystkim, dobra? Bo jak twoja matka znowu zacznie mi zaglądać do garnka, to nie wiem, co zrobię – powiedziałam, zapinając torbę.

– Przecież mama ci nic nie robi. No, czasem coś powie, ale ty się za bardzo przejmujesz – westchnął.

– Jasne, bo jak ja siedzę z dzieciakami, gotuję, sprzątam i jeszcze słucham, że za słone, to wszystko jest w porządku, prawda?

– Kochanie… po prostu się wyluzuj. Wakacje to wakacje – powiedział i pocałował mnie w czoło.

W samochodzie dzieciaki darły się z tyłu o jakąś zabawkę, a ja już czułam, że ten urlop nie będzie moim odpoczynkiem, tylko kolejnym poligonem. Z jednej strony próbuję się zrelaksować, z drugiej – napięcie w żołądku nie odpuszcza ani na chwilę.

Łudziłam się nadzieją

Przypomniałam sobie zeszły rok – Mazury. Niby pięknie, a ja wróciłam bardziej zmęczona niż przed wyjazdem. Siedziałam wtedy na tarasie i myślałam: „Jeszcze tylko trzy dni, dasz radę, Aga”.

– Mamo, siku! – wrzasnęła Tosia z tylnego siedzenia.

Marek tylko spojrzał w lusterko i mruknął:

– Może wytrzymasz jeszcze chwilkę, co?

A ja, zerkając przez okno na mijane pola, pomyślałam: „Chyba jednak nie dam rady udawać, że wszystko gra. Nie tym razem”.

Pierwsze dwa dni jeszcze dawały złudzenie, że wszystko się ułoży. Słońce dopisywało, dzieci były tak zmęczone plażą, że wieczorami zasypiały bez marudzenia, a ja łudziłam się, że może jednak się myliłam. Teściowa niby coś tam mruczała pod nosem, ale nic wprost. Dopiero trzeciego dnia zaczęło się to, co znałam aż za dobrze.

– A może niech oni nie jedzą tyle tych lodów, Agnieszko? Bo później boli brzuszek i się dziwimy, skąd to się bierze – powiedziała przy śniadaniu, patrząc wymownie na moje dzieci, które właśnie wcinały rogaliki.

Czepiała się mnie

Zamrugałam i odpowiedziałam spokojnie:

– To tylko jeden lód dziennie. Obiecałam im jeszcze w domu.

– Ja tylko mówię, bo dzieci są delikatne. Ale rób, jak uważasz – wzruszyła ramionami i zaczęła kroić pomidora z taką miną, jakby ratowała świat przed moim nieodpowiedzialnym macierzyństwem.

Marek w tym czasie rozsmarowywał masło na bułce, jakby nic nie słyszał. Po śniadaniu poszłam sama z dziećmi na plażę. Teściowa została, bo i tak nie lubi się opalać, a teść z nią, jak zwykle. Marek dołączył po jakiejś godzinie, zadowolony, z gazetą pod pachą. Zajął miejsce w cieniu i szybko odpłynął w swój świat.

Po powrocie usłyszałam komentarz teściowej, wypowiedziany niby do teścia, ale tak, żeby do mnie doszło:

– Cały dzień nad wodą. Potem katar, gardło, ale kto by się przejmował. Matka wie lepiej.

Wieczorem próbowałam porozmawiać z Markiem. Dzieci spały, ja krzątałam się w kuchni.

– Marek, naprawdę nie słyszysz, co ona mówi? Przecież ona wszystko podważa.

Wzruszył ramionami i spojrzał na mnie z takim spokojem, że aż mnie to zabolało.

– Przecież nic takiego nie powiedziała. To tylko takie uwagi. Wiesz, jaka jest.

– Właśnie wiem. I dlatego chciałabym, żebyś w końcu coś powiedział. Że to też moje wakacje.

Uśmiechnął się krzywo.

– Ale po co się kłócić? Mamy tu być razem. Nie róbmy afery.

Było mu obojętne

Kolejny dzień zaczęliśmy od spięcia. Pakowałam torby na plażę, gdy teściowa stanęła w drzwiach kuchni i spojrzała na mnie, jakbym właśnie wynosiła pół wyposażenia mieszkania.

– Agnieszko, a po co tyle tych rzeczy? Dzieci idą się pobawić, a nie przeprowadzać.

Podniosłam wzrok znad koca, który właśnie zwijałam.

– To tylko ręczniki, kremy i coś do picia. Po wczoraj dzieci były spragnione. I zapas ubranek, bo wiesz, jak potrafią się pomoczyć.

– No nie wiem. My kiedyś chodziliśmy z jedną torbą i jakoś wszyscy przeżyli. Teraz to wszystko trzeba mieć na zapas, jakby człowiek szedł na pustynię.

Nie odpowiedziałam. Tylko Marek, który właśnie przechodził z talerzem do stołu, rzucił cicho:

– Daj spokój, mamo.

Ale to nie był żaden gest sprzeciwu. Bardziej odruch, coś między westchnieniem a próbą uniknięcia kolejnego komentarza.

Wszystko było nie tak

Na plaży dzieci biegały, wrzeszczały, chlapały się wodą. Tosia piszczała na całe gardło, śmiejąc się przy tym bez opamiętania. Widziałam, jak teść kiwa głową z dezaprobatą, a teściowa zsunęła okulary z nosa i wbiła we mnie spojrzenie.

– Może byś im powiedziała, żeby tak nie krzyczały? Ludzie tu odpoczywają.

Marek nie zareagował. Usiadł na leżaku, wyjął książkę i jak zawsze zniknął.

Po powrocie do domku dzieci padły od razu, zmęczone. Marek został z nimi, a ja poszłam do kuchni przygotować coś na kolację. I wtedy to poczułam – to, co krążyło we mnie od początku wyjazdu, a teraz siedziało już tuż pod powierzchnią. Taka ciężka, lepka frustracja. Bo ja naprawdę się starałam. Naprawdę robiłam wszystko, żeby wszyscy byli zadowoleni.

Stałam tam, krojąc pomidory, i mówiłam do siebie w głowie. Po cichu, ale stanowczo: „Dlaczego ja zawsze muszę być miła? Dlaczego nikt nie pyta, jak ja się czuję? Dlaczego wszystko ma się odbywać jej sposobem, a moje granice nie istnieją?”.

Odezwałam się później do Marka, kiedy usiedliśmy razem przy stole, już po kolacji. Dzieci bawiły się w drugim pokoju.

– Marek… czy ty naprawdę nie widzisz, że to mnie boli?

Spojrzał na mnie zdziwiony, jakby dopiero wtedy dotarło do niego, że coś jest nie tak.

– O co ci chodzi?

– O to, że jestem tu niewidzialna. Wszystko robię, wszystko planuję, wszystko ogarniam. A potem jeszcze mam słuchać, że moje dzieci są za głośne, że za dużo piją, że torba za ciężka...

Nie widział problemu

Pokręcił głową.

– Nie rób z tego problemu. Chcesz, to jutro ja się zajmę pakowaniem. Ale nie róbmy z igły wideł.

Wiedziałam już, że nie ma sensu mówić więcej. Wstałam od stołu i wyszłam na taras. Usiadłam na zimnym krześle i patrzyłam w ciemność. Było cicho. Tylko we mnie wszystko huczało.

Kolacja miała być spokojna. Pieczywo, sałatki, lekki chłód po upalnym dniu. Dzieci zjadły szybko i pobiegły do pokoju, a my zostaliśmy przy stole: ja, Marek, jego rodzice. Rozmawialiśmy o niczym – pogodzie, korkach, cenach w smażalni. I wtedy teściowa spojrzała na mnie i powiedziała:

– Dzieci znowu krzyczą. Nie możesz ich jakoś uspokoić?

– Mogę – odpowiedziałam spokojnie. – Ale nie zrobię tego.

Zapanowała cisza. Teściowa uniosła brwi.

– Słucham?

– To są też moje wakacje. Mam prawo do spokoju. A nie do ocen, krytyki i ciągłego poprawiania. Nie jestem służącą. Nie będę już wszystkiego znosić.

Nikt się nie odezwał. Teść spojrzał gdzieś w bok. Marek zamarł z widelcem w ręce. Teściowa przez chwilę tylko patrzyła, potem odsunęła talerz. Wstałam od stołu i wyszłam przed dom. Powietrze pachniało morzem. I po raz pierwszy od tygodni oddychałam swobodnie.

Aga, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama