„Na urlopie w Maladze Alejandro sprawił, że znowu uwierzyłam w miłość. Nasze uczucie jednak odleciało wraz z samolotem”
„Po rozstaniu nie mogłam jeść, spać, oddychać. W mieszkaniu wszystko przypominało mi o nim. Moja przyjaciółka nie wytrzymała moich lamentów i któregoś wieczoru po prostu zarezerwowała nam bilety do Hiszpanii. – Spakuj się. Jutro rano lecimy do Malagi. Słońce, plaża i żadnych facetów. Tak miało być”.

- Redakcja
Jestem przed trzydziestką i jeszcze dwa miesiące temu sądziłam, że mam życie pod kontrolą. Praca, związek, plany na przyszłość – wszystko wyglądało tak, jak powinno. Do czasu. Tomek, mój partner od sześciu lat, pewnego wieczoru po prostu oznajmił, że „coś się wypaliło” i że „potrzebuje przestrzeni”. Przestrzeń? Raczej nowej dziewczyny, jak się później okazało. Poczułam, jakby ktoś we mnie włożył nóż i przekręcił go powoli, z uśmiechem.
Po rozstaniu nie mogłam jeść, spać, oddychać. W mieszkaniu wszystko przypominało mi o nim – jego kubek, bluza na krześle, zapach perfum w pościeli. Monika, moja przyjaciółka, nie wytrzymała dłużej moich lamentów i któregoś wieczoru po prostu zarezerwowała nam bilety do Hiszpanii.
– Spakuj się. Jutro rano lecimy do Malagi.
Słońce, wino i żadnych facetów. Tak miało być. Pamiętam ten moment, kiedy wysiadłyśmy z samolotu i poczułam zapach morza. Powietrze było ciężkie, słone, pełne życia. Ludzie się śmiali, pili wino, opalali się. Świat jakby krzyczał: „Hej, tu się żyje, nie płacze!”. Poczułam coś dziwnego – jakby moje serce zaczęło bić inaczej. Wolniej. Spokojniej. Wieczorem, siedząc z Moniką na tarasie naszego apartamentu, piłyśmy sangrię i patrzyłyśmy na różowe niebo nad miastem.
– Julia, wiesz co? – zaczęła Monika, patrząc na mnie z powagą. – Ty musisz coś przeżyć. Coś spontanicznego. Może nawet kogoś. Nie myśl, nie analizuj. Po prostu... daj sobie szansę. Chociaż na tydzień.
– Monia, ja naprawdę nie szukam niczego... – zaczęłam, ale ona mi przerwała.
– Nie szukaj. Ale jak cię znajdzie to nie uciekaj, dobra?
Uśmiechnęłam się wtedy. Choć jeszcze nie wiedziałam, że to właśnie w Maladze znów uwierzę w miłość. Szkoda, że tylko do dnia wylotu.
Poszłam z nim na jedno mojito
Słońce pieściło moją skórę jak kochanek, którego jeszcze nie znałam. Leżałyśmy z Moniką na plaży, ja z zamkniętymi oczami, udając spokój. Ale wszystko drżało. Od gorącego piasku pod ręcznikiem, po duszne wspomnienia Tomka. Zasnęłam na moment. Obudził mnie szelest – mój ręcznik unosił się w powietrzu jak bezradny latawiec, porwany przez wiatr.
– Oye! – usłyszałam i wtedy go zobaczyłam. Biegł za ręcznikiem. Wysoki, opalony, z lekko rozwianymi włosami. Uśmiechnięty tak, jakby nic w życiu nie bolało.
– Twój? – zapytał po angielsku, łapiąc ręcznik i podając mi go z uśmiechem.
– Tak... Dzięki – odpowiedziałam, zaskoczona.
– Alejandro – przedstawił się, nie pytany, wyciągając rękę.
– Julia – uścisnęłam jego dłoń. Ciepłą. Pewną.
Monika podniosła wzrok znad książki, zerknęła na nas, uśmiechnęła się znacząco i wstała.
– Skoczę po lemoniadę. Albo... nie wrócę wcale – rzuciła i zniknęła między parawanami.
– Twoja siostra? – zapytał Alejandro, siadając obok.
– Przyjaciółka. A ty? Co tu robisz? – próbowałam brzmieć swobodnie, ale serce mi biło jak szalone.
– Mieszkam tutaj. Ale dziś mam wolne. I los postanowił zrzucić mi na kolana... twój ręcznik.
Zaśmiałam się. Nie mogłam się powstrzymać.
– Może to znak?
– Może. Może to zaproszenie... na mojito? – uniósł brew.
Powinnam odmówić. Ale wtedy spojrzał na mnie tak, jak dawno nikt nie patrzył. Jakby widział nie tylko moje oczy, ale i całą historię za nimi.
– Dobrze. Ale jedno. Bez zobowiązań – dodałam szybko.
– Oczywiście. Bez zobowiązań – powtórzył z uśmiechem, który obiecywał wszystko.
Poruszył we mnie czułą strunę
Zaczęło się od jednego mojito. A potem były jeszcze dwa. A potem spacer wzdłuż plaży, bosymi stopami po zimnym piasku. Śmialiśmy się z głupot, mówiliśmy o wszystkim i o niczym. Alejandro opowiadał o pracy w barze, o rodzicach mieszkających w górach, o marzeniu, żeby kiedyś otworzyć własną knajpkę.
– A ty? Co robisz, kiedy nie uciekasz na drugi koniec Europy? – zapytał z uśmiechem.
– Pracuję w agencji kreatywnej. Pisałam teksty, do kampanii reklamowych, takie rzeczy.
– A teraz?
– Teraz... próbuję oddychać.
Usiedliśmy na brzegu. Fale uderzały rytmicznie o brzeg, jakby przypominały, że wszystko mija, wszystko wraca.
– Był ktoś? – zapytał nagle.
Zamilkłam na chwilę. Patrzyłam w ciemność morza.
– Był. Przez sześć lat. I zniknął w trzy minuty.
– Głupiec.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Nie wiesz nic o nas.
– Ale wiem, że nie zostawia się takiej kobiety. Z takim spojrzeniem.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Więc tylko westchnęłam.
– A ty? – zapytałam.
– Była. Kiedyś. Złamała mi serce, zanim zdążyłem się przyznać, że je miałem.
Siedzieliśmy w ciszy. Tylko wiatr szeptał coś w uszy.
– Nie sądziłam, że jeszcze ktoś spojrzy na mnie w taki sposób – powiedziałam cicho.
Spojrzał wymownie.
– A ja nie sądziłem, że jeszcze ktoś mnie tak poruszy. I to... przypadkiem.
Wtedy jego dłoń dotknęła mojej. Cicho. Ostrożnie. A ja nie cofnęłam ręki.
Znowu dałam się wkręcić
Obudziłam się z uśmiechem. Tego dnia miało być tylko dobrze. Ostatnie pełne słońca chwile, zanim wrócę do chłodnej Polski i jeszcze chłodniejszych wspomnień. Alejandro miał zabrać mnie na kolację, taką specjalną, hiszpańską i romantyczną, jak sam to określił, wysyłając porannego SMS-a.
– Zakochałaś się – powiedziała Monika, pijąc kawę na tarasie. – Widzę to po tobie. Uśmiechasz się nawet przez sen.
– Przestań – zaśmiałam się, ale od razu spoważniałam. – To przecież nic poważnego.
– Tylko serce ci lata, jak tylko spojrzysz na telefon, co?
Chciałam zaprzeczyć, ale wtedy zadzwonił dzwonek. Wiadomość od Alejandro. „Będę o 20. Czekaj na mnie w tej niebieskiej sukience”. Czekałam. Punktualnie. Ale minęła 20:15, potem 20:45. Weszłam do restauracji sama. O 21:10 wszedł – spóźniony, zapięty pod szyję, bez uśmiechu.
– Przepraszam – rzucił, siadając naprzeciwko mnie.
– Wszystko w porządku? – zapytałam. Chciałam brzmieć spokojnie, ale czułam to już w brzuchu. To uczucie... jak przed burzą.
– Długo by opowiadać – mruknął, patrząc w bok. – Po prostu... komplikacje.
Rozmowa się nie kleiła. Patrzył na telefon, uciekł wzrokiem, nie dotknął mojej dłoni. Jakby między nami nagle zbudowano mur z lodu.
– Alejandro... co się dzieje?
– Julia, nie teraz. Proszę.
Zamilkłam. Zimny dotyk. Cisza między zdaniami. Czułam, jak we mnie coś pęka.
– Czy ja znowu dałam się wkręcić w bajkę, która nie istnieje? – pomyślałam. A może po prostu... chciałam wierzyć?
Zrobiłam z siebie idiotkę
Obudziłam się z bólem w piersi, jakby ktoś nocą uderzył mnie pięścią. Alejandro nie odpisywał od wieczora. Napisałam trzy razy. Krótkie: „Dobrze spałeś?”, „Możemy się jeszcze zobaczyć?”, „Co się dzieje?”. Żadnej odpowiedzi.
– Może coś się stało? – próbowałam go usprawiedliwiać sama przed sobą.
– Julia... – Monika weszła do pokoju ostrożnie, jakby bała się, że się rozpadnę. – Pójdziemy na kawę, dobrze? Zjemy coś. Zajmiesz myśli.
Szłyśmy w milczeniu. Wzięłam espresso, choć miałam mdłości. I wtedy... go zobaczyłam. Alejandro. Na rogu ulicy. Stał przy stoisku z pamiątkami. Śmiał się. Z nią. Młodą dziewczyną o długich ciemnych włosach. Trzymała go za rękę. On coś jej szeptał do ucha, tak samo jak mnie. Dwa dni wcześniej. Zamarłam. Nie mogłam oderwać wzroku. Jakbym patrzyła na własny film, ale z inną aktorką w roli głównej.
– Julia... – Monika spojrzała we wskazanym kierunku. – To on?
Kiwnęłam głową. W gardle miałam sucho. W oczach – łzy.
– Mówiłam ci, że coś było nie tak. Rzucał takie dziwne spojrzenia. I ten jego nagły chłód...
– Chciałam w to wierzyć. Choć przez chwilę – wyszeptałam.
– On nie był ciebie wart – dodała Monika.
Ale nie o niego chodziło. Chodziło o to uczucie. To przebudzenie serca. Tę nadzieję, że można znowu. A teraz... znów byłam tylko chwilą. Epizodem. Głupią turystką. Na lotnisku siedziałam z głową na ramieniu Moniki. Nie mówiłam nic. Bo co miałam powiedzieć?
Coś się we mnie zmieniło
Warszawa przywitała mnie szarością. Samolot ledwo dotknął pasa, a już poczułam znajome zmęczenie – to, które nie ma nic wspólnego z podróżą, a bardziej z rozczarowaniem. W domu było zimno, jakby kaloryfery też wiedziały, że nie ma dla kogo grzać. Monika zrobiła mi herbatę i wyszła. Wiedziała, że teraz muszę pobyć sama. Weszłam pod prysznic, ale nawet gorąca woda nie zmyła uczucia, że zostałam oszukana – przez Alejandro, przez własną naiwność, przez tę cholerną potrzebę bliskości. Usiadłam przy stole. Wzięłam zeszyt. Zwykły, w linie. I zaczęłam pisać. Najpierw chaotycznie, urywanymi zdaniami. Potem przyszło płynniej: „Nie chodziło o niego. Chodziło o to, że przez kilka dni czułam się znowu jak ja. Nie ta zdradzona, nie ta porzucona. Tylko kobieta, którą można kochać. Choćby i przez chwilę”. Zadzwoniła Monika.
– Jak się czujesz?
– Bez sensu.
– Może być. Ale też jakoś inaczej, prawda?
Zawahałam się.
– Tak. Jakby... coś się we mnie zmieniło.
– Bo się zmieniło – odpowiedziała cicho. – Bo znów uwierzyłaś. Nie w niego. W siebie.
Przygryzłam wargę. Mimo bólu uśmiechnęłam się lekko. Nie było happy endu. Ale był początek. Może mały. Może nieśmiały. Ale mój własny.
Potrafię jeszcze czuć i śmiać się
Czasem trzeba pojechać tysiące kilometrów, żeby spotkać siebie. Żeby przypomnieć sobie, że serce nadal bije, że oczy wciąż potrafią błyszczeć. Alejandro był epizodem. Ale dzięki niemu przypomniałam sobie, że potrafię jeszcze czuć, śmiać się, ufać – choćby na chwilę. Może i znowu się pomyliłam. Może znowu się rozpadłam. Ale tym razem już wiem, że potrafię się poskładać. Sama.
Julia, 29 lat
Czytaj także:
- „Podczas urlopu w Hiszpanii rzuciłam się w ramiona innego. Po powrocie do domu okazało się, że jesteśmy z mężem kwita”
- „Wnuczka się mnie wstydzi, bo dorabiam sobie na emeryturze, piekąc ciasta. Ale rączki po pieniądze chętnie wyciąga”
- „Mój mąż ze mnie szydzi, że na emeryturze dorabiam na bazarku. Tylko że bez moich kiszonek nie byłoby nawet na prąd”