Reklama

Cisza Bałtyku była tym, czego najbardziej potrzebowałam. Szum fal, delikatny wiatr i chłodny piasek pod stopami miały zetrzeć ze mnie napięcie ostatnich miesięcy. Wynajęłam pokój w małym pensjonacie w Karwi – sama, bez Kuby. Powiedziałam mu, że chcę pobyć kilka dni z dala od miasta, od ludzi, od wszystkiego. Nie zaprotestował. Nawet nie zapytał, czy wszystko w porządku. Jakby to było mu na rękę.

Reklama

Kuba… Z nim wszystko było zawsze „trochę”. Trochę czuły, trochę obecny, trochę mój. Był przystojny i potrafił być czarujący. Tylko że coraz częściej znikał na służbowe wyjazdy, a gdy wracał, był jakby nieobecny. Pytałam:

Dobrze się czujesz? Coś się stało?

Odpowiadał wtedy z uśmiechem:

– Wszystko okej, jestem tylko zmęczony.

Nie mówił o sobie prawie nic. Kiedyś mnie to intrygowało. Ale teraz mnie coraz bardziej dusiła cisza między nami.

Spacerowałam samotnie po plaży, boso. Telefon milczał. Wysłałam mu zdjęcie zachodu słońca. Dodałam serduszko. Nie odpisał. Po godzinie napisałam „Co u Ciebie?”. Nadal cisza. Próbowałam wytłumaczyć sobie, że może ma spotkanie, że może śpi. Ale przecież znałam to uczucie – to był lęk. Ten, który czujesz, kiedy pod skórą wiesz, że coś się sypie, ale boisz się to nazwać.

Wieczorem, siedząc na tarasie z herbatą, zaczęłam pisać wiadomość: „Kuba, czy Ty mnie jeszcze kochasz?”. Skasowałam. Jak dziecko, które boi się dostać zbyt szczerą odpowiedź.

Wyjazd miał mi pomóc zrozumieć, czego chcę. Albo raczej – czego się boję. Jeszcze nie wiedziałam, że ta plaża, ten spokojny, wakacyjny klimat, stanie się sceną dla prawdy, która mnie rozbije.

Zwierzyłam się nieznajomej

Poznałam ją przypadkiem. Siedziała na leżaku kilka metrów ode mnie, zawinięta w kolorowe pareo, z książką na kolanach, której i tak nie czytała. Miała coś w sobie – taką energię, która nie pozwalała przejść obojętnie. Zauważyła, że rzucam spojrzenia, i uśmiechnęła się szeroko.

– Cześć. Widziałam cię dziś rano na śniadaniu w pensjonacie. Też jesteś tu sama? – zagadnęła bez skrępowania.

– Tak, potrzebowałam odpoczynku. Jestem Lena – odpowiedziałam, zaskoczona jej otwartością.

– Klaudia – podała mi rękę. – Sama też uciekłam. Mówią, że morze leczy duszę, ale na razie leczy tylko zmęczone stopy.

Zaśmiałam się. To był pierwszy raz od tygodni, kiedy zrobiłam to tak szczerze. Klaudia opowiadała o sobie z lekkością – że mieszka pod Warszawą, że pracuje zdalnie, że facet, z którym była przez lata, chyba ma „kogoś na boku albo głowę w chmurach”.

– A ty? Masz kogoś? – zapytała.

Zawahałam się, ale coś w jej spojrzeniu sprawiło, że nie umiałam skłamać.

– Mam. Ma na imię Kuba. Jesteśmy razem od czterech lat. Niby dobrze nam się układa, ale… od jakiegoś czasu jakby go nie było.

– Pokaż – poprosiła niespodziewanie.

– Co?

– No, zdjęcie. Musi być przystojny, skoro tak ci miesza w głowie.

Wyciągnęłam telefon, otworzyłam galerię i pokazałam jej jedno z ostatnich wspólnych zdjęć – Kuba uśmiechnięty, w ciemnej koszuli, obejmujący mnie ramieniem. Klaudia zamarła. Zbladła. Odsunęła ekran i spojrzała na mnie jak na ducha.

– Co się stało? – zapytałam zaniepokojona.

– Lena… ten facet… on wygląda dokładnie jak mój narzeczony.

To nie był przypadek

– Co ty mówisz? – wyszeptałam, nie dowierzając.

Klaudia patrzyła na ekran, jakby próbowała wymazać z niego obraz. Oddała mi telefon z drżącymi rękami i bez słowa zaczęła szukać czegoś w swojej torebce. Po chwili wyciągnęła swój telefon, odblokowała go i podała mi.

Zobacz sama. To Michał. Mój narzeczony.

Wpatrywałam się w zdjęcie na jej telfonie, czując, jak w środku zaczyna mi się kręcić. To był Kuba. Te same rysy twarzy, to samo spojrzenie, pieprzyk na szyi. Tylko inne ubranie, inne tło. Zdjęcie z jakiegoś wesela, może imprezy rodzinnej.

– To niemożliwe… – powiedziałam cicho.

– Chyba jednak możliwe – Klaudia miała w oczach łzy, ale też gniew. – Mieszkamy razem od dwóch lat. Planujemy ślub. Mieliśmy wczoraj wybrać datę.

Zaczęłam się trząść. Głos mi się załamał.

– My też mieliśmy… Rozmawialiśmy o zaręczynach. Moja mama podejrzewała, że chce mi się oświadczyć. Tylko te jego „wyjazdy służbowe”... – urwałam, bo nie mogłam już mówić.

– Lena… ile go znasz?

– Cztery lata. A ty?

– Trzy i pół. Poznałam go, gdy rzekomo „zmieniał pracę”. Często wyjeżdżał, ale mówił, że to delegacje, kontrakty, klienci.

– Powiedział ci, że ma rodzeństwo? Rodziców w Gdyni?

– Nie, mówił, że pochodzi z Krakowa, a rodziców już nie ma.

Zamilkłyśmy. Siedziałyśmy obok siebie, patrząc na morze, ale żadna z nas już go nie widziała. Czułam się, jakby grunt usuwał mi się spod nóg. I wstyd. Ogromny wstyd, że tak ufałam, tak kochałam, i nie zauważyłam…

– Czy ty myślisz… że takich jak my… mogło być więcej? – spytałam.

Klaudia tylko przytaknęła.

Nie mogłam w to uwierzyć

Nie spałam tej nocy. Zamiast tego przewracałam się z boku na bok, z telefonem przyciśniętym do piersi. Kuba, a raczej Michał, nie odpowiadał. Próbowałam jeszcze kilka razy. Po trzecim sygnale włączyła się poczta głosowa.

W końcu zadzwoniłam do Zosi. Mojej najlepszej przyjaciółki, tej jednej osoby, która zawsze umiała mi powiedzieć, co mam robić – nawet jeśli bolało.

– Lena? Co się dzieje? Jest po pierwszej – zaspany głos Zosi obudził we mnie łzy.

– Zosieńko… muszę ci coś powiedzieć. On… on ma drugą kobietę. Nie wiem, jak to możliwe, ale… właśnie się dowiedziałam.

– Kto? Kuba?!

– Tak. Znam ją. To znaczy poznałam dzisiaj. Przez przypadek. Pokazałam jej jego zdjęcie, bo mówiła o swoim narzeczonym. I... to była ta sama osoba. Tylko z innym imieniem.

– O Boże... Lenka... No coś ty!

– Mówił jej, że nie ma rodziców. Mi opowiadał o ojcu w Gdyni. Klaudii – że ma firmę. Mnie – że szuka pracy. Wszystko to kłamstwa. Zosia, ja naprawdę nie wiem, kim on jest.

– Słuchaj mnie uważnie. Musisz z nim porozmawiać. Tylko nie przez telefon. Twarzą w twarz. Dowiedz się, co on sobie w ogóle wyobraża.

– A jeśli on… będzie zaprzeczał?

– Nie dasz mu zaprzeczyć. Weź zdjęcia od tej Klaudii. Nie daj mu się zmanipulować. Jesteś silna, Lenka.

Pół godziny później mój telefon zadzwonił. To był on.

– Hej, skarbie. Przepraszam, że nie odpisywałem. Dzisiaj wszystko się przeciągnęło. Ale… mam niespodziankę. Jutro jestem w Trójmieście. Może się spotkamy?

Nie powiedziałam mu, że wiem. Nie tej nocy. Chciałam spojrzeć mu w oczy.

– Jasne – powiedziałam najspokojniej, jak potrafiłam. – Spotkajmy się. Jutro.

Nie dałam się zwodzić

Spotkaliśmy się na plaży późnym popołudniem. Słońce powoli schodziło ku horyzontowi, a fale były spokojniejsze niż moje myśli. Zobaczyłam go już z daleka – szedł w swojej czarnej koszuli, z uśmiechem, który tak dobrze znałam. Ten sam uśmiech, który – jak teraz wiedziałam – należał też do kogoś innego.

– Lena! – zawołał z entuzjazmem. – Jak dobrze cię widzieć. Wyglądasz przepięknie.

Uściskał mnie, a ja… pozwoliłam mu na to. Jeszcze na chwilę. Serce waliło mi jak oszalałe.

– Dobrze, że przyjechałeś – powiedziałam cicho, odsuwając się od niego.

– Czułem, że powinniśmy pogadać. Coś się stało?

Wyciągnęłam telefon. Otworzyłam galerię. Najpierw zdjęcie, które Klaudia mi pokazała. Potem moje, z Kubą. Podałam mu je bez słowa.

Zamarł. Patrzył. Najpierw jedno, potem drugie.

– Lena… pozwól, że…

Kim ty jesteś? – przerwałam mu. – Kuba? Michał? Ile jeszcze masz imion? Miast? Kobiet?

Próbował złapać mnie za rękę. Odsunęłam się.

– To nie tak…

– To nie tak?! – głos mi się załamał. – Kłamałeś mi przez cztery lata. Ty… ty miałeś z nią ślub planować. A do mnie mówiłeś, że szukasz pracy!

– Lena, ja… pogubiłem się. Wszystko się zaczęło niewinnie. Nie chciałem nikogo zranić.

– Spałeś z nią? A potem spałeś ze mną?

Kocham cię – powiedział nagle. I było w tym coś żałosnego. Jakby sam chciał w to wierzyć.

– Czy jej też to mówisz? – zapytałam cicho.

Zamilkł.

– Czy obiecałeś jej to samo, co mnie?

Patrzył na mnie z wyrazem winy, który nie robił już na mnie wrażenia.

Znikaj – powiedziałam. – Jeśli tu jeszcze zostaniesz, przysięgam, że krzyknę, że zawołam ludzi, że nie dam ci spokoju.

Stał tak chwilę, potem powoli się odwrócił i odszedł. Patrzyłam, jak znika we mgle, która właśnie zaczęła otulać plażę.

Zasługujemy na coś więcej

Spotkałyśmy się następnego dnia na tej samej plaży, gdzie wszystko się zaczęło. Klaudia siedziała już na piasku, owinięta w sweter, z papierowym kubkiem w dłoni. Podeszłam bez słowa, usiadłam obok niej. Przez chwilę obie patrzyłyśmy na fale.

– Przyszedł? – zapytała spokojnie.

– Przyszedł. Próbował mówić o miłości. O błędach. Ale nie potrafił odpowiedzieć na pytania. Nawet nie zaprzeczył.

Klaudia kiwnęła głową.

– U mnie to samo. Myślał, że się rozkleję, że się rozczulę. A ja tylko patrzyłam na niego i nie poznawałam człowieka, z którym dzieliłam łóżko, dom, plany.

– Wiesz… – zaczęłam cicho – ja się czuję jak idiotka. Jak dziecko, które wierzyło w bajkę.

– Ja też – powiedziała z lekkim uśmiechem. – Ale może to znaczy, że mamy jeszcze w sobie wiarę. I że jak już z niej wyjdziemy, to będziemy mądrzejsze. Tylko… cholernie to boli.

– Zostajesz tu jeszcze?

Dziś wracam. Spakowałam się rano. Nie chcę więcej tu siedzieć. Każde miejsce mi o nim przypomina.

– Ja chyba też pojadę. Ale jeszcze nie teraz. Muszę to przeżyć do końca. W milczeniu.

Popatrzyła na mnie z czułością.

Nie zasłużyłyśmy na to.

– Myślisz, że takich jak my było więcej?

– Jestem tego pewna.

Zamilkłyśmy. Dwie kobiety. Dwa serca, złamane przez tę samą dłoń.

Potem tylko się przytuliłyśmy. I nic więcej nie trzeba było mówić. Bo byłyśmy dla siebie wtedy jak lustra – każda widziała w drugiej swój własny ból. I swoją siłę.

Wyleczyłam się z niego

Minęły dwa tygodnie. Spakowałam jego rzeczy do dwóch pudeł. Jedno z ubraniami, drugie z książkami i drobiazgami, które jeszcze zostały w moim mieszkaniu. Jego szczoteczka do zębów, perfumy, kubek z napisem „najlepszy facet świata”. Ironia losu.

Nie zadzwonił. Nie próbował się tłumaczyć, nie błagał. Jakby nagle zniknął. Jakby przestał istnieć. Albo jakby nigdy tak naprawdę nie był mój.

Zablokowałam jego numer. Usunęłam wspólne zdjęcia z telefonu, ale nie z pamięci. Tego nie da się zrobić jednym kliknięciem. Tęskniłam – nie za nim, ale za tym, kim myślałam, że jest. Za tym poczuciem bezpieczeństwa, które mi dawał. Albo raczej – które sama sobie wmówiłam.

Pojechałam w góry. Sama. Spędziłam tam trzy dni. Dużo spałam. Dużo chodziłam. Patrzyłam w niebo i próbowałam zrozumieć, jak mogłam być aż tak ślepa. Ale nie ma sensu siebie biczować. Kiedy się kocha, chce się wierzyć. Nawet w niemożliwe.

W schronisku, gdzie się zatrzymałam, poznałam starszą kobietę. Spytała, co robię sama w takim miejscu. Powiedziałam tylko:

– Leczę złamane serce.

Uśmiechnęła się ze zrozumieniem.

Pojęłam, że najpierw muszę nauczyć się ufać sobie. Intuicji. Przeczuciu, które miałam od miesięcy, ale zagłuszałam. To była moja pierwsza lekcja.

Nie wiem, co będzie dalej. Jeszcze nie potrafię myśleć o nowym związku, o zaufaniu, o „my”. Ale wiem, że wyjdę z tego mocniejsza. I już nigdy nie pozwolę sobie, by ktoś mnie dzielił na pół.

Lena, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama