Reklama

Nie wiem, czy to bardziej kwestia wieku, zmęczenia materiału czy może efekt zbyt wielu planów, ale miałam dość. Dosłownie wszystkiego. Pracy, która zamiast dawać satysfakcję, zamieniała mnie w znerwicowaną maszynę do robienia prezentacji. Relacji, które wytrzymywały krócej niż mój manicure hybrydowy. No i Karola. Mojego byłego, który co jakiś czas pojawiał się w moim życiu, by znowu zniknąć.

Miałam 29 lat i zero planu na przyszłość. W pracy – senior copywriter, w życiu – singielka, która znała wszystkie aplikacje randkowe od podszewki, ale najbardziej ekscytujące emocje przeżywała, gdy trzeba było odebrać paczkę w automacie po 22:00.

To nie tak, że nie próbowałam ogarnąć życia. Próbowałam. Tylko życie za każdym razem zmieniało reguły gry. Kiedy więc Marta zaproponowała wyjazd all-inclusive do Egiptu, rzuciłam wszystko. I nie dlatego, że marzyłam o piramidach. Marzyłam o tym, żeby przez tydzień nikt mnie o nic nie pytał. Ani klient, ani matka, ani Karol, ani... mój własny rozsądek.

W głowie miałam tylko jedno hasło: „Niech się wszystko wali, byle nie na mój leżak.” I tak się zaczęło. Wakacje od życia, od siebie. Wakacje z pakietem, w którym, jak się później okaże, było znacznie więcej niż obiecywał folder biura podróży.

Pozwoliłam sobie na chwilę beztroski

– Mam wrażenie, że jestem bohaterką teledysku – powiedziałam, zerkając na siebie w lustrze w windzie. Zwiewna sukienka, sandałki i okulary większe niż moje konto oszczędnościowe.

– Tylko uważaj, żeby cię jakiś egipski szejk nie porwał – zaśmiała się Marta, poprawiając swoje włosy.

Basia, jak zawsze na luzie, dodała:

– Albo żebyś go ty nie porwała. W końcu jesteśmy na wakacjach. Wszystko może się zdarzyć. Nawet cud.

Cudem okazał się Amir. Hotelowy animator z uśmiechem, który mógłby wygrać konkurs na mistera wyjazdu. Pojawił się przy naszym stoliku jak dżin z piasków pustyni. Pachniał jak egzotyczna przygoda.

– Panie z Polski? – zapytał, akcentując każde słowo z przesadną gracją.

– A jak zgadłeś? – Marta zrobiła oczy jak z reklamy tuszu.

Bo macie najpiękniejsze oczy – odparł, patrząc prosto na mnie.

Powinnam przewrócić oczami. Ale tego nie zrobiłam. Wieczorem, po kilku drinkach i tańcach w rytmie arabskiej muzyki, pozwoliłam sobie na chwilę beztroski.

– A to było w cenie wyjazdu, tak? – szepnęłam, gdy Amir pochylił się, żeby poprawić mi włosy.

– Co było? – zapytał z uśmiechem.

– Ty – odpowiedziałam głupio. I nie, to nie była najbłyskotliwsza riposta w moim życiu, ale miałam wtedy pustkę w głowie. Bardzo przyjemną pustkę. W nocy pozwoliłam sobie na coś, czego normalnie bym nie zrobiła. Ale przecież nie byłam w Polsce. Nie byłam w swoim życiu. Byłam na wakacjach. A wakacje to nie prawdziwe życie. Prawda?

Nie wiedziałam, co robić

Nie wiem, co mnie bardziej zaniepokoiło – fakt, że przestała mi smakować kawa, czy to, że po raz pierwszy od liceum spóźniał mi się okres. Zrobiłam test ciążowy. Ot tak. Z czystej, głupiej paniki. Siedziałam na krawędzi wanny z plastikowym patykiem w dłoni i wlepiałam wzrok w dwie kreski, jakby miały się same zaraz zetrzeć.

– To jakiś błąd. To może być pomyłka, prawda? – mówiłam do siebie, jak idiotka.

Ale nie była. Kolejne trzy testy tylko potwierdziły wyrok. Następnego dnia spotkałam się z Martą w naszej ulubionej kawiarni. Gdy tylko usiadłyśmy, położyłam test na stole, jakby to był rachunek za kawę.

– No, ekstra – powiedziała Marta po chwili ciszy. – To... to żart, tak? Bo jeśli nie, to chyba oszaleję razem z tobą.

– Chciałabym – westchnęłam. – Ale nie. To się dzieje naprawdę.

– Ale... jak? Kiedy? – zaczęła się jąkać, po czym spojrzała na mnie z przerażeniem. – Amir?

Skinęłam głową.

– A może to... Karol? – dodała szybko, jakby to miało cokolwiek zmienić.

– Karol wyjechał do Oslo trzy miesiące temu i nawet nie wie, że mam nowy numer telefonu – prychnęłam.

Marta patrzyła na mnie, jakbym właśnie ogłosiła, że wychodzę za mąż za pingwina. Po południu wpadła Basia. Otworzyłam drzwi z miną największej przegranej w życiu.

– Przynajmniej będziesz miała ładne dziecko – rzuciła z uśmiechem. – Geny śródziemnomorskie, oliwkowa skóra, rzęsy jak wachlarze. Dziewczyno, sama bym się dała skusić takiemu Amirowi. Spojrzałam na nią z półuśmiechem.

– Co ja mam teraz zrobić? – zapytałam. I nie oczekiwałam odpowiedzi. Bo nie było dobrej.

Nie zamierzałam tego ukrywać

Zawsze wiedziałam, że moja mama ma wbudowany radar do wyczuwania problemów. Jakby czuła z daleka, że coś się sypie. Tym razem też długo nie czekała.

– Coś ty taka blada? – zapytała, ledwo przekroczyłam próg jej mieszkania. – Chorujesz?

– Nie, mamo. Nic mi nie jest – mruknęłam, spuszczając wzrok.

Usiadłyśmy w kuchni. Ona jak zwykle – z filiżanką herbaty i miną osoby, która lepiej wie, co dla mnie dobre. Przez chwilę trwała cisza.

– Coś się stało – powiedziała w końcu. – Widzę po tobie. Ty nigdy nie umiałaś ukrywać emocji.

Jestem w ciąży – wyrzuciłam z siebie, zanim zdążyłam się zatrzymać.

Mama odłożyła filiżankę. Uderzyła spodkiem o talerzyk z takim impetem, że przez sekundę myślałam, że coś pękło.

– Co ty powiedziałaś?

– Że jestem w ciąży. Będę miała dziecko. Tak, to się nadal liczy, nawet jak nie ma obrączki – dodałam, zanim zaczęła wypytywać.

– A Karol? – spytała z nadzieją w głosie, która zaraz zgasła.

To nie Karol – odparłam spokojnie.

– To kto? – w jej oczach pojawił się błysk podejrzliwości.

– Nikt, kogo znasz. Nie Polak. I nie z miłości – wycedziłam. – Wakacje, mamo. Wiesz, jak to jest. Zresztą, może to był bonus od biura podróży.

Patrzyła na mnie jak na kogoś, kto się potknął i zamiast wstać, postanowił się jeszcze położyć.

Nie wstyd ci?

– Trochę. Ale głównie jestem zmęczona. Miał to być odpoczynek. Wróciłam z pamiątką o przyszłej wadze trzech kilogramów. I nie podlega reklamacji.

Mama milczała dłużej, niż się spodziewałam. A potem tylko powiedziała:

– Ja nie wiem, co się z tobą dzieje.

– Ja chyba też nie wiem – odpowiedziałam, wstając. – Ale teraz nie czas na dyskusje o moralności. Mam za dużo na głowie.

Wyszłam, zanim zdążyła zadać kolejne pytanie.

Miałam mętlik w głowie

Nie sądziłam, że kiedykolwiek jeszcze usłyszę jego głos. A już na pewno nie w chwili, gdy próbowałam zasnąć, z głową pełną list zakupów dla przyszłej matki i myślami o tym, czy można wychować dziecko, nie mając zielonego pojęcia o dzieciach. Telefon zadzwonił tuż po dwudziestej drugiej. Na ekranie: Karol. Długo się wpatrywałam, zanim odebrałam.

– Julia? – zapytał ostrożnie.

– Tak.

– Słyszałem... Znaczy, znajomi mówili. Jesteś w ciąży?

Nie odpowiedziałam od razu.

– Jesteś?

– Tak – powiedziałam w końcu, z tą samą odwagą, z jaką zrywa się plaster.

Po drugiej stronie zapadła cisza. A potem:

– Czy... to moje?

– Nie – odparłam spokojnie. – Karol, nie szukam ojca. Szukam spokoju.

– Wiem, że zawaliłem. Ale może... może mógłbym jakoś pomóc?

Prychnęłam cicho. Karol – król ucieczek, mistrz unikania odpowiedzialności, nagle wraca z propozycją pomocy?

– Dlaczego teraz? – zapytałam.

– Bo myślałem. Dużo. I... tęsknię za tobą. I może to głupie, ale... pomyślałem, że moglibyśmy zacząć od nowa.

Zamilkłam. Siedziałam w ciemności, z telefonem przy uchu i dziwnym uczuciem ciężkości. Karol znał mnie. Nie był idealny, ale znał. Był bezpieczną opcją. Tylko że ten jeden szczegół – nie był ojcem dziecka.

– Karol, to nie takie proste – powiedziałam cicho. – Nie wiem, czy można budować coś nowego na starej historii. Zwłaszcza jeśli jej fundamenty były... takie sobie.

– Ale może warto spróbować – powiedział, i w tym tonie była nadzieja. A może tylko naiwność?

Nie odpowiedziałam. Zbyt wiele myśli walczyło we mnie o pierwszeństwo. Serce chciało jednego, rozsądek drugiego.

Nie miałam już złudzeń

Siedziałam przed komputerem dłużej niż trwały moje poprzednie związki. Otwierałam wiadomość, zamykałam. Pisałam jedno zdanie, kasowałam. Przez chwilę myślałam nawet, żeby po prostu nie pisać. Udawać, że nic się nie stało. Że to była tylko wakacyjna przygoda. Ale przecież to dziecko naprawdę istniało. Już mnie mdliło. Już bolały plecy. To już nie był żart.

Znalazłam jego profil – stary, półoficjalny, pełen zdjęć w kostiumach animatora, jakby całe życie było jednym wielkim turnusem. Uśmiechnięty Amir z delfinem z plastiku i hasłem „Let’s have fun!”

– No to mamy „fun” – mruknęłam, stukając w klawiaturę.

Nie liczyłam na wiele. Tak naprawdę, nie wiedziałam, na co liczę. Może chciałam tylko wyrzucić to z siebie. Powiedzieć mu. Nie po to, żeby wracał. Po prostu… żeby wiedział. Wysłałam wiadomość. Suche fakty, krótko, merytorycznie. Tak jak pisze się do kogoś, kto był obecny tylko przez jedną noc.

Odpowiedź przyszła dwa dni później. Grzeczna i ciepła, ale zdystansowana. „Domyślałem się. Czułem to, gdy żegnaliśmy się na lotnisku. Ale wiedziałem też, że to nie był nasz moment. Nie nasz czas, nie nasze życie. Życzę ci dużo siły. Jesteś silną kobietą. Dasz radę”. Czytałam te słowa raz po raz. Nic mnie tak nie zirytowało, jak to: „Dasz radę”.

– A co ty o tym wiesz, Amir? Dasz radę, bo jesteś silna? – wysyczałam do monitora. – Może wolałabym być słaba.

Wyłączyłam komputer. I zostałam sama. Ze świadomością, że nie mam już nawet złudzeń. Ale może to lepiej. Łatwiej się oddycha, kiedy nie trzeba trzymać się fikcji.

Skończyły się wakacje

Było chłodne, październikowe popołudnie, kiedy po raz pierwszy ją zobaczyłam. Miała włosy ciemniejsze niż się spodziewałam i oczy, które – ku mojemu zaskoczeniu – nie były podobne do nikogo. Była sobą. Od początku. I nie miała pojęcia, że zmieniła wszystko.

Poród był długi. Ale kiedy mi ją położyli na piersi, nie zastanawiałam się, gdzie teraz jest jej ojciec. Nie pomyślałam o Karolu. Pomyślałam tylko: „Jesteś. I to mi wystarczy”.

Mama odwiedziła mnie w szpitalu. Przyniosła zupę w termosie. Jej spojrzenie mówiło więcej niż wszystkie jej wcześniejsze uwagi.

– No i co? Dasz radę? – zapytała. Nie ironicznie. Była po prostu zmartwiona.

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale i tak nie mam wyjścia, prawda?

Pokiwała głową. I pierwszy raz od bardzo dawna… nie skrytykowała. Tylko została jeszcze chwilę i trzymała mnie za rękę.

Wróciłyśmy do domu po tygodniu. W mieszkaniu czekał wózek, pieluchy, chaos. Nie było bajkowych girland, tatuażu z maleńką stópką na ramieniu, nie było partnera, który zasypia na fotelu z dzieckiem na piersi. Ale była ona. I ja. I dziwny spokój.

Patrzyłam, jak śpi w gondoli. Z ustami lekko rozchylonymi, jakby szeptała jakieś sekrety tylko dla siebie.

– Może to było w pakiecie. Może nie – powiedziałam cicho, do pustego pokoju. – Ale jedno wiem na pewno – to już nie są wakacje. To życie. I jestem w nim główną bohaterką.

I choć nie planowałam tej roli, zagram ją do końca. Na własnych zasadach.

Julia, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytałam także:


Reklama
Reklama
Reklama