„Na wakacjach w Grecji narzeczony oznajmił, że zostaje, bo kogoś poznał. Doskonale wiedziałam, co powinnam zrobić”
„Mateusz od początku był inny. Od rana wygrzewał leżak przy basenie z telefonem w ręce. Próbowałam go przekonać, że może chociaż pojedziemy na wycieczkę do stolicy wyspy, może zwiedzimy klasztor, który polecał recepcjonista”.

- Redakcja
Z Mateuszem poznałam się przez znajomych. Kilka drinków, późny wieczór, wymiana numerów, tydzień pisania po nocach. Zaczęliśmy się spotykać i zanim się obejrzałam – już byliśmy parą. Po miesiącu miał swoją szczoteczkę w mojej łazience. Po trzech – pół szafy. Po sześciu – już właściwie mieszkaliśmy razem.
Coś się sypało
Na początku było intensywnie. Śmialiśmy się do łez, potrafiliśmy spędzić cały dzień w łóżku, wychodzić na spontaniczne kolacje. A potem to zaczęło się kruszyć. Najpierw sporadyczne milczenia, potem coraz częstsze złośliwe komentarze, ciche dni. Próbowaliśmy to łatać – a to wspólne gotowanie, a to „nowe zasady”, a to terapia, którą Mateusz zlekceważył po trzech sesjach. Wszystko na nic. Grecja miała być nowym początkiem. Czymś, co nas uratuje.
Pierwsze dni po przylocie spędziliśmy w hotelu na wyspie, w niewielkiej miejscowości pełnej białych domków i rozgrzanych od słońca murów. Ja chciałam odkrywać wszystko – od małych cerkwi, ukrytych w bocznych uliczkach, po lokalne targowiska, gdzie starsze kobiety sprzedawały oliwki i suszone pomidory w słoikach. Chciałam poznawać Grecję oczami kogoś ciekawego świata, kto marzył o tym wyjeździe od miesięcy.
Podejmowałam próby
Mateusz od początku był inny. Od rana okupował leżak przy basenie z piwem i telefonem w ręce. Próbowałam go przekonać, że może chociaż pojedziemy na wycieczkę do stolicy wyspy, może zwiedzimy klasztor, który polecał recepcjonista. Kręcił głową i wzdychał ciężko, jakby każde moje słowo było dla niego uciążliwe.
Dni mijały w jakimś napięciu, którego nie wypowiadaliśmy głośno. Wieczorami wychodziliśmy na kolację, żeby nie siedzieć cicho w hotelowym pokoju. Ale nawet przy tych posiłkach między nami wisiało zmęczenie. Ja zamawiałam owoce morza, on wybierał pizzę. Ja próbowałam coś opowiadać – o tym, co widziałam, jakie piękne było światło o zachodzie – on odpowiadał półsłówkami, jeśli w ogóle.
Tamtego wieczoru usiedliśmy w tawernie przy samym morzu. Byłam zmęczona. Nie tylko upałem, ale jego obojętnością. Spróbowałam jeszcze raz.
– Może jutro pojedziemy do tych ruin, o których mówiłam? – zapytałam, podnosząc wzrok znad karty dań.
– Ty jedź. Ja zostanę tu, gdzie jest zimne piwo i cień – odpowiedział, nie odrywając wzroku od swojego telefonu.
– Dobrze. Jak chcesz – rzuciłam cicho i schowałam twarz za kieliszkiem wina.
Byliśmy różni
Potem nie rozmawialiśmy już prawie wcale. Zjedliśmy w ciszy, wróciliśmy do hotelu w ciszy i położyliśmy się obok siebie jak obcy ludzie, którzy nie mają sobie już nic do powiedzenia.
Następnego dnia wstałam wcześnie, wzięłam przewodnik i wypożyczony dzień wcześniej skuter. Nie obudziłam Mateusza. Właściwie nie wiedziałam, czy spał, czy tylko udawał. Zostawiłam mu kartkę z krótką informacją, dokąd jadę. Nie dlatego, że się martwiłam – po prostu jeszcze trzymałam się jakiejś resztki zasad.
Wróciłam późnym popołudniem, słońce powoli schodziło niżej, światło było miękkie i złote. Myślałam, że może po moim wyjeździe Mateusz się trochę ocknie. Że zapyta, jak było, że może wyjdziemy na kolację i naprawdę porozmawiamy. Naiwnie.
Zobaczyłam go przy barze hotelowym. Siedział w cieniu, w tym samym miejscu co zawsze, ale nie był sam. Obok niego była kobieta. Blondynka w luźnej sukience, może w jego wieku, może nieco starsza. Śmiała się z czegoś, co powiedział.
To był koniec
Podeszłam wolno, zatrzymałam się obok nich.
– Kto to? – zapytałam bez emocji, patrząc mu w oczy.
– Nowa znajoma. Wyluzuj – odpowiedział jakby nic się nie stało.
– Nie wiedziałam, że to są wakacje solo – powiedziałam już trochę ciszej.
– Ty się przecież i tak dobrze bawisz bez mnie, nie? – uśmiechnął się lekko, a mnie przeszedł dreszcz. Ten ton. Taka lekceważąca pewność siebie.
Wróciłam do pokoju, usiadłam na łóżku i patrzyłam przez chwilę w ścianę. Miałam ochotę się rozpłakać, ale nie umiałam. Zamiast tego zaczęłam myśleć o nas.
Mateusz przestał być dla mnie kimś, z kim buduję przyszłość. Stał się kimś, kogo nie do końca już znałam. Kiedyś tak się bałam, że odejdzie. Teraz nie byłam pewna, czy to byłby aż taki dramat.
Nie dowierzałam
To był przedostatni dzień pobytu. Wracałam z plaży, kiedy zobaczyłam jego walizkę przy recepcji. Siedział obok, wyglądał na zadowolonego.
– Znalazłem kogoś, z kim mogę pogadać. Zostaję tu – powiedział od razu, jakby chciał mieć to za sobą.
– Serio?
– Nie rób dramy. I tak nie działało.
– Nie zrobię dramy. Tylko jedno pytanie: jak długo planowałeś ten numer?
Wzruszył ramionami. Nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy.
Znalazł kogoś
Wyszłam z hotelu bez słowa. Przeszłam się do portu, kupiłam lody, usiadłam na ławce i patrzyłam na wodę. Wiedziałam, że to koniec. Ale to nie bolało tak, jak się spodziewałam. Było raczej jak oddychanie po raz pierwszy od miesięcy.
W drodze na lotnisko czułam, jak coś we mnie cichnie. Nie roztrząsałam ostatnich dni, nie analizowałam, co mogłam zrobić inaczej. Nie pisałam do nikogo, nie scrollowałam telefonu. Patrzyłam przez szybę taksówki na mijane drzewa oliwne i czułam, że coś się zamyka.
W samolocie przeglądałam zdjęcia z wyjazdu. Na większości byłam sama. Uśmiechałam się, ale ten uśmiech był… grzeczny, jakby potrzebny tylko po to, żeby zdjęcie nie wyglądało źle. Przerzucałam kolejne kadry i czułam coraz wyraźniej, że to, co miało być wspomnieniem wspólnego czasu, stało się zapisem mojego powolnego oddalania się.
Na lotnisku w Warszawie, stojąc w kolejce po bagaż, zauważyłam coś dziwnego. Nie czułam ściśnięcia w klatce piersiowej. Nie miałam ochoty dzwonić do nikogo, ani wracać do pustego mieszkania i zawinąć się w koc. Stałam tam i uśmiechałam się. Czy to znaczyło, że mi nie zależało? A może zależało mi zbyt długo na kimś, kto nie był tego wart?
Złapałam oddech
W mieszkaniu był zaduch. Otworzyłam okna, zdjęłam buty, rzuciłam plecak na podłogę. Przeszłam do kuchni, otworzyłam lodówkę i wyjęłam kilka zapomnianych puszek piwa. Stały tam od miesięcy.
Wrzuciłam je wszystkie do torby na śmieci. Potem przeszłam do salonu. Zdjęcia z wakacji, z zeszłych świąt, z jakiejś rodzinnej imprezy. Powoli odklejałam je z tablicy. Robiłam to spokojnie. Zadzwoniłam do Magdy.
– Hej. Żyjesz? – usłyszałam jej głos po drugiej stronie.
– Żyję. Właściwie to chyba lepiej niż ostatnio.
– I co? Żałujesz?
– Nie. To najlepsze, co mogło się zdarzyć.
– Okej, mam wino w lodówce. Opowiesz mi wszystko.
– Będę za trzydzieści minut.
Wzięłam prysznic, ubrałam się i wyszłam z mieszkania, zostawiając za sobą przestrzeń trochę jaśniejszą, trochę pustą, ale w końcu swoją.
Jestem szczęśliwa
Czasem ludzie trzymają się relacji, bo tak jest wygodniej. Bo nie chce się zaczynać od nowa, bo lepiej mieć już znaną nudę niż ryzykować niepewność. Przez rok byłam z kimś, kto potrafił mnie rozśmieszyć, ale przestał się ze mną śmiać. Przez większość tego czasu wierzyłam, że to tylko faza, że da się to naprawić. A potem przestałam wierzyć, ale nadal trwałam.
Wakacje w Grecji miały być ratunkiem, a stały się wyzwoleniem. Nie takim dramatycznym, jak w filmach. Nie było krzyków, walizek rzucanych przez okno ani łez na lotnisku. Był tylko spokój i decyzja.
Nie każdy koniec boli, nie każdy dramat kończy się łzami. Czasem kończy się uśmiechem. Bo coś, co powinno było skończyć się dawno, nareszcie się kończy. I robi miejsce na coś nowego. Coś, co – być może – dopiero się zacznie.
Kinga, 32 lata
Czytaj także:
- „Żona nie wie, że jej siostrzeniec ma moje oczy. Milczę, ale niczego nie żałuję, w końcu wszystko zostaje w rodzinie”
- „Po pogrzebie ukochanej żony chciałem uporządkować dokumenty. Odkryłem w nich sekret, po którym nie mogę się pozbierać”
- „Myślałam, że urlop w górach uratuje nasze małżeństwo. To jedno zdanie męża, było gwoździem do trumny tego związku”