„Na wakacjach wytrzymałam z narzeczonym tylko 1 dzień. Potem usłyszałam rozmowę, która zakończyła mój związek”
„Już miałam skręcić w stronę stolika, gdy usłyszałam jego śmiech. Nie był to śmiech wymuszony ani ten, który rezerwował dla kolegów z pracy. Był lekki, swobodny, rozbawiony. Zatrzymałam się. Kiedyś właśnie tak rozmawiał ze mną”.

- Redakcja
Wydawało mi się, że nasz związek wszedł po prostu w fazę spokoju. Marcin był opanowany, nieco wycofany, ale przecież każdy się zmienia z czasem, prawda? Znałam go od lat, ufałam mu – może nie był typem, który zaskakuje kwiatami czy wysyła SMS-y „tęsknię”, ale był. I to miało dla mnie znaczenie.
Nie miałam żadnych złudzeń, że jesteśmy jak z filmów – nie było w nas już tej dzikości sprzed lat. Ale był śmiech przy śniadaniu, był dotyk, kiedy zasypialiśmy. Było coś, co – jak sądziłam – zasługiwało na zaufanie.
Dlatego ten wyjazd był moją małą nadzieją. Wakacje we dwoje, bez jego maili z pracy i mojej bieganiny. Chciałam tylko pobyć razem. Może porozmawiać – tak naprawdę, bez przerywników w stylu „zaraz wrócę” albo „zobaczę potem”. Tylko my. Marcin wydawał się nie mieć nic przeciwko.
Wieczór był ciepły, pachniało kwiatami z tarasu hotelowej restauracji. Usiadłam naprzeciwko niego, przełożyłam nogę na nogę i uśmiechnęłam się lekko. On spojrzał w kartę.
– Coś ci pasuje? – zapytałam.
– Nie wiem, może risotto – odparł, nie podnosząc wzroku.
Delikatnie oparłam dłoń na jego ręce. Nie zareagował.
– Może wino? – próbowałam.
– Ty wybierz.
To nie był chłód. To było coś gorszego – obojętność. Ale odrzucałam ten cień myśli. Przecież to tylko zmęczenie. Zawsze był trochę... cichy.
– Zaraz wrócę, tylko poprawię makijaż – powiedziałam z uśmiechem i wstałam od stołu.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wrócę do innego świata.
Rozmawiał z inną kobietą
Restauracja była niemal pusta. Goście siedzieli przy kilku stolikach, sącząc wino, zagryzając lokalnymi przysmakami. Pachniało czosnkiem, oliwą i czymś słodkim – może pieczonymi figami. Umywalki w toalecie lśniły w blasku halogenów, a ja poprawiałam tusz, przyglądając się sobie z uwagą.
Poprawiłam lekko oczy kredką, wygładziłam włosy, dopięłam guziczek przy sukience. Czułam się dobrze. Naprawdę chciałam, żeby dzisiaj był dobry wieczór.
Kiedy wyszłam, szłam powoli, czując pod nogami gładkie kafle. Już miałam skręcić w stronę stolika, gdy usłyszałam jego śmiech. Nie był to śmiech wymuszony ani ten, który rezerwował dla kolegów z pracy. Był lekki, swobodny, rozbawiony. Zatrzymałam się.
– To był naprawdę szalony weekend – powiedział. Głos należał do Marcina. Mojego Marcina. – Nie sądziłem, że jeszcze się kiedyś odezwiesz.
– Jak mogłabym nie? – kobiecy głos był niski, melodyjny. – Tylko musiałam… zniknąć na chwilę. Przemyśleć wszystko.
Wsunęłam się za roślinę doniczkową, której liście pachniały zbyt intensywnie. Nie powinnam tam stać. Nie powinnam słuchać. Ale nie mogłam przestać.
– A pamiętasz tę noc w domku nad jeziorem? – zapytała ona, ściszając głos. – Kiedy nie mogliśmy przestać się śmiać?
– Oczywiście – odparł. – Myślałem wtedy, że nic lepszego mnie w życiu nie spotkało.
Zacisnęłam palce na pasku torebki. To nie była pogawędka. To nie była rozmowa z kimś przypadkowym. To była historia, której nie znałam.
„To niemożliwe, przecież jesteśmy tu razem, to mają być nasze wakacje…” – krzyczało coś we mnie. Ale ciało było spokojne. Stałam jak zaklęta, próbując oddychać.
Nie wiedziałam jeszcze, co zrobię, ale już wiedziałam jedno – nie wrócę do tego stolika jak ta sama Beata, która od niego wstała.
Nawet się nie tłumaczył
Zanim wróciłam do stolika, odczekałam kilka minut. Oddychałam głęboko i liczyłam w myślach. Chciałam, żeby twarz nie zdradzała niczego. Nie mogłam pozwolić sobie na scenę. Nie tu. Nie teraz.
Marcin siedział dokładnie tam, gdzie go zostawiłam. Palcami gładził brzeg kieliszka. Kiedy mnie zobaczył, uniósł lekko brwi. Był spokojny. Jakby nic się nie wydarzyło.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak – uśmiechnęłam się sztucznie. – Chyba się rozmazałam, musiałam poprawić tusz.
Kiwnął głową. Przez chwilę jedliśmy w ciszy. Wino smakowało cierpko. Jego risotto z owocami morza pachniało intensywnie, ale go nie tknął. Nie wytrzymałam.
– Kto to był? – zapytałam w końcu. Wprost. Bez wahania.
Uniósł wzrok.
– Kto?
– Ta kobieta. Siedziała z tobą. Słyszałam waszą rozmowę.
Marcin spojrzał na mnie z czymś, co wyglądało na zdziwienie, ale bardziej udawane niż prawdziwe.
– Beata, to tylko rozmowa. Przypadkiem spotkałem znajomą. Nic wielkiego.
– Znajomą od domków nad jeziorem? Od „najlepszego weekendu w życiu”? – ton głosu mi się załamał. – Mógłbyś chociaż nie robić ze mnie idiotki.
Westchnął. Odchylił się na krześle i spojrzał gdzieś poza mnie.
– Nie dramatyzuj. To było kiedyś. Dawno temu. I tak, znałem ją. Ale to nie znaczy, że coś teraz... – zawiesił głos.
– Ale znaczy, że coś było – wbiłam w niego wzrok. – A ja nic nie wiedziałam.
Nie odpowiedział. Wziął łyk wina i wzruszył ramionami. Patrzył na mnie jak ktoś, kto już dawno wyszedł z tej relacji, ale jeszcze nie spakował walizek.
Byliśmy dla siebie jak obcy
Obudziłam się sama. Po drugiej stronie łóżka leżała tylko zmięta kołdra i zapach jego perfum. W pokoju panowała cisza, którą przerywało tylko ciche cykanie zegarka na szafce nocnej. Sięgnęłam ręką w stronę pustego miejsca. Zimne.
Zeszłam do hotelowego lobby. Marcin siedział na tarasie, zapatrzony w horyzont. Miał na sobie szarą koszulkę i te same krótkie spodenki, w których wczoraj poszedł spać. Zobaczył mnie i tylko skinął głową. Nic nie powiedział.
– Długo tu jesteś? – zapytałam cicho, siadając obok.
– Chciałem się przewietrzyć.
Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu. Plaża w oddali była niemal pusta. Tylko dzieciaki z wiaderkami budowały coś w piasku.
– Idziesz dziś ze mną? – zapytałam po chwili. – Na plażę.
– Wolę zostać tutaj. Poczytam coś.
– Okej – odpowiedziałam, starając się, by mój głos nie zadrżał.
Zabrałam ręcznik, okulary i zeszłam na dół. Szłam wzdłuż wody, boso, pozwalając falom obmywać stopy. Każdy krok zostawiał za mną ślad, który zaraz znikał. Jakby nic mnie tu nie było.
Siedząc samotnie na ręczniku, przypominałam sobie wczorajszy wieczór. Każde słowo, każdy ton jego głosu. Próbowałam zrozumieć, co tak naprawdę się stało. Czy to zdrada? Czy może tylko wspomnienie, które nie powinno boleć, a jednak raniło jak żyletka?
Ale przecież... nie kłóciliśmy się. Nie padły krzyki, nie było rozstań. Było gorzej. Była cisza. I ona właśnie bolała najbardziej. Bo czasem, gdy wszystko milknie, zaczynasz naprawdę słyszeć prawdę.
Nie zatrzymał mnie
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy wracałam z miasta. Spacerowałam bez celu, mijając sklepy z pamiątkami, zakochane pary z lodami i dzieci tańczące wokół fontanny. Obserwowałam ich z dystansem. Miałam wrażenie, że należę już do innego świata – tego, w którym wszystko się kończy, zanim zdążysz to nazwać.
Zatrzymałam się przy cukierni. Wystawa kusiła kolorowymi ciastkami, ale mnie przyciągnęło coś innego – para starszych ludzi. Siedzieli przy stoliku, pili kawę, a on co chwilę nachylał się i coś mówił jej do ucha. Ona się śmiała. Prosto, ciepło. I tak bardzo prawdziwie.
Zazdrościłam im. Nie cukru w kawie, nie ich wieku, tylko tej miękkości między nimi. Czegoś, czego już nie miałam.
Wieczorem w hotelu panowała cisza. Marcin siedział na łóżku z laptopem na kolanach. Nie spojrzał, gdy weszłam. Otworzyłam walizkę i zaczęłam pakować rzeczy.
– Wracam wcześniej – powiedziałam, zaginając sukienkę i układając ją starannie.
– Rozumiem – odpowiedział po chwili. Nawet nie zapytał dlaczego.
Zamilkłam. Nie miałam siły niczego tłumaczyć. Bo jak wytłumaczyć komuś, że nie chodzi o zdradę, a o coś znacznie głębszego – o to, że ktoś przestał cię widzieć?
– O której masz lot? – zapytał w końcu.
– Jutro rano.
– Zawiozę cię na lotnisko.
– Nie trzeba – odpowiedziałam. – Już zamówiłam taksówkę.
Skinął głową. Wrócił do swojego ekranu.
Wtedy dotarło do mnie coś prostego. Nie było między nami walki, nie było dramatów. Tylko koniec. Cichy, bez fajerwerków. Jakby ktoś zgasił światło w pomieszczeniu, którego i tak nikt już nie odwiedzał.
Zostawiałam nie tylko jego
Lotnisko było zatłoczone, pełne walizek, dzieci na smyczach i ludzi w kapeluszach z szerokim rondem. Siedziałam przy oknie z kawą w kartonowym kubku, patrząc na rozświetlony pas startowy. Moja torba stała obok – zamknięta, cicha, jakby nie chciała się już niczego domagać.
Przeglądałam zdjęcia w telefonie. Nasze wspólne – z poprzednich wakacji, z sylwestra, z wyjść do kina. Było ich sporo. Uśmiechaliśmy się. Patrzyliśmy na siebie. Marcin trzymał mnie za rękę. Wyglądało to jak historia miłości.
Kasowałam jedno po drugim. Każde przesunięcie palcem bolało mniej niż poprzednie. Aż zostało ostatnie – z naszej pierwszej wspólnej wycieczki, z gór. On robił selfie, a ja patrzyłam na niego z uśmiechem pełnym nadziei. Tego nie usunęłam. Jeszcze nie.
Nie dlatego, że chciałam pamiętać. Tylko dlatego, że potrzebowałam czasu. Bo nawet jeśli ktoś cię zdradzi, nie wprost, nie ciałem, ale spojrzeniem i pamięcią – to i tak boli. Może jeszcze bardziej. Bo musisz sobie wyobrazić to wszystko sama.
Wróciłam wzrokiem do lotniska. Ludzie się przemieszczali, odlatywali, wracali. Ja też wracałam. Do siebie. Do czegoś, co może nie było jeszcze wyraźne, ale nie było już nim.
Z głośników rozległo się zaproszenie do bramki. Wstałam, wzięłam torbę, poprawiłam pasek od kurtki. Nie spojrzałam za siebie. Nie było na co.
Wiedziałam jedno – ten lot był czymś więcej niż podróżą. Był początkiem czegoś, o czym jeszcze nie umiałam mówić. Ale czułam, że pierwszy raz od dawna nie muszę się już domyślać. Już wiem.
Koniec wakacji i związku
W mieszkaniu pachniało kurzem i ciszą. Otworzyłam okna, wpuściłam światło. Zdjęłam buty i usiadłam na kanapie. Tylko na chwilę. Potem zdjęłam płaszcz, torbę, powoli – jakby każda rzecz, którą odkładam, oddalała mnie od tamtego wyjazdu.
Nie płakałam. Nie potrafiłam. Nie było łez. Tylko lekkie napięcie w karku i to zmęczenie, które nie dotyczy ciała, tylko duszy.
Telefon milczał. I dobrze. Nie chciałam rozmawiać. Wzięłam go jednak do ręki i napisałam krótką wiadomość do Marcina: „Nie musimy się już kontaktować”. Wysłałam. Nie czekałam na odpowiedź. Nie potrzebowałam jej. I to była największa zmiana. Jeszcze niedawno drżałam o każdy jego gest, każde milczenie.
W kuchni zagotowałam wodę. Zielona herbata. Zawsze ją piłam, kiedy musiałam się na czymś skupić. Usiadłam przy stole i popatrzyłam przez okno. Było bladoniebiesko. Zaczynał się świt.
Nie wiem, czy będę sama. Nie wiem, czy coś się we mnie poskłada. Ale wiem jedno – nie było już nic, co warto byłoby ratować. Nie było tej jednej rzeczy, która kazałaby zostać. Żadnego „spróbujmy jeszcze raz”. Nie tym razem.
To bolało. Nie dlatego, że straciłam miłość. Ale dlatego, że straciłam iluzję. A iluzje mają to do siebie, że człowiek się z nimi bardzo zżywa. Może nawet bardziej niż z prawdą. Zamknęłam oczy. Oddech się wyrównał. Nowy dzień właśnie się zaczynał.
Beata, 30 lat
Czytaj także:
- „Na wakacjach w Portugalii zakochałam się w ratowniku jak nastolatka. Ale w jego telefonie znalazłam gorzką prawdę”
- „Po wakacjach w Chorwacji zerwałam zaręczyny z narzeczonym. Ślubu nie będzie przez jego skarpetki”
- „Włoski kochanek nawinął mi makaron na uszy. Gorący romans okazał się wstrętny jak odgrzewana pizza z mikrofali”