„Na wczasach mąż codziennie znikał nad jeziorem z wędką. Myślał, że nie zauważę, że łowił nie tylko okonie i sandacze”
„Zatrzymaliśmy się przy barze nad jeziorem. Dzieci rzuciły się do stoiska z watą cukrową, a ja kątem oka zauważyłam dwie znajome sylwetki, przechodzące niedaleko promenady. Wojtek i jakaś kobieta, szli obok siebie”.

- Redakcja
Kiedyś myślałam, że do szczęścia wystarczy mi spokój i stabilność: dom, dwójka dzieci, mąż, który wraca co wieczór z pracy. Ale co z tego, że wraca, skoro właściwie go nie ma? Wojtek żyje jakby obok. Praca, a w weekendy wyjeżdża na ryby. Każda wolna chwila to wędka, jezioro, spokój. I on, zadowolony jak dzieciak. A ja zostaję w domu z dziećmi, obowiązkami i tysiącem rzeczy do ogarnięcia.
Wszystko ogarniałam
Też mam swoje za uszami. Może byłam zbyt wymagająca, może za często milczałam, kiedy trzeba było mówić. Ale to, co nas łączyło, zamieniło się w coś zimnego, bezbarwnego. Rozmowy to głównie: „Kupiłeś mleko?”, „O której wrócisz?”, „Dzieci mają szczepienie w piątek”. Gdyby nie one, już dawno podjęłabym decyzję o rozwodzie. Ale to one trzymały mnie w tym wszystkim.
Czasem, gdy dzieci śpią, a dom cicho oddycha nocą, siedzę na kanapie i myślę jakby to było, gdybym jednak odeszła? Gdybym powiedziała „dość”? Ale potem budzi się strach przed samotnością, przed nieznanym.
W tym roku postanowiliśmy spędzić długi weekend nad mazurskim jeziorem. W dzień wyjazdu od rana wszystko było na mojej głowie. Wojtek jak zwykle miał ważniejsze rzeczy do zrobienia, czyli szykował wędki, żyłki, pudełka z przynętami, podczas gdy ja ogarniałam śniadanie, ubierałam dzieci. Starszy syn był marudny, zły, że nie będzie zasięgu i nie da się grać. Ja byłam zwyczajnie zmęczona, choć jeszcze nawet nie było południa.
Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, zaczęłam wszystko rozpakowywać.
– Milena, gdzie położyłaś te nowe haczyki z czerwonymi końcówkami? – zapytał Wojtek.
– Nie mam pojęcia. Może tam, gdzie wszystko inne – rzuciłam, wskazując ogólnikowo na półkę w kuchni domku. – A może tam, gdzie trzymasz resztę życia, poza mną i dziećmi.
Od razu zniknął
Nie odpowiedział od razu. Zamiast tego wzruszył ramionami, jakby to było tylko kolejne moje czepianie się. Wtedy się zagotowałam.
– Znowu idziesz? – spytałam z niedowierzaniem, widząc, jak sprawdza, czy termos z kawą jest dobrze zakręcony.
– Tak, póki pogoda dobra, to trzeba wykorzystać – odparł. – Później może zacząć padać.
– Oczywiście, bo jak pogoda dobra, to ty na ryby, a jak zła, to i tak nie ma cię w domu, bo wtedy też jesteś na rybach. Nieważne, czy dzieci mają gorączkę, czy płaczą, czy ja padam ze zmęczenia. Ważne, żebyś ty sobie odpoczął – podniosłam głos.
– A co mam zrobić? Dla mnie to jedyny sposób, żeby się zresetować. Ty masz dzieci, dom, masz co robić. Ja mam wodę i spokój.
– Mam dzieci. Dom. I wszystko inne! A ciebie nie mam w ogóle! Od lat! – krzyknęłam.
Zatrzymał się w progu. Spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz usłyszał te słowa.
– Przesadzasz – rzucił w końcu.
– Przesadzam? Gdyby nie dzieci, już dawno bym odeszła! – powiedziałam to i poczułam, jak wszystko zamarło w środku. Dzieci zawołały coś o przekąskach, ale dla mnie świat na chwilę się zatrzymał.
Nie dowierzałam
Wojtek nie powiedział nic. Stał z tym swoim termosikiem i patrzył na mnie jakby nagle stracił grunt pod nogami. Nie było w nim złości. Było coś innego, jakby się przestraszył. Zaczęłam się wtedy zastanawiać, czy naprawdę chodzi o wędkowanie. Bo może ta jego cisza to nie tylko szok, ale i strach. Może bał się, że w końcu coś odkryję.
To był jeden z tych dni, które zaczynają się byle jak i kończą jeszcze gorzej. Wojtek uciekł rano na ryby, oczywiście bez słowa, kiedy wróci. Poszłam z dziećmi na spacer, żeby nie siedzieć cały dzień w dusznym domku. Młodsza marudziła, starszy jęczał, że chce loda. Zatrzymaliśmy się przy barze nad jeziorem. Dzieci rzuciły się do stoiska z watą cukrową, a ja kątem oka zauważyłam dwie znajome sylwetki, przechodzące niedaleko promenady.
Wojtek i jakaś kobieta, szli obok siebie. On niósł coś w reklamówce, ona mówiła coś z uśmiechem, machając ręką. On się śmiał. Głowa przechylona lekko do niej. Oboje zatrzymali się na chwilę przy ławce, jakby czegoś szukali. Nie zauważyli mnie. Stałam kilka metrów dalej, z dziećmi kręcącymi się wokół moich nóg, i patrzyłam, jak mój mąż zachowuje się jak ktoś zupełnie obcy.
Miał tajemnicę
Miałam ochotę podejść, powiedzieć coś, ale nie mogłam zrobić sceny przy dzieciach. Odwróciłam się więc i ruszyłam w przeciwnym kierunku. Serce waliło mi jak oszalałe. Wieczorem w domku dzieci padły ze zmęczenia. Siedziałam na zewnątrz, owinięta w koc. Gdy Wojtek wrócił, powiedział, jakby nic się nie stało:
– Dobry dzień był. Dużo brały.
– Nie musisz kłamać – odpowiedziałam, nie patrząc na niego.
– Co masz na myśli?
– Widziałam cię dzisiaj. Z nią.
Zamilkł. Nie udawał zaskoczenia. Spuścił głowę.
– Milena, to nie tak…
– A jak? Powiedz mi, jak to jest? Bo widzę mężczyznę, który śmieje się do innej kobiety w środku dnia, kiedy jego żona siedzi z dziećmi i próbuje nie zwariować. Widzę faceta, który kłamie, że idzie łowić ryby, a potem spaceruje jak nastolatek na randce.
– To tylko koleżanka – powiedział, jakby miał już ten tekst gotowy.
– Nie rób ze mnie głupiej. Koleżanki nie patrzą tak, jak ona na ciebie patrzyła.
Cisza między nami zgęstniała. Patrzyliśmy w ciemność przed domkiem, każde z własnymi myślami. On już nie próbował się tłumaczyć. A ja już nawet nie krzyczałam. To było gorsze niż gniew – to była rezygnacja.
Podjęłam decyzję
Powrót do domu po tych wakacjach był cichy. Dzieci spały w aucie, Wojtek prowadził, ja patrzyłam przez szybę. Nie rozmawialiśmy. Nie było czego komentować. Wszystko zostało powiedziane, a to, co miało się wydarzyć, wisiało już w powietrzu.
Dwa tygodnie później złożyłam pozew. Po prostu wydrukowałam dokumenty, spakowałam je do teczki i wyszłam. Gdy wróciłam, Wojtek zapytał tylko:
– I co postanowiłaś?
– Złożyłam papiery.
Nie powiedział nic. Może właśnie tego się spodziewał.
Dzieci czuły, że coś się zmienia. Starszy zaczął częściej pytać, czemu tata śpi w salonie. Młodsza przychodziła do mojego łóżka i mówiła, że miała złe sny. Starałam się je chronić, ale wiedziałam, że prawdy nie da się długo ukrywać. Jeszcze nie teraz, ale niedługo będę musiała im wszystko powiedzieć.
Milena, 37 lat
Czytaj także:
- „Koleżanka z biura perfidnie kopała pode mną dołki. Poczułam, że muszę uciec z firmy i to najlepiej asap"
- „Zawsze czułam, że jestem w rodzinie na drugim planie. Testament matki dobitnie pokazał, gdzie moje miejsce"
- „Na kursie komputerowym przeżyłam drugą młodość. Przystojny Jerzy szybko złamał hasło do mojego serca"