Reklama

Jestem przed pięćdziesiątką, jedno małżeństwo, dwoje dzieci, kredyt i kot, którego nie chciałem, ale teraz to mój ulubieniec. Niby typowe życie, jakich wiele. Tyle że pod tą warstwą przeciętności kryła się codzienność, która potrafi człowieka wykończyć szybciej niż niejeden maraton. Z Anitą jesteśmy razem od piętnastu lat. Taki związek, co to nie błyszczy w mediach społecznościowych, ale działa. A przynajmniej tak mi się wydawało. Ona jest rozsądna, konkretna, zorganizowana. Ja trochę bardziej z tych, co to wolą przeczekać burzę, niż budować schron. Nigdy nie byliśmy parą, która się kłóciła o skarpetki na podłodze. My raczej zbieraliśmy emocje do szuflady i udawaliśmy, że wszystko gra.

Reklama

Z czasem coś zaczęło się psuć. Najpierw drobne rysy, ciche dni, uniki, brak spojrzeń. Potem już nie trzeba było żadnych kłótni. Cisza wystarczała za wszystko. I nagle stało się jasne, że nasza relacja nie jest już relacją dwojga osób, tylko odrębnymi bytami pod wspólnym dachem. A ja, jak to ja, przez długi czas wmawiałem sobie, że tak po prostu wygląda dorosłe życie. Szkoda, że nie przestałem się łudzić wcześniej.

W białej kopercie był jej sekret

To miała być zwyczajna sobota. Kawa, bajki w tle, dzieciaki w piżamach, Anita w kuchni coś kroi, ja zerkam na telefon, potem do skrzynki. Nawyk. W środku biała koperta. Bez znaczka, bez nazwiska. Otworzyłem ją z myślą, że to jakaś reklama z dyskontu. Ale nie. To nie była reklama. To było trzęsienie ziemi. Zdjęcia z telefonu. Kilka, wyraźnych. Ona. Jakiś facet. Las. Ich ręce, ich twarze, ich usta. Wszystko, czego nie powinienem widzieć, a jednak patrzyłem.

– Tato, patrz! Mam dwa zęby mleczne! – zawołał młodszy.

Zęby mnie wtedy naprawdę nie obchodziły. Schowałem kopertę do kieszeni i uśmiechnąłem się sztucznie.

– Super, synku. Wymienimy je na coś ekstra u wróżki zębuszki.

Potem siedziałem na kanapie z tą kopertą jak z bombą. Patrzyłem na zdjęcia i liczyłem sekundy. W myślach przeliczałem: gdzie byli, kiedy, jak długo. I najgorsze – dlaczego. Ona w kuchni zmywała naczynia. Jak gdyby nigdy nic. Moja żona. Kobieta ze zdjęć. Jeszcze nie wiedziała, że wiem. A może coś przeczuwała i liczyła na cud.

– Masz coś ciekawego w skrzynce? – zapytała przez ramię, nie odwracając się.

– Tylko rachunki – odpowiedziałem spokojnie, chociaż serce waliło mi, jakby chciało wyskoczyć z piersi.

No dobra, to teraz gramy w teatr.

Poszła pogadać o „dorosłych rzeczach”

Zanim zrobiłem cokolwiek, porozmawiałem z córką. Niby przypadkiem. Taka zwykła rozmowa przy kanapkach z dżemem.

– A pamiętasz, jak się bawiłaś w lesie na wakacjach? – zapytałem.

– Nooo, pamiętam! Mama powiedziała, żebym znalazła patyki i zrobiła domek dla żuczka! – ucieszyła się. – A potem poszła z takim panem w krzaki. Mówiła, że muszą pogadać o dorosłych rzeczach.

Żuczek mnie rozczulił, ale „dorosłe rzeczy” – rozłożyły mnie na łopatki.

– A ten pan... jaki był?

– Fajny! Miał brodę i śmiał się, jak mama coś mówiła. A potem długo ich nie było, więc robiłam domek sama.

Uśmiechnąłem się do niej, ale to był ten uśmiech, od którego bolą mięśnie. Pocałowałem ją w czoło i poszedłem do łazienki, żeby nie powiedzieć czegoś, czego dziecko nie powinno usłyszeć. Wieczorem zacząłem się przyglądać Anicie. Jak się uśmiecha do telefonu, jak odpisuje szybciej niż zwykle. Jak nagle wychodzi na balkon „popatrzeć na niebo”, choć wcześniej mówiła, że nie cierpi komarów.

– Coś ciekawego piszą? – rzuciłem niby obojętnie.

– A, tak, Asia z pracy się rozwodzi, dramat – odpowiedziała.

Asia z pracy. Jasne. Patrzyłem na nią, a w głowie miałem jakieś dziwne myśli. Mroczne.

To był jeden jedyny raz

Nie wytrzymałem. Musiałem to z siebie wyrzucić. Czekałem, aż dzieci pójdą spać, aż kolacja się skończy, aż nikt nie będzie słyszał. Usiadłem naprzeciwko niej i bez słowa położyłem kopertę na stole. Spojrzała na nią, potem na mnie, potem znów na zdjęcia.

– I jak tam te jagody? Smaczne były? – zapytałem spokojnie, aż za spokojnie.

Zbladła. Nawet się nie próbowała tłumaczyć. Tylko siedziała i patrzyła, jakby nie wierzyła, że to się dzieje.

– Mateusz... – zaczęła, ale jej głos się załamał. – To nie tak... Skąd wiesz? Znaczy... To był jeden raz. Jeden głupi raz.

– A to ciekawe – parsknąłem. – Bo „jeden raz” wygląda tu na serial. I rzuciłem zdjęcia na stół.

Zaczęła płakać. Ale nie taki płacz z żalu. Raczej z paniki. Jakby szukała scenariusza na ratunek.

– Poznałam go tam... w ośrodku. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się. I jakoś tak wyszło.

– Jasne – mruknąłem. – Złapałaś go jak katar. Przypadkowe przeziębienie między nogami. Koleś jednak nie należy do zbyt dyskretnych. Robiliście sobie sweet-focie w trakcie? Po co? Do cholery, zresztą nie chcę nic wiedzieć! To jakiś potworny absurd.

Spojrzała na mnie z wyrzutem. Jakbym to ja ją zdradził.

Nie planowałam tego... To było w emocjach. Byłam... zagubiona.

– No to gratuluję. Zgubiłaś się tak skutecznie, że aż jakiś listonosz-amator cię znalazł. A potem jeszcze wysłał ci fotki, albo chce cię szantażować. Gratulacje. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu, można powiedzieć.

Siedzieliśmy w ciszy. Ja ze swoją ironią, ona ze wstydem. Małżeństwo w rozsypce. Tylko dzieci spały spokojnie. Jeszcze.

Chciało mi się wyć

– Mateusz, ja wiem, że zawaliłam. Ale musisz zrozumieć… Czułam się samotna – powiedziała cicho, siedząc na rogu łóżka jak uczennica czekająca na ocenę.

– Samotna? – uniosłem brwi. – A ja to niby z kim tu byłem przez ostatnie lata? Z pokojówką?

– Ty zawsze w pracy, zmęczony, zamyślony... Ja potrzebowałam... czułości.

– A więc rozwiązałaś to, rzucając się w krzaki z jakimś brodaczem? Sprytnie. Dużo czułości było między jednym pniakiem a drugim?

– To nie tak! – uniosła głos, ale zaraz się zreflektowała. – To się... stało. Po prostu. I od razu wiedziałam, że to błąd...

– Tyle że już po wszystkim – dokończyłem. – No cóż, zawsze mi mówiłaś, że masz problem z orientacją w terenie. Najwyraźniej zgubiłaś się między jedną moralnością a drugą.

Wstałem, założyłem kurtkę. Nie mogłem już z nią siedzieć. Nie tej nocy.

– Gdzie idziesz? – zapytała, jakby nagle się przestraszyła.

– Na wypad rodzinny. Taki sam, jaki ty miałaś. Tylko że bez rodziny – rzuciłem i trzasnąłem drzwiami.

Włóczyłem się po mieście jak duch. Przypadkowy bar, dwa piwa, spojrzenia obcych ludzi. Myślałem o wszystkim i o niczym. O tym, że zdrada w lesie to jednak nie klasyka gatunku. Bardziej thriller. Tylko bez napięcia. Bo ja już wiedziałem, jak to się skończy.

Bałem się o dzieci

Wróciłem nad ranem. Cicho, bez trzaskania drzwiami. Dom spał, a ja czułem się jak włamywacz do własnego życia. Usiadłem w kuchni, zaparzyłem herbatę, chociaż jej nie wypiłem. Gapiłem się w pustkę. Anita weszła cicho, jakby się bała, że mnie obudzi. Zatrzymała się w progu, zobaczyła, że jestem na nogach.

– Nie spałeś całą noc?

– A musiałem? – odpowiedziałem bez patrzenia. – Wiesz, ciężko się śpi, kiedy w głowie wciąż widzisz cudze ręce na swojej żonie.

Usiadła naprzeciwko mnie, wyglądała na wyczerpaną. Ale nie zamierzałem jej współczuć.

Nie chcę cię stracić – powiedziała. – Wiem, że nie mam prawa tego oczekiwać, ale... chcę naprawić wszystko.

– Naprawić? Co, jak zamek w drzwiach? – prychnąłem. – To nie wiertarka, Anitka. Tu nie wystarczy wymienić śrubki.

– Mati…

– Nie wiem, czy chcę z tobą być. Nie wiem, czy potrafię patrzeć na ciebie bez tych obrazów w głowie.

– A dzieci? One nic nie wiedzą...

– I oby nigdy się nie dowiedziały – przerwałem jej. – Bo jedno z nas musi jeszcze być dorosłe.

Zostawiłem ją w kuchni. Poszedłem do pokoju dzieci. Spały spokojnie.

Nie wiem, czy kiedyś wybaczę

Nie wiem, czy jej wybaczę. Na razie żyjemy obok siebie. Jak dwie figury w szachach i żadna nie chce się ruszyć pierwsza, bo wie, że nie ma już dobrej konfiguracji. Mówimy do siebie „cześć” i „trzeba kupić mleko”, czasem „zawieź Kubę do przedszkola”. Nie ma już „dobranoc”, „kocham cię” czy „zatankuj, proszę”. Jest cisza. Taka codzienna, duszna. Z dziećmi wszystko w porządku. Śmieją się, rysują, opowiadają o przedszkolu. I dobrze. One mają jeszcze czas, żeby wierzyć, że rodzina to ciepłe kakao i wspólne oglądanie bajek. Niech wierzą jak najdłużej. Ja już wiem swoje. Teraz kiedy jadę autem i widzę brzozy przy drodze, śmieję się sam do siebie. Bo już wiem, że nie tylko jagody i grzyby można tam znaleźć. Czasem też cudze dłonie na ciele własnej żony.

Mateusz, 48 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama