„Na weselu kobieta w bakłażanowej sukni wręczyła mi tajemniczą kopertę. Dopiero wtedy z twarzy mojego męża opadła maska”
„Kobieta miała może trzydzieści kilka lat, ciemne włosy spięte w ciasny kok, bakłażanową suknię i niepasujący do reszty stroju stary, wypłowiały szal. Może kuzynka, może dawna znajoma? Coś jednak w jej głosie mnie zaniepokoiło. Poczułam, jak włosy na karku zaczynają mi się jeżyć”.

- Redakcja
Nigdy nie zapomnę tego dnia. Biały welon, zapach róż, muzyka sącząca się spod palców skrzypaczki. Wszystko było jak z bajki. Z uśmiechem obserwowałam gości, którzy wirowali na parkiecie, popijali prosecco i śmiali się do rozpuku. Patrzyłam na Roberta – mojego męża – i myślałam, że to naprawdę się dzieje. Przez chwilę odsunęłam od siebie wszystkie dawne wątpliwości. Jego flirty? Jego nieobecności? To przeszłość. Do chwili, gdy podeszła do mnie kobieta w bordowej sukni i wręczyła kopertę.
W głowie huczało mi od myśli
– Powinnaś wiedzieć, kogo naprawdę poślubiłaś – powiedziała cicho, wręczając mi kopertę, a jej spojrzenie nie zdradzało żadnych emocji.
Zamarłam. Kobieta miała może trzydzieści kilka lat, ciemne włosy spięte w ciasny kok, bordową suknię i niepasujący do reszty stroju stary, wypłowiały szal zarzucony na ramiona. W pierwszej chwili pomyślałam, że to ktoś z dalszej rodziny Roberta. Może kuzynka, może dawna znajoma? Coś jednak w jej głosie, w tym, jak wymówiła te słowa… poczułam, jak włosy na karku zaczynają mi się jeżyć.
– Przepraszam… kim pani jest? – zapytałam odruchowo, ale ona już się odwracała.
– Otwórz to, zanim zatańczycie pierwszy taniec – rzuciła przez ramię i rozpłynęła się w tłumie gości.
Zawahałam się. Spojrzałam na kopertę. Bez nazwiska, bez podpisu, zupełnie zwykła. Serce zaczęło mi bić mocniej. Pomyślałam, że to pewnie jakiś głupi żart. Może jakieś zdjęcie z wieczoru panieńskiego? Ktoś zrobił mi psikusa? Schowałam się za filar i rozerwałam kopertę. W środku było tylko jedno zdjęcie. Na nim – Robert. Śpiący. W samych bokserkach. I obok niego kobieta. Ta sama, która przed chwilą mi to wręczyła. Przykryci połową kołdry. Wyraźnie razem. Wyraźnie po czymś więcej niż sama kolacja. W głowie huczało mi od myśli. To niemożliwe. Nie dzisiaj. To musi być fotomontaż… Ale nie. To była jego twarz. Jego ręka. I tatuaż na ramieniu – imię jego zmarłego psa. Zrobiło mi się zimno, chociaż wokół wszyscy się bawili.
Miałam ochotę uciec
Stałam przez chwilę w miejscu, zaciskając palce na zdjęciu. Może za mocno, bo papier się zgiął, ale nie mogłam przestać patrzeć. W tle słychać było „Perfect” Eda Sheerana – nasz pierwszy taniec. Wszyscy patrzyli na nas, czekali. A ja… ja miałam ochotę uciec. Ale zrobiłam coś innego. Podeszłam do stołu weselnego. Robert właśnie rozmawiał z jego szwagrem, śmiał się. Zobaczył mnie, uśmiechnął się szeroko.
– Hej, skarbie, za chwilę nasza kolej! – powiedział z entuzjazmem.
– Gdzie byłeś wczoraj w nocy? – zapytałam cicho, ale zdecydowanie. Głos mi się nie łamał.
Zamilkł. Spojrzał na mnie zdziwiony, jakby nie rozumiał pytania.
– Jak to… przecież byłem w domu… Mieliśmy osobne noclegi, ty u Izy, ja u Wojtka… Co się stało?
Wyciągnęłam zdjęcie i podałam mu je. Patrzył na nie długo. Za długo. Goście zaczęli się niepokoić, niektórzy ucichli, odwracali głowy w naszą stronę.
– Co to jest? – zapytał głucho.
– Ty mi powiedz. Bo to nie ja leżę obok tej kobiety – powiedziałam. – To ty. Z wczorajszej nocy.
– Alicja, to prowokacja. Przecież to nie może być prawdziwe… ktoś się chce bawić naszym kosztem.
– Ale to ty na tym zdjęciu! I nie ze mną! – podniosłam głos. – I to nie wygląda na fotomontaż!
Cisza. Robert milczał. Goście zaczęli szeptać, kelnerki zastygły w ruchu. Tylko orkiestra grała dalej, nieświadoma, że właśnie rozpoczął się najgorszy moment mojego życia.
W gardle coś mnie dławiło
Wyszłam z sali, zanim zaczęłabym krzyczeć albo – co gorsza – płakać. Zgarnęłam z bufetu kieliszek prosecco i ruszyłam w stronę ogrodu. Za mną pobiegła Iza, moja świadkowa.
– Co się dzieje? Widzę was z daleka i nie wiem, czy to żart, czy zaraz będziesz rzucać talerzami.
– Zobacz – podałam jej zdjęcie. – Dostałam to chwilę przed pierwszym tańcem. Wiesz, od kogo? Od tej kobiety w bakłażanowej sukience. Widzisz ją jeszcze?
Iza przyjrzała się zdjęciu, potem rozejrzała wokół.
– Cholera… – powiedziała tylko.
– Iza, przecież to z dzisiejszej nocy. Patrz na jego twarz. Na jego włosy, nawet ten cholerny zegarek! Widziałam go rano. Wyglądał dokładnie tak samo. Miał te same ubrania. Zobacz.
– Może to sprzed lat? Albo nie wiem… jakaś chora zemsta? – próbowała logicznie to jakoś wyjaśnić.
– To jest świeże. To musiało być z wczoraj. A nawet jeśli nie... To ten tatuaż zrobił sobie góra dwa miesiące temu. I powiedz mi, jak to możliwe, że ta kobieta przyszła na nasze wesele? Skąd miała zaproszenie? Kto ją tu wpuścił?
Iza pokręciła głową. Widziałam, że nie wie, co powiedzieć. Obie milczałyśmy przez chwilę, słuchając, jak w tle znowu gra muzyka, a ktoś właśnie wznosi toast.
– Myślisz… że on ją znał wcześniej? – zapytała cicho.
– Myślę, że on z nią spał. Wczoraj. W noc przed ślubem.
Poczułam, jak coś zaciska mi się w gardle. Wszystko, co czułam godzinę temu – miłość, euforia, ekscytacja – teraz było jak zgaszona świeca.
Był wtedy pijany
Wróciłam na salę taneczną z uniesioną głową. Nie miałam już siły płakać ani analizować. Zresztą – po co? Miałam zdjęcie. Miałam świadomość. Miałam świadka. Nie miałam tylko odpowiedzi. Robert stał przy stole z ojcem. Udawał, że wszystko jest w porządku. Sztuczny uśmiech, nerwowe ruchy. Ale jak mnie zobaczył, momentalnie zbladł.
– Powiedz im wszystkim, że to nieprawda – powiedziałam głośno. Głośno na tyle, że orkiestra znów zamilkła, a kilkadziesiąt głów się odwróciło.
– Alicja, możemy porozmawiać na osobności?
– Nie. Chcę, żeby to wszyscy usłyszeli. Skoro mogłeś mnie zdradzić, to możesz się przyznać przy świadkach. To chyba uczciwe, nie?
Robert spojrzał na mnie, potem na naszych gości. Kilka osób już szeptało coś sobie do ucha. Widziałam, jak jego matka kiwa głową z dezaprobatą, jakby to była moja wina.
– Nie wiem… nie pamiętam, byłem wtedy... pijany – powiedział cicho.
– Pijany?! – parsknęłam. – To twoje wytłumaczenie? Że się upiłeś i nagle obudziłeś się z kimś obcym w łóżku? Dzień przed ślubem?
– To był błąd – wyszeptał. – Wiem, że to nic nie znaczyło…
– Ale ja znaczę. Albo raczej znaczyłam – dodałam i spojrzałam na wszystkich wokół. – Gratuluję. Ślub stulecia. A oto mój mąż – zdradza mnie na dzień przed weselem i nawet nie wie z kim.
Zapanowała cisza. Prawie nikt nie klaskał, tylko jedno dziecko zaczęło płakać.
Nie mogłam na niego patrzeć
Nie pamiętam, kto pierwszy wyszedł. Może kuzynka z mężem, może ciotka, która zawsze szukała pretekstu, żeby wszystko skrytykować. Nagle ludzie zaczęli się zbierać. Jedni szybko, zawstydzeni, inni wolno, z ciekawością w oczach. Ktoś przy barze cicho powiedział: „To się musiało źle skończyć” – jakby czekał na ten moment. Muzyka przestała grać. Zespół zszedł ze sceny. Sala, jeszcze niedawno pełna śmiechu, teraz była jak po burzy – cisza, powywracane krzesła, rozlana wódka. Siedziałam na schodach, wciąż w sukni ślubnej. Iza podała mi kieliszek, którego nawet nie dotknęłam.
– On próbował się wytłumaczyć – powiedziałam cicho. – Chciał coś mówić, ale nie potrafił. Stał jak idiota i bredził o błędzie. Jakby to było przypadkowe potknięcie, jak źle zawiązany krawat.
Obok mnie usiadła moja mama. Nie powiedziała nic przez chwilę, po prostu objęła mnie ramieniem.
– Córeczko, nie rób sceny… – szepnęła w końcu.
– Sceny? – odsunęłam się gwałtownie. – To nie ja zrobiłam scenę. To on. To on położył się z inną kobietą i udawał, że wszystko jest dobrze. Ja tylko przestałam udawać.
W drzwiach pojawił się Robert. Zmęczony, z oczami czerwonymi od alkoholu albo łez.
– Alicja… proszę, daj mi szansę. Nie wiedziałem, co robię… Byłem pijany, to się nigdy więcej nie powtórzy…
– Za późno – przerwałam. – Na wszystko.
Odwróciłam się, nawet na niego nie patrząc. Wiedziałam, że jeśli jeszcze raz zobaczę jego twarz, zacznę krzyczeć.
Nie wiem, co zrobię jutro
Wysunęłam się z sali cicho, prawie niezauważona. Nikt już nie tańczył, nie wznosił toastów, nie śpiewał „Sto lat”. Wszystko się skończyło, a ja, ubrana w wymarzoną suknię ślubną, szłam boso przez trawnik za salą, ściskając w dłoni zdjęcie, które jeszcze rano nie istniało. Wiatr rozwiewał mi włosy, makijaż dawno się rozmazał. Ale nie płakałam. Byłam pusta. Jakby ktoś wyciągnął ze mnie wszystkie emocje, wspomnienia, nadzieje. W jeden dzień straciłam męża, zanim naprawdę nim został. Straciłam też siebie – tę naiwną, zakochaną kobietę, która chciała wierzyć, że miłość to lekarstwo na wszystko.
Usiadłam na ławce przy parkingu, daleko od zgiełku. Dzwoniła Iza, ale nie odebrałam. Potem mama. Potem znów Iza. Robert nie dzwonił. Może w końcu zrozumiał, że nie ma już po co. Patrzyłam w ciemność. I tylko jedno pytanie dźwięczało mi w głowie: co teraz? Rozwód? Ale przecież formalnie jesteśmy małżeństwem od kilku godzin. Zemsta? Może. A może… po prostu odejść. Zniknąć. Zamknąć ten rozdział, zanim zdąży się zacząć. Gdzieś w oddali zamrugały światła auta. Usłyszałam śmiech – ktoś jeszcze się bawił. Ale nie ja. Ja siedziałam w sukni za kilka tysięcy, na ławce przy śmietniku, z poczuciem, że moje życie rozpadło się szybciej niż tort weselny. Nie wiem, co zrobię jutro. Ale dziś… po prostu chcę milczeć.
Alicja, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój ojciec zostawił mnie, gdy miałam 10 lat. Chciałam być częścią jego nowej rodziny, ale odtrącił mnie jak śmiecia”
- „W sanatorium złośliwa kuracjuszka podrywała mojego adoratora. Przyjechałam tu po romantyczną miłość, a nie złamane serce”
- „Po 30 latach na zjeździe klasowym, spotkałam swojego cichego adoratora. Jego wyznanie, przeraziło mnie nie na żarty”