„Na weselu nieproszony gość wręczył mojemu mężowi kopertę. W noc poślubną liczyłam na rozkosz, a nie na awanturę”
„Patryk był wszystkim, czego szukałam w mężczyźnie: spokojny, wyważony, dojrzały emocjonalnie. Może właśnie dlatego nigdy nie nalegałam, gdy milczał o swojej przeszłości. Był z Izą. Nigdy nie wchodził w szczegóły. Nie naciskałam. Nie chciałam być tą, która rozdrapuje rany. Aż do tego dnia”.

- Redakcja
To miał być najpiękniejszy dzień mojego życia. Tak przynajmniej wszyscy mi powtarzali: mama, koleżanki, ciotki, nawet sąsiadka z trzeciego piętra, której na co dzień unikałam jak ognia. A ja? Ja chciałam po prostu, żeby się udało. Żeby wszystko było tak, jak sobie z Patrykiem wymarzyliśmy: skromnie, ale ze smakiem, bez wielkiego szaleństwa, ale z bliskimi, którzy znają nas i naprawdę się cieszą z naszego szczęścia.
Patryk... Kiedy tylko o nim myślę, robi mi się ciepło na sercu. Znałam go cztery lata. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Wręcz przeciwnie – poznaliśmy się w zupełnie nieromantycznych okolicznościach, przy awanturze o jedno z ostatnich miejsc parkingowych pod moim blokiem. On był wtedy wściekły, ja zrezygnowana. Ale coś zaiskrzyło. Najpierw niechęć, potem ciekawość, w końcu – miłość.
Patryk był wszystkim, czego szukałam w mężczyźnie: spokojny, wyważony, dojrzały emocjonalnie. Słuchał, rozumiał, był... ciepły. Może właśnie dlatego nigdy nie nalegałam, gdy milczał o swojej przeszłości. Wiedziałam tylko, że miał kiedyś dziewczynę. Iza. Związek był burzliwy, zakończył się podobno z hukiem. Ale nigdy nie wchodził w szczegóły. „Nie ma o czym mówić” – powtarzał krótko, zmieniając temat.
Nie naciskałam. Nie chciałam być tą, która rozdrapuje rany.
Aż do tego dnia.
Do dnia naszego ślubu.
Do chwili, gdy kobieta, której nie znałam, ale od razu wiedziałam, kim jest – podeszła do nas z chłodnym uśmiechem, wręczyła kopertę i powiedziała:
– Wszystkiego najlepszego. Oby ci się teraz udało.
Nie patrzyła na mnie. Tylko na Patryka. A on zbladł, jakby zobaczył ducha.
Podała mu tajemniczą kopertę
Zwykle w takich chwilach wszystko rozmywa się w jednym wielkim ciągu uśmiechów, toastów i głośnego „Sto lat!”. Ale tę scenę pamiętam jak przez szkło powiększające. Każdy gest, każdy wyraz twarzy, każde słowo. Stałam obok Patryka, trzymając go za rękę, lekko przytulona, wciąż oszołomiona emocjami. Ludzie podchodzili z życzeniami, z prezentami, z uściskami. Mój kuzyn Wojtek ucałował mnie jak własną siostrę, a ciocia Jola wyściskała Patryka, mamrocząc pod nosem, że „wreszcie ktoś normalny w tej rodzinie”.
I wtedy ją zobaczyłam.
Szczupła, pewna siebie, w czerwonej sukience z długim rozporkiem. Wysokie obcasy stukały o drewnianą podłogę sali. Szła powoli, a jej wzrok wbity był tylko w jedną osobę – w mojego męża.
– Iza... – wyszeptał Patryk. Jego ręka w mojej dłoni nagle stała się zimna.
– Wszystkiego najlepszego – powiedziała, kiedy stanęła tuż przed nami. Jej ton był uprzejmy, ale chłodny jak metal.
Podała mu kopertę. Delikatnie. Prawie jakby oddawała mu coś świętego.
– Oby ci się teraz udało – dodała, a potem skinęła głową w moją stronę. – Pani wybaczy.
Odwróciła się i odeszła, zanim zdążyłam odpowiedzieć choćby słowem.
– Patryk...? – spojrzałam na niego zdezorientowana. – Co to było?
Wziął głęboki oddech, schował kopertę do kieszeni marynarki i wypowiedział coś, co od razu wydało mi się nieprawdziwe:
– Nic ważnego. Zostawmy to. Naprawdę.
Przy stole był już inny. Oczy wbite w talerz, usta milczące, dłoń nerwowo gniotła serwetkę. Goście się śmiali, ktoś krzyknął, że czas na pierwszy taniec. Ale ja już nie byłam tą szczęśliwą panną młodą sprzed godziny. Coś się przesunęło, coś się rozpadło.
Pochyliłam się w jego stronę i szepnęłam:
– Powiesz mi, co ci powiedziała?
– To nic ważnego. Proszę cię, nie teraz.
Ale było już za późno. Nagle czułam się jak ktoś obcy na własnym weselu.
Czułam, że to początek końca
Nie rozmawialiśmy już o tym do końca wesela. Patryk udawał, że wszystko jest w porządku. Tańczył, rozmawiał, śmiał się nieco zbyt głośno. Ale ja widziałam – każda jego reakcja była z opóźnieniem, każda odpowiedź jakby wcześniej przeżuta i dopiero potem wypowiedziana.
A potem nadszedł wieczór.
Goście się rozjechali, sala opustoszała. Ja przebrałam się w luźną sukienkę i zmyłam makijaż, licząc na chwilę spokoju. Ale Patryk zniknął. Wyszedł z naszego apartamentu, mówiąc tylko: „Muszę coś sprawdzić”. Nie wracał przez godzinę. Znalazłam go w jednym z pokojów gościnnych, siedział na łóżku, z rozdartą kopertą obok siebie. Jego oczy były czerwone. Trzymał w dłoni kilka poszarpanych kartek, jakby chciał je zniszczyć, ale nie potrafił.
– Patryk... – powiedziałam cicho, stając w drzwiach. – Co było w tej kopercie?
Zadrżał. Nawet nie spojrzał w moją stronę.
– To nie ma znaczenia. Serio.
– Nie mów mi tego znowu – uniosłam głos. – Widziałam cię, widziałam twoją twarz. Kiedy Iza się pojawiła, jakbyś zobaczył ducha. Powiedz mi w końcu, o co chodzi.
Milczał przez kilka sekund. A potem tylko szepnął:
– Proszę cię, nie róbmy z tego problemu. To był list. Iza... po prostu chciała coś mi powiedzieć. To zamknięta sprawa.
– Kłamiesz – syknęłam. – Wiem, kiedy kłamiesz. Znam cię, Patryk.
Wstał, spojrzał na mnie jakby pierwszy raz. Oczy miał ciemne, zmęczone.
– To przeszłość. Nie teraz. Nie w noc po naszym ślubie.
– A kiedy? Kiedy będziesz gotów powiedzieć mi prawdę? Bo jeśli teraz nie, to może nigdy?
– Nie chcę cię skrzywdzić...
Zbliżyłam się do niego o krok.
– Za późno – powiedziałam. – Skrzywdziłeś mnie w chwili, kiedy pozwoliłeś jej się zbliżyć. Kiedy nie powiedziałeś mi od razu, co się dzieje. Kiedy zniknąłeś i zamknąłeś się z tym listem, jakbyś miał coś do ukrycia.
Zacisnął usta. Milczał.
A ja, stojąc naprzeciwko niego, czułam, że coś się łamie. Że ta noc nie będzie początkiem naszego życia – tylko początkiem końca.
W środku byłam wściekła
Nie spałam całą noc. Patryk wrócił do naszego pokoju dopiero nad ranem, kiedy udawałam, że śpię. Nie odezwał się ani słowem. Wszedł cicho, położył się na skraju łóżka, jakby się bał, że mnie dotknie. Nie poruszyłam się nawet o milimetr. Następnego dnia udawał, że wszystko wróciło do normy. Parzył mi kawę, pytał, czy nie boli mnie głowa. A ja udawałam, że wierzę. Ale to wszystko było tylko gra. W środku czułam wściekłość. I lęk. Strach, że już nigdy się nie dowiem, co było w tym przeklętym liście.
Wieczorem, kiedy Patryk wyszedł pod pretekstem rozmowy z fotografem, przeszukałam śmietnik w pokoju gościnnym. Byłam zła na siebie, że to robię. Ale jeszcze bardziej zła na niego, że mnie do tego zmusił.
I wtedy ją znalazłam.
Koperta – pomięta, rozszarpana, ale jedna kartka była niemal cała. Drżały mi ręce, kiedy ją rozkładałam. Serce waliło jak szalone. Czytałam powoli, z trudem, nie dowierzając temu, co widzę.
„...nie chciałam ci mówić, kiedy odszedłeś. Ale musisz wiedzieć. To twoje dziecko. Ma na imię Kuba. Ma trzy lata. Jest do ciebie podobny, ma twoje oczy. Wiedziałam, że to cię zniszczy. Ale teraz musisz wiedzieć. Nawet jeśli nic z tym nie zrobisz. Chciałam, żebyś to wiedział, zanim się z nią ożenisz”.
Przytrzymałam się blatu. Prawie nie mogłam oddychać. Zanim wrócił, siedziałam już w naszym pokoju, z listem na kolanach.
– Patryk – powiedziałam, gdy tylko wszedł. – To twoje dziecko?
Zamarł. Jakby ktoś go spoliczkował.
– Ty to przeczytałaś...
– A co miałam zrobić? Czekać, aż sam raczysz mi powiedzieć? – mój głos drżał, ale był ostry jak szkło. – Masz dziecko z Izą? Od trzech lat?
Usiadł na skraju łóżka. Skulił się, jakby coś go przygniotło.
– Nie byłem pewien. Naprawdę. Ona nigdy mi tego nie powiedziała. Odeszła wtedy, zniknęła. Próbowałem się z nią skontaktować, ale nie odbierała. Nie wiedziałem...
– I co teraz? Wysłała ci list jak bombę z opóźnionym zapłonem. I co zamierzasz?
– Nie wiem – szepnął. – Ja po prostu nie wiem.
Patrzyłam na niego, na człowieka, za którego przed chwilą wyszłam za mąż. A teraz nie wiedziałam, kim on jest. I nie byłam pewna, czy chcę się tego dowiadywać dalej.
Stała się naszą teraźniejszością
Nie mogłam żyć w zawieszeniu. Dni mijały, a w mojej głowie kręciła się w kółko ta sama myśl: „Jeśli to prawda, wszystko się zmienia. Wszystko”. Patryk chodził jak cień. Nie naciskałam – nie dlatego, że nie chciałam rozmawiać. Po prostu... nie wiedziałam już, czy go słuchać, jak sobie z nim radzić, czy po prostu uciekać?
Zadzwoniłam do Izy. Numer był na kopercie. Odebrała po trzecim sygnale.
– Konstancja? – zapytała bez zaskoczenia.
– Musimy porozmawiać.
Czekała na mnie w kawiarni na Mokotowie. Siedziała w rogu, przy oknie, z filiżanką espresso, jakby to była najzwyklejsza rozmowa o pogodzie.
– Wiedziałaś, że się pobieramy. – To nie było pytanie.
– Tak – skinęła głową spokojnie. – Ale nie chciałam psuć wam tego dnia. Naprawdę nie. Tylko... musiał wiedzieć.
– Po trzech latach? – syknęłam. – Serio?
Westchnęła. Po raz pierwszy w jej oczach zobaczyłam coś innego niż chłód – zmęczenie. Może nawet wstyd.
– Bałam się. Wtedy wszystko się rozpadło. Patryk był... inny. I ja byłam inna. Nie chciałam ciągnąć go w to bagno, bo sama nie byłam pewna, czy sobie poradzę. Myślałam, że wystarczy, że dam dziecku wszystko. Ale potem zobaczyłam, jak Kuba zaczyna mówić, chodzić, jak zaczyna się śmiać dokładnie jak on...
– I teraz? Teraz sobie przypomniałaś, że to jego dziecko?
– Nie. Teraz zrozumiałam, że nie mam prawa go okłamywać.
Milczałam. Wszystko we mnie krzyczało. Chciałam ją znienawidzić. Chciałam rzucić w nią czymś ostrym, słowami, które zostawiają blizny. Zamiast tego zapytałam cicho:
– Czy on wie, że to na pewno jego syn?
– Zrobiłam testy. Genetyczne. Miałam nadzieję, że się myliłam, ale... nie. To Patryk.
Odwróciłam wzrok. Na ulicy matka prowadziła chłopca za rękę. Może trzyletniego. Może o takich samych oczach jak Patryk.
– Nie wiem, co zrobię – powiedziałam. – Ale jeśli to prawda, nie jesteś już tylko jego przeszłością. Stałaś się naszą teraźniejszością.
I wyszłam. Bez pożegnania.
Nasza miłość była poraniona
Była trzecia w nocy. Siedzieliśmy w kuchni, naprzeciwko siebie, oświetleni tylko blaskiem z lodówki, której Patryk nie domknął. Nikt z nas nie jadł. Nie pił. Patrzyliśmy na siebie w ciszy, która bolała.
– Konstancjo... – zaczął, ale przerwałam mu gestem.
– Ja już wiem. Byłam u niej. Rozmawiałyśmy.
Patryk przełknął ślinę, jakby słowa stanęły mu w gardle.
– I?
– I nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Nie wiem, co my z tym zrobimy.
Pokręcił głową, przetarł twarz dłońmi.
– Chcę zobaczyć to dziecko. Nie wiem jeszcze jak, nie wiem, co z tego wyniknie. Ale nie mogę udawać, że go nie ma. Już nie.
Zamknęłam oczy. Tak bardzo chciałam wtedy powiedzieć, że rozumiem. Że będę z nim. Że sobie poradzimy. Ale nic takiego nie powiedziałam.
– A ja nie wiem, czy umiem ci w tym towarzyszyć. Patrzeć, jak budujesz coś z przeszłości, kiedy nasza przyszłość się rozpada.
Patryk skinął głową. Milczał długo, aż w końcu powiedział:
– Nie chcę cię stracić. Ale nie mogę być tylko twoim mężem, kiedy wiem, że jestem też... ojcem.
Spojrzałam na niego. Na człowieka, którego kochałam. Nadal kochałam. Ale ta miłość była już inna. Poraniona. Utracona gdzieś między „ślubuję” a „muszę go zobaczyć”.
– Może czasem prawda powinna zostać zakopana – szepnęłam.
A potem wstałam i poszłam do sypialni sama.
Konstancja, 32 lata
Czytaj także:
- „Pomylenie walizki na lotnisku to był największy i najlepszy błąd mojego życia. Gdyby nie to, dziś spałabym sama”
- „Miał 29 lat, ja 41. Straciłam z nim swój rozsądek na zapleczu. Mój romans w dyskoncie miał jednak zaskakujący koniec”
- „Na bałtyckiej plaży szukałam bursztynów, a znalazłam szkolną miłość. Licealny amant po 40 latach wciąż mnie pociągał”