Reklama

Pracowałam wtedy w agencji reklamowej, w której wszystko musi błyszczeć — pomysły, ludzie i nawet kubki z kawą na spotkaniach. Tylko coraz częściej czułam się jak zgaszona żarówka. Może to przez to, że od roku byłam po rozstaniu z facetem, który obiecywał, że „będzie inaczej”. Nie było. Zdradził mnie z kimś, kto ponoć „bardziej go rozumiał”. Od tamtej pory miałam dość wszystkiego, co pachnie miłością. A przynajmniej tak mi się wydawało… To wesele u Magdy miało być tylko obowiązkiem towarzyskim. Wpadłam, żeby się pokazać, wypić lampkę wina, może zatańczyć z jakimś wujkiem i wrócić do domu przed północą.

A potem pojawił się on. Maciek. Uśmiechnięty, z tą pewnością siebie, której ja nigdy nie miałam. Z początku myślałam, że to kolejny typ, który dobrze wie, że jest przystojny. Ale kiedy zapytał, czy mam ochotę zatańczyć, zrobiło się… inaczej. Ciepło. Naturalnie. Jakbyśmy się znali od lat. Kilka tańców, kilka kieliszków, kilka dotknięć za dużo. Potem jego usta na moich i hotelowy pokój, który pachniał perfumami. Rano obudziłam się sama. Bez słowa. Bez numeru. Bez niczego.

– To był błąd, po prostu błąd – powtarzałam potem Justynie w pracy.

– Jasne, a czemu tak się rumienisz, jak tylko o nim mówisz? – roześmiała się. – No, powiedz sama, był przynajmniej tego wart?

– Był… – wymknęło mi się.

Nie wiedziałam wtedy, że ten „błąd” jeszcze do mnie wróci. I to szybciej, niż bym chciała.

Profesjonalny chłód

Nigdy nie zapomnę tego poranka. Poniedziałek, jak każdy inny – kawa z automatu, brzęk kubków w naszej agencji. Weszłam do sali konferencyjnej, przeglądając w telefonie notatki do spotkania, i wtedy to usłyszałam:

– Kochani, chciałabym wam przedstawić waszego nowego menedżera. Od dziś kieruje działem projektowym – Maciek.

Zamarłam. W sekundę przestałam słyszeć cokolwiek. Widziałam tylko jego. Ten sam uśmiech. To samo spojrzenie. Tylko że teraz miał na sobie garnitur, nie koszulę rozpiętą na dwa guziki. I nie był już facetem od wesela, tylko moim szefem. Spojrzał na mnie. Tylko przez chwilę. W jego oczach przemknęło coś – rozpoznanie, może zdziwienie. A potem profesjonalny chłód. Udawał, że nic się nie stało. Ja też. Po spotkaniu próbowałam przemknąć niezauważona, ale jego głos mnie zatrzymał:

– Aneta, możesz na chwilę?

Zatrzasnęły się za mną drzwi jego gabinetu.

– Nie musimy wracać do tamtej nocy, prawda? – powiedział, zerkając na mnie spod półprzymkniętych powiek.

– Nie, nie musimy – odpowiedziałam, choć czułam, jak serce wali mi jak oszalałe.

Chciałam być chłodna, rzeczowa, ale dłonie mi drżały. Chciałam coś dodać, ale on już sięgnął po dokumenty.

W porządku. To wszystko. Możesz wrócić do pracy.

Wyszłam, dusząc w sobie wściekłość i… coś jeszcze. Złość, że potrafi być taki opanowany. Wstyd, że wciąż pamiętam jego dotyk.

– Ej, co się stało? – zagadnęła Justyna przy ekspresie. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

– Może trochę – mruknęłam.

– Aaa… ten nowy, co? – uniosła brew. – Taki przystojny, że aż parzy. Ale ty, Aneta, patrz na niego jak na szefa, nie jak na faceta, okej?

Uśmiechnęłam się blado.

Wieczorem, w domu, siedziałam na kanapie z kubkiem herbaty, czując dziwny ucisk w brzuchu. „Pewnie stres”, pomyślałam. Ale w głębi serca czułam, że to coś więcej.

Dwie kreski na teście

Nie wiem, czemu kupiłam ten test. Chyba dla świętego spokoju. Leżał w szufladzie kilka dni, jak bomba z opóźnionym zapłonem. Aż w końcu nie wytrzymałam. Kiedy zobaczyłam dwie kreski, serce mi zamarło. Patrzyłam w to okienko, jakby mogło się rozmyć, jakby to był żart. Ale nie był. Oparłam się o ścianę w łazience i zaczęłam oddychać płytko, szybko, nerwowo. Nie miałam pojęcia, co teraz. Maciek był moim szefem. I ojcem dziecka, które właśnie rosło we mnie. Tego dnia w pracy wszystko wydawało mi się inne – powietrze gęstsze, światło jaśniejsze, a każdy krok Maćka po korytarzu brzmiał jak echo.

– Wszystko w porządku? – zapytała Justyna, kiedy zauważyła, że zamiast pisać maila, gapię się w pusty ekran.

– Tak… po prostu źle spałam.

– Kłamiesz fatalnie. Coś się dzieje.

– Nic, Justyna. Naprawdę.

– Okej, ale pamiętaj, że możesz mi wszystko powiedzieć – dodała łagodnie, po czym wróciła do biurka.

Wieczorem, w domu, rozłożyłam test na stole. „Powinnam mu powiedzieć.” „Nie, nie mogę. Ma narzeczoną.” „To jego dziecko, ma prawo wiedzieć.” „Nie! To zrujnuje wszystko. Mnie, jego, naszą pracę…” Rozsądek krzyczał jedno, serce drugie. Następnego dnia Maciek podszedł do mojego biurka.

– Możesz zajść do mojego gabinetu na chwilę?

Znowu ten ton – spokojny, profesjonalny. Weszłam.

– Chciałem tylko pogratulować projektu. Świetna robota – powiedział. – Dobrze się czujesz? Bo wyglądasz na zmęczoną.

– Tak, świetnie. Dzięki, szefie – odparłam i odwróciłam wzrok, żeby nie zobaczył, jak drżą mi usta.

Kiedy wyszłam, łzy same napłynęły mi do oczu. Bo on był taki opanowany. Taki niewzruszony. Jakby nic się nigdy między nami nie wydarzyło. A ja miałam w sobie część niego. Wieczorem siedziałam na podłodze w kuchni, wpatrzona w ciemne okno. Wiedziałam jedno – nie powiem mu. Jeszcze nie.

Do sali weszła kobieta

Od kilku dni czułam się coraz gorzej. Głowa mi pękała, a każdy zapach w biurze doprowadzał mnie do mdłości. Udawałam, że wszystko jest w porządku. Że jestem po prostu zmęczona. Ale ciało miało już dość udawania. Było wtorkowe popołudnie, zebranie zespołu, wszyscy skupieni na prezentacji. Ja też próbowałam – dopóki świat nie zaczął mi się rozmazywać.

– Aneta? – usłyszałam głos Justyny, ale brzmiał, jakby dochodził z oddali. – Aneta, hej, wszystko okej?!

Nie zdążyłam odpowiedzieć. Nagle zrobiło się ciemno. Ocknęłam się po chwili. Przyjechała karetka. Potem szpital. Białe światło, zapach płynu dezynfekującego. A obok – on. Maciek. Siedział na krześle, pochylony, z dłońmi splecionymi na kolanach. Gdy otworzyłam oczy, podniósł głowę.

– Boże, Aneta… – westchnął. – Przestraszyłaś mnie.

– Co ja tu…? – jęknęłam cicho.

– Zasłabłaś w pracy. Zawiozłem cię tutaj. Lekarz powiedział, że… – urwał i odwrócił wzrok. – …że jesteś w ciąży.

Cisza. Tak długa, że słyszałam tylko własne tętno. Nie próbowałam zaprzeczać. Nie było sensu.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytał cicho.

– Bo nie chciałam – odpowiedziałam. – Ty masz swoje życie, Maciek. Narzeczoną, plany, stabilność. Ja mam… siebie. I ten błąd.

– Nie mów tak – przerwał mi gwałtownie. – To nie jest błąd. To się po prostu wydarzyło.

– Tak, wydarzyło się. Ale tylko ja będę musiała z tym żyć – szepnęłam, odwracając głowę do ściany.

Drzwi się otworzyły. Do sali weszła kobieta – elegancka, w płaszczu, z wyraźnym brzuchem.

– Maciek? – jej głos przeciął ciszę jak nóż. – Co ty tu robisz?

Zamarł.

– Kinga… ja…

Spojrzała na mnie, potem na niego. I już wiedziała.

– Nie. Tylko nie mów, że… – wyszeptała. – Że to…

Nie zdążył odpowiedzieć.

– Boże, Maciek! Ty… ty mnie zdradziłeś?! – wrzasnęła, a w jej oczach błysnęły łzy i wściekłość.

Ja chciałam zniknąć. Wtopić się w prześcieradło, w ścianę, w cokolwiek. Ale to było niemożliwe. Trójkąt, którego nikt z nas nie planował, właśnie stał się faktem. Tego wieczoru leżałam z zamkniętymi oczami, a łzy spływały mi po policzkach. Wtedy po raz pierwszy naprawdę poczułam, że moje życie już nigdy nie będzie takie jak dawniej.

Los znowu miał inne plany

Wypisali mnie ze szpitala po dwóch dniach. Maciek nalegał, że mnie odwiezie, ale odmówiłam. Nie chciałam, żeby ludzie z biura widzieli nas razem. Nie chciałam też, żeby widziała nas ona. Kinga. Kiedy tamtego dnia wpadła do sali, wciąż miałam w oczach jej spojrzenie — twarde, jakby mogła mnie zabić jednym słowem. Myślałam, że po tym wszystkim po prostu zniknę z ich życia. Ale los znowu miał inne plany. Drzwi do mojego mieszkania rozwarły się z impetem.

– Wiem, że tu jesteś! – usłyszałam znajomy głos. Kinga.

Stała w progu — cała w czerni, z twarzą bladą jak kreda. A za nią Maciek.

– Kinga, proszę, nie rób scen… – próbował ją powstrzymać.

– Scen? – parsknęła. – Ty zrobiłeś scenę, i to w szpitalu! – odwróciła się do mnie. – Powiedz mi, czy to jego dziecko?

Nie potrafiłam kłamać.

– Tak.

Powietrze zgęstniało. Kinga pobladła jeszcze bardziej, jakby ktoś uderzył ją w twarz.

– Wiedziałam. Czułam, że coś się dzieje. Ale nie sądziłam, że aż tak – jej głos drżał. – On przysięgał, że mnie kocha.

Maciek podszedł o krok bliżej.

Kinga, proszę, to nie tak. To było… zanim wiedziałem, że jesteś w ciąży. To się stało raz.

– Raz?! – wybuchła śmiechem. – Wystarczyło! Gratuluję skuteczności.

Odwróciła się do mnie.

– A ty… myślisz, że on zostawi mnie dla ciebie? – zapytała zimno. – Że wybierze ciebie, bo nosisz jego dziecko?

– Nie myślę nic. Chcę tylko spokoju – odpowiedziałam cicho.

– Spokoju? Po tym, co zrobiłaś? – krzyczała. – Zniszczyłaś mi życie!

– Kinga! – Maciek chwycił ją za ramiona. – Dość!

Przez chwilę patrzyła na niego tak, jakby już go nie znała.

– Nie mogę na was patrzeć – wyszeptała i wybiegła, trzaskając drzwiami.

Zapadła cisza.

– Przepraszam – powiedział w końcu. – Nigdy nie chciałem, żeby to tak wyglądało.

Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w swoje dłonie, które lekko drżały.

– Wiesz, co jest najgorsze? – powiedziałam po chwili. – Że ja też tego nie chciałam.

Poszłam do parku, w którym jeszcze kilka miesięcy temu siedziałam z Justyną i śmiałam się z własnych problemów. Teraz ten sam park wydawał mi się obcy. Myślałam o tym, jak jedno nieplanowane spotkanie może zmienić całe życie — zniszczyć nie tylko moje, ale też cudze.

Nie chciałam tej rozmowy

Minęło kilka dni od tamtej awantury. W pracy nikt o niczym nie wiedział – albo udawał, że nie wie. Ja robiłam swoje, skupiona na monitorze, byle nie patrzeć w jego stronę. Ale czułam ten wzrok. Ciągle. Kiedy pewnego dnia zapukał do mojego biura, udawałam, że jestem zajęta.

– Aneta, musimy porozmawiać – powiedział spokojnie.

– Naprawdę nie musimy. Wszystko już sobie powiedzieliśmy – odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od ekranu.

– Nie powiedzieliśmy nic. Tylko uciekłaś.

Westchnęłam. Nie chciałam tej rozmowy. Ale jednocześnie wiedziałam, że od niej nie ucieknę.

– Dobrze – rzuciłam. – Po pracy. W kawiarni obok.

Siedział już przy stoliku, kiedy przyszłam. Wyglądał na zmęczonego, starszego o kilka lat.

– Kinga się wyprowadziła – zaczął od razu. – Chciałem, żebyś wiedziała.

– To nie moja sprawa – przerwałam mu chłodno.

– Właśnie że twoja – odparł. – Bo wszystko się posypało. I nie wiem, jak to naprawić.

– Nie naprawisz. Tego się nie da. – spojrzałam mu prosto w oczy. – Wiesz, co jest najgorsze? Że wcale nie chcę, żebyś się rozstał z nią przeze mnie. Nie potrzebuję tego. Nie chcę litości.

Zamilkł. W jego oczach pojawiło się coś, czego wcześniej nie widziałam – bezradność.

– Nie wiem, jak to zrobić dobrze – wyszeptał. – Ale chcę być obecny. Dla ciebie. Dla dziecka.

Uśmiechnęłam się gorzko.

– Obecny? Co to znaczy? Że będziesz wpadał w weekendy z zabawką i czekoladą? Że będziesz „porządnym facetem”, który próbuje zadośćuczynić?

– Aneta, nie bądź taka okrutna…

– Okrutna? Nie, Maciek. Ja po prostu zrozumiałam, że nie każdy, kto daje życie, potrafi potem wziąć odpowiedzialność.

Wstałam, sięgając po płaszcz.

– Nie musisz się bać. Nie będę robić ci scen ani szantażować cię dzieckiem. Dam sobie radę. Sama.

– Ale ja nie chcę, żebyś była sama – powiedział cicho.

– A ja nie chcę, żebyś był ze mną z obowiązku.

Odwróciłam się i wyszłam, zostawiając go z niedopitą kawą. Po raz pierwszy od dawna poczułam spokój. Smutny, ale prawdziwy. Bo to dziecko nie miało być problemem do rozwiązania. Ono miało być początkiem czegoś, co zbuduję po swojemu – bez iluzji, bez jego półsłów.

Nie wiem, czy tego chcę

Minęły cztery miesiące. Nie wróciłam już do agencji. Najpierw zwolnienie lekarskie, potem decyzja, że nie chcę wracać do miejsca, w którym wszystko się rozsypało. Uczyłam się nowego rytmu dnia – spokojniejszego, ale też bardziej samotnego. Brzuch rósł, a wraz z nim coś, czego nie umiałam nazwać. Strach? Nadzieja? Może jedno i drugie. Mieszkanie pachniało herbatą malinową i świeżo wypranym kocykiem, który kupiłam kilka dni temu. Drobiazg, a potrafił wywołać łzy. Czasami wieczorami łapałam się na tym, że mówię do dziecka:

– Nie martw się, damy sobie radę, ty i ja. Tylko obiecaj, że będziesz mieć siłę, dobrze?

Telefon zadzwonił w środku styczniowego popołudnia. Na ekranie – Maciek. Nie odbierałam od niego od tygodni. Ale tym razem coś kazało mi nacisnąć zieloną słuchawkę.

– Cześć – jego głos brzmiał spokojnie, zmęczony. – Chciałem ci powiedzieć… Kinga urodziła. Córeczkę.

– Gratuluję – odpowiedziałam po chwili ciszy.

– Dziękuję. – zawahał się. – Chciałbym… chciałbym też zobaczyć nasze dziecko, kiedy się urodzi. Jeśli pozwolisz.

Zamknęłam oczy. W sercu coś ścisnęło mnie mocno, jakby ktoś przypominał o dawnym życiu.

– Nie wiem, Maciek. – wyszeptałam. – To nie jest takie proste.

– Wiem. Ale chcę spróbować.

Nie odpowiedziałam. Tylko słuchałam, jak oddycha po drugiej stronie. Ten sam rytm, który znałam. Tylko już nie dla mnie.

– Zobaczymy – powiedziałam w końcu i rozłączyłam się.

Podeszłam do okna. Na zewnątrz padał śnieg, cichy i delikatny, jakby ktoś chciał przykryć cały świat czystą warstwą zapomnienia. Położyłam rękę na brzuchu.

Nie wiedziałam, co będzie dalej. Ale pierwszy raz od dawna czułam, że nie muszę wiedzieć. „Może nasze dzieci kiedyś się spotkają. A może lepiej, żeby nigdy nie musiały nosić ciężaru naszych błędów”.

Aneta, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama