„Na weselu w Chorwacji spędziłam piękną noc z kochankiem. Życie to nie bajka i po uniesieniach przyszło twarde lądowanie”
„Obudziłam się u niego. Z głową wtuloną w poduszkę, która pachniała dymem i sosną. Przez okno wpadało blade światło poranka. Adam spał obok, odwrócony plecami, oddychając równo i spokojnie. Chciałam się wymknąć, zanim się obudzi. Ale nie mogłam się ruszyć nawet o centymetr. To było dziwne”.

- Redakcja
W Warszawie nauczyłam się funkcjonować bez zaskoczeń. Mój kalendarz pękał od terminów, każdy dzień miał swój rytm, a emocje – swój limit. Miałam dobrą pracę, mieszkanko w Śródmieściu, matkę, która zamiast pytać, co u mnie, informowała, że oczekuje więcej. I był jeszcze Wojtek – chłopak, z którym łączyło mnie wszystko oprócz miłości. Uciekłam od tego na ślub Kingi do Chorwacji. To miała być chwilowa pauza. Wróciłam z lekką opalenizną i wspomnieniem jednej nocy z Adamem. Minęły miesiące. A ja... nadal nie spałam. Więc po prostu wsiadłam w pociąg do Gdańska.
Chyba wiedział, że wrócę
Bar Adama był dokładnie tam, gdzie go zapamiętałam – narożny lokal z drewnianą witryną i ledwo widocznym szyldem. Weszłam bez planu. Może myślałam, że się zdziwi. Albo, że mnie nie pozna. Ale on spojrzał na mnie zza baru i po prostu się uśmiechnął, jakbyśmy się widzieli wczoraj.
– Z Warszawy do Gdańska. To dość długa droga po jedno piwo – powiedział, wycierając szkło.
– Może było warto – rzuciłam, siadając na wysokim stołku.
Zamówiłam piwo. Najdroższe z karty. A potem kolejne. Adam nie zadawał pytań. Nawet jednego. Jakby naprawdę wierzył, że przyjechałam tylko się napić. Ja z kolei nie potrafiłam powiedzieć nic konkretnego. Z każdym łykiem czułam, jak napięcie w karku trochę odpuszcza, ale myśli w głowie nadal biegały w kółko. Nie pytał, co u mnie, z kim jestem, dlaczego wróciłam. Przyniósł garść orzeszków i szklankę wody. Przysiadł się, kiedy bar zaczął pustoszeć. Po chwili wskazał brodą na wąskie schody prowadzące na górę.
– Chodź. Pokażę ci coś.
Na dachu stały dwa drewniane leżanki i lampki choinkowe rozwieszone nad nami jak tanie gwiazdy. Słychać było tylko miasto gdzieś daleko. Siedzieliśmy w ciszy. Ja, on i nasze jedno niewypowiedziane pytanie. Po godzinie wstałam.
– Dzięki za piwo – powiedziałam cicho.
– Jeszcze nie zapłaciłaś – odparł. Ale nie chciał pieniędzy. Tylko znowu się uśmiechnął.
Nie wiem, czego oczekiwałam. Może obojętności. Może, że mnie nie pozna. Ale on... on po prostu się uśmiechnął. Jakby wiedział, że wrócę.
Czułam lekkość i strach
Obudziłam się u niego. W jego łóżku, z głową wtuloną w poduszkę, która pachniała dymem i sosną. Przez okno wpadało blade światło poranka. Adam spał obok, odwrócony plecami, oddychając równo i spokojnie. Chciałam się wymknąć, zanim się obudzi. Ale nie ruszyłam się nawet o centymetr. Nie byłam przyzwyczajona do takiej ciszy. Warszawa budziła się klaksonem. Tu – szumem tramwaju w oddali. Spojrzałam na jego kark, na kilka siwych włosów przy skroni. Nagle przypomniała mi się matka.
– Jesteś zbyt dumna, żeby przyznać, że jesteś samotna – powiedziała mi przez telefon miesiąc temu. – I zbyt tchórzliwa, żeby coś z tym zrobić.
Ostatnia kłótnia z Wojtkiem wróciła jak impuls:
– Ty siebie nie kochasz. Ty siebie ledwo tolerujesz – powiedział mi wtedy. – Z tobą nie da się być. Można tylko przy tobie funkcjonować.
Adam zaproponował śniadanie, ale odmówiłam. Zamiast tego wyszliśmy na spacer. Gdańsk był pusty i mokry od nocnego deszczu. Szliśmy wzdłuż Motławy, mijając puste ogródki piwne i zamknięte lodziarnie.
– Nie jestem dobrą osobą do takich historii – powiedziałam nagle.
– Jakich? – spojrzał na mnie z ukosa.
– Takich, co się przeciągają na więcej niż jedną noc.
Adam się zaśmiał.
– A ja myślałem, że to tylko kwestia piwa.
Nie odpowiedziałam. Bo nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czułam w środku lekkość i coś, co mogło być strachem. Albo początkiem.
Nie wiedziałam, czego chcę
Chciałam wyjechać. Wstałam przed świtem, spakowałam torbę, zeszłam po cichu po schodach, zostawiłam na ladzie pieniądze za piwo, za które nigdy jeszcze nie zapłaciłam. Ale kiedy stanęłam przed drzwiami, nie potrafiłam ich otworzyć. Coś mnie trzymało. Nie Adam. Nie ten dach. Coś we mnie. Usiadłam z powrotem na stołku i zaczęłam przeglądać telefon. Wiadomości od matki: „Dzwoniłam. Oddzwoń”. „Znowu cię nie ma. Możesz chociaż raz być dostępna?” I jedna od Wojtka. Krótka. Bez treści. Pusty dymek. Jakby chciał tylko przypomnieć o swoim istnieniu.
Wcisnęłam przycisk „usuń” i odłożyłam telefon. Czułam, że się łamię. Nie byłam kobietą, która zostaje na noc. A teraz byłam tu już drugą. Bez planu, bez wytłumaczenia. Wieczorem Adam zaprosił mnie na dach. Jak poprzednio. Przyniósł dwa piwa, usiadł obok i nie powiedział nic przez kilka minut. W końcu spojrzałam na niego.
– Ja nie wiem, co ja tutaj robię – wyrzuciłam z siebie. – To się nie powinno dziać. Ja nie umiem... czuć. Nie tak.
Spojrzał w bok, a potem w moje oczy.
– Nie przyszedłem po ciebie. Bo powiedziałaś, że tego nie chcesz. Ale teraz jesteś tu. I co mam z tym zrobić?
– Nie wiem. Może nic.
– Może wróć, jak będziesz wiedzieć, czego chcesz.
Nie odpowiedziałam. Tylko wstałam i zeszłam na dół. A rano… zniknęłam. Bez pożegnania.
Znowu zaliczyłam to samo
Warszawa przyjęła mnie z chłodną obojętnością. Windą wjechałam na ósme piętro, wpadłam do mieszkania i od razu zamknęłam okna. Miasto pachniało kurzem i smogiem. Nie potrafiłam złapać oddechu. Rzuciłam torbę w przedpokoju. Przez chwilę tylko siedziałam na podłodze. Następnego dnia przyszłam do pracy. Przebiegłam przez sprawy sądowe, wysłałam trzy pozwy, odpowiedziałam na kilkanaście maili. Widziałam, jak asystent patrzy na mnie ukradkiem – coś wyczuwał. Albo nic nie wyczuwał, tylko mi się zdawało. Z każdą godziną czułam, jak wracam do roli, w której funkcjonowałam latami – prawniczka, kobieta niezależna, emocjonalnie bezpieczna. Nietykalna.
A jednak, kiedy telefon zadzwonił po raz trzeci, a na ekranie wyświetliła się „Mama”, nie odebrałam. Zamiast tego spojrzałam na zegarek, wzięłam kluczyki i wyszłam z kancelarii bez słowa. Jechałam bez celu. Aż nagle zatrzymałam się na światłach i spojrzałam na wyświetlacz w samochodzie. Gdańsk – 339 kilometrów. Nie planowałam. Po prostu pojechałam. Nie dzwoniłam. Nie pisałam. Po kilku godzinach, około północy, zaparkowałam przed barem Adama. Było już zamknięte. Lampki na dachu zgaszone. Usiadłam na ławce obok wejścia. Zawinęłam się w płaszcz, jakby miał mnie ochronić przed tym, co zrobiłam.
– To nie było jedno piwo – wyszeptałam sama do siebie. – To była chwila, która rozwaliła całe moje życie.
A może… wreszcie je otworzyła?
Byłam już gotowa zostać
Adam otworzył drzwi dopiero nad ranem. Z kubkiem kawy w jednej ręce i zaskoczeniem w oczach. Stałam przed nim z posklejanym włosami, w zmiętym płaszczu i z tym samym pytaniem, które zostawiłam na jego dachu: co ja tutaj właściwie robię? Nie zapytał. Tylko odsunął się na bok i pozwolił mi wejść.
– Ciepło – powiedział po chwili. – Chcesz kawy?
Pokiwałam głową. W milczeniu siedzieliśmy przy barze. Świat za oknem się budził. Ja czułam, że dopiero teraz oddycham. Wieczorem usiedliśmy na dachu. Tym razem nie potrzebowaliśmy alkoholu. Ani muzyki. Cisza była wystarczająca. W końcu spojrzałam na niego.
– Nie wiem, czy jestem gotowa na cokolwiek. Ale... jestem tu. I to coś znaczy, prawda?
Adam oparł się plecami o ścianę, spojrzał w niebo.
– Ja nie potrzebuję wielkich deklaracji. Tylko żebyś nie uciekała.
– Zostałam już raz. Chyba jestem gotowa zostać znowu.
Spojrzał na mnie. Tym razem nie było uśmiechu. Była powaga. Jakby zrozumiał, że nie żartuję. Ani z tym, co mówię, ani z tego, kim się staję. Po raz pierwszy od dawna nie czułam się przestraszona. Ani kontrolująca. Po prostu – obecna. To nie była bajka. Nie było fajerwerków. Była stara leżanka, dach nad barem i facet, który patrzył na mnie, jakbym nie była kobietą z przeszłością, tylko kobietą, która dopiero zaczyna.
Oswoiłam swój strach
Zostałam w Gdańsku. Na chwilę. Może na trochę dłużej. Wynajęłam pokój kilka ulic od baru Adama. Pracuję zdalnie, dzwonię do klientów z kuchennego stołu, odpisuję na maile przy parującej herbacie. W kalendarzu coraz mniej terminów coraz więcej białych pól. I ciszy, której wcześniej nie potrafiłam znieść. Z Adamem nie jesteśmy parą. Nie nazywamy tego. Wieczorami siadam z nim na dachu. Czasem rozmawiamy o byle czym – o kliencie, który zapomniał zapłacić, o tym, że piwo z nowej beczki jest niedobre. Innym razem nie mówimy nic. Cisza przestaje być niewygodna. Nie wróciłam do Warszawy. Matka dzwoni. Nie zawsze odbieram. Ale czasem tak. Mówię, że mam projekt w Trójmieście, że to tymczasowe. Od razu mi odpowiada: „Nie zapomnij, że masz obowiązki”. Już nie mam siły jej tłumaczyć, że moje życie nie jest harmonogramem do wypełnienia.
Czasem myślę o Wojtku. Czy mnie szukał, czy próbował zrozumieć? Ale szybko te myśli uciekają. Bo kiedyś wszystko miało sens. Teraz nie musi. Teraz wystarczy, że się dzieje. Nie wiem, co będzie dalej. Ale przestaję się tego bać. Może zostanę. Może kiedyś znowu wyjadę. Na razie jestem tu. Z Adamem. Ze sobą. Z wieczorami na dachu, które smakują jak coś, co może trwać. Zawsze myślałam, że jestem kobietą od decyzji. Ale może czasem warto po prostu być. I pozwolić, by jedno piwo zmieniło wszystko.
Basia, 33 lata
Czytaj także:
- „Popłynąłem w rejs po Mazurach z moją dziewczyną. Rzuciła mnie na głęboką wodę, ale nie przewidziała jednego”
- „Myślałam, że spotkałam miłość w Egipcie, ale to była iluzja. Karim wydoił mnie z kasy i poszedł do żerować na innej”
- „W domkach nad jeziorem teściowa wbijała mi szpilę za szpilą. Znalazłam sposób, jak uciszyć tę zołzę na wieki”